Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2019, 21:47   #16
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
ierwsze oznaki niebezpieczeństwa w postaci zniszczonego powozu oraz dziwnego zachowania akolitki dały się wszystkim we znaki. Nieprzyjemny dreszcz przechodził po plecach, a widok pogrążonego w nikłym księżycowym blasku Złotego Łanu jedynie potęgował niepokój. Ową atmosferę dopełniała wszędobylska mgła oraz mroczny las po obu stronach traktu. Wszyscy zaczęli traktować sprawę poważnie, bowiem co do jednego dobyli broń, nie licząc rzecz jasna Hanah. Młoda Lathandrytka nerwowo trzymała w dłoniach sztylet, a Neff ostrożnie osadził strzałę na cięciwie. Byli przygotowani na niebezpieczeństwo, a Astine poczęła ich prowadzić w stronę wioski, którą obrali sobie w tej chwili za cel. Wracając do konia Pelaios miał wrażenie, że na tle ściany lasu coś się poruszyło. Przypatrywał się tamtemu miejscu przez dłuższą chwilę, lecz niczego nie dostrzegł. Może to tylko skutki kaca, albo omamy wywoływane przez mgłę? Zasiadł w siodle ponaglany charczącym głosem drwala.

Droga, którą mieli pokonać między rozstajami, a Łanem nie wyglądała na długą. Ciągnęła się delikatnymi zawijasami, zamknięta z obydwu stron lasem. Drzewa muskane były blaskiem świetlistego sztyletu dzierżonego przez diablę. Tego rodzaju “lampę” zapewniła im Sila, która przywołała cząstkę mocy swego bóstwa i obłożyła ostrze blaskiem. Pelaiosowi początkowo nie było to za bardzo w smak, bowiem on nie miał problemów z widzeniem nawet w nocy, lecz jego bystry umysł podpowiadał mu, że pozostali mogą tego potrzebować. Byli bowiem tylko ludźmi. Blask sztyletu z jednej strony dodawał otuchy, lecz z drugiej nie przynosił tak wielkich korzyści na jakie by liczyli. Temu wszystkiemu zaś był winny wiszący wokoło biały obłok. Niemniej sukcesywnie zbliżali się do spowitych mrocznym całunem zabudowań.

Astine, której zadaniem było przede wszystkim trzymanie się szlaku i dbanie o to, by jak najszybciej znaleźli się w Łanie, pierwsza dostrzegła niepokojące znaki. Gestem nakazała im zatrzymać się, a następnie zbliżyć, kiedy ona przykucnęła nad rosnącą przy ścieżce trawą.
Patrzcie – powiedziała zrywając kilka zszarzałych i suchych źdźbeł. Trzymała je przez chwilę na otwartej dłoni, po czym delikatnie zgniotła. Kiedy rozpostarła palce pozostał tylko pył.
Kiedy wchodziliśmy w mgłę rośliny były zielone, ale im głębiej wchodzimy tym coraz bardziej marnieją. Nie zauważyłam tego w pierwszej chwili przy powozie, ale jestem pewna, że rosnące tam drzewa nie są zdrowe i zielone.
Kobieta dłonią uspokajała jednocześnie wilczycę, której coraz silniej udzielał się niepokój. Nie tylko jej, bowiem koń diablęcia również niespokojnie prychał, a nawet muł elfa zdawał się iść jakby oporniej. Astine popatrzyła po pozostałych. Oczy jej zdradzały wahanie i niepweność, ukrywanie emocji nie należało do jej specjalności. Zerknęła po raz kolejny w stronę Łanu i wznowiła marsz.

Nie zdążyli przejść dwudziestu kroków, kiedy ich uwagę przykuł charakterystyczny dźwięk. Tętent koni, a dokładniej jednego. Odgłos dobiegał od strony rozwidlenia i stopniowo narastał. Rozstawili się wzdłuż drogi, tak, by w razie czego mieć gdzie uskoczyć. Poprawili strzały na cięciwach i mocniej zacisnęli dłonie na rękojeściach broni. Nie sposób było stwierdzić, któż to zmierzał im na spotkanie, ani czy nawet zdawał sobie sprawę z ich obecności. Niemniej odczekano chwilę, która przedłużała się wraz z niemal niekończącymi się uderzeniami kopyt o trakt. Wreszcie dostrzegli sylwetkę jeźdźca, który momentalnie zwolnił najpewniej zauważywszy światło. Konny ostrożnie zbliżył się, wjechał w zasięg magicznej pochodni. W siodle siedziała raczej niewielkiej postury młoda półelfka. Włosy miała częściowo spięte złotą spinką, a odziana była w szatę podróżną zielonej barwy, która w okolicach piersi oraz brzucha znikała pod skórzanym gorsetem. Prezentowała się raczej delikatnie, ale przyczepione u pasa sztylety wskazywały, że raczej umie o siebie zadbać. Czy było tak w istocie czas pokaże.

W krótkich słowach przedstawiła się oraz wyjaśniła, że dzisiejszego ranka ruszyła im na spotkanie, by wesprzeć ich w trudach rozwiązania kłopotów Łanu. Widok wymarłej, pogrążonej w mroku osady nie podziałał na nią bynajmniej uspokajająco, a nerwowa i dość napięta atmosfera szybko jej się udzieliła. Cała ta sytuacja nie spodobała się również jej klaczy, która lekko wierzgnęła i kobieta musiała wysilić się, by zostać w siodle. Sama zaś propozycja pomocy wydała się pozostałym jednakowo niespodziewana oraz, w pewnym stopniu, pocieszająca. Wystarczyło rzucić okiem na zachód, by zdać sobie sprawę, że każda pomoc się przyda. Wprawdzie nie napatoczyli się jeszcze na jakiekolwiek bezpośrednie niebezpieczeństwo, lecz co do jednego czuli w kościach, że prędzej, czy później się to zmieni. Nikt nie miał w tej kwestii wątpliwości. Zawsze tak bywało we wszelkich opowieściach.



akiś czas później, kiedy przebyli bezpiecznie całą drogę do Łanu, przekroczyli jego próg. Granicę, wyznaczoną przez sztachetę, na której widniały głęboko wyryte znaki. Z bliska osada prezentowała się bardziej niepokojąco, aniżeli z daleka. Mogli teraz przyjrzeć się dokładniej przygnębiającej i wzbudzającej ciarki okolicy. Wszędzie, jak okiem sięgnąć wszystko umierało, trawa, krzewy, drzewa. Co do jednego bezlistne, suche i jakby nienaturalnie powykręcane. Niemniej to właśnie zastępy zmarniałych i zniszczonych zbóż rozpościerające się na wielkich połaciach pól podkreślały tragiczny los, który spotkał to miejsce. Cóż mogło do tego doprowadzić nie sposób było pojąć. Tak, czy inaczej jedna rzecz w tym obrazie śmierci i rozkładu nie pasowała do reszty. Dynie. Wszędobylskie, o zróżnicowanych wielkościach owoce zalegały od skraju wioski, aż po najdalsze zakamarki zabudowy jaką byli w stanie dostrzec. Najbardziej niepokojący był w nich ich stan, ponieważ na pierwszy rzut oka zdawały się w ogóle nie zważać na to, co działo się ze wszystkim wokoło. Same budynki zaś sprawiały wrażenie martwych i opuszczonych od dłuższego czasu, chociaż nie można było wykluczyć demonizującego wpływu oblepiającego je mroku. Tak, czy inaczej niektóre strzechy zapadły się, a górujący nad wszystkim młyn w północnej części osady przypominał raczej obszarpanego stracha na wróble. Na tle pozostałych budynków wyróżniało się jedynie jeszcze jedno miejsce. Wyglądająca na kamienną podłużna bryła z wystającą ponad dachami prostą wieżyczką. Ani chybi kaplica, albo mała świątynia miejscowego bóstwa. Z tej odległości trudno było dostrzec jakiekolwiek szczegóły, lecz na pomoc przyszła Astine objaśniająca, że tam właśnie stała kaplica Chauntei, Wielkiej Matki, jedyny w całości kamienny budynek w całej osadzie.

Napatrzywszy się chwilę na okolicę ruszyli wraz z Astine ku jednej z chat stojącej dość blisko wejścia do wioski. Od ściany lasu odgrodzona była polami pełnymi resztek zniszczonych upraw… oraz dyń, z czego jedna była prawdziwym gigantem. Rozmiary jej były tak imponujące, że z pewnością potrzeba było paru chłopów, by ją podnieść. Poza tym gdzieniegdzie rysowały się sczerniałe resztki drzew, a pośrodku wydeptanego placyku w centrum obejścia wystawała zaniedbana studnia. Im byli bliżej tym Astine przyśpieszała kroku, jak gdyby nie mogąc znieść dłużącego się czasu. Tymczasem pozostali próbowali dotrzymać jej kroku, zwłaszcza, że przez cały czas od wkroczenia w drzewne “mury” Łanu mieli wrażenie, że są obserwowali. Wodzili ostrożnie wzrokiem po okolicy, przeskakując pomiędzy wszystkim co jakkolwiek wyróżniało się na tle wszędobylskiego morku oraz szarości szarości. Niektórzy z nich mieli wręcz wrażenie, że dostrzegają jak coś przemyka im na granicy wzroku. Szczególnie dokuczało to Delranowi, który chwilami mógłby przysiąc, że widział jak co dopiero minięta przez nich dynia toczy się za nimi.

Wreszcie znaleźli się przed drzwiami wejściowymi. Astine, która jeszcze chwilę temu tak się śpieszyła stanęła w miejscu i wahała się co dalej począć. W czasie, kiedy ona biła się z myślami pozostali mieli okazję, by rzucić okiem na domostwo. Prawdę powiedziawszy nie wyróżniało się ono niczym specjalnym, ot przeciętna wiejska chata będąca połączeniem domu i stodoły. Okna wypełnione gomółkami, przez które dostrzec można było jedynie nieprzeniknioną czerń. Strzecha wyglądała raczej w porządku, być może była niedawno wymieniana. Tu i tam leżały porzucone narzędzia rolnicze, lecz po domownikach, ani jakichkolwiek zwierzętach nie było najmniejszego śladu. Tymczasem Astine wreszcie zdecydowała się wejść do środka. Ostrożnie pchnęła drzwi i z mieczem w dłoni wstąpiła w mrok. Zaraz za nią postąpił drwal oraz dzierżący światło Pelaios, a pozostali z Hanah na czele pilnowali tyłów.

W środku znaleźli długą izbę z paleniskiem, drewnianym stołem oraz małą górą opału. Wszystko jak okiem sięgnąć pokryte warstwą kurzu oraz pajęczyn. Domostwo wyglądało na kompletnie opuszczone, przy czym na pierwszy rzut oka nie zdradzało jakichkolwiek śladów grabieży czy widocznej przemocy. Wszystkie meble, skrzynie, worki itp. przedmioty wyglądały, jakby były na miejscu. Niemniej jedna rzecz była bardzo dziwna i szczególnie niepokojąca. Rozstawione na stole drewniane naczynia, na których dostrzegli stare i przegniłe resztki jedzenia. Jednak zgnilizny nie można było wyczuć. Nawet pleśń wydawała się być tutaj martwa.


 
Zormar jest offline