Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2019, 17:27   #86
waydack
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Hernan postanowił się na razie trzymać z daleka od przeklętej kliniki. Miał w głowie słowa Mistrza, który twierdził, że nikomu do tej pory nie udało się zbliżyć do dupeczki Pizzaro. Nie wiedział jak wygląda i gdzie mieszka, więc zamierzał szybko to ustalić. Widząc kobietę, która wyszła z kliniki poczekał aż ta wsiądzie do samochodu a potem momentalnie pokonał odległość dzielącą go do auta i wsiadł do środka.
Krew zaszumiała mu w głowie. Świat jakby zatrzymał się w miejscu. Powietrze, wiatr, jadący niedaleko samochód, rozmazane światła - wszystko zwolniło, jak w dobrym, amerykańskim filmie. Ruszył się tak szybko, że nikt nie był w stanie zauważyć momentu, gdy pokonał dystans dzielący go od samochodu kobiety. Zablokował drzwi od strony kierowcy i spojrzał na kobietę uśmiechając się. Domyślał się, że nie jest to przyjemny uśmiech.
- Siedź spokojnie, to nie zrobię ci krzywdy – powiedział po czym zablokował drzwi od strony kierowcy i wyciągnął swoją zimną jak grób dłoń – Poproszę o telefon i dokumenty.
Zapłonęła czerwienią przerażenia. Strach, dosłownie, wylewał się z niej świetlistą purpurą, rażącą po oczach. Trzęsąc się cała, podała mu dokumenty i telefon. Miquellita Elvira Oresco. Adres zamieszkania: dobra część miasta. Telefon - całkiem nowy model, z bajerami, siecią i aplikacjami. Strach ścisnął jej gardło. Hernen wiedział, że na razie, nie piśnie ani słowa. Wykonała polecenie i przerażona czekała na dalsze rozkazy napastnika.
- Miquelita, piękne imię – Selcado znów się serdecznie uśmiechnął choć jego oczy były zimne i martwe - Zadam ci teraz parę pytań Miquelita i chcę, żebyś była ze mną szczera, dobrze?
Hernan uruchomił telefon po czym zaczął przeszukiwać listę kontaktów Miquelity Elviry Orosco.
- Czy znasz doktor Marrisę Hernandez? Na drugie imię ma tak samo jak ty.
- T..tak. Znam…- wydukała z trudem.
- Dobrze się z nią znasz? - próbował dociekać nieumarły sicario.
- Tak. Dobrze.
- Opowiedz mi o tej znajomości
- P...Pracujemy razem. Marissa to doskonała lekarka. Ludzie ją lubią. Dla każdego ma dobre słowo. Uśmiech. Nie ważne w jakim stadium nowotworu się znajduje i jakie są jego rokowania. Przyjaźnimy się.
Znalazł numer Marrisy. Wpisany po prostu jako Marris.
Były tam też inne numery, a wiele zaczynało się od skrótu tytułu dr lub prof. Przy kilku numerach były zdjęcia. Niektóre z kontaktów Miquellity były naprawdę niezłymi dupeczkami.
Selcado oblizał lubieżnie wargi na widok jednego ze zdjęć, ale po chwili wrócił do tematu.
- Jest teraz w klinice?
- Nie. Pracuje od dziesiątej - jedenastej rano do szóstej wieczorem. Czasami dłużej, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach.
- Wiesz, gdzie mieszka?
- Gdzieś na Plaza de Golfo. Ale nie znam dokładnego adresu. Nigdy nie byłam u niej. Tylko na kawie w centrum czy w restauracji. Ale Olivier może wiedzieć. Nasz szef.
Hernan wcisnął jej do dłoni telefon.
- Zadzwoń do Oliviera zapytaj go o adres – rozkazał – Powiedz, że masz pilną, bardzo ważną sprawą, a nie możesz się do niej dodzwonić. Masz rodzinę Miqualito? Na pewno, każdy kogoś ma. Zrób to dla nich. Jeśli spróbujesz jakichś sztuczek…
Sicario spojrzał na dokumenty a potem przeniósł wzrok na kobietę.
- Twój adres już znam. Bądź więc rozsądna.
Pokiwała głową. Nie była głupia. No i żyła w stolicy jednego z największych karteli narkotykowych na świecie. Wiedziała, znała ryzyko mieszkania w takim miejscu. Jak większość ludzi w Meksyku.
Wyciągnęła rękę po telefon, a kiedy Hernan podał go jej, wybrała numer.
- Olivier. Cześć. To ja. Tak. Słuchaj. Pilnie potrzebuję skontaktować się z Marissą. Nie. Nie chodzi o pacjenta spod czwórki. Tak. Próbowałam. Nie odbiera. Dasz mi jej adres. Podskoczę do niej. Wiem że to gdzieś przy Plaza de Golfo, ale nie pamiętam dokładnie numeru. Wiem. Żaden problem. Dzięki. Zapamiętam. Plaza de Golfo 127. Dzięki. Pozdrów Juanitę i dzieciaki i przeproś, że zajmuję ci wieczór.
Rozłączyła się.
- Numer 127.
Hernan uśmiechnął się, pogłaskał z wdzięcznością kobietę po włosach a potem skinieniem wskazał na kluczyki w stacyjce.
- Jedź.
Ruszyła. Powoli. Widać było, że jest przerażona. Hernan czuł jednak, że robi to, by przeżyć. Fala czerwieni wylewała się z niej niczym krew z rany.
Do Plaza de Golfo nie było zbyt daleko. Niespełna dziesięć minut spokojnej jazdy.
Dobra dzielnica. Eleganckie domy. Zamożni mieszkańcy. Niedaleko zejścia na plażę. Widok na Ocean Spokojny. Pieprzona sielanka o której Hernan mógł tylko pomarzyć.
127 było w środku. W sąsiedztwie innych domów. Z okien sączyły się światła.
Dom był piętrowy - parter i piętro, z balkonem ozdobionym kwiatami w donicach. Żelazne, stylowe kraty w oknach, poidełka dla kolibrów i wiszące na szybach łapacze snów. Elegancko.
Poszło łatwo. Zdecydowanie za łatwo, jeśli wziąć pod uwagę to co o lekarce powiedział Mistrz. Byle głupek mógł zdobyć adres suki, a skoro żadnemu z tych martwych pojebów nie udało się do niej pory do niej zbliżyć…Hernan miał wysokie mniemanie o sobie, ale nie był ignorantem. Tętniąca w żyłach krew Miquality nie pozwalała do końca mu się skupić, na razie jednak się powstrzymywał…na razie.
- Mieszka sama? – zapytał oblizując wargi.
- Chyba z dzieckiem. Jej mąż… zaginął jakiś czas temu. Z tego co wiem.
W przypadku dziwki, która była w jakiś sposób powiązana z Pizzaro zaginięcie męża nie było pewnie zbiegiem okoliczności. Uśmiechnął się, gdy usłyszał, że doktor Hernandez ma bękarta, z doświadczenia wiedział, że dzieci były najlepszą kartą przetargową w zdobywaniu informacji. Uśmiech zniknął mu z twarzy gdy zorientował się, że Miqualita nie będzie mu już do niczego potrzebna.
- A ty Miqualita, masz jakąś rodzinę? Dzieci, męża? – spytał znów głaskając ją czule po włosach. Miał nadzieję usłyszeć przeczącą odpowiedź. Hernan skrzywdził w dawnym życiu wiele osób, ale o żadnej nie mógł powiedzieć, żeby była niewinna, nawet kiedy jedynym występkiem były karciane długi albo zbyt mocny makijaż i obcisła kiecka. Ta kobieta znalazła się w złym miejscu i w złym czasie. Jej los był przesądzony, ale nie chciał żeby pozostawiła bliskich w żałobie.
- Dziecko. Córkę. Mąż umarł dwa lata temu. Rak. Tak trafiłam do tej kliniki. Tak znalazłam pracę.
Kurwa. Selcado wzdrygnął się. Nie wiedzieć czemu pomyślał o swojej matce, którą znalazł martwą ze strzykawką w ręce. Jego ręka zsunęła się niżej, chwyciła Miqualię za szyję, pod palcami wyczuł soczyste życie. Słodycz. Przycisnął z całej siły kobietę do fotela, nachylił się, wysunął kły i…
Kurwa.
Rozluźnił uścisk. Cofnął głowę, ciężko oddychając, jeśli taki potwór jak on może w ogóle oddychać.
- Jesteś dzielną kobietą. Uczciwą. Zrobiłaś wszystko o co poprosiłem. Pozwolę ci żyć, pozwolę wrócić do domu, ale posłuchaj mnie teraz uważnie…
Pokazał jak chowa jej dokumenty i telefon do swojej kieszeni.
- Jeśli przyjdzie ci na myśl wezwać gliny, jeśli przyjdzie ci na myśl ostrzec lekarkę odwiedzę cię, wydupczę twoją córeczkę, a potem zabiorę jej duszę i uczynię ją na swoje własne podobieństwo. Tobie pozwolę żyć, żebyś wiedziała, że to wszystko była twoja wina, rozumiesz?
Sięgnął w stronę drzwi kierowcy i je odblokował.
- A teraz idź, złap jakiś autobus i wracaj do swojego dzieciaka.
Uciekła, przerażona, nie oglądając się za siebie.
 
waydack jest offline