Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2019, 17:16   #234
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gamnira dzielnie zniosła pokrzykiwania Chaai. Oczywiście okazała skruchę za swoje błędy, ale później… gdy już wędrowali przez moczary tylko we dwoje Gamnira nie wydawała się poruszona i nie wspominała nic na temat wczorajszego wieczoru. A mówiła dużo… i nieustannie. A zaczęła od.
- Mamy tydzień na wyprawę i nauki, więc słuchaj mnie bardzo uważnie, bo będę mówiła tylko raz. Wykonuj moje polecenia bez wahania i nie oddalaj się od obozowiska wieczorami. -
A potem mówiła jeszcze więcej, ale Nveryioth nie miał nic przeciwko jej słowom i głosowi. Nie była to bowiem nudna paplanina o uczuciach… Wszystkie jej wypowiedzi miały w sobie konkret. Te rośliny mają śliską korę więc trzeba się na nie wspinać używając gałęzi, tamten zwierzak którego dostrzegli choć ma śliczne futro, nie jest warty wysiłku upolowania, bo nie da się go oskórować. Skóra jego rozdziera się jak papier etc… Uczyła go opowiadając o wszystkim co mijali, o wszystkim co powinien wiedzieć na temat bagien. Gdzie iść, czego unikać, jak iść.
Uzbrojona w lekką, acz wyraźnie zmodyfikowaną kuszę


czuła się tu na bagnach jak w domu. Poruszała się zwinnie i z gracją. I ta swoboda była widoczna.
Póki co większość zasad była znana Nveryiothowi. Trzymali się ich sami jeźdźcy jak i ich smoki. Informacje na temat bagien, były bardziej ciekawsze. Gamnira wiedziała o nich sporo, choć głównie koncentrowała się na florze i faunie i ich przydatności dla niej jak choćby.

Gamnira wiedziała o nich sporo, choć głównie koncentrowała się na florze i faunie i ich przydatności dla niej samej, jak choćby:
- To są ciekawe ziółka. - Wskazała rośliny z bladymi biało-fioletowymi kwiatkami o silnym, acz nieco nieprzyjemnym zapachu. A których rosło tu sporo, tworzyły wręcz dywan. Był to widok znajomy Nero, choć nie do końca pamiętał gdzie je widział.
- Niewiele roślin lubi negatywną energię, ale ta należy do tych wyjątków. Szczególnie dużo rośnie jej tam, gdzie jest dużo zepsucia i deprawacji naturalnej - wyjaśniała. - Czyli eteryczni nieumarli, którzy wręcz nimi tryskają. Jeśli zobaczysz taki obszar, to wiedz, że tam czai się jakiś wrogi truposz. I omijaj ten obszar szerokim łukiem.
Jak teraz… bo stali przed dość spory obszarem, porośniętym właśnie tymi kwiatki. Powoli Nveyrioth przypomniał sobie skąd je zna. Widział je na cmentarzu, gdzie spotkał elfiego ducha.
- Czyli gdzieś tutaj… musi być trup. - Smok westchnął tęsknie, a malutka gekonica pipnęła ostrzegawczo. - Sprawdzimy do kogo należy? - spytał z nadzieją, przyglądając się mentorce, kiedy Jasrin próbowała wyperswadować mu głupie pomysły z głowy.
- Oszalałeś? Oczywiście, że nie. Mówię ci to po to byś takich miejsc unikał - stwierdziła stanowczo kobieta. - To może być upiór, widmo, zjawa… w najgorszym możliwym przypadku banshee. Żadnego z tych stworzeń nie pokonasz tym swoim łukiem. Potrzebna jest potężna magia i kapłani.
- Aha… a miecz z zimnego żelaza też się nie nada? - Nie dawał za wygraną albinos. - No i… nie musimy z nim walczyć, możemy przecież porozmawiać…
- Rozmawiać? - Tropicielka zdziwiła się, a potem zaśmiała. - Nie… nawet miecz z zimnego żelaza niewiele tu da. Te potworki są eteryczne. Zwiewne i niebezpieczne i wrogie i szalone. - Podrapała się po bliznach. - Z nimi się nie da rozmawiać. Atakują od razu i walczą do śmierci, bo nie większości nie da się permanentnie zabić. Duchy… z nimi teoretycznie możesz, ale problem w tym, że większość duchów ma za sobą bolesny i straszliwy zgon i ta trauma z nim związana, sprawia, że są zazwyczaj obłąkane. I nie potrafią rozumować logicznie, za to instynktownie… - Spojrzała na swego ucznia. - Słuchaj, to co ci powiem teraz, opowiadał mi stary mag. Więc nie bardzo jestem w stanie wyjaśnić ci detali tej kwestii. Są dwie sfery: energia pozytywna, gdzie rodzi się życie i energia negatywna, gdzie życie zamiera. Są przeciwstawne jak ogień i woda. I mają tendencję do niszczenia się. Ty żyjesz, więc jesteś pełen energii pozytywnej, oni nie żyją, więc są pełni negatywnej energii i dlatego chcą cię zabić. Tak to wygląda.
Skrzydlaty kucnął i zerwał kilka białych kwiatów. Długo zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Ogień i woda… nie są przeciwstawne, ale rozumiem co chciałaś mi przekazać - odpowiedział, znowu się prostując. Popatrzył z góry na towarzyszkę, po czym się uśmiechnął. Nurtowała go sprawa mrocznych kultystów, nekromantów i czarnoksiężników, oni jakoś nie mieli problemu z dogadywaniem się z nieumarłymi, a przecież… byli przepełnieni pozytywną energią życia. Przynajmniej niektórzy z nich.
- Skoro nie jesteśmy przygotowani, to trudno… wrócę tu z Paro i sprawdzimy, kto tu mieszka.
Gamnira pokręciła głową w zakłopotaniu, wzruszyła ramionami dodała.
- Wasza sprawa. Ja nie radzę. Ciężko jest zabić, czego nie możesz przebić strzałą.

Około południa teoria połączyła się z praktyką, gdy duża rzeka zagrodziła im drogę. I tam Gamnira uczyła Nverego, robić wędki, przynęty i łowić ryby. Umiejętność zupełnie nieprzydatna smokowi, który umiał łowić ryby w swojej naturalnej formie. Niemniej musiał robić to co ona, patrzeć jak wykonywać wędki i słuchać.
- W dżungli to rzeki są twoim punktem zaopatrzenia, a ryby pożywieniem. Owszem, możesz polować na zwierzęta i ptaki… ale jaki sens w tym jest. Upolowanie takiego stworzenia zajmuje zbyt wiele czasu i wysiłku. I albo będzie za małym posiłkiem, albo za dużym. A wtedy większość mięsa i tak porzucisz. Ryby natomiast jest złowić łatwo, a i nie przemęczysz się przy tym. Czysty zysk. Reszta zwierząt jest tyle warta i ich skóra, bądź trofea.- wyjaśniała przy tym.
Popołudnie spędzili więc mocząc kije w rzece i łowiąc ryby w rzece. Więcej niż potrzebowali.
Gdy Nero zauważył ten fakt, Gamnira odparła tajemniczo.- To dla mojego wspólnika.
Nie chciała wyjaśniać kim jest “ów” wspólnik. Niemniej, gdy złowili wystarczająco ryb Gamnira uczyła Nero je patroszyć i przyrządzać je nad ogniskiem. Ba… pokazywała jemu różne przyprawy. A po posiłku, było gaszenie ogniska, dalsza wędrówka z naukami. Aż do kolejnego wieczornego już ogniska. Tam też Nero poznał wspólnika Gamniry.
Przybył po zmroku. Bezszelestnie przemknął po drzewach i pojawił się tuż za łowczynią. Przyglądał się podejrzliwie młodzieńcowi. Wspólnik łowczyni okazał się odmianą pantery.

Małą i dość delikatną w porównaniu z lampartami z ogrodów rodzinnej siedziby jej partnerki.
- Poznaj mojego wspólnika, Wizun… przywitaj się z Nero.- rzekła przyjaźnie Gamnira, ale Wizun tylko zamruczał niechętnie. Musiał wyczuwać, że Nero nie jest człowiekiem. Dobrze że nie był tak gadatliwy jak Gozreh.


Chaaya już zasypiała, oczy się jej kleiły.
Szept na granicy świadomości, cichy znajomy głos.
- Byłem wtedy…
Była w karczmie czując dziwny ścisk w spodniach. Zadymione miejsce, mrok… gdzieś na granicy górskich królestw cesarstwa Alkazamu. Byłego obecnie cesarstwa. Nie wiedziała skąd to wie… nie próbowała zrozumieć. Po prostu to był sen. Poprawiła okulary na nosie, spojrzała na dłoń. Męską, młodzieńczą. Spojrzała niżej, pod stół i zrozumiała czemu jest tak niewygodnie. Nosiła ciasne spodnie i miała więcej ciała między udami niż zazwyczaj. Bo była mężczyzną. A konkretnie...
- Ragaghu… słuchasz mnie?- obróciła głowę w kierunku kobiecego głosu. Ragaghu? No tak, była Ragaghem, była Jarvisem. Biuściasta diabliczka o drapieżnym typie urody i fatalnym “mrocznym”guście jeśli chodzi o dobór stroju. Chaaya wiedziała, że Jarvis zna ją jeszcze z La Rasquelle… wyrwali się stamtąd razem.
- Oczywiście, że słucham.- odparł czarownik. Chaaya wszak była pasażerem na gapę. Widzem tego co się działo. Oprócz diabliczki, siedział tam jeszcze chudy młodzian uzbrojony w długi i dziwny miecz oraz… Stojący na dwóch nogach kot z goglami na łepku repetujący swoją broń. Młodzian nazywał się Cherem, diabliczka Tylvanis, a kot...Mruczek i był stworzony z użyciem artefaktu znalezionego…. tego Jarvis nie wiedział. A choć był świadkiem tworzenia. Nie miał pojęcia na temat samego procesu. Nie był dość wtajemniczony. Mruczek zajmował się statkiem… ich statkiem. I czuł się nieswojo poza… Uzurpatorem.
- Więc?- dopytywała się Tylvanis.
- Czekać trzeba.- odparł czarownik ustami, które były wargami też i Chaai. Czy tak się czuje Starzec siedząc w jej głowie? Jak widz? - Gozreh przyjdzie, gdy znajdzie to czego szukamy.
Zębatkę, brakującą zębatkę. Zlecenie dla ich grupki.
Znajdowali się właśnie dla niej. Była amuletem miejscowego wielmoży, który wraz ze swoją świtą podróżował do swojej twierdzy. Ów “skarb” przekazywany z pokolenia na pokolenie, miał przynosić szczęście. Co było kłamstwem. Zębatka nie przynosiła szczęścia. Była częścią pozytywki , która była mapą i kluczem zarazem.
- Gdybyś zakręciła tyłeczkiem, to może nie musielibyśmy tu czekać na mackowatego.- wtrącił Cherem.
- Mogłeś sam się zgłosić. Ponoć on lubi piękno w każdej postaci, twój tyłeczek jest równie zgrabny.- stwierdził ironicznie Jarvis. Chaaya trochę żałowała, że nie słyszy myśli ukochanego, acz wyczuwała w tym tonie ironię. A Cherem zaczerwienił się dodając.
- Nie lubię być… wiesz…
- Każdy kiedyś bywa wydymany… czasami fizycznie, czasami metaforycznie.- odezwał się filozoficznie Gozreh, który nie wiadomo kiedy pojawił się pod stolikiem.
- I co?- zapytał Jarvis.
- Żona hrabiego nie będzie zadowolona. A służka pewnie wzbogaci się o jakąś błyskotkę w zamian za wypinanie gołego zadka.- odparł kocur z enigmatycznym uśmiechem,
- Na wszystkie dziewięć kręgów... mógłbyś już nauczyć swojego kota mówienia z sensem. - burknęła rogata.- Mógłbyś w końcu nauczyć swojego eidolona mówić do rzeczy.
- I sprawić, że straci swój urok? - zapytał retorycznie przywoływacz, po czym spojrzał na milczącego drugiego kocura.- Tobie to nie przeszkadza, prawda Mruczku?
- Ani trochę panie.- odparł Mruczek.
- Bo koty trzymają się razem.- odparła rogata i zwróciła się do Gozreha. - To gdzie on jest i ilu ma przy sobie?
. - W stajni na pięterku, podążaj głosem jęków i dyszenia. Na dole dwóch rycerzy pod bronią.-
- Dobra... czyli trzymamy się pierwotnego planu? Ty Ragaghu zrobisz zamieszanie tutaj wraz z Mruczkiem, a my w tym czasie zdobędziemy zębatkę.- rzekła Tylvanis odsuwając się do tyłu i otulając mrokiem. Cherem wstał i zasalutował.- Powodzenia szefie.
A sam czarownik zwrócił się do Gozreha.- Wiesz, któregoś dnia nie wytrzyma i nadepnie ci na ogon.
- Tak. Ekscytacja na myśl o tym dniu i jej zawodzie, gdy nie trafi stopą w mój ogon… tylko one podtrzymują moją beznadziejną egzystencję.- odparł ironicznie Gozreh natchnionym głosem.
Jarvis został sam, wyjmując z kieszeni zegarek kieszonkowy. Patrzył raz na niego, raz na zbieraninę wojowników i rycerzy siedzących przy pobliskich stołach. Wśród nich wypatrzył jedynie jednego kapłana i żadnego maga. To mogło im wielce ułatwić zadanie.

Jarvis dopił swój kielich zwrócił się do Mruczka.
- Zasłona dymna. - Kociak kiwnął łebkiem i przekręcił dźwignię przy swoim orężu. Po czym wystrzeliwał raz po raz kulki dymiące czarnym oparem. Sam Jarvis skupił się, by sięgnąć ku mocy i Chaaya czuła jak to robił… jak wyciągał mentalnie dłoń do innego świata, zarzucał sieć i… ściągał stworzenia, by służyły jego celom. Tym razem sięgnął ku mrocznym czułościom piekła wyciągając z nich… stwory które sam nazywał: Lemure… wielkości humanoidy, przypominając grubasy których ktoś ciało stopił niczym wosk.
Rozległy się krzyki o inwazji piekielnej. Wybuchła panika, gdy potwory przywoływacza rzuciły się na rycerstwo. Tym bardziej że kłęby dymu utrudniały ocenienie sytuacji zgromadzonym tu osobom. Nie Jarvisowi co prawda. Obecnie noszone okulary pozwalały mu przejrzeć przez dym. Mężczyzna wyciągnął swój pistolet dubeltowy...i nacisnął spust, oddając jeden po drugim strzał. Prosto w pierś młodego kleryka. Tylko on zagrażał całej tej mistyfikacji, kule wybuchły kwasem raniąc go ciężko… być może zabijając, być może nie. Dla przywoływacza nie miało to znaczenia. Ważne, że kapłan w obecnym stanie przestał być kłopotem. Wraz z dwoma “kotami” pognał w kierunku wyjścia, rzucając od czasu do czasu petardy… by zwiększyć panujący chaos.
A po śmierci dwóch lemure, Jarvis powtórzył proces wzywając dwóch kolejnych będąc tuż za drzwiami karczmy. Wezwał kolejne dwa potwory w miejsce poległych by chaos nie zakończył za szybko. Od strony stajni zaś, podjeżdżali konno jego towarzysze.
- Wskakuj…- rzekła nerwowo Tylvanis podając mu rękę, co zaskoczony przywoływacz uczynił tuląc się do miękkiego ciała swojej przyjaciółki. Mruczek wdrapał się zaś na konia Cherema.
- Co się stało?- spytał mag zaskoczony tym pośpiechem.
Cherem i Tylvanis gnali bowiem co koń wyskoczy w milczeniu, ponurym milczeniu.
Co się stało… ano byli ścigani. Coś czego Jarvis nie spodziewał, po ich planie. Liczył na chaos, który odwróci uwagę wszystkich od kradzieży.
Niemniej to się nie udało. Dlaczego?
- Co… się… stało?- powtórzył głośno czarownik.
- Nasz cel nie chędożył byle służki. Tylko czternastolatkę. Tylvanis to dotknęło, więc… poderżnęła mu gardło.- wyjaśnił Cherem. No tak... Tylvanis przeszła swoją inicjację w tym samym wieku, zgwałcona przez jakiegoś pijanego szlachetkę w La Rasquelle. I jego też zabiła.
- Szlag… - skomentował to czarownik zapewne nie lubiąc komplikacji, tym bardziej gdy te podążały za nimi w liczbie dwudziestu rozzłoszczonych żołdaków.

Niemniej przed nimi była przełęcz, a przy niej spory głaz. Za którego wynurzyła się masywna sylwetka rycerza w czerwonej zbroi.


Masywna, bo miał z dwa i pół metra wzrostu. Skierował czubek włóczni w kierunku pościgu. Owa włócznia eksplodowała i posłała ostrze niczym pocisk wprost w grupę pościgową. I tam… grot eksplodował z olbrzymią siłą, siejąc popłoch i śmierć. Tymczasem żelazny gigant dokręcał do włóczni kolejny wybuchowy grot… by go wystrzelić we wrogów. Zza jego pleców wysunęła się muskularna jasnowłosa kobieta o włosach splecionych w warkocz, opierająca runiczny młot na ramieniu.
- Co tak długo? Macie trybik?- warknęła do nadjeżdżającej trójki awanturników i kotów, podczas gdy jej rycerz kolejnymi wybuchowymi grotami zmusił pościg do panicznego odwrotu.
Sklava, bo tak miała na imię ta kobieta, była faktyczną przywódczynią… a właściwie zleceniodawczynią tej wyprawy. Była przedstawicielką Technomantów, tej samej grupy do której należał teraz Jarvis. I miała za sobą kilka stopni wtajemniczenia więcej niż Ragagh, Tylvanis czy Cherem. I dlatego miała osobistego ochroniarza w mechanicznym pancerzu.

Trybik zmienił właścicielkę. Umieszczony w odpowiednim miejscu pozytywki sprawił, że ta ożyła i po zagraniu krótkiej melodii wyświetliła w magiczny sposób mapę. Cała ekipa nie tracąc więc czasu ruszyła i… kilka kolejnych dni rozmyło się. Choć Chaaya przeżyła każdy z nich będąc gościem w głowie ukochanego, to niewiele z detali zdołała zachować. Ot, twarz i muskularne ciało wojownika który sporadycznie opuszczał swój mechaniczny pancerz, a który dla Jarvisa do końca pozostał bezimienny. Powód tego był prosty… to była monotonna wędrówka przez góry. Każdy dzień się zlewał z kolejnym w jeden ciąg.

W końcu jednak dotarli na miejsce które wskazywała pozytywka. Do ukrytej twierdzy gnomów, która okazała się… górską ścianą. Litą skałą. Gdzie była ta ukryta twierdza gnomów? No...jak sama nazwa wskazywała, była ukryta. Piekielnie dobrze ukryta.
Spędzili cały dzień i całą noc, próbując rozkminić tą zagadkę. I odkryć sekret pozytywki, jak i wejścia do siedziby owej tajemniczej rasy. Dopiero pod koniec kolejnego dnia, odkryli ukrytą melodię w pozytywce. Tę która ujawniła zamaskowane drzwiczki… małe drzwiczki przez które tylko Mruczek z Gozrehem mogli przejść.
- Mam nadzieję, że gnomy przewidziały też opcje dla dużych istot.- westchnął Jarvis i a Sklava skwitowała to słowami.- Jeśli nie to mam różdżkę która nas pomniejszy.
- Wolałbym nie polegać na niej.- skwitował tę kwestię jej ukochany. Tymczasem góra zadrżała i wrota się otwierały. Wrota na tyle duże, że dwóch takich rycerzy w mechanicznych zbrojach mogłoby przejść przez nie bez problemu.
- Dlaczego to wydaje mi się niepokojące?- spytała Tylvanis.
- Nie marudzić mi tu… chodźmy.- zarządziła Sklava, której Gozreh nadał przydomek Prinzessin.

Weszli więc do olbrzymiej sali ozdobionej małymi posążkami brodatych karzełków i karlic w fantazyjnych fryzurach ze szpiczastymi uszami i w dość różnorodnym przyodziewku przypominającym jednak modę La Rasquelle. Pod każdym posążków wypisany był długi i niekończący się ciąg liter, zamiast słów zdań. W suficie powoli obracały się liczne zębatki, a przy kolumnach poruszały się tłoki. Twierdza “żyła”. Co więcej…
- Tutaj nie ma kurzu ni pajęczyn.- stwierdził Cherem. - Przecież to niemożliwe. Gnomy opuściły to miasto setki lat temu. -
Podłoga składająca się z różnokolorowych kafelków oznaczonych różnymi symbolami. I niektóre mogły kryć pułapki. Duża sala w której się znajdowali mogła służyć za bazar, jak i miejsce rozładunku karawan. To tłumaczyło wielkość wrót do tej sali, jak i wysokość sali. Do czego służyły dźwignie przy posążkach tego Jarvis nie wiedział, a co za tym idzie… Chaaya też nie. Sala ta zawierała wiele drzwi. Część miała ludzkie, część gnomie rozmiary. Kilka było olbrzymich. I właśnie z kierunku jednych z tych wrót dochodziły odgłosy… metaliczne i dźwięczące. Coś dużego...

Niebieski metalowy gigant uzbrojony w korbacz i osłaniający się dużą tarczą, przypominający nieco ochroniarza Sklavy. Tak samo wysoki, ale szerszy konstrukt wtargnął do sali po prostu rozwalając drzwi impetem swojej szarż i ruszył wprost w na rycerza. A ten odpalił swoją ognistą lancę. Grot broni poleciał w kierunku gnomiego konstruktu. Nastąpiła eksplozja, ale osłaniając się tarczą metalowy golem nie odczuł eksplozji tak mocno, jak mięsiste człowieczki. I ruszył znów na rycerza. Slava przywołała swoją kapłańską moc do młota, diabliczka ukryła się w mroku. A Cherem szukał również okazji, by się ukryć. Jarvis w którego głowie bardka siedziała, spojrzał na najbliższy zestaw dźwigni i…
Nadszedł ranek i tawaif się obudziła obok śpiącego kochanka.


Przemierzali w czwórkę uliczki i kanały La Rasquelle. Jarvis, Chaaya i Angelo oraz jego siostra Beatrycze. Z racji tego gdzie się udawali i co chcieli osiągnąć, nie mogli za bardzo skorzystać z gondoli, by dotrzeć na samo miejsce. Musieli ją opuścić w dzielnicy obok. Ta wędrówka we czworo, była dla tawaif ciekawa, głównie ze względu na spojrzenia innych. Bo gdy tak podążali do kryjówki Archiwisty, to mijający przechodnie brali ich za… rodzinę. Ojciec, matka, dwójka dzieci. Tawaif czuła tę zmianę, wychwytała te subtelne spojrzenia, zmiany w mimice. Było to… ciekawe doświadczenie.
Przy wejściu do kryjówki Miedzianego, zostali zatrzymani przez dwójkę zamaskowanych strażników… a ci od razu eskortowali ich do siedziby smoka. Po wejściu do środka do eskorty “rodziny” dołączyły pyrausty… zapewne wcześniej śledząc ich z cieni budynków. Małe szpiegi Archiwisty. Nadal urocze.

Zamaskowani i milczący strażnicy, doprowadzili czwórkę do komnaty Archiwisty. U niego nic się nie zmieniło. Nadal był zajęty swoimi raportami. Nadal ukrywał swoją potęgę pod postacią ślepego staruszka (co jednak kontrastowało z olbrzymią ilością zwojów).
- A więc… jakiż to powód sprowadza was do mnie?- zapytał staruszek przyglądając się czwórce gości, zakrytymi materiałem oczami.


Jarvis udał się gdzieś z Godivą w związku z… tego nie wiedziała. Jej ukochany miał przed nią tajemnicę, a właściwie to jego partnerka miała i nie chciała jej z nikim dzielić.
Nawet z samym przywoływaczem, który nie był jej tak potrzebny jak jego eidolon. Tylko, że on nie mógł istnieć w zbyt dużej odległości od swojego stwórcy.
Tak więc, w okresie posiłku Chaaya musiała zadowolić się samotną wędrówką po mieście, nim Jarvis ją odnajdzie i… jeszcze nie mieli żadnych planów. Niemniej bardka miała świadomość, że ostatnio nie mieli okazji zaspokoić trawiącego ich ognia i jej jamum… był wygłodzony. Zabijając czas, spacerowała szarymi uliczkami, aż znów poczuje mentalną pieszczotę myśli ukochanego. Skupiła się na podziwianiu sklepowych wystaw. La Rasquelle można było zarzucić wiele, ale nie braku zdolnych rzemieślników. W dodatku swoboda twórcza, kaprysy bogatej arystokracji kupieckiej, oraz konkurencja pomiędzy licznymi, małymi gildiami, powodowały, że ich twórcy wkładali całe serce w każdy produkt.
I na każdym rogu było co oglądać.
Niemniej, w odbiciu jednej z szyb, zauważyła zakapturzoną postać, która ją śledziła. Czy powinna się bać? Śpiący w jej duszy starożytny smok szeptał, że nie… że nic w tym mieście nie jest w stanie zagrozić tawaif, gdy jest pod jego opieką.
Wydarzenia z poprzedniej nocy, kładły się jednak cieniem na czczych obietnicach antycznego gada. Starzec miał jednak wrażenie, iż wynikało to z tajemniczego pojawienia się w szeregach niejakiej Udipti. Choć nie znał maski długo, od razu poznał się na jej charakterze, byi bowiem do siebie podobni. Oboje byli samotnikami, wierzącymi w swoje umiejętności. Po za tym, nie ufali nikomu.
Pozycja Ferragusa, czy chciał czy nie, została podkopana, a on sam stoczył się na koniec łańcucha pokarmowego. Ani Deewani, ani Nimfetka, ani nawet Laboni nie zaprzątały nim sobie głowy. Walka na froncie była zajadła. Maski musiał bronić się przed podstępną i nieczysto zagrywającą rywalką, która każdym swym posunięciem zadawała tworzycielce ból. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ból ograniczał się do strefy cielesnej, niestety obejmował on umysł, a co za tym idzie… nie dało się go “przeczekać”, ni załagodzić medykamentem.

“Skup się na swoim zadaniu” powtarzała Ada, strofując naczynie. “Masz czekać na Jarvisa. Nie rzucaj się w oczy, nie rób nic głupiego.”
“Zachowuj się normalnie…” polecała Seesha.
~ Czyli jak? ~ fuknęła Kamala, mając dość dobrych rad.
“Jesteś śliczną, egzotyczną panienką, podziwiającą tutejsze bibeloty. Zachwycaj się. Zwiedzaj…” wyjaśniały maski, czując jak w dziewczynie, zaczyna się gotować od nadmiaru różnych emocji.

“Masz udawać idiotkę, bo myślą, że tylko do tego się nadajesz…” szeptała przebudzona diablica, czerpiąc wyraźną uciechę z gnębienia i doprowadzania do frustracji. “Piękna, pusta laleczka…”
~ To się nazywa strategia ~ wtrącił jak zwykle smok, w najmniej odpowiednim momencie, lecz jego wypowiedź została bez echa.

Dholianka zgrzytnęła zębami, zaciskając dłonie w pięści. Stała chwilę przed witryną i wpatrywała się w odbicie śledzącej jej istoty.
A gdyby tak… zastawić na nią pułapkę? Zaprowadzić do ślepej alejki i z zaskoczenia zaatakować? Taaak… przyjemna była to wizja. Ciepła krew, sącząca się przez palce trzymające sztylet…
Umrao westchnęła niestosownie, a kurtyzana przygryzła wargę, walcząc... z pożądaniem.
Wydawało się takie proste. Jej “wielbiciel” nie był za dobry w ukrywaniu swojej obecności. Starał się do niej zbliżyć i nie dać się złapać na podkradaniu. Nie wiedział jeszcze, że sam się zdekonspirował.
Sundari stała chwilę, walcząc sama ze sobą. Poddanie się woli Udipti było… zbyt proste, pomijając fakt, że wolałaby pogrzebać ją na wieki pod stertą swoich życiowych błędów.
~ Www porządku… ~ burknęła sama do siebie, przełykając swą dumę. ~ Będę tą cholerną idiotką…

Tancerka ruszyła, z parszywym nastrojem, w dół uliczki i niech bogowie chronią tego, kto spróbuje jej teraz zastawić drogę. Zakapturzony ruszył za nią pospiesznie i już mniej subtelnie, próbując skrócić dystans… Chaaya dostrzegła go w kolejnym oknie sklepowej wystawy. Coś w niej pękło. Ten dzień był porażką. Wczorajszy ślub był porażką. Jej smok był porażką, tak samo jak jej kochanek. Zabije tego cholernego dziada i pójdzie siedzieć, ale nic ja to nie obchodziło. Została sama. Głodna. Spragniona. NIEWYŻYTA.
A ten kuts smie ją śledzić?

Złotoskóra odwróciła się na pięcie, wyciągając wachlarz spod rozcięcia sukni, po czym ruszyła na przeciwnika gromiąc go najnieprzyjemniejszym spojrzeniem w jego marnym życiu.
A on... na widok szarżującej bardki, sięgnął po swój “oręż” zrzucając kaptur z głowy i odsłaniając znajome rogi i nową fryzurę.
- I jak wyglądam? Chciałem sprawdzić co takiego potrafią uczynić fryzjerzy i za co szlachetnie urodzeni płacą im kupę złota. A że miałem trochę... - stwierdził wesoło Axamander. - Robi wrażenie?
Kobieta wyhamowała przed nim, oddychając ciężko. Miała wypieki na policzkach i niebezpieczne iskierki w migdałowych oczach.
- Wyglądasz paskudnie - odparła zajadle, chowając broń na miejsce. - I jeszcze raz wpadniesz na tak głupi pomysł jak śledzenie mnie, a skończysz na dnie kanału.
- No wiesz… chciałem ci zrobić niespodziankę. - Wzruszył ramionami wystawiając żartobliwie swój długi, rozdwojony język. - I tyle mam z próby przypodobania się tobie.
Podrapał się po czuprynie. - Tak źle wyszło? Powinienem zażądać zwrotu pieniędzy za fuszerkę?
Chaaya uśmiechnęła się kwaśno. Nie miała ochoty na tanie zagrywki mężczyzny.
- Zamiast zmieniać wygląd poćwiczyłbyś całowanie - mruknęła pod nosem, krzyżując ręce na piersi. - I tak… śmiem twierdzić, że ta zniewaga krwi wymaga. Nie tylko pieniędzy.
- Poćwiczyć na tobie? Wyglądasz jakbyś tylko szukała okazji, by wbić mi sztylet między żebra - ocenił Axamander i zamyślając się dodał. - Co powiesz na to? Lody… na mój koszt. Pucharki smakowitości, które same rozpływają się w ustach. Robione przez mistrzów w swoim fachu. W przeciwieństwie do partaczy, którzy zepsuli mi fryzurę, ci są solidni. Co ty na to? W ramach przeprosin za śledzenie.
- Zgoda… ale chcę też watę cukrową - odparła z uśmiechem tawaif. Nie potrafiła się długo gniewać na tego diablika.
- Cieszy mnie to, bo mam jeszcze jedną niespodziankę, oby milszą niż moja obecna fryzura - rzekł tajemniczo Axamander. - Przygotuj się więc nie tylko na przyjemności podniebienia.
- Nie pójdę z tobą rabować starych krypt… i nie pozwolę się na sobie uczyć… - stwierdziła złotoskóra obojętnie. - Prowadź… zrobiłeś mi sma-kaaa… - dodała, układając nieprzyzwoicie ustka, sugerujące inne lody, niż te które jej zaproponował.
- Te lody… akurat wymagają inwencji twoich paluszków i ujęcia spustu usteczkami. Niemniej jak nie wystarczą ci te które zamówię to… - Westchnął teatralnie rogacz, podając jej ramię do objęcia. -...gotów jestem i na takie poświęcenie.
- Nie dotykamy się w miejscach publicznych… zapomniałeś? - Chaaya była nieugięta. Trzymała ręce pod piersiami i czekała, aż w końcu ruszą.
Nie zmieniało to jednak faktu, że coraz szerzej się uśmiechała, a gniew uchodził z jej ślicznej twarzy.
- No tak… to poszukamy niepublicznego - odparł ruszając przodem. - Naprzód… brzydale mają pierwszeństwo.
Kurtyzana zachichotała, spoglądając pod nogi. Szli ramię w ramię.
- Jak tam wyprawa… udała się?
- I to bardzo. I pewnie cię ucieszy… lub zmartwi… fakt, że nie było ani jednego umarlaka. Tylko puste trumny. - Wzruszył ramionami Axamander.
- Nie obchodzą mnie trumny - stwierdziła oględnie Kamala, zgarniając kosmyk włosów. - Dawno cię nie widziałam… znalazłeś sobie inną? - spytała zadziornie.
- Och… kilka.. ale żadna nie mogła się równać tobie więc rzucałem je, jedną po drugiej. - Westchnął teatralnie mężczyzna. - Zwłaszcza, gdy waliły mnie po gębie za zaczepianie.
- Słabo całujesz… poćwicz, a nie będziesz mieć problemów - sarknęła bardka, chichocząc jak psotliwa wróżka.
- Musiałbym znów cię przydybać w jakimś ciemnym samotnym zakątku, przycisnąć do ściany i pocałować - odparł dworsko jej “przewodnik po mieście”.
- Powodzenia… - burknęła zaczepnie tancerka. - Daleko jeszcze? Zgłodniałam.
- Nie powiedziałaś mi jak tobie minął ten czas beze mnie - odparł zadziornie rogacz, gdy już docierali do owej lodziarni. Był to nieduży sklepik, do którego wchodziło się po krętych, schodkach umieszczonych w budynku. Całość znajdowała się na piętrze, a lody jadło się na tarasie.

Dholiance spodobało się otoczenie. Przestała trzymać ręce przy sobie i dziarskim krokiem weszła po stopniach.
- Jaaa? A nic takiego… spotkałam się z Gamnirą, poszłam na ślub znajomych… Za wiele się nie działo. Na szczęście mój kochanek potrafi mnie zadowolić, więc taka stagnacja była nawet przyjemna.
- To miło… ciężko więc mi będzie przebić twojego kochanka - odparł mieszaniec, podążając za nią. - Ale te lody mogą być dobrym początkiem, więc nie opuszczaj gardy moja śliczna.

Na miejscu, gustownie ubrany sługa zaprowadził ich do stolika na tarasie, dając im karty z… listą składników. Co prawda były i gotowe mieszanki, ale urok tego miejsca polegał na skomponowaniu sobie własnego przysmaku. Owe składniki dla ułatwienia były podzielone na sekcje. Słodkie, słone, kwaśne, gorzkie, chrupiące… różne smaki. Ot, idealne miejsce dla kreatywnych, a i dla leniwych był krótki spis gotowych specjałów. Axamander swój pucharek skomponował dość szybko i mężczyzna czekał na kaprys tawaif.
Kobieta wczytała się w menu, przygryzając, w zamyśleniu i ekscytacji, dolną wargę. Zły nastrój prysnął. Udipti, a wraz z nią chęć mordu, ugięła się pod siłą przeważającej większości. Chaaya na powrót stała się pogodna i beztroska, choć Umrao nadal nie mogła uporać się ze swoja chcicą.
- Poproszę sorbet z bagiennych poziomek i dzikich bławatków, posypkę ze świeżo krojonego ananasa, oraz polewę z gorzkiej czekolady i słonego karmelu. - Bardka odłożyła spis i w zachwycie rozejrzała się po balkonie.
Odkąd pierwszy raz trafiła do tego miasta, marzyła by dostać się do takiego miejsca. Jednak Jarvis jakoś nigdy nie wpadł na pomysł, by ją tam zabrać. Może powinna była mu powiedzieć? A może on powinien się domyśleć?
Dziewczyna zmarkotniała, zapatrując się na płynące w dole gondole. Uśmiechnęła się jak lisiczka i przyjrzała towarzyszowi.
- No dobrze… czego tak naprawdę chcesz - rzekła w końcu. - Nie zapraszasz mnie na łakocie, jeśli nie masz w tym interesu, a więc? W co tym razem próbujesz mnie wrobić?
- Ach… niecierpliwa.- diablę wyciągnęło z sakwy dwa pergaminy zapisane nieznanym bardce pismem, które smok rozpoznał jako elfi język. Potem dołożył do tego magiczną różdżkę.
- Pozwól, że poddam cię testowi.- przesunął różdżkę w kierunku Chaayi.- Zawiera czar erudycyjnego spojrzenia, pozwoli ci przeczytać oba teksty. Powiedz który z nich jest coś wart, a który jest romantyczną paplaniną niewartą atramentu zużytego na napisanie słów.


Kanak spała… Po wczorajszej imprezie sen był tym czego potrzebowała. Cały dzień spędziła wtulone poduszki rozkoszując się ciszą i spokojem. Emocje związane ze ślubem swojego powoli opuszczały jej myśli. Sny były przyjemne. I na nich minął poranek. Po południu obudziła się nieco głodna i już dość wypoczęta. Ale przyczyną jej pobudki, był łomot za oknem. Coś stanowczo uderzało w szybę. Coś chciało przyciągnąć jej uwagę. I udało się. Kanakpryia otworzyła okno znajdując list na parapecie.

Cytat:
Nie nawykłam do pisania listów. Właściwie nie wiem więc, jak je zacząć. Nie mogłam dać go nikomu do sprawdzenia, więc wybacz chaotyczną naturę tego tekstu. To są moje myśli i moje pragnienia, które chce ujawnić tylko tobie. Nie mogłam ich nikomu pokazać. Dowiedziałam się, gdzie pomieszkujesz. Dowiedziałam się też, że opuszczasz miasto za kilka dni. Pomyślałam więc, że chcę wykorzystać ten czas. Nie spotkamy się raczej i nie jestem pewna czy chciałabym tego. Jak zauważyłaś na weselu nie lubię być ograniczana przez zasady. I gdybyśmy się spotkały gdzieś na mieście, pewnie ty byś musiała zachowywać się zgodnie z etykietą i zasadami. I ktoś by cię pilnował cały czas.
Tu zaś nie musisz. Tu możesz być szczera. Bo proponuję ci wymianę listów. Tak długo jak będziesz w La Rasquelle. Mój mały posłaniec będzie przychodził wieczorem po twój list i przynosił ci mój rano.
Jest zwinny i dyskretny. I sprytny.
To co napiszesz, będzie tylko dla moich oczu. Co ja napiszę, możesz spalić. Więc nikt się nie dowie, że robisz coś niestosownego. Uważam cię za interesującą Kanakpriyu, za piękną i chciałabym poznać bliżej. Choćby przez listy. Nie budzi to dreszczu ekscytacji w tobie? Robić coś niekoniecznie właściwego? Czy twoje serce mocniej zabiło, gdy prawie pocałowałam cię nosek? Bo moje tak.
Tak czy siak, zrozumiem jeśli odmówisz. Masz do tego prawo, a ja wolałabym zostać twoim przyjemnym nawet jeśli kłopotliwym, wspomnieniem z tego miasta. Odrobinę liczę na to, że ewentualna odmowa będzie na piśmie, bo z pewnością będzie to śliczny tekst skoro lubisz kaligrafię. Ale możesz też słownie odmówić. Mój posłaniec zrozumie.
Bardziej jednak liczę na to, że jednak zaryzykujesz wymianę listów. I nie będzie ci przeszkadzała moja szczerość i brak doświadczenia w pisaniu ich.

Oddana Tobie Jaenette
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-03-2019 o 20:38.
abishai jest offline