Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2019, 05:29   #25
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - 1940.III.14; Paryż

Czas: 1940.III.14; cz; godz. 11:30
Miejsce: północna Francja; Paryż; 15-ta Dzielnica, Hotel “Topaz”
Warunki: granat nieba, ciepłe, ogrzane wnętrze pokoju, jasno



Evelyn Leigh (A.Croft)



Evelyn udało się przynieść z kostnicy i zachować po kilka włosów od zabitych agentów. Miała więc pierwszy krok, pierwszy składnik aby myśleć o odprawieniu rytuału. Właściwie znacznie silniejsze emanacje byłby przy samych ciałach albo w miejscu ich śmierci. Zwłaszcza, że była tak gwałtowna. No ale kostnica zapewne miała w sobie mnóstwo zawirowań graniczących z immaterium bo z kostnicami, szpitalami i cmentarzami zwykle tak było. Tam gdzie mnóstwo ludzi oddawało ostatnie tchnienie lub przechowywano ich tuż po śmierci gdy te emanacje bywały najsilniejsze. Poza tym zabawy ze świeczkami, krwią i dziwnymi glifami w roli rekwizytów czy w kostnicy czy na ulicy mogły przykuć niezdrową ciekawość zbyt wielu osób. Kto wie o co by ją posądzono. O czary? O chorobę umysłową? No pewnie coś takiego. Albo za jakieś przestępstwo. A próbki włosów miały tą zaletę, że można było spróbować odprawić rytuał w prawie polowych warunkach więc na pierwszą próbę były całkiem niezłe.

Tylko takie próby, nawet takie względnie skromne, nie był całkowicie bezpieczne. Owszem, można było spróbować “przywołać ducha” i spróbować uzyskać odpowiednie odpowiedzi. Ale nigdy nie było pewne czy duch powie prawdę, czy właściwie obie strony się zrozumieją, czy w ogóle będzie kontaktował. No i czy przyzwie się odpowiedny byt.

W końcu zasnęła. Zmęczenie ostatniej doby rozpoczętej jeszcze po północnej stronie Kanału, nagłe wezwanie późnym wieczorem do biura, lot przez Kanał i w końcu ślady wydarzeń rozgrywające się w mrokach paryskiej nocy. Wszystko to ją wreszcie zmogło. Zasnęła. Ale nie takim snem sprawiedliwie zmęczonego pracą człowieka. Zasnęła ale inaczej. Spała ale czuła też, że śni.

Znów tam była. W kostnicy. Znów tam były. Zabici. I żywi. Żywi poruszali się powoli. Ledwo, ledwo. Mówili ale tak wolno, że wydawało się, że to jakiś niezrozumiały jęk. Coś mówili. Nie wiedziała co i do kogo. Do niej? Do siebie? Nie miała pojęcia. Znów tam stała. Przy ciałach. Przy ciele. Tego agenta. Znów odcinała ukradkiem jego włosy. Miała je. Schowała, zachowała, uratowała. Tak. Tak było. Zdawało się, że we śnie odtwarza przeżytą na jawie rzeczywistość. To było normalne. Ale było też coś jeszcze. Coś nowego. Gdy schowała włosy zabitego agenta i spojrzała na swoją dłoń jaką zebrała te włosy zauważyła coś nowego. Poczuła.

Coś jakby mrowienie. Na koniuszkach palców. Przez chwilę wydawało jej się, że skóra na koniuszkach palców porusza się jakby spływała po niej woda albo coś innego zdeformowało obraz. Ale i to przeszło. Zobaczyła to. Czarne punkciki. Jak czarny pył, czarna mąka czy inne podobne drobinki. Poruszały się. A wraz z nią końcówki jej palców. Przesuwały się jak pył opalonego patyka zdmuchnięty wiatrem. Jej palce się rozpadały! Były zwiewane wraz z czarnym pyłem przez wiatr jakiego nie czuła. Rozwiały się jej palce, jej dłoń, ramię, cała zaczęła się rozwiewać. Krzyczała? Płakała? Nie była pewna. Bolało? Tak? Nie? Może? Ale było przerażające. Serce jej mogło stanąć albo pęknąć z przerażenia. Ale nie, już nie mogło. Nie miała serca które by mogło stanąć, nie miała już płuc w których mogłoby zabraknąć oddechu. Nic już nie miała. Nie było jej. I to było najstraszniejsze. Nie miała już nic, ani ciała, ani kostnicy, ani ciał zabitych, ani żywych. Nic już nie było. Tylko czarne drobinki.

Poruszała się. Ruch. Wiatr. Przebywała gdzieś. Coś zaczęło się formować. Chodnik. Ulica. Jakaś droga. Ulica. W mieście. Nie miała pojęcia co to za miejsce. Czy jakieś prawdziwe czy nie istniejące w jej świecie. Wiatr przyspieszał. To już był wicher. Ściągał ją. Wciągał! Świsnęła obok wolno toczącej się czarnej furgonetki. Mimochodem dostrzegła ślady po kulach bo stanowiły jaśniejsze punkty i kreski na czarnym tle. Furgonetka niesamowicie powoli najeżdżała na przydrożną lampę uliczną. Jak miała się zamiar w tym tempie na nią najeżdżać to chyba by minął z cały dzień zanim by w nią porządnie grzmotnęła. A jednak wiedziała, że do tego w końcu dojdzie.

Znów się coś pojawiło. Coś nowego. Wicher przyspieszał. Leciała wraz z nim w głąb mrocznej alejki. Właściwie przecież panowało zaciemnienie to wszędzie było ciemno. Ale nie. Ta alejka była inna, tam wiał ten wiatr i było… Nie! Szarpnęła się aby złapać się czegokolwiek. Nie dać się tam zwiać przez ten wiatr! Ale nie mogła. Przecież już nie miała rąk. Nic już nie miała.

Wichura przyspieszała i potężniała. Kumulowała się. Leciała już z niespotykaną prędkością. Leciała wprost ku… człowiek? Dojrzała ludzką sylwetkę stojącą pośrodku alejki. Wydawało się, że potężny wicher kieruje się wprost ku niemu i po prostu musi go powalić, nikt nie zdzierżyłby takiej potęgi huraganu! A on stał nieporuszony jak skała.

Ale było coś jeszcze. Nikt już jej nie mógł uratować, nic nie mogła zrobić. Leciała wraz z czarnymi jak ona drobinkami ku tej sylwetce. Ku jego dłonią. Wbiła się w pełnym impecie w jego dłoń. W jego ramiona. Przepełzła tuż po skórze, pod ubraniem i wpadła głębiej. Gdzie była?! Za nim? Przeleciała przez niego? W nim? W jego trzewiach? Nic już nie widziała, nic nie czuła. Tylko kłębiące się ciemne chmury. A w tych chmurach… tam coś było… NIIEEE!!!


---



NIIEEE!!! Gwałtownie otworzyła oczy. Bolało. Twarz. Mokro. No tak. Miała rozbity nos. Pewnie po tym jak szczupakiem wyskoczyła z łóżka i grzmotnęła twarzą w podłogę. Pierwsze czerwone krople leciały po wargach, brodzie i skapywały na podłogę. Czuła to. Jak pot spływa jej po skroniach i kręgosłupie. Grube krople strachu. Całe ciało lepiło jej się od potu. Pot był reakcją obronną organizmu. Biologiczny atawizm po praszczurach które pieniły się czym się dało aby… aby się uwolnić… aby się wyślizgać… gdy coś, owija się wokół odnóża… wokół kostki… owija i ciągnie do siebie… znów poczuła jak grube krople strachu zalewają jej ciało. Tam coś było. Tam w tych chmurach. I to na pewno nie był człowiek. Nawet nie ten którego sylwetkę widziała w pełnej czarnego wiatru uliczce. Nie. W tych chmurach to nie był człowiek. Ani nic z tego świata. Ale to coś. Co tam było. Wyczuło ją. Zaczęło sunąć ku niej, czuła, pamiętała jak się zbliża… Szok i strach były tak silne, że pokierowały nieświadomym ciałem. Kierowana instynktem ucieczki wyskoczyła jak najdalej od zapadającej się pułapki. I upadła już tutaj, na podłogę w tym świecie. I rozbiła sobie nos. To ją obudziło. Dlatego teraz częściowo leżała na podłodze przy łóżku z nogami wciąż zaplątanymi w kołdrę na łóżku i patrzyła jak z nosa, przez brodę, na podłogę skapują kolejne krople krwi.




Czas: 1940.III.14; cz; godz. 03:40
Miejsce: północna Francja; Paryż; 1-sza Dzielnia, Komisariat No.1*
Warunki: noc, ciepłe, suche, powietrze budynku, światło biurowe



Kenneth Hawthorne (M.Tweed)



Roland Lacroix. Tak się nazywał schwytany przez “detektywa Tweed’a” taksówkarz. Tak mówiły jego dokumenty i tak mówił on sam, nawet wcześniej dozorca z kamienicy w jakiej mieszkał też tak na niego mówił więc wszelkie znaki na niebie i ziemi świadczyły, że rozmawiają z właściwym człowiekiem. Czyli kierowcą pancernej furgonetki jaką wynajął Lapointe do przewozu kłopotliwego ładunku. Wybór wydawał się być niezły bo samochód jako była więźniarka czy bankowóz, miał dodatkowe wzmocnienia. Zresztą Hawthorne nie przypominał sobie aby dostrzegł w poszyciu furgonu jakieś przestrzeliny. Co prawda nie miał okazji jej dokładnie zbadać - było to zadanie techników kryminalnych - ale jednak obejrzał ją więcej niż krótki rzut oka i chociaż miała wyraźne ślady wskazujące na postrzały to na wylot chyba nie dostrzegł żadnej. Były więc zwiększone szanse, że tak ładunek furgonetki jak i jej obsada, dojadą do celu cało. Zwłaszcza, że w porównaniu do całości trasy jaką przebyli poprzednicy z Agencji to od dworca do uniwersytetu było przysłowiowe “tuż za rogiem”.

Monsieur Lacroix zachowywał się jednak dziwnie. Można by rzec irracjonalnie. Gdy tylko Brytyjczyk go pochwycił, gdy razem z Smiardem go obezwładnili, gdy razem z Arprinem we trzech wsadzali go do radiowozu ten dość młody facet walczył i szarpał się niczym wilk schwytany w sidła. Próbował się wyrwać, uciec, krzyczał, przeklinał i ogólnie bez trudu jego zachowanie mogło podpadać pod paragraf “stawianie oporu podczas aresztowania”.

Gdy zaś już ruszyli a siłą rzeczy Kenneth musiał jechać obok aresztanta gdyż dwójka francuskich policjantów zajęła przednie miejsca facet zmienił zachowanie. Stał się osowiały, przygnębiony, cichy nawet jęczał cicho aby go wypuścić, nie zabijać, i że on nic nie wie, i nic nie widział. Tak było całą, dość długą drogę z zewnętrznych rejonów metropolii aż do samego centrum nad Sekwaną gdzie był Komisariat No. 1. Wtedy wytrzeszczył oczy ze zdziwienia jakby był kompletnie zdziwiony, że przyjechali na posterunek policji.

- A ty co myślałeś? Że do kawiarni cię zawieziemy? - parsknął Arprin gdy położył mu ciężką łapę na ramieniu i z pozostałą dwójką zaczęli iść w kierunku trzewi komisariatu. Od tego momentu taksówkarz wydawał się przybrać pozę obserwatora i to mocno nieufnego.

Podczas przesłuchania świadka Lacroix z początku zachowywał się dziwnie. Zupełnie jakby nie dowierzał, że ma do czynienia z prawdziwymi policjantami. Nawet jak siedział w samym środku policyjnego komisariatu a sale i korytarze pełne były ludzi w granatowych mundurach. Dwaj policjanci zmienili więc taktykę i zaczęli od tego co już wiedzieli. Że jest taksówkarzem, że pracuje w takiej a takiej firmie, że wczoraj został wynajęty przez “monsenour Lapointe’a” na kurs z dworca na uniwersytet i tak dalej. Kenneth orientował się, że większość z tych informacji jest prawdziwa a policja wiedziała to na podstawie rozmów z firmą Lacroixa, oględzin miejsca zbrodni, oraz informacji pozostawionych w DB przez Lapointe’a. Przynajmniej z tych które francuscy szpiedzy udostępnili policji.

Przełom nastąpił gdy kierowcy o wyraźnie skołatanych nerwach, policjanci zagrozili więzieniem za ukrywanie informacji w sprawie kryminalnej i to o morderstwo. Załamany taką więzienną perspektywą facet w końcu zaczął mówić. I mówił całkiem ciekawe rzeczy. Na przykład to, że podejrzewa, że “oni” go zlikwidują. Dlatego obawia się o swoje życie bo czuje, że wplątał się w zbyt grubą sprawę. Niechcący! Przecież nie zrobił nic złego! Z ust wyraźnie przestraszonego kierowcy popłynęła chaotyczna opowieść którą z grubsza można było poukładać w spójną całość.

Przyjechał na miejsce, czyli na dworzec, wczoraj wieczorem. Odczekał z kwadrans zanim przyjechał rzeczony pociąg z północy i doczekał się na klienta. Rysopis i nazwisko klienta jaki z nim rozmawiał pasował do Lapointa. Na dworcu, tragarze pomogli załadować jakąś wielką i ciężką skrzynię i Lacroix cieszył się, że jego ominęło dźwiganie tego cholerstwa bo nawet na wygląd i wielkość wyglądało na ciężką cholerę. Temu klientowi towarzyszyła dwójka ludzi, mężczyzna i kobieta. Facet był chyba Brytyjczykiem ale to poznał potem gdy zaczął rozmawiać z gliniarzem. Ale to właśnie było potem.

Wcześniej obok niego, w szoferce, usiadł ten Lapointe. Tej dwójki nie przedstawił ale chyba byli razem bo i przyjechali razem i razem zapakowali się do furgonetki. Byli wyraźnie młodsi, przynajmniej z dekadę od tego głównego klienta. Kobieta była niczego sobie, wpadała w oko, ale nie gadał z nią, ani z nim. Z początku wyglądało na kolejny, wieczorny kurs. Do czasu gdy przy ulicy Piramid, zatrzymał ich jakichś gliniarz. Pokazane zdjęcia sprawiły, że taksówkarz rozpoznał na nich bez pudła zabitego Grimarda.

Zatrzymał i z początku wyglądało jak rutynowa kontrola. Glina, znaczy pan policjant, był trochę upierdliwy. Chciał zobaczyć wszystko i wszystkich jakby dziury w całym szukał. Sprawdził papiery nie tylko kierowcy ale i całej trójce pasażerów. Poszedł też na pakę aby sprawdzić co przewożą. Zrobiło się trochę niesympatycznie, zwłaszcza ta dwójka młodych zagraniczniaków miała spinę z nadgorliwym gliniarzem. Obie strony stroszyły do siebie piórka, ten Angol to wręcz się agresywny zrobił jakby nie łapał, że w każdej chwili może pałą po nerach zarobić i w ogóle Lacroix miał dość całej trójki i najchętniej zabrałby się stamtąd no ale był służbowo i zapłatę miał odebrać na koniec kursu. Przez to wszystko nie dostał ani grosza! A tyle przeżył!

O ile do tego momenty Lacroix, z pomocą pytań pomocniczych policjantów, jeszcze jakoś się trzymał to od tego momentu opowieści właściwie się rozkleił na całego. Targały nim silne emocje a dominująca była łatwo rozpoznawalna: strach. Zaczął powtarzać, w co drugim czy trzecim zdaniu “I wszyscy zaczęli strzelać!”, “Strzelali do siebie”, “Zabili go!” i podobne. Jasnym się stało, że taksówkarz, jak na razie, jest naocznym świadkiem wieczornej strzelaniny na ulicy Piramid.

Z jego relacji wynikało, że wkrótce po zatrzymaniu jego furgonetki i wylegitymowaniu przez policjanta którym najpewniej był Grimard, doszło do strzelaniny. Ci z furgonetki próbowali zwiać a “faceci w cywilu” zaczęli do nich strzelać. Furgonetka zdołała wyjechać z uliczki ale przygrzmociła w latarnię zaraz potem. Wtedy “ci faceci” dogonili ich, skuli i zapakowali na pakę jego furgonetki. Ten gliniarz co ich zatrzymał chyba spanikował czy chciał coś zrobić. Ale zamiast uciec i schować się jak Roland pobiegł w stronę taksówki coś krzycząc. I wtedy go zastrzelili. “Ci faceci”. Tak po prostu, z pistoletu, strzałem w głowę. Był tak zdziwiony, że nawet nie próbował uciekać czy się schować. Dostał prosto w czerep a tamci odjechali. Jego skradzioną furgonetką i jakąś osobówką. Ale zanim odjechali to jeden z “tych facetów” pomachał czymś. Chyba jakąś odznaką lub legitymacją. Roland jej nie widział, był zbyt daleko i był zbyt przerażony lub cwany aby się wychylać i sprawdzać. Ale swoje usłyszał “Deuxième Bureau”. Czyli to jakaś szpiegowska afera! Dlatego uciekł i schował się w domu i nie zgłaszał nic na policję. Bał się, że go zlikwidują dlatego jak dziś rano usłyszał jak po niego przyszli to niewiele myśląc...




Czas: 1940.III.14; cz; godz. 11:30
Miejsce: północna Francja; Paryż; 12-sza Dzielnia, kostnica miejska
Warunki: poranek, chłodne, suche, powietrze kostnicy



Noémie Faucher (D.Adley)


Nie była pewna czy sen coś pomógł czy nie. Taka nieco dłuższa drzemka to sprawiała wrażenie, że człowiek wstaje bardziej zmęczony niż zasypiał. Przynajmniej w chwili wstawania. Ale dała radę. Soren był na tyle miły, że pamiętał o tym by dać jej znać co z Kenem. I okazało się, że był na komisariacie gdzie z dwójką policjantów przywieźli taksówkarza postrzelanej furgonetki. Również znów przyjechał pod hotel aby zabrać ją do znowu do kostnicy.

W kostnicy zaś czekały na nią wyniki sekcji zwłok. Akurat jak zajechali z Francuzem do kostnicy, dwóch patologów akurat wychodziło z sali do sekcji zwłok gdy zakończyli sekcję. I to już drugą jak się okazało. Ponieważ jako pierwszego dostarczono ciało zastrzelonego policjanta to właśnie jego wzięto na stół pierwszego.

Wyniki sekcji mówiły jasno. Kilka starych, drobnych blizn, prawdopodobnie po odłamkach. Ale to starocie, pewnie z ostatniej wojny. Uszkodzenia płuc. Prawdopodobnie gazem bojowym. Też raczej wojenne starocie. Do tego drobnostki albo inne starocie jakich denat mógł się nabawić podczas frontowej służby lub dwóch dekad służby ulicznej, zwłaszcza nocnej. Za to przyczyna śmierci, tak na pierwszy rzut oka, jak i przy dokładnym zbadaniu była taka sama: bezpośrednie trafienie w głowę pociskiem małokalibrowym. Efekt - śmierć na miejscu. Strzał musiał być zapewne z kilku kroków ale nie z bezpośredniej odległości od twarzy czyli nie był to strzał z przystawienia czego można by się spodziewać. Jeśli gliniarz stał w chwili śmierci to dało się powiedzieć tyle, że zabójstwo dokonała dorosła osoba albo nieco pochylona albo nieco niższa od dość wysokiego policjanta, a może gliniarz w chwili trafienia był lub samą głowę, miał odchyloną nieco do tyłu. To już jak sam patolog przyznał, były tylko spekulacje. Czas zgonu oszacował na około pół doby temu z dokładnością do 3-6 godzin. Co mniej więcej zgadzało się porą wieczornego przyjazdu pociągu do Paryża i ostatniej trasy taksówki jaka musiała nastąpić niedługo potem.

Drugie ciało, w tym wypadku mężczyzny w wieku ok 30 lat było “o wiele ciekawsze” jak niefrasobliwie określił to patolog. Dopiero znaczące chrząknięcie francuskiego agenta Spectry uświadomiło mu, że się zapomniał za co grzecznie przeprosił. W każdym razie o owym denacie, którym jak para agentów wiedziała był ich kolega, John Wainwright mógł powiedzieć o wiele więcej. Po pierwsze denat miał liczne rany postrzałowe. Około dziesięciu. Ale co właśnie było ciekawe, z połowę z nich otrzymał wcześniej. Bo w chwili śmierci już nie krwawiły, były założone na nich szwy, opatrunki a w ranach były mikroby jakie zwykle są w ranach ale w ilości jaka sugerowała, że ktoś o te rany dbał i przemywał je regularnie. No i nie mogły być z ostatniej nocy. Czas powstania ran patolog szacował na dwie do czterech dób temu. To co wiedziała Faucher a nie wiedział patolog, to to, że oznaczałoby to, że agent Wainwright otrzymał te rany zapewne jeszcze w Norwegii. Ale w aktach jakie otrzymali a raczej ich braku, nie było ani słowa o jakiejkolwiek wymianie ognia między wysłanymi agentami a kimkolwiek innym. Właściwie to z tej norweskiej misji w ogóle było mało raportów. Nie wiedziała czy dlatego, że nie dotarły, trójka agentów nie wysłała żadnych raportów, wysłała ale gdzieś zawieruszyły się po drodze czy też może dotarły ale ktoś w centrali uznał, że nie udostępni kolejnej grupie tych raportów. No i mógł to być jeszcze bałagan, zwłaszcza w tak gorączkowo improwizowanej misji ratunkowej. W każdym razie dopiero ten raport francuskiego patologa sugerował, że ktoś, zapewne w Norwegii, strzelał do zmarłego ostatniej nocy agenta. Ten jednak chociaż oberwał to przeżył.

Natomiast druga połowa ran postrzałowych, podobnie jak pierwsza, była zadana pociskami małokalibrowymi. Balistykiem patolog nie był ale wydłubał z ciała trochę ołowiu i chociaż do oficjalnej wersji potrzeba było analizy w laboratorium to swoim okiem szacował zdeformowane bryłki ołowiu na kaliber lżejszy niż parabellka. * Zapewne jeśli zostały znalezione łuski to dałoby się powiedzieć więcej no ale łuskami zajmowała się ekipa do zbierania śladów a nie kostnica.

I ta druga porcja ran postrzałowych, została zadana w ciągu ostatniej pół doby. Też z marginesem błędu od 3 do 6 godzin. Większość z tych ran sama w sobie nie była śmiertelna ale całościowo, w połączeniu z wcześniejszymi oraz śladami pobicia, zbliżonego w czasie do powstania starszych ran, mogły doprowadzić organizm do stanu krytycznego, szoku i znacznego upływu krwi. Denat może by leżał tutaj, w paryskiej kostnicy miejskiej a może na intensywnej terapii w szpitalu gdyby nie dwa dobijające postrzały prosto w czoło. O ile wszystkie wcześniejsze obrażenia, patolog był prawie pewny, że powstały podczas standardowego chaosu walki na niewielkie odległości to jednak te dwie rany były typowe dla egzekucji. Ktoś go dobił by się upewnić, że nie przeżyje. Dwóch bezpośrednich trafień jakie przewierciły czaszkę i mózg na wylot nie dało się przeżyć. Sądząc z kątu postrzału i resztek prochu znalezionych na twarzy ktoś zabójca prawdopodobnie stał nad nim w chwili wystrzału i trzymał broń w skierowanej ku niemu ręku. Strzał nie z przystawienia bo śladów prochu było zbyt mało i były zbyt rozproszone ale zapewne gdzieś z odległości od pół metra do metra. Czyli właśnie jakby stał przy nim. Patolog nie wiedział gdzie znaleziono ciało ale był prawie pewny, że w okolicach gdzie leżała głowa denata zapewne powinny być dwie grudki zdeformowanego ołowiu jaki przewiercił czaszkę zmarłego agenta. No ale to znów, sprawa do ekipy od śladów. Właśnie te dwie rany zostały uznane przez patologa za bezpośrednią przyczynę śmierci ale przyznał, że denat tuż przed tym postrzałem i tak prawdopodobnie był w stanie krytycznym lub agonalnym. Całościowo o ile policjant wyglądał jak na ofiarę jakiejś ulicznej egzekucji to agent Spectry brał udział w jakiejś strzelaninie w której go obezwładniono kolejnymi trafieniami a w końcu dobito dwoma strzałami w głowę. Co ciekawe policjant nie został okradziony. Znaleziono przy nim nietknięty portfel z wszystkimi dokumentami i pieniędzmi więc odpadał standardowy motyw rabunkowy chyba, że ktoś w ostatniej chwili spłoszył przestępcę. A teraz bardzo przeprasza ale czeka go kolejna sekcja, tej młodej kobiety którą przywieziono przed świtaniem.

---


*Parabellka - tutaj, amunicja i broń kalibru 9x19 Para (Luger).




Czas: 1940.III.14; cz; godz. 11:30
Miejsce: północna Francja; Paryż; 15-ta Dzielnica, Hotel “Topaz”
Warunki: granat nieba, ciepłe, ogrzane wnętrze pokoju, jasno



George Woods (R.Cromwell)



Brytyjczyk odłożył telefon od swojego francuskiego kolegi. Oczywiście znalazł żonę Gimarda. Ale nie miał o niej zbyt wiele do powiedzenia. Jak o większości niekaranych obywateli. Miała lat 39, dwójkę dzieci no i od ostatniej nocy właściwie nie była wdową bo z Alexandre byli od trzech lat po rozwodzie po jeszcze wcześniejszych dwóch latach seperacji. Od kolegów z komisariatu dowiedział się, że właśnie gdzieś od początku separacji nie mieszkali ze sobą. “Bo ona zabrała dzieci i wyprowadziła się”. Koledzy zabitego policjanta stali za nim murem mniej lub bardziej jawnie obwiniając kobietę za rozpad małżeństwa. Ile było w tym prawdy a ile emocji, solidarności samców i mundurowych tego trudno było powiedzieć. Z gołych faktów to Thérèse pracowała w wyuczonym zawodzie czyli była krawcową. Mieszkała i pracowała z dala od centrum w jednej z północnych dzielnic paryskiej metropolii.

Soren sprawdził rodziców i jej i Alexandre’a. Przedstawiciele drobnomieszczaństwa. Urzędnicy, drobni sprzedawcy, robotnicy. Większość mężczyzn miała uregulowany stosunek do służby wojskowej, z połowa z pokolenia Alexandre’a brała udział a Wielkiej Wojnie. Brak powiązań ze światem polityki, biznesu, showbiznseu. Właściwie to chyba właśnie Alexandre swoim policyjnym mundurem wybijał się z tego tłumu raczej nudnych szaraczków. Oczywiście w świecie wywiadu każdy taki szaraczek mógł być tylko przykrywką lub choćby informatorem obcego wywiadu. I Soren i George wiedzieli o tym. Ale wiedzieli też, że aby zweryfikować każdą, taką osobę trzeba by z kilku tygodni żmudnej pracy, zbierania dokumentów, opinii, obserwacji, sprawdzania korespondencji na co jeszcze wcześniej trzeba by uzyskać zezwolenie na tego typu inwigilację lub działać na lewo i liczyć się z tym, że w ten sposób zdobyte dowody każdy poważny sąd czy złośliwy urzędnik może spuścić w sedesie. I tak czy siak to oznaczało kilka tygodni pracy na sprawdzaną osobę. A czas naglił.

Właściwie ledwo zdołał wrócić z recepcji na parterze do swojego pokoju na piętrze gdy usłyszał pukanie do swoich drzwi. Okazało się, że znów jest proszony do telefonu. Gdy wrócił na dół okazało się, że usłyszał w słuchawce kobiecy, francuski akcent. Dzwoniła Caroline. Całkiem szybko przeszła do rzeczy. - Mam informacje o jakiejś czarnej furgonetce jaka dziś w nocy buszowała nad Sekwaną. Nie wiem czy to ta twoja. Ale mam zamiar to sprawdzić a to taka nieciekawa dzielnica. Przydałoby mi się jakieś męskie ramię na wsparcie. Jak jesteś zainteresowany to bądź za pół godziny w hotelu “Ibis”. - kojarzył gdzie jest ten hotel. Nad samą Sekwaną, całkiem niedaleko magazynów gdzie znaleziono furgonetkę i ciała. Dziennikarka była na tyle dokładna, że powiedziała o czarnej furgonetce. Chociaż to był dość popularny kolor nie tylko furgonetek. Ale nie mówił jej nic o kolorze wozu więc jeśli nie zgadywała musiała się tego jakoś dowiedzieć sama. No raczej nie od kolegów po fachu bo poranne gazety składano i szły do druku gdy zdarzenia z czarną furgonetką w roli głównej mogły się właśnie rozgrywać. Więc najprędzej cóż może się pojawić w wieczornych wydaniach ale to też już teraz pewnie kończono składanie tekstu, poprawki i szykowano do druku.

Po rozmowie z dziennikarką dość szybko się zorientował, że Kenneth jeszcze nie wrócił a Noeme już wyszła. W swoim pokoju została tylko “młoda”.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline