Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2019, 00:52   #9
DrStrachul
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
1.
To było dziwne uczucie patrzeć na samą siebie. Nie chodziło o odbicie w lustrze. Większość kobiet czuje się nieswojo patrząc na swoje odbicie. Sytuacja była jednak o wiele bardziej skomplikowana.
Philomena stała na środku pokoju, a jej sobowtór spał w najlepsze na łóżku, stojącym pod ścianą.
Świat wokół wyglądał, jak wyprany ze wszystkich kolorów. Dziewczyna czuła się trochę tak, jakby ktoś umieścił ją w czarno-białym filmie.

Dark star you are the light of my night
Dark star won't you be my guide
Dark star why do you run from me
Dark star why don't you kill me*

Odległy, obcy i bezkształtny głos recytował swoją modlitwę. Litanię bez końca i początku.
Eony przelewały się w klepsydrze wieczności, a on trwał. Trwał, skupiony pogrążony w wyzwoleńczej medytacji.

There is no peace in heaven
There is no peace on earth
There is no love in heaven
There is no love on earth
There is no faith in heaven
There is no faith on earth
There is no hope in heaven
There is no hope on earth

Reincarnation, the torture will not end
Reincarnation, our bloody fate... *

Trwało w wieczności. Jego ciało już dawno zmieniło się w wykuty w skale posąg.

Postać na łóżku drgnęła, obróciła się i otworzyła oczy. Philomena z przerażeniem spojrzała na samą siebie. W oczach tej drugiej był mrok. Żywa, pełzająca, mordercza ciemność.

- Moja Gwiazdo - usłyszała swój własny głos wydobywający się w ust sobowtóra - Chodź do mnie.


2.
Philomena sama nie wiedziała, jak udało jej się przejść casting w Edymionie. Występ pamiętała fragmentarycznie. Poszatkowane slajdy. Brakujące klatki dawno wyblakłego filmu, I ten ściskający nieustannie za gardło stres. Lęk przed porażką, przed ośmieszeniem się.

Dopiero głośne brawa pary menadżerów klubu, wyrwały ją z letargu. I słowa Inez, które w równym stopniu ją ucieszyły, co przeraziły.
- Świetny występ! Gratulacje! Moja gwiazdo!

Od przesłuchania minęło dwa tygodnie. Od tego czasu, co noc śpiewała w klubie. To była jej pierwsza normalna praca. Była z siebie dumna. Naprawdę dumna. Bez pomocy Luisa, bez rodziców, bez niczyjej pomocy złapała etat. Nie zarabiała wiele, ale na jej potrzeby w zupełności wystarczy. Właściciele klubu Corina i Salem roztaczali przed nią wspaniałe perspektywy i kusili ją wizją nadchodzących sukcesów. Jedyne, co musiała zrobić to śpiewać i dostosować się do panujących w klubie reguł.

- Wybierz sobie pseudonim artystyczny - powiedziała po udanym przesłuchaniu Corina. Była to wysoka kobieta o kruczoczarnych włosach. Nosiła wysokie, skórzane buty na szpilce, ołówkową spódnicę i gorset z koronkowymi wykończeniami. Dosłownie archetypiczny obraz dominy z filmów dla dorosłych.
- Dokładnie - zgodził się z nią Salem - Od tego musisz zacząć. Dobry pseudonim, to klucz do sukcesu na scenie.
Jej partner był z kolei otyłym, niskim mężczyzną z obrzydliwym tupecikiem w rudym kolorze. Nosił się jak tani księgowy i tak też pachniał.
- Jak już sobie wybierzesz, coś co fajnie brzmi, to zgłoś się do Heather. To opiekunka naszych podopiecznych. Ona zaprowadzi cię do garderoby i pokaże naszą kolekcję masek. Na każdym występie musisz nosić maskę, to ważne. - wyjaśniała Corina.
- I pamiętaj o stroju - dodał Salem - Ma wyrażać ciebie, twoją duszę i jestestwo. Gdybyś potrzebowała pomocy, to Heather ci pomoże.

Na pierwszy rzut oka zasady nie były specjalnie dziwne. Dopiero, gdy Philomena zobaczyła stroje i maski swoich koleżanek zaczęła się zastanawiać. Stroje oczywiście podkreślały walory dziewczyn. Było jednak w nich coś perwersyjnego i odrażającego. Coś co przywoływało atmosferę dusznych, śmierdzących potem i spermą klubów ze striptizem. Większość dziewczyn wyglądała, jak podrasowana wersja tanich prostytutek z Meksyku, czy innej Ukrainy. Ich lubieżność i wyuzdanie nie raziły, ale zostały wyróżnione w subtelny i wyrafinowany sposób. Maski w większości były to, skórzane zwierzęce pyszczki z metalowymi elementami.

- Kurwienie się nie jest obowiązkowe. Nie dygaj - rzuciła jedna z dziewczyn widząc lekko zaniepokojoną minę Phi - Jak chcesz możesz zostać tylko przy śpiewaniu.
- Tylko to mało opłacalne - dodała druga - A dupa się przecież nie zmydla, nie? - dorzuciła po czym ryknęła rubasznym śmiechem.

- Ja na twoim miejscu, bym się nie zastanawiała - Inez próbował rozwiać wątpliwości koleżanki.
- Znaczy, że co? Dupczyłabyś się za pieniądze? - dopytywał Roy - Nie wierzę. A wydawało mi się, że cię znam.
- Głupol jesteś i życia nie znasz. - wyjaśniła Inez - To dziewczyna ustala zasady. Można potańczyć dla jakiegoś zboczeńca, co go zwierzęce maski podniecają. Cnoty nie stracisz, a kasa się przyda.
Roy skrzywił usta i wzruszył ramionami.
- Może i tak. Niesmak jednak pozostaje.
- Niby krew z krwi i kość z kości, a gadasz jakby cię podrzucili.
- To po prostu obleśne. I tyle. Lepiej zostań przy śpiewaniu Phi. Nikt cię do niczego nie zmusi. A jakby co to go dorwiemy.
- Patrzcie go jaki rycerski - zadrwiła Inez z brata.
- Wiesz, co wal się!

Poza regułami, erotycznym zabarwieniem klub wzbudzał w Phi mieszane uczucia jeszcze z jednego powodu.
Stojąc na scenie widziała kilka dziwnych scen. Początkowo zwalała to na przewidzenie, ale z im było więcej takich incydentów, tym bardziej nie dawało jej to spokoju.

Jednego razu widziała, jak muskularny mężczyzna ubrany w drogi garnitur, zlizuje krople krwi z szyi swojej partnerki. W tej samej loży kilka dni później siedziało dwóch gości, których bladość i wychudzenie sugerowały, że nie powinni żyć od kilku dobrych lat. Na domiar złego, obaj nie spuszczali z niej wzroku przez cały czas. Wtedy to pierwszy raz cieszyła się, że ma na sobie maskę i nikt jej nie pozna.
Było też coś, co wystraszyło ją nie na żarty. Wśród wirujących w tańcu par, pojawił się nagle blady, przezroczysty zarys postaci. Phi mogła niemal przysiądz, że znała tego człowieka. Nie wiedziała jednak skąd. A ilekroć próbowała skupić wzrok na rysach jego twarzy, on po prostu rozpływał się w powietrzu.
Phi chciała wierzyć, że to tylko przewidzenia i magia świateł w klubie. Po spotkaniu z Baronem Cimitière’u miała spore obawy, że kryje się za tym coś więcej.

3.
Dzień był niezwykle pogodny. Wszystko wskazywało na to, że to ostatnie ciepłe dni tego roku. Phi, Inez i Roy siedzieli w parku na ławce zażywali promieni słonecznych i raczyli się wyśmienitym “po’boyem” z krewetkami i ośmiorniczkami z pobliskiej knajpki. Roy wsunął właśnie ostatni kęs do ust, po czym oblizał palce.
- Muszę wam coś pokazać. - zaczął tajemniczo.
Wsadził rękę do kieszeni, a po chwili na otwartej dłoni pokazał przyjaciółkom tajemnicze “coś”
Był to niewielkich rozmiarów, półprzezroczysty kryształ w rubinowym kolorze. Promienie słońca przenikały przez niego tworząc przepiękne barwne refleksy na dłoni Roya.
- Czy to jest to, co ja myślę? -spytała Inez
- Tak. To ten syf, co nam chciał Baron i za przeproszeniem twój brat pocisnąć. - wyjaśnił chłopak - Dwie dychy musiałem za to dać.
- Co?
- Dwadzieścia dolarów, to kosztuje. Wisienki. Ostatni krzyk mody na wszystkich imprezach. Ludzie mówią, że to świetna rzecz. To jakby zmieszać zioło z herą, tylko ponoć bez przykrych zjazdów.
Inez spojrzała na brata spod skrzywionych brwi.
- Serio?
- Tak gadają, ja tylko powtarzam.
- Po co to kupiłeś? - spytała Philomena, a jej myśli niemal natychmiast poleciały w stronę ukochanego brata.
- W sumie nie wiem. Z ciekawości chyba. Całe miasto jest tego pełne. Luis musi kosić niezły hajs.
- Chyba mu nie zazdrościsz? - ton Inez był bardzo srogi i dało się w nim wyczuć niewypowiedzianą groźbę.
- Nie, no co ty. Oszalałaś? Mówię tylko, że ciężko będzie Luisa z tego wyciągnąć.
- To na pewno - skonstatowała Philomena.

4.
Od czasu kłótni z bratem, tryb życia Philomeny zmienił się. W nocy pracowała w Edymionie. Przesypiała ranki i wstawała popołudniu. Zaraz po szybkim śniadaniu biegła do Blue Cypress Books, ulubionej księgarni jej matki.

Początkowo godziny tam spędzone nie przyniosły spodziewanego rezultatu. Przejrzała setki publikacji o wampirach, zombi i upiorach powracających zza grobu. Były to albo zwykłe opisy legend, albo bzdurne, pseudonaukowe paplanie o świecie, który nie istnieje, ale od wieków fascynuje wielu ludzi. Nie tego szukała.

Zaczynała być znużona bezowocnymi poszukiwaniami, gdy natrafiła na pozycję, która zainteresowała ją ze względu na pokrytą płótnem i złoceniami okładkę. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest to stara książka. Gdy Philomena otworzyła pierwszą stronę, jej oczom ukazał się staromodny tytuł:
“Prawdziwa i niezwykle tajemnicza historia rodu Dauterive, czyli o tym jak Jean Paul Dauterive pakty z diabłami zawierał i o wszelkich tego konsekwencjach, lu wiedzy i przestrodze ludzi pobożnych napisana”
Autorem był niejaki Gottard Saint-Proux. Ksiega opisywała bardzo dokładnie historię założyciela słynnego w całym Nowym Orleanie rodu Dauterive. Autor skrupulatnie opisywał przyjście na świat, lata młodzieńcze, edukację Jeana Paula. Język książki był staroświecki i trudny. Phi pierwsze rozdziały przejrzała bardzo pobieżnie. Dopiero w rozdział dziesiąty wgryzła się dogłębnie.

***
Było to roku pańskiego tysiąc osiemset piątego. W ony czas Jean Paul ukończył już jezuickie kolegium i do przyjęcia święceń kapłańskich sposobił się. Droga pobożności nie była mu jednak pisana, gdyż sam Lucyper postawił przed nim człowieka przeklętego i ze społeczności ludzkiej wygnanego. Sascha Vykos, bo tak zwał się ów charakternik, od wielu wieków nie powinien chodzić już po tym łez padole. Diabelski dar przy życiu go utrzymywał i pełnią sił witalnych cieszyć się pozwalał. Vykos nie tylko żywym trupem był i człowiekiem przez Boga przeklętym, ale także magią się parał i wielkie sukcesy na tym polu odnosił. To on Jeana Paula nakłonił do tego, aby razem demony z piekła na ziemię sprowadzić i aby wespół z nimi rząd dusz pełnić. Nim to się jednak stało, Vykos by swą potęgę udowodnić przekazał Jeanowi dar nieśmiertelności,

Zaprawdę przeklęty to dar. Przeklęty po stokroć. Miejcie zatem na baczeniu drodzy czytelnicy, by z czartami choćby najmniejszymi i z pozoru najłagodniejszymi nigdy we spółki nie wchodzić. Bowiem aby z daru nieśmiertelności skorzystać nieszczęśnik, który się na to zdecyduje zemrzeć wpierwej musi i duszę swą samemu Lucyperowi powierzyć. Natem jednak nie koniec. Aby bowiem dar ten podtrzymywać nieszczęśnik, krwią ludzką żywić się musi i co noc ofiary diabłu składać. Taki to los tych nieszczęśników jest moi drodzy. Modlić się za nich wypada, bo szkody wielkie taki charakternik poczynić ludzkości może.
Lucyper bowiem nie tylko nieśmiertelnością swego czciciela obdarza, ale i inne liczne przymioty jemu ofiaruje. A to siłę nieludzką, a to mądrość przeogromna, a to szybkość niezrównaną. WIele doprawdy diabelskich przymiotów taki charakternik otrzymać może. Żaden z nich jednak mocy naszego Pana Jezusa Chrystusa nigdy nie przezwycięży. Pamiętajcie o tem i pokusie nie ulegajcie, bowiem los Przeklętego na was czeka, jak na Jeana Paula Dauterive.
Słabej on bowiem woli był człowiekiem i podszeptom złego Vykosa uległ. Ciało i duszę diabłu zaprzedał i na zatracenie poszedł, a wraz z nim rodzina cała.



Phi nie wiedziała, czy to wiek, czy też język księgi ją przekonał. Było bowiem coś w słowach autora, co dawało pozór wiarygodności. Dziewczyna nie miała niezbitych dowodów, ale czuła, że znalazła w końcu coś co przybliża ją do prawdy.
Chciała nawet kupić starodruk, ale mimo sympatii dla Phi i jej matki księgarz nie zgodził się na obniżenie ceny. Dwa tysiące dolarów, to była zdecydowanie za duża suma i Philomena nie była jej w stanie zdobyć. Życzliwy księgarz zgodził się jednak na to, aby dziewczyna nadal przychodziła i studiowała historię rodu Dauterive.

5.
W czasie, gdy Philomena studiowała sekretną historię La Nouvelle-Orléans, Inez i Roy, robili wszystko, by znaleźć Padre Cacadora.
Tropów było wiele, szybko jednak okazywało się, że większość z nich prowadzi donikąd. Padre albo już dawno nie bywał w miejscu o którym ktoś im powiedział, albo to miejsce po prostu już nie istniało. Tak było na przykład z barem w Holly Grove. Knajpa spłonęła kilka miesięcy temu i do tej pory nikt jej nie odremontował. Jak mówili okoliczni mieszkańcy odbyła się tam regularna bitwa w efekcie której knajpa spłonęła, kilka osób straciło życie, a jedyny ocalały wylądował w szpitalu psychiatrycznym River Oaks.

Tym sposobem Inez i Roy trafili na ślad współpracownika ojczulka, niejakiego Sir Alberta. Wizyta w szpitalu potwierdziła opinię kilku osób, że Sir Albert to zwykły świr.
Kontaktu nie było z nim prawie żadnego. Zapytany przez Roya o Padre Cacadora, powtarzał w kółko:
- LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem. LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem. LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem.

Dopiero po wyjściu ze szpitala Inez przypomniała sobie, że we francuskiej dzielnicy jest willa, która nazywana jest LaLaurie. Obecnie była to zwykła opuszczona rudera, ale w przeszłości była to rezydencja Marii Delfiny MacCarthy Blanque LaLaurie. Kobiety, która zasłynęła ze swego okrucieństwa wobec niewolników i której historia stała się tematem wielu miejskich legend. Jej duch ponoć do dziś straszył w rezydencji.
- Musimy tam iść - zadecydowała Inez.
- Myślisz, że tam znajdziemy ojczulka? - spytał jej brat.
- Nie wiem, ale to na obecną chwilę nasz jedyny trop. Mam dziwne przeczucie, że coś tam na pewno jest.


* - fragmenty utworów zespołu Deine Lakaien
 
__________________
"Your flesh is killing your spirit. You have forsaken yourself"
"Welcome to the worst nightmar of all... Reality!"

Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 06-03-2019 o 23:57. Powód: literówki
DrStrachul jest offline