Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2019, 13:14   #232
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jej ciało nie chciało się poruszyć, zupełnie jakby ktoś unieruchomił jej członki w kamiennych okowach. Kamalasundari poczuła się w potrzasku, tym bardziej przerażającym, gdyż cela w której utknęła znajdowała się w jej własnej głowie. To nie miało tak wyglądać… to nie miało się tak skończyć, a jednak wesele do głębi ją poruszyło.
A może… owe poruszenie trwało w jej duszy od momentu tego pamiętnego dnia, kiedy została po raz pierwszy sprzedana? Może jej strach, panika, osamotnienie, niezrozumienie i chęć przeżycia, ta pierwotna i zwierzęca chęć przetrwania, nigdy nie odeszła w zapomnienie?

Maska Nimfetki, choć utkana w wątłe i kruche ciało, była jedną z najstarszych i najsilniejszych emanacji. Chaaya oddała jej swe dobre serce, by ta mogła powstać z niematerialnych myśli i stać się prawdziwą istotą. To przez nią tawaif stała się nieczuła, ponieważ nie miała już czym czuć radości, szczęścia, miłości, wdzięczności, zachwytu, ekscytacji…
Teraz… wpatrując się w drzwi do alkowy panny młodej, Nimfetka, niczym złodziej marionetek, podcięła wszelkie nici poruszającymi ciałem i zawładnęła umysłem tej bezładnej powłoki jaką się stała bardka.

Zawładnęła nią… skazując siebie, i ją, na więzienie i potępienie, tym boleśniejsze, że było to skazanie dobrowolne.
Ferragus wiedział, że noc którą przeżyła młodziutka tancerka nie należała do jej najgorszych w życiu. Piekło jakie przetrwała w niewoli miało się nijak do tej jednogodzinnej chwili grozy, gdy zamknięta w pomieszczeniu z kryształu, błagała babkę o jeszcze jeden dzień pozostania dzieckiem.
Kochanek nie okazał się potworem, rozdziewiczenie nie bolało i nie krwawiło tak jak sobie wyobrażała, a cała noc zeszła więcej na rozmowie i grach, niż erotycznych igraszkach. Mężczyzna, którego wybrała jej Laboni, był stary, owszem, i mało przystojny, ale za to czuły, cierpliwy, wprawny i znający się na rzeczy. Zadbał o młodziutką kurtyzanę tak, by przestała się go bać, sprawił, że go polubiła, że się ośmieliła. Poczekał by to ona pierwsza go dotknęła, a gdy już to zrobiła, dołożył wszelkich starań, by zaznała przyjemności.
Być może dlatego smok nie wiedział dlaczego tak uparcie kobieta zamykała się w tej jednogodzinnej celi niepewności i wielkich, wyimaginowanych strachów czających się w cieniu pod łóżkiem. Nie wiedział i nie chciał wiedzieć.
Gdyby nie Kanakpriya, siłą wymusiłby na swym naczyniu do wzięcia się w garść. Pokazałby jej kto tu rządzi.

- Przepraszam… stoisz tu w samotności i ciemnościach, zaczęłam się zastanawiać czy dobrze się czujesz? - Młoda kaligrafistka przyglądała się badawczo ślicznej twarzy Dholianki. - Halo… słyszysz mnie? Potrzebujesz się położyć lub napić czegoś chłodnego? - spytała, nie uzyskawszy odpowiedzi. Zatroskana położyła dłoń na nagim ramieniu nieznajomej, która jak pod dotykiem zaczarowanej różdżki, drgnęła i ożyła.
- Przepraszam… mówiłaś coś do mnie? - Kamala skupiła wzrok na dziewczynie, nie będąc do końca pewną gdzie była i co robiła.
- Pytałam się czy wszystko z tobą dobrze? Źle wyglądasz… za dużo wypiłaś? Kręci ci się w głowie?
- Nie! Nie, nie… nic nie piłam. - Sundari wycofała się nerwowo, zawstydzona tym stwierdzeniem. Również Priya zarumieniła się, gdy zdała sobie sprawę, że źle ją oceniła.
- Przepraszam pani… nie chciałam wyjść na niemiłą. Po prostu pan młody niedługo tu przyjdzie i pomyślałam, że może nie powinien… - Dziewczyna coraz mocniej zaczęła zaplątywać się we własnych zeznaniach.
- Pan młody… - Tawaif obejrzała się z przestrachem na korytarz wiodący do schodów. - Tak wcześnie? Czy panna… czy panna młoda jest już gotowa?
Jedno spojrzenie na speszoną i zatroskaną Kanak, poinformowało złotoskórą, że Amal nie była gotowa, a przynajmniej pod względem kąpieli i zmiany stroju.
- Idź dziecko… idź jej pomóc, ja… ja postaram się go na chwilę zatrzymać.

Minuty mijały. Chaaya narzuciła welon na twarz i cierpliwie czekała u góry schodów. Za jej plecami, na końcu korytarza, znajdowały się drzwi wiodące do sypialni państwa młodych. Odkąd pisarka weszła do środka, żadna z kobiet jeszcze nie wyszła.
Bardka wiedziała, że jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiała mocno grać na zwłokę, a to mogło wiązać się z niemałym skandalem. Cóż nie pierw…
Usłyszała kroki. Ciche, lekko szurające od znużenia i wystarczająco ciężkie, by uznać je za męskie. Kobieta przyłapała się na tym, że zaciska dłonie w pięści, więc skupiła się, by je rozluźnić i lekko złożyć w geście cierpliwości, pokorności i oczekiwania.
Mężczyzna wychodzący zza zakrętu półpiętra, na widok niespodziewanej przeszkody… a może zjawy, otworzył w zdziwieniu szerzej oczy. Wspiął się powoli, wpatrując się delikatne ręce, smukłe ramiona, uwypuklony welonem i gorsetem dekolt, szczupłą kibić i kształtne niczym dzwon biodra, odziane w powłóczystą lenghę. Zawstydzony i zbity z tropu, spróbował wyminąć nieznajomą, której piękna nawet granatowy welon nie był wstanie zakryć.
Migdałowe oczy wpatrywały się w niego bystrze i oskarżycielsko… zuchwale. Tancerka zastawiła mu drogę, nie pozwalając przejść obok.
A więc, to na niego czekała…
Pan młody uśmiechnął się pod nosem.
- Pani, czyżbyś zgubiła drogę z powrotem na wesele? - spytał lekko zachrypniętym głosem, w pięknym, poetycznym dialekcie. Och… kiedy to ostatni raz kurtyzana słyszała dworny, wyrafinowany dźwięk najwyższej mowy języka pustyni?
- Mogę cię zapewnić, że ma droga jest równo pod moimi stopami - odparła, uśmiechając się tajemniczo.
Ravi był zszokowany jej otwartością i pewnością siebie. Nigdy nie miał do czynienia z tawaif, urodził się w mieście białych ludzi i większość życia spędził na podróżowaniu po świecie, dlatego gdy stanął teraz twarzą w twarz z jedną ze swoich „krewniaczek” z zamtuza, zaniemówił oszołomiony jej zachowaniem.
- Ja… kim jesteś? - zdołał z siebie wydusić, ogarnięty coraz większą fascynacją.
- A kim chciałbyś bym dla ciebie była? - zripostowała Dholianka. - Mogę zostać twoim snem, miłosnym wspomnieniem… mogę być wyrzutem sumienia nie dającym o sobie zapomnieć lub… zwykłą przeszkodą na drodze.
Mężczyzna nabrał powietrza do płuc, przytłoczony odpowiedzią i możliwością… wyboru? Czy faktycznie mogła być czymkolwiek czym by sobie zażyczył? Co ona tu robiła? Co knuła? Jakie sztuczki wobec niego poczyniła? Czy w ogóle była prawdziwa?

Wyciągnąwszy rękę, dotknął palcami dłoń znajdującą się gdzieś na wysokości brzucha Kamali. Dłoń ta była gładka i ciepła, delikatna i boląco prawdziwa. Dotyk go palił i trafił całe jego ramię, a jednak nie potrafił przestać, nie potrafił się od niej oderwać.
Przesunął opuszkami po ostro wyeksponowanej kości promieniowej, cofając rękę w przerażeniu. Nie… to nie było przerażenie. To był głód. Głód tak silny, że, aż przerażający.
Mężczyzna złapał za podbródek bardki, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowany. Zdawało się, że nie było szans by wyrwał się spod rzuconego na niego uroku. Przepadł…

Ravi nachylił się, jakby chciał złączyć ich usta w pocałunku. Serce Sundari biło jak oszalałe, a więc ten skurwiel… tylko wyglądał na dobrodusznego, ale tak naprawdę był taki jak inni. Gdy tylko nadarzy się okazja, nie powstrzyma swoich zwierzęcych chuci.
- Decyzja należy do ciebie - wyszeptała gdy ich twarze, znalazły się tak blisko siebie, że gładzili się nawzajem oddechami.
Pan młody zamarł i zadrżał. Zacisnął mocniej szczęki, aż zatrzeszczało mu w stawach, po czym odepchnął drobniutką dziewczynę ze swojej drogi.
- Mogłem się spodziewać, że ta Teherka naśle na mnie barwali… ale nie sądziłem, że zdobędzie się na przysłanie dżiniji - wycedził przez zęby, uparcie wpatrując się w drzwi do sypialni, po czym ruszył przed siebie, nieco dysząc z wściekłości, a nieco z wysiłku.
Chaaya wpatrywała się w jego oddalające się plecy, zastanawiając się, czy zyskała Amal dość czasu. Zanim jednak mężczyzna dotarł do drzwi, te otworzyły się, a z wnętrza pokoju wysypało się stadko kobiet, rozstępując się z pokornie schylonymi przed nim głowami. Złotoskóra odetchnęła i nie czekając ani chwili dłużej, zbiegła po schodach na parter.

Nie była jednak w stanie w spokoju ochłonąć, kiedy zaintrygowany portier przyglądał jej się znad udawanej pracy. Rozdygotana ruszyła długim korytarzem prowadzącym do schodów do podziemi, po czym za pomocą magii otworzyła pierwsze lepsze drzwi, by ukryć się w zaciszu, zanim wejdzie między ludzi. Nie mogła trafić lepiej. Znalazła się w schludnym i skromnym pokoju, zrobionym na modłę krajów ceniących ceremonię parzenia herbaty oraz honorowe walki na katany.
Wchodząc na podłogę wykonaną z mat tatami, zdjęła buty, pozwalając stopom odpocząć.

„Co ci strzeliło w ogóle do głowy? Miałaś go czymś zająć, a nie kusić!” karał ją w duchu głos nad wyraz poważnej Deewani.
„Dobrze zrobiła… jest tawaif, lepiej nie mogłaby się nim zająć…” Laboni po raz pierwszy, odkąd Starzec opętał ciało tancerki, stanęła w obronie swojej tworzycielki.
„A to przepraszam… myślałam, że tawaif potrafią także no nie wiem… rozmawiać? Nie po to bogowie dali nam język, by ciągle tylko polerować nim czyjąś gałę…” prychnęła sarkastycznie dziewczynka.
„Mm…” Umrao ożywiła się nieco na myśl o intymnych igraszkach. Zdawało się jednak, że robiła to bardziej na pokaz, niż z własnych chęci zabawienia się z panem młodym.
- Ja… ja spanikowałam… - powiedziała cicho udręczona bardka, krążąc po pokoju niczym duch. - Tak bardzo się bałam… tak bardzo… nie chce się już bać…
~ Nie masz powodu się bać czegokolwiek. Masz w sobie najpotężniejszą istotę w całym tym zapyziałym mieście. Cokolwiek ci zagraża, spłonie w ogniu mocy potężnego smoka ~ odparł buńczucznie Starzec. ~ To inni winni bać się twojego gniewu.
„Przymknij się gadzie! Nie wtrącaj swej zawszonej fujary w nie swoje sprawy!” skarciła go Deewani.
“Uspokój się… Uspokójcie się wszyscy. Nic nam nie grozi. Jesteśmy bezpieczne.” Ada starała się przemówić do rozsądku jej i ich wszystkich, zanim kobieta nie pogrąży się w kolejnych marach wspomnień.
„To wszystko wina Nimfetki i tej jej traumy, minęło tyle lat, a ona dalej to przeżywa jak została sprzedana…” szepnęła Seesha. „Nie można się jej dziwić… byłyśmy małym dzieckiem, kiedy…”
„Nie byłyście już dzieckiem. Regularnie krwawiłyście, co oznacza, że byłyście tak samo dorosłe jak ja czy wasza matka” żachnęła się babka.
„Może fizycznie… ale w środku… byłyśmy bardzo niewinne” wyjaśniła współczująco maska.
„Bzdura” zaperzyła się z dumą i zacięciem matrona, przybierając obronny ton.
„Gdybyś nas wtedy nie zostawiła… gdybyś nas wtedy przytuliła i zapewniła, że wszystko będzie w porządku, może wtedy nie zniszczyłabyś nas i nie zamieniłabyś w potwora.” Głos Kismis, tej Kismis która uwielbiała słodycze i leniwe wylegiwanie się godzinami w łóżku, tej Kismis, która niczym się nie przejmowała i spokojnie drzemała, nawet podczas największych zawirowań w życiu, odezwała się w pełni przebudzona, w pełni dojrzała i odpowiedzialna. „Ale nie przyszło ci to do głowy… nie mogło ci przyjść, bo twoja babka zrobiła z tobą to samo…”

„Pfff” Czyjś obcy głos wdarł się nagle do podświadomości. „Posłuchajcie wy siebie… Brzmimy jak banda oszalałych idiotek. Co za różnica jak zatrzymałyśmy tego faceta… Ważne, że go zajęłyśmy!”
„Rohini MY KOCHAMY!” Jodha brzmiała twardo i gniewnie, przez co zupełnie nie kojarzyła się Ferragusowi z tym psotliwym duszkiem jakim była. „Kochamy Jarvisa i…!”
Ból w piersi, zgiął w pół sylwetkę Dholianki. Wyswobodzona z koszmarów Nimfetka, uświadomiła sobie, że obudziła się w środku drugiego koszmaru. Tym gorszego, iż nie był on teraz nikłym doświadczeniem sprzed lat.
Wyrzuty sumienia wstrząsnęły Chaayą, która chwiejąc się, szukała miejsca gdzie mogłaby zwymiotować. Odkrywszy, że za papierowymi drzwiami znajduje się ogród, wypadła na trawę, pomiędzy rozkwitłe krzewy i nocne, piękne motyle, po czym upadła przed wielką omszoną studnią.
Kurtyzana zaczęła płakać, bo choć torsje targały jej ciałem, to ulga i wyzwolenie nie chciało nadejść.
Jak niewiele dzieliło ją od kolejnej zdrady. Jak łatwo poddała się chwili. Jak słaba i dwulicowa była. Jak głupia, że wierzyła, iż może żyć normalnie.

BYŁA DZIWKĄ!

BYŁA WSTRĘTNĄ KURWĄ!

Była potworem. Była przeklęta.
Zasługiwała na wieczne potępienie. Czego nie dotknęła, kogo nie pokochała… niszczyła, rujnowała, zabijała.
Powinna była wtedy umrzeć. Powinna była zgnić w celi bez okien, razem ze swoim synem. Powinni ją tam byli pochować.

- Czy..? Wszystko w porządku siostro? - Damski głos rozległ się za plecami chlipiącej bardki, która podskoczyła i odwróciła się, w przerażeniu łapiąc za bolące serce.
Stała przed nią czarodziejka z pustyni.Saferanka.
Jej ognistoczerwone szaty, błyszczały nieznacznie w dziwnej poświacie.
Kamala zamarła zdjęta nagłym strachem. Dzięki częsciowo odzyskanym wspomnieniom, wiedziała z kim ma do czynienia i co gorsza, ten ktoś z pewnością mógł ją rozpoznać.
- Co… co się stało z twoimi rogami? - wykrztusiła w przypływie paniki, chcąc jakoś zyskać na czasie.
- Och… zdjęłam je… - Potrząsnęła charakterystycznie głową nieznajoma, przyglądając się żółtymi oczami ukrytej pod welonem twarzy rozmówczyni. - Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
- W porządku - wycedziła złotoskóra, dotykając palcami miejsc, gdzie spływały jej łzy, by woal je osuszył.
- To dobrze, bo chcieliśmy z tobą porozmawiać. Niestety ciągle trzymałaś się tego białego mężczyzny… - odparła gładko maguska. - Chodzi o nath i tego, kto go ukradł…

„Nie patyczkują się…” stwierdziła zgryźliwie Laboni, szykując się na niewypowiedzianą wojnę. „Stąpaj ostrożnie… grunt jest grząski i zdradliwy. Możecie być po tej samej stronie, ale nie koniecznie musicie wyznawać te same zasady moralne.”

- Co chcesz wiedzieć? - Sundari wstała z klęczek, wbijając spojrzenie w potomkinię nagi. Jej ciało i umysł powoli odprężało się i dziwnie znieczulało, jakby ktoś oddzielił ją od wszelkich uczuć. Tak jakby załatano pękniętą ścianę, przez którą sączyła się do pomieszczenia woda.
Nie czuła, nie czuła, nie czuła zupełnie… nic. Była wolna.
Była zdolna do mordu.
Była gotowa zacisnąć ręce na smukłej szyi czarodziejki i ścisnąć jej gardło, powoli dusząc, aż z jej oczu uleci odbicie życia. Wrzuci trupa do wody, by ryby zajęły się niepotrzebnym odpadkiem w postaci jej ciała. Chaaya będzie mogła odejść. Będzie bezpieczna. JARVIS będzie bezpieczny.
Dreszcz podniecenia przeszedł jej po plecach na samą myśl o morderstwie. Palce ją świerzbiły. Nogi rwały się do skoku. Płuca zalewał ogień.
Starzec nigdy nie uświadczył w dziewczynie takich myśli. I cóż… nie był nawet świadom ich obecności, do momentu, aż nie uratował skamieniałej Deewani. Ludzie jednak byli zaskakującymi i nieprzewidywalnymi istotami.
Jakie jeszcze sekrety skrywało jego naczynie? Ile masek jeszcze w niej tkwiło? Co by się stało, gdyby tawaif miała do nich wszystkich swobodny dostęp? Jakie szkielety skrywało cmentarzysko tajemniczej „pijawki”? Jakiego potwora wypuścił wraz ze wspomnieniami?
Kimkolwiek była teraz aktualna Chaaya. Była zima. Zimna do szpiku kości, a nawet głębiej. Była niczym dotyk upiornej duszy, która powstała tylko po to by nieść cierpienie, karmiła się nim, tego był pewien. Karmiła się również strachem… nie tylko innych ale i swoim własnym. Kamalasundari bała się samej siebie. Wiedziała, że jest zła, a jednak nie potrafiła się powstrzymać. To było silniejsze od niej… była głodna, była spragniona. Saferanka musi umrzeć. Musi zginąć w najgorszy, najbardziej brutalny sposób.

- Nie wiem czy wiesz, ale wysłało mnie tu pewne zgromadzenie. - Magini wyciągnęła, spod kołnierza sukni, medalion w kształcie siedmioramiennej gwiazdy. - Nazywamy się…
- Sebt khatayaan mumyada… - przerwała jej tancerka, robiąc krok w kierunku zaskoczonej rozmówczyni.
- Tak… a więc wiesz czym się zajmuję i zdajesz sobie sprawę jak niebezpieczne jest to zajęcie. Nazywam się Tahleela’laudurii, zostałam przydzielona do sprawy odnalezienia jednego z… grzechów. Nasza matka przepowiedziała pojawienie się w naszym wymiarze pierwszej z rodzeństwa… Jak już zapewne wiesz - jednego mamy już w pełni złożonego i bezpiecznie zabezpieczonego przed niepożądanymi. - Pokazała na medalion spoczywający jej na piersiach. Kurtyzana była tak pochłonięta planowaniem zbrodni, że z początku nie zwróciła na niego uwagi. Teraz jednak przyjrzała się gwieździe. Czwarte ramię, licząc od góry i na prawo, należało do…
G…U… Gula.
Starzec przeczytał imię wyryte świetlistymi runami z niejakim trudem. Daemon-księga. Skoro widział napis, widziała go także Chaaya, a jeśli widziała je Chaaya to… to spotkanie nie skończy się dobrze.
- Do niedawna mieliśmy także drugiego pod względną… kontrolą, jednakże zgubiliśmy go z oczu i przepadł. - Słowa nie przychodziły Tahleeli łatwo, jednakże zachęcona milczeniem bardki ciągnęła dalej. - Trzeci… ma być pierwszym i najstarszym z nich wszystkich. A w zasadzie pierwszą. Przybyła tu…

Smocza Jeźdźczyni przestała jej słuchać, zahipnotyzowana wisiorem wielkości grejpfruta. Ramiona gwiazdy wyrzeźbione były w kształt pofalowanych, niczym języki ognia, promieni, gdzie dwa z nich były podpisane.
Dwa promienie.
Dwa imiona.
Czerwonołuski mógł odczytać tylko jedno. Drugie wiło mu się przed oczami, niczym odkryte gniazdo węży. To ono przykuwało wzrok Dholianki. To ono ją przyciągało i mamiło, tak samo jak przyciągało i mamiło ją spojrzenie tańczącego generała.
Chłód w sercu ustąpił pod naporem dojmującej tęsknoty i miłości. Gad był pewny, że dziewczyna zaczęła wspominać Ranveera, lecz to obraz czarownika stawał jej przed oczami.
Bogowie jak ona za nim tęskniła… jak bardzo pragnęła wpaść mu w ramiona…
Dlaczego tu była? Dlaczego zostawiła Jarvisa samego?

- Bardzo trudno było namierzyć jej artefakt. To potężna i przebiegła daemonica. Okrutna i szalona. Zaślepiona… Jest jak choroba, choroba piekielnie inteligentna. Podejrzewamy, że trafiła w ręce tego złodzieja. Śledzimy jego poczynania od dawna. Nie tylko tu w La Rasquelle, ale i…
- A czwarty? - wtrąciła nagle tawaif.
- Czwarty? - odparła zaskoczona tym pytaniem czarodziejka.
- Powiedziałaś, że mamy jednego… - Chaaya wskazała palcem ramię z imieniem Guli. - Drugi przepadł, a trzeciego jeszcze nie znaleźliście… więc kim jest ten czwarty? - Dotknęła palcami drugi, od góry i po prawej stronie, promień.
Nagaji cofnęła się o krok, spoglądając na tancerkę z coraz większym zaskoczeniem, które szybko ustępowało przerażeniu. - Cz-czwarty… - wyszeptała, spoglądając w kierunku wyjścia. - …t-to tajemnica.
- Tajemnica? - Teraz to Kamala się zdziwiła.

„Ślepa jesteś?!” syknęła wściekle maska, której imienia smok nie znał. „Ona coś wie! Coś knuje!”
~ Ale co?
„Chce ci uciec! Złap ją! Złap i zabij! Uduś! UTOP! ZARRRŻNIJ JAK OFIARNEGO KOZZZŁA! Doniesie na nas…”
~ Komu?
„Nie wahaj się. Czy oni się wahali gdy cię sprzedawali? Czy nie byli tacy jak ona? Oni coś wiedzieli… coś co przed nami zataili. Skazali nas na cierpienie, teraz czas byś ty skazała ich.”
„DOŚĆ!” Nimfetka krzyknęła przełamując, dzięki Odwadze, strach ściskający ją i Sundari za serce. „Dość… Wynoś się precz.”
„Nie słuchaj jej… ona chce byś cierpiała. Ona trzyma z nimi. Zmówiła się, tylko po to byś już zawsze była samotną, opuszczoną i bezradną dziewczynką, oczekującą kolejnego klienta w swoim pok…”
„ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ! To ty jesteś cierpieniem! Ty jesteś samotnością. Nie pozwolę ci jej znowu skrzywdzić. Nie pozwolę… nie pozwolę znowu przez ciebie cierpieć.”
Kurtyzana złapała się za głowę, szepcząc w swojej głowie mantrę, która miała ją uchronić od złego.
Tahleela widząc obłęd w oczach Dholianki uciekła bez słowa, zostawiając ją skuloną na trawie.

„Sama tego chciałaś…”
Udipti odeszła, a wraz z jej zniknięciem wróciły uczucia. Wrócił ból i smutek i poczucie winy i zawód… ale i dobroć, nikła i krucha, bardzo naiwna, była niczym światełko w ciemności. Nie dość mocne jednak, by oświetlić złodzieja, który wykradł wspomnienie, zacierając ślad o swym istnieniu. Nie było to jednak ważne w tej chwili. Teraz liczyło się…

„No dobra… to kto wypuścił tą sukę z celi?” Deewani zawołała donośnie, gotowa obić ryja pierwszej lepszej masce. „Nikt się nie przyznaje? Nikt? Czy mam siłą sprawdzić, która była na tyle głupia, by wciskać ten swój niedoruchany zad akurat TAM gdzie ona była schowana?! NO?! ODZYWAĆ SIĘ DO KURWY NĘDZY, BO STRACĘ CIERPLIWOŚĆ!”
Ada chrząknęła cicho… cóż…
„Pozwólcie… że wam wyjaśnię…” zaczęła.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline