Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2019, 08:16   #20
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na wracającą z łupami dzielną drużynę, czekał już posiłek z racji żywnościowych. I ognisko. Wyglądało na to że zatrzymają się tu na dłużej.
Hamato oraz Dwight pełnili warty.
Reszta ekipy znajdowała się przy ognisku. Wśród nich była kobieta, sądząc po mundurze - pilotka.
Elizabeth ostrożnie odłożyła niesione przez siebie rzeczy i podeszła do dowódcy.
- Poruczniku - zasalutowała zgodnie z przepisami. - Melduję powrót drużyny. Wszyscy cali.
-To dobrze.-Wolvie odpowiedział salutem.-A teraz.. skoro formalności mamy za sobą, to co do cholery się stało. I bez tego formalnego żargonu. Nie chcę oficjalnego raportu, tylko twoją ocenę sytuacji.
- Nim dotarliśmy do Peacemakera, skrzydlaty stwór dobrał się do nie niego uszkadzając go zupełnie. Peacemakera i część tego co było w magazynie. To co zostało zabraliśmy ze sobą - wskazała ręką na przyniesione rzeczy. - Podjęliśmy wszelkie niezbędne działania mające na celu unieszkodliwienie wroga. Niestety to bydlę i to co stworzyło, okazało się odporne na nasze zabawki. Co, moim zdaniem, nie wróży najlepiej. Bo to coś nie było do nas przyjaźnie nastawione. Nazwało nas robactwem.
- Władał mieczem i ognistym biczem, a pociski robiły na nim takie wrażenie, jakbyśmy strzelali z procy. - Kit uzupełnił opis.
- Nie możemy się wycofać. Nie mamy zresztą jak - stwierdził krótko Wolvie. - Więc… jaki są proponowane działania?
- Ograniczyć używanie standardowej broni. To tylko marnowanie amunicji. Chyba, że granaty krio - odpowiedziała mu sierżant van Erp.
- Nie powinniśmy się rozdzielać - dodał Kit. - Zmasowany ogień podziałał na te małe potworki. Destructory pewnie by zrobiły wrażenie na tym gigancie.
- Naszym celem na szczęście nie jest testowanie broni na gigantach. Więc postaramy się ominąć wszelkie takie zagrożenia. No i mamy jeszcze dwie przeciwpancerki Russella - odparł Wolvie, bo też i Giles zabrał ze sobą dwie wyrzutnie rakiet. Jednorazowe.
- Widzieliśmy też spacerujące szkielety - dodał Kit, uświadamiając sobie, że o tym jeszcze nikt nie mówił.
- Spacerujące… co? - Jones chyba chciał się upewnić, czy się nie przesłyszał.
- Szkielet niedźwiedzia - odparł Kit. - Wypreparowany jak w muzeum. Same kości, żadnych mięśni. I szedł przez las. Sam, bez niczyjej pomocy. A później jeszcze szkielet łosia. Stadko szczurów szło za nim, ale one wyglądały na żywe. I były dość duże.
- Też spotkaliśmy szczury, cały rój - zbierały resztki Gargulca i chowały je pod ziemię do jam. I widzieliśmy lisy, były w nienaturalnym stanie rozkładu - wtrąciła się Ashley dodając informacje które potwierdzały, dziwne anomalie zaobserwowane do tej pory.
- Niech jajogłowi się tym martwią. Nie przyszliśmy badać tutejszych dziwactw. Robimy przerwę na posiłek i odpoczynek. Potem naradzimy się co do dalszej części misji - zadecydował Jones. - Czeka nas jeszcze spory spacerek, więc radzę wam skorzystać z okazji. To wszystko… odmaszerować - dodał na koniec.

* * *


Kit nie zamierzał czekać na potwierdzenie rozkazu i wnet znalazł się przy ognisku, z racją żywnościową w dłoni.
- I jakie wrażenia po spacerku? - Kit zwrócił się do Ash.
- No większość słyszałeś. Lisy, szczury, dwa zgodny potwierdzone jedna ocalałą. Prawie że księżycowe widoki. Nic tak ekscytującego jak u was, no i żadnych dodatkowych racji.- Powiedziała przepakowując przyniesione przez drużynę Lili zestawy medyczne.
- Nie żałuj. Bardzo efektowny jegomość, ale spotkanie z nim nie było niczym przyjemnym. Miał mieczyk zdecydowanie większy, niż wszystkie twoje skalpele razem wzięte - stwierdził Kit. -
- Nikt ci jeszcze nie powiedział, że nie chodzi o wielkość, a o umiejętności? - Hansen nie mogła nie wykorzystać tego jak bardzo Kit się czasami wystawiał.
- Wiem, że myślisz tylko o jednym. No a tamten miał umiejętności, czego chyba nie zrozumiałaś. Jeszcze. - odparł.
- Hej… o czym tak ćwierkacie?- wtrąciła się Switch dosiadając się do swojej ulubionej kumpeli.
- Kit próbuje być złośliwy, ale mu nie wychodzi. - Stwierdziła Ashley całkowicie nie wzruszona komentarzem Carsona. Wiedziała jakie niektórzy mieli o niej zdanie i był to całkowicie ich problem.
- To kogo mam przytulić, ciebie bo jesteś ofiarą czy jego, bo mu nie wychodzi?- zapytała wesoło Louise.
- Russella jeśli nadal płacze nad zbroją. - Powiedziała głośniej by mechanik też usłyszał.
- No… jego też mogę przytulić. I pewnie nawet się ucieszy, że jego “ukochana” zbroja odwdzięcza się za te czułości jakie im prawi.- mruknęła bardzo cicho Switch.
- Ash nie potrafi uwierzyć, że facet z wielkim mieczem potrafi narobić więcej szkody, niż ona swoimi skalpelami - wyjaśnił Kit. - Zazdrość i tyle.
- Eeeee? Nie powiedziałam, że nie wierzę. I chyba powinniście się cieszyć, że wiem co robię skalpelami, Kit. - Zdecydowanie Carson zgubił ją tą wypowiedzią.
- Nie mówię, że nie wiesz. I bardzo się cieszę. Z tego - dodał.
- Miecz jest groźny, jeśli no wiesz… dasz się podejść na tyle, by był groźny. Nieważne jak duży jest - oceniła “fachowo” Meyes.
- Ten gość znał teleportację, więc odległość, dla niego przynajmniej, raczej się nie liczyła - wyjaśnił Kit.
- Tele… co? - zapytała zdziwiona Louise. - Jak w star treku?
- Szatkował Pacemakera na plasterki - powiedział Kit - nie zważając na pociski. A potem przerwał i wyglądał tak, jakby czegoś nasłuchiwał. I nagle zniknął. W ułamku sekundy.
- Może więc się nie pojawi w okolicy. Pewnie nie zniknąłby, gdyby wiecie… - Pearson podszedł do trójki rozmówców rezygnując z milczącego podsłuchiwania. -.. nie miał daleko tam gdzie był wzywany. No i… w zasadzie to nas nie atakował nawet. Chyba nie byliśmy warci jego uwagi.
- Może liczył na swoich pomagierów - rzucił Kit. - Hmmm... Może z tamtym kimś porozumiewał się myślami? To by było równie ciekawe. I równie niepokojące.
- Zostawmy to mędrkom w Pentagonie. My co najwyżej możemy im złapać okaz do przebadania. Nie mam zielonego pojęcia jak to niby mamy zrobić… - wzruszyła ramionami Louise - ...ani który z okazów należałoby capnąć. Może powinnyśmy były jakiegoś szczura?
- Najprościej by było taki szkielet - zasugerował Kit. - Z naszych przeciwników została mokra plama... Nic, co dałoby się komuś choćby pokazać.
- Ciekawe jak niby złapiemy tego szkieleta. Postrzelić się go chyba nie da - zadumał się Pearson.
- Można mu odstrzelić nogę; może by się nie rozsypał. Albo skombinować liny. Albo wykopać wilczy dół. Ale nie ma co o tym myśleć, bo i tak nie mamy transportu - odparł Kit. - Poza tym... Tym z góry raczej nie o takiego jeńca chodziło. Dość trudno wziąć szkielet na spytki.
- Rzeczywiście - zgodził się z nim Pearson, podczas gdy Ash oddaliła się by dosiąść do JR. A Louise skupiła na jedzeniu swojej racji żywnościowej.
-Co innego więc złapać? - zastanawiał się Ronald.
- Pożyjemy, zobaczymy. - Kit odłożył puste naczynie. - Założę się, że spotkamy jeszcze wiele ciekawych stworów. Może któryś będzie mieć bardziej... kameralne... rozmiary.
- Oby… i oby w bazie mieli jakieś solidne pojazdy. Nie chce mi się do granicy stanu ganiać na piechotę.- westchnął smętnie “Ważniak”.
- Niektórzy się rozpuścili i chodzić im się nie chce - zażartował Kit. - Dojdziemy do bazy i zobaczymy. Jeśli nie natrafili na paru przyjemniaczków z mieczami, to załatwimy sobie jakiś transport.
- Z pewnością. Byle nie lotniczy - odparł żartem Pearson. Ale cicho, by jego słowa nie dotarły do pilotki.
- Taki będzie dla tych znacznie wyższym stopniem, niż my - odparł Kit. - My będziemy pokazywać drogę tym biedakom, co zabłądzili, bo bez satelity i nawigacji do kibla nie umieją trafić. - Próbował wnieść nieco humoru do rozmowy.
- Cudownie. Nie ma to jak robić za kierunkowskaz - westchnął ironicznie Pearson.
- Będą cię za to nosić na rękach, jak im tyłki ocalisz - w tym samym tonie odparł Kit.
- Jakoś poradzę sobie bez noszenia na rękach przez bandę spoconych facetów - zażartował Ważniak.
- W Gwardii Narodowej można też znaleźć parę panienek, które z radością rzucą się bohaterom na szyję - odpowiedział Kit.
- Pewnie i tak. Ale żadna nie będzie cię nosić na rękach.- Pearson spojrzał na JR.- No chyba, że…
- Marzcie sobie dalej. Nasza pani sierżant pewnie lubi silniejszych od siebie. Czyli tylko BFG się może załapać.- wtrąciła ironicznie Switch przeczesując dłonią irokeza.
- O gustach się nie dyskutuje, ale osobiście wolę, jak ładna panna rzuca mi się na szyję, niż jakby faceci mieli mnie nosić na rękach - stwierdził Kit. - Poza tym... chyba nie JR mamy uratować, prawda?
- Generała. Starego faceta. Nic w twoim guście Kit - przypomniała mu ironicznie Louise. I dodała z uśmiechem.- Na razie to ja uratowałam ślicznotkę i mam szansę na rzucenie się jej mi na szyję.. lub Bear.
- A zdawało mi się, że mamy uratować pół armii, a nie jednego generała. - Kit pokręcił głową. - Ta twoja pilotka ma spóźniony refleks, skoro jeszcze się nie rzuciła. Albo nieuświadomiona... - dodał z ironią.
- Może czeka na to aż będziemy same razem.- odparła Louise oblizując prowokująco usta. - A co do tej armii… cóż… mam wrażenie, że… jeśli wyście sobie taurusami z dużym gostkiem nie poradzili, to jak to zrobi armia piechoty z onyxami?
- U nich może ilość przejdzie w jakość - odparł Kit, który o wspomnianej armii miał podobne zdanie, chociaż wolał się nim nie dzielić z pozostałymi, by nie psuć nastroju. - Jeśli nie narobią w gacie, to mają dość znaczną siłę ognia.
- No i czołgi - przypomniał Pearson.
- Toast za czołgi i za naszego Peacemakera - odparła Louise wznosząc toast manierką.
- Podobno czołgi są bardziej gruboskórne. - Kit poszedł w ślady dziewczyny.
- Podobno… Ja tam nie zauważyłam by były - odparła zadziornie Switch.
- Widać za mało się przyłożyłaś do sprawdzania. Trzeba było mocniej stuknąć. Albo czymś twardszym, niż taka delikatna, dziewczęca łapka. - Kit uśmiechnął się do Louise.
- Czymś takim? - Położyła na kolanach swoją snajperkę uśmiechając się złowieszczo.- Też sprawdzałam. Żadne wyzwanie.
- A oglądałaś dziury po kulach? Wtedy widać różnicę.
Louise odparła tylko prychnięciem i założyła snajperkę na ramię.
-Dobrze mi się ćwierkało chłopaki, ale do czasu… zjadłam, wypiłam. Czas nogi rozprostować.
Po czym wstała i oddaliła się od Pearsona i Carsona.
- Pa pa, ptaszyno - rzucił w ślad za nią Kit.
 
Kerm jest offline