Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2019, 11:46   #6
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“Oh, what a tangled web we weave... when first we practice to deceive.”

― Walter Scott, "Marmion"

Gdy tylko opuściła pokój, Jo niemal wpadła na niedoszłą ofiarę swego ghoula. Ta przeprosiła ją, dygając lekko. Była zarumieniona i wyraźnie rozemocjonowana, a stan jej sukienki pozostawiał obecnie wiele do rzeczenia. Jeszcze raz wydukała ciche “przepraszam” i pobiegła dalej, wypadając przez drzwi wprost na salę. Kiedy Armitage podeszła do wrót gabinetu szefa Cotton Club, szybko zrozumiała, co było przyczyną takiego, a nie innego stanu miniętej dziewczyny. Poszukiwany przez nią Owney siedział rozwalony na fotelu ze szlugiem w gębie i właśnie dopinał rozporek spodni. Stojąc na progu, Joanne rozważała przez chwilę zrobienie zwrotu w tył i rozpoczęcie pogoni za tajemniczą kokietką. Elementy tej klubowej układanki zwyczajnie nie pasowały jeden do drugiego jak należy, a córa Kaina miała wrażenie, że od rozpromienionej niewiasty mogłaby wyłudzić kilka dodatkowych. Nie mniej jednak przyciśnięcie Owney’a było obecnie ważniejsze. Kłykcie dla pozorów zastukały o framugę - bo w końcu nie wypadało wchodzić bez uprzedzenia - zaś sama Armitage wślizgnęła się do pomieszczenia jeszcze zanim suwak spodni “biznesmena” zakończył swój agonalny zgrzyt. Jej oczy wymownie spoczęły na palcach Maddena, a te momentalnie, niczym poparzone, oderwały się od kawałka metalu. Za wolno. Dziewczyna i tak poszła za ciosem.
- Ach, ciekawiło mnie, gdzie to szef przepadł! Widzę, że zamartwiałam się całkiem niepotrzebnie - kolejny wzrokowy sztylet pomknął w kierunku jego przyrodzenia. - Ale skoro już jesteśmy w temacie, to zastanawiałam się, czy mogłabym poprosić o namiar do Marion. Zapomniała się wczoraj i zostawiła coś u mnie - faktycznie, zostawiła. Smród, który przywlókł Sabatnicze hieny panoszące się teraz po lokalu.
- Czasami bywa taka roztrzepana. Ale ja też przecież nie jestem bez winy, bo nie podpytałam jej ani o adres ani o telefon... - ucięła, pośpiesznie charakteryzując się na bezradną blond kretynkę. Dając Owney’owi szansę na bycie tym silnym oraz zaradnym samcem, na którego chciał codziennie gapić się w lustrze.

Owney zawahał się trzymając w dłoniach jeszcze niezapięty pasek od spodni. Jego spojrzenie było niepokojące, bo Jo nie miała pewności, czy był po prostu zaskoczony jej nagłym pojawieniem się i komentarzami, czy też rozważał możliwość zerżnięcia również jej skromnej persony. W końcu dopiął spodnie i wstał z fotela, co mogło wskazywać na prawdziwość pierwszej wersji… mogło.
- Po co ci? - powiedział podchodząc do niewysokiej komody i nalewając sobie do szklanki whiskey. - Jak coś zostawiła to jej strata.
- Och, niech już szef nie będzie wiśnia, trzeba przecież mieć trochę empatii, a nie tak biedną dziewczynę zostawiać na lodzie! -
to powiedziawszy, Jo teatralnie ściągnęła wargi. Zupełnie jakby chwilę temu zjadła coś diablo cierpkiego i teraz za to pokutowała.
- Poza tym, jak już się z nią spotkam, nie omieszkam wspomnieć, kto znalazł jej “puderniczkę” - uniosła sugestywnie brwi i wycelowała w mężczyznę palcem.
- Kto inny niż O. V. Madden? Dżentelmen pierwszej klasy, zawsze gotów służyć damie pomocną dłonią. Skądinąd wiem, że Marion ma słabość do rycerzy na białych rumakach. No i że potrafi się odwdzięczyć... - konspiracyjny uśmiech rozlał się na twarzy Armitage, chociaż tak naprawdę wcale do śmiechu jej nie było. Łechtanie ego tego kretyna w połączeniu z przedstawianiem całej sytuacji jako niewinnej babskiej błahostki zakrawało na pierwszoplanówkę w tandetnej tragikomedii. Ale Joanne nigdy nie stroniła od trudnych ról. Przez chwilę widać było jak Owney walczy z sobą, wreszcie jednak obejrzał się na stojącą w drzwiach dziewczynę.
- Podobno mieszka w jakimś apartamentowcu przy Park Avenue - szef narzucił na plecy marynarkę i wydobył z szafki cygaro, które z wprawą skrócił.
- Chyba na rogu z 96’th street - Armitage nie znała okolicy, ale wiedziała jedno. Było to epicentrum światka Camarilli. Odpalając używkę Owney obejrzał się na Jo.
- Ale jakby co nie wiesz tego ode mnie.


- Czego? - spojrzała na mężczyznę zdziwiona, jakby nie miała bladego pojęcia, o czym ten do niej mówi. Jeśli chodziło o Jo, ta rozmowa nigdy się nie odbyła. Nawet przypiekana przez inkwizycję Sabatu nigdy nie przyznałaby się do jej przeprowadzenia. Zdradzając adres, Owney potwierdził przypuszczenia Armitage - suchotnicza śmierć Dunlopa była wynikiem wampirzych przepychanek, a pech chciał, że sekty musiały akurat zacząć rozpychać się łokciami na terenie Cotton Club. Kuglarka wątpiła, żeby Marion celowo zrobiła z niej ofiarną kozicę - za to odpowiedzialny był raczej kulawy wywiad Miecza Kaina, który chciał po prostu na chybcika kogoś odstrzelić i całą sprawę zamieść pod dywan. Klasyczne podejście chołubiących “wolność” łopatologów - spopielić wszystkich, Pierwszy Grzesznik rozpozna swoich. Uśmiechnęła się ponuro na tę myśl, ale od razu przełknęła gorycz, bo z tą nie było jej do twarzy. Bardziej od wylewania żółci ciekawiły ją intencje nieżyjącego już filantropa względem jej skromnej osoby. Naprawdę czuł do niej sympatię? A może po prostu liczył, że obsypując Armitage prezentami zdoła przeciągnąć ją na swoją stronę? Swoista marchewka miast kija stosowanego regularnie przez Falleniego? Możliwe. Ale prawdziwą wersję wydarzeń Dunlop zabrał ze sobą pod cmentarną ściółkę.

No cóż, nie można mieć wszystkiego. To, że zdołała uporządkować wydarzenia z nocy poprzedniej w coś, co brzmiało zgoła prawdopodobnie, musiało jej wystarczyć. Teraz powinna się dobrze zastanowić, jak całą sprawę ugryźć. Metaforycznie, rzecz jasna. Najbardziej oczywistą opcją byłoby przekazanie Sabatnikom nazwiska, zdjęcia i karteczki adresowej, a potem zapomnienie o całej sprawie. Ale... Jo nie do końca była pewna, czy chce to zrobić. Hmm. Nie, takiej mieszanki nudy oraz służalczości raczej zwyczajnie by nie przetrawiła. Panoszący się duet gończych piesków zaszedł jej za skórę o jeden raz za dużo, toteż teraz rozważała danie im prztyczka w nos. Jednak szczegóły tego pomysłu mogły trochę poczekać - zabawa w detektywa, mimo że nader udana, mocno wysuszyła pannę Armitage, a planować wet o pustym żołądku zwyczajnie się nie g(ł)odziło.
- Jeszcze raz wielkie dzięki za znalezienie tej zguby, szefie - rzuciła porozumiewawczo wampirzyca, uśmiechając się jak głupia do sera - tyle tylko, że tym razem z dozą szczerości. - Chyba pójdę do kuchni coś przegryźć nim wybiorę się oddać ją prawowitej właścicielce. Oczywiście wychwalając pańskie imię pod niebiosa - polubownie zapewniła Owneya co do wydarzeń, które nigdy nie miały mieć miejsca w tej - ani jakiejkolwiek innej - rzeczywistości.
- Podrzucić coś i tutaj zanim wyjdę? - trochę jej pomógł. Była skłonna odwdzięczyć się przynosząc mu kanapkę z szynką i paczkę fistaszków.

Szef lokalu jednym haustem obalił szklankę złotego trunku i, umiejscawiając w ustach cygaro, podszedł do stojącej przy drzwiach Armitage.
- Spadaj, Jo. Zanim postanowie tobą zaspokoić zupełnie inny apetyt - groźba zabrzmiała nieco żartobliwie, ale z jakiegoś powodu wiedziała, że mógłby chcieć ją zrealizować.
- Przecież nigdy mnie tu nie było - wykonała parodię scenicznego ukłonu i czmychnęła za drewnianą barierę jak żołdak za barykadę podczas natarcia wroga. Chwilę później przygryzła wargę, z westchnieniem wypuszczając powietrze ze swych martwych płuc. Jej samokontrola wygrała. Owney nawet nie wiedział, jak wiele miał dzisiaj szczęścia - jeszcze kilka sekund temu wampirzyca całkiem poważnie brała pod uwagę możliwość zwilżenia swojego podniebienia zawartością jego żył. Bo czemu nie? W końcu gloryfikowany drągal był już wystarczająco wstawiony i wypruty molestowaniem naiwnych bździągw, aby po obudzeniu się zakwalifikować całe zajście jako Delirium Nocy Letniej. Tylko, że przerobienie go na przystawkę mogło zwrócić na Armitage jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi. Lepszym, bardziej pragmatycznym rozwiązaniem, było po prostu nonszalancko zejść po schodach i wrócić na główną salę. Ta wręcz roiła się od kandydatów do odkorkowania - smutnych pijaczków oraz beznadziejnie nieśmiałych amantów, których los nikogo nie obchodził. Toteż obrała kurs na parter. W czasie jej nieobecności sabatniczy duet postanowił na szczęście opuścić lokal. Czy poszli daleko? Wątpiła. Ci dwaj padlinożercy niełatwo rezygnowali ze swych zdobyczy, a na pewno za takową ją uważali. Na scenie dziewczyny dawały właśnie jakiś taneczny pokaz polegający na pokazywaniu jak największej ilości ciała w rytm granej na żywo muzyki. Tak jak się spodziewała, większość męskiej klienteli była mocno podpita i skupiona odsłanianej goliźnie.


 
Highlander jest offline