Na wracającą z łupami dzielną drużynę, czekał już posiłek z racji żywnościowych. I ognisko. Wyglądało na to że zatrzymają się tu na dłużej.
Hamato oraz Dwight pełnili warty.
Reszta ekipy znajdowała się przy ognisku. Wśród nich była kobieta, sądząc po mundurze -
pilotka.
Elizabeth ostrożnie odłożyła niesione przez siebie rzeczy i podeszła do dowódcy.
-
Poruczniku - zasalutowała zgodnie z przepisami. -
Melduję powrót drużyny. Wszyscy cali. -To dobrze.-Wolvie odpowiedział salutem.-
A teraz.. skoro formalności mamy za sobą, to co do cholery się stało. I bez tego formalnego żargonu. Nie chcę oficjalnego raportu, tylko twoją ocenę sytuacji.
-
Nim dotarliśmy do Peacemakera, skrzydlaty stwór dobrał się do nie niego uszkadzając go zupełnie. Peacemakera i część tego co było w magazynie. To co zostało zabraliśmy ze sobą - wskazała ręką na przyniesione rzeczy. -
Podjęliśmy wszelkie niezbędne działania mające na celu unieszkodliwienie wroga. Niestety to bydlę i to co stworzyło, okazało się odporne na nasze zabawki. Co, moim zdaniem, nie wróży najlepiej. Bo to coś nie było do nas przyjaźnie nastawione. Nazwało nas robactwem.
-
Władał mieczem i ognistym biczem, a pociski robiły na nim takie wrażenie, jakbyśmy strzelali z procy. - Kit uzupełnił opis.
- Nie możemy się wycofać. Nie mamy zresztą jak - stwierdził krótko Wolvie. -
Więc… jaki są proponowane działania?
-
Ograniczyć używanie standardowej broni. To tylko marnowanie amunicji. Chyba, że granaty krio - odpowiedziała mu sierżant van Erp.
-
Nie powinniśmy się rozdzielać - dodał Kit. -
Zmasowany ogień podziałał na te małe potworki. Destructory pewnie by zrobiły wrażenie na tym gigancie. - Naszym celem na szczęście nie jest testowanie broni na gigantach. Więc postaramy się ominąć wszelkie takie zagrożenia. No i mamy jeszcze dwie przeciwpancerki Russella - odparł Wolvie, bo też i Giles zabrał ze sobą dwie wyrzutnie rakiet. Jednorazowe.
-
Widzieliśmy też spacerujące szkielety - dodał Kit, uświadamiając sobie, że o tym jeszcze nikt nie mówił.
- Spacerujące… co? - Jones chyba chciał się upewnić, czy się nie przesłyszał.
-
Szkielet niedźwiedzia - odparł Kit. -
Wypreparowany jak w muzeum. Same kości, żadnych mięśni. I szedł przez las. Sam, bez niczyjej pomocy. A później jeszcze szkielet łosia. Stadko szczurów szło za nim, ale one wyglądały na żywe. I były dość duże.
-
Też spotkaliśmy szczury, cały rój - zbierały resztki Gargulca i chowały je pod ziemię do jam. I widzieliśmy lisy, były w nienaturalnym stanie rozkładu - wtrąciła się Ashley dodając informacje które potwierdzały, dziwne anomalie zaobserwowane do tej pory.
- Niech jajogłowi się tym martwią. Nie przyszliśmy badać tutejszych dziwactw. Robimy przerwę na posiłek i odpoczynek. Potem naradzimy się co do dalszej części misji - zadecydował Jones. -
Czeka nas jeszcze spory spacerek, więc radzę wam skorzystać z okazji. To wszystko… odmaszerować - dodał na koniec.
* * *
Kit nie zamierzał czekać na potwierdzenie rozkazu i wnet znalazł się przy ognisku, z racją żywnościową w dłoni.
-
I jakie wrażenia po spacerku? - Kit zwrócił się do Ash.
-
No większość słyszałeś. Lisy, szczury, dwa zgodny potwierdzone jedna ocalałą. Prawie że księżycowe widoki. Nic tak ekscytującego jak u was, no i żadnych dodatkowych racji.- Powiedziała przepakowując przyniesione przez drużynę Lili zestawy medyczne.
-
Nie żałuj. Bardzo efektowny jegomość, ale spotkanie z nim nie było niczym przyjemnym. Miał mieczyk zdecydowanie większy, niż wszystkie twoje skalpele razem wzięte - stwierdził Kit. -
-
Nikt ci jeszcze nie powiedział, że nie chodzi o wielkość, a o umiejętności? - Hansen nie mogła nie wykorzystać tego jak bardzo Kit się czasami wystawiał.
-
Wiem, że myślisz tylko o jednym. No a tamten miał umiejętności, czego chyba nie zrozumiałaś. Jeszcze. - odparł.
- Hej… o czym tak ćwierkacie?- wtrąciła się Switch dosiadając się do swojej ulubionej kumpeli.
-
Kit próbuje być złośliwy, ale mu nie wychodzi. - Stwierdziła Ashley całkowicie nie wzruszona komentarzem Carsona. Wiedziała jakie niektórzy mieli o niej zdanie i był to całkowicie ich problem.
- To kogo mam przytulić, ciebie bo jesteś ofiarą czy jego, bo mu nie wychodzi?- zapytała wesoło Louise.
- Russella jeśli nadal płacze nad zbroją. - Powiedziała głośniej by mechanik też usłyszał.
- No… jego też mogę przytulić. I pewnie nawet się ucieszy, że jego “ukochana” zbroja odwdzięcza się za te czułości jakie im prawi.- mruknęła bardzo cicho Switch.
-
Ash nie potrafi uwierzyć, że facet z wielkim mieczem potrafi narobić więcej szkody, niż ona swoimi skalpelami - wyjaśnił Kit. -
Zazdrość i tyle.
-
Eeeee? Nie powiedziałam, że nie wierzę. I chyba powinniście się cieszyć, że wiem co robię skalpelami, Kit. - Zdecydowanie Carson zgubił ją tą wypowiedzią.
-
Nie mówię, że nie wiesz. I bardzo się cieszę. Z tego - dodał.
- Miecz jest groźny, jeśli no wiesz… dasz się podejść na tyle, by był groźny. Nieważne jak duży jest - oceniła “fachowo” Meyes.
-
Ten gość znał teleportację, więc odległość, dla niego przynajmniej, raczej się nie liczyła - wyjaśnił Kit.
- Tele… co? - zapytała zdziwiona Louise. -
Jak w star treku?
-
Szatkował Pacemakera na plasterki - powiedział Kit -
nie zważając na pociski. A potem przerwał i wyglądał tak, jakby czegoś nasłuchiwał. I nagle zniknął. W ułamku sekundy. - Może więc się nie pojawi w okolicy. Pewnie nie zniknąłby, gdyby wiecie… - Pearson podszedł do trójki rozmówców rezygnując z milczącego podsłuchiwania. -
.. nie miał daleko tam gdzie był wzywany. No i… w zasadzie to nas nie atakował nawet. Chyba nie byliśmy warci jego uwagi.
-
Może liczył na swoich pomagierów - rzucił Kit. -
Hmmm... Może z tamtym kimś porozumiewał się myślami? To by było równie ciekawe. I równie niepokojące. - Zostawmy to mędrkom w Pentagonie. My co najwyżej możemy im złapać okaz do przebadania. Nie mam zielonego pojęcia jak to niby mamy zrobić… - wzruszyła ramionami Louise -
...ani który z okazów należałoby capnąć. Może powinnyśmy były jakiegoś szczura?
-
Najprościej by było taki szkielet - zasugerował Kit. -
Z naszych przeciwników została mokra plama... Nic, co dałoby się komuś choćby pokazać. - Ciekawe jak niby złapiemy tego szkieleta. Postrzelić się go chyba nie da - zadumał się Pearson.
-
Można mu odstrzelić nogę; może by się nie rozsypał. Albo skombinować liny. Albo wykopać wilczy dół. Ale nie ma co o tym myśleć, bo i tak nie mamy transportu - odparł Kit. -
Poza tym... Tym z góry raczej nie o takiego jeńca chodziło. Dość trudno wziąć szkielet na spytki. - Rzeczywiście - zgodził się z nim Pearson, podczas gdy Ash oddaliła się by dosiąść do JR. A Louise skupiła na jedzeniu swojej racji żywnościowej.
-Co innego więc złapać? - zastanawiał się Ronald.
-
Pożyjemy, zobaczymy. - Kit odłożył puste naczynie. -
Założę się, że spotkamy jeszcze wiele ciekawych stworów. Może któryś będzie mieć bardziej... kameralne... rozmiary. - Oby… i oby w bazie mieli jakieś solidne pojazdy. Nie chce mi się do granicy stanu ganiać na piechotę.- westchnął smętnie “Ważniak”.
-
Niektórzy się rozpuścili i chodzić im się nie chce - zażartował Kit. -
Dojdziemy do bazy i zobaczymy. Jeśli nie natrafili na paru przyjemniaczków z mieczami, to załatwimy sobie jakiś transport. - Z pewnością. Byle nie lotniczy - odparł żartem Pearson. Ale cicho, by jego słowa nie dotarły do pilotki.
-
Taki będzie dla tych znacznie wyższym stopniem, niż my - odparł Kit. -
My będziemy pokazywać drogę tym biedakom, co zabłądzili, bo bez satelity i nawigacji do kibla nie umieją trafić. - Próbował wnieść nieco humoru do rozmowy.
- Cudownie. Nie ma to jak robić za kierunkowskaz - westchnął ironicznie Pearson.
-
Będą cię za to nosić na rękach, jak im tyłki ocalisz - w tym samym tonie odparł Kit.
- Jakoś poradzę sobie bez noszenia na rękach przez bandę spoconych facetów - zażartował Ważniak.
-
W Gwardii Narodowej można też znaleźć parę panienek, które z radością rzucą się bohaterom na szyję - odpowiedział Kit.
- Pewnie i tak. Ale żadna nie będzie cię nosić na rękach.- Pearson spojrzał na JR.-
No chyba, że… - Marzcie sobie dalej. Nasza pani sierżant pewnie lubi silniejszych od siebie. Czyli tylko BFG się może załapać.- wtrąciła ironicznie Switch przeczesując dłonią irokeza.
-
O gustach się nie dyskutuje, ale osobiście wolę, jak ładna panna rzuca mi się na szyję, niż jakby faceci mieli mnie nosić na rękach - stwierdził Kit. -
Poza tym... chyba nie JR mamy uratować, prawda? - Generała. Starego faceta. Nic w twoim guście Kit - przypomniała mu ironicznie Louise. I dodała z uśmiechem.-
Na razie to ja uratowałam ślicznotkę i mam szansę na rzucenie się jej mi na szyję.. lub Bear.
-
A zdawało mi się, że mamy uratować pół armii, a nie jednego generała. - Kit pokręcił głową. -
Ta twoja pilotka ma spóźniony refleks, skoro jeszcze się nie rzuciła. Albo nieuświadomiona... - dodał z ironią.
- Może czeka na to aż będziemy same razem.- odparła Louise oblizując prowokująco usta. -
A co do tej armii… cóż… mam wrażenie, że… jeśli wyście sobie taurusami z dużym gostkiem nie poradzili, to jak to zrobi armia piechoty z onyxami?
-
U nich może ilość przejdzie w jakość - odparł Kit, który o wspomnianej armii miał podobne zdanie, chociaż wolał się nim nie dzielić z pozostałymi, by nie psuć nastroju. -
Jeśli nie narobią w gacie, to mają dość znaczną siłę ognia. - No i czołgi - przypomniał Pearson.
- Toast za czołgi i za naszego Peacemakera - odparła Louise wznosząc toast manierką.
-
Podobno czołgi są bardziej gruboskórne. - Kit poszedł w ślady dziewczyny.
- Podobno… Ja tam nie zauważyłam by były - odparła zadziornie Switch.
-
Widać za mało się przyłożyłaś do sprawdzania. Trzeba było mocniej stuknąć. Albo czymś twardszym, niż taka delikatna, dziewczęca łapka. - Kit uśmiechnął się do Louise.
- Czymś takim? - Położyła na kolanach swoją snajperkę uśmiechając się złowieszczo.-
Też sprawdzałam. Żadne wyzwanie.
-
A oglądałaś dziury po kulach? Wtedy widać różnicę.
Louise odparła tylko prychnięciem i założyła snajperkę na ramię.
-
Dobrze mi się ćwierkało chłopaki, ale do czasu… zjadłam, wypiłam. Czas nogi rozprostować.
Po czym wstała i oddaliła się od Pearsona i Carsona.
-
Pa pa, ptaszyno - rzucił w ślad za nią Kit.