-
Buenos tardes, segnor. Świat poszedł do przodu - zauważył Oreja na wzmiankę Bacaba i zdał sobie niejasną sprawę, że są to słowa z książki, którą czytał jego brat, a którą kiedyś przekartkował i niejasnym sposobem utkwiły mu w pamięci. Słowa jakiegoś poczytnego pisarza zza północnej granicy. Otworzył drzwi limuzyny przepuszczając Xaviera. Czuł, że wchodzą w paszczę lwu, lecz po to tutaj przyszli. Sam usiadł za kierowcą.
-
Buenas noches - przywitał się Xavi. On nie widział prawdziwego oblicza Bacaba i bez wahania wsiadł do samochodu razem z Uchem, siadając z tyłu obok niego.
- Jestem Javier. To naprawdę piękna noc - dodał dziwnym tonem, patrząc przez okno jakby dostrzegał tam coś więcej niż zwykły widok promenady Mazatlan.
Bacab tylko skinął lekko głową Javierowi, posłał dziwne spojrzenie w stronę Oreji i ruszył spokojnym tempem w dół bulwaru.
- Myślałem, że chciał to pan omówić dyskretnie, monsieur Orejo. Przyznam, że nieco mnie dziwi ta nagła zmiana ilości uczestników naszego spotkania. Nie bardzo wiem, jak mam ją rozumieć?
- Javier to mój amigo i łączą nas wspólne interesy. Doszedłem do wniosku, że może sporo wnieść do naszej sprawy. Poza tym - Oreja spojrzał za okno - jak sam pan zauważył, trochę się zmieniło od ostatniego razu. Gdzie jedziemy?
- Niedaleko.
Bacab skręcił w stronę dzielnicy willowej, płynnie zmienił pas ruchu i po chwili jechali przez ulicę, którą otaczały eleganckie domy, otoczoną murem, ze skomplikowanymi systemami monitoringu lub prywatna ochroną. Tutaj, każdy z domów, miał basen w standardzie i wielki telewizor na ścianie. Oraz obowiązkowo, w garażu, drogie, europejskie auto.
- Proszę mi powiedzieć, czym panowie się zajmują. Czy też raczej zajmowali przed tym, co was spotkało?
- Hmmm… - odchrząknął Alvarez zastanawiając się czy podąża za nimi Roberto.. - Pracowaliśmy w usługach.
- W usługach typu kradzieże, włamania, haracze, stręczycielstwo i pornografia - doprecyzował Javier. - Ale jak pan słusznie zauważył, to już przeszłość. Nie licząc paserstwa, które to zainteresowanie skłoniło nas do interesów z panem.
Alvaro uśmiechnął się i oparł wygodnie na tylnej kanapie. Zawsze pracowali sam i wzięcie młodego było dla niego nowym doświadczeniem.
- Rozumiem. Ja to wolę nazywać pozaformalną dystrybucją dóbr. Na tym opiera się większość cywilizacji. Na ludziach, jakimi przedtem byliście. Xolotl nie ostrzegał was przede mną?
Przejechali jedną z luksusowych ulic i znów znaleźli się na obrzeżach Mazaltan. Tutaj zabudowa była jeszcze mniej gęsta, a budowle, które tam stały, miały spore parcele ziemi przerobionej na ogrody z basenami, niemal parki. W tej części mieszkali tylko najbogatsi ludzie nie tyle w Mazaltan, co w samej prowincji Sinaloa.
- Wspominał - potwierdził Perez. - Mówił prawdę?
- Zależy. Nie wiem co mówił.
- Mówił, że jesteś demonem, z którym chcemy współpracować a nie toczyć wojny. Zgadzasz się z tym?
- Demonem? Nieco się zapędził. Ale owszem. Wolę współpracę. Na rozsądnych zasadach. Wojny nie budują niczego trwałego. Chociaż, nie ukrywam, bywają pożyteczne.
Przejechali obok ostatniego domu i samochód zaczął podskakiwać na wybojach polnej drogi.
- Myślę, że możemy się dogadać. Dać sobie nawzajem to, czego potrzebujemy. A czego ty potrzebujesz, segnor Bacab?
- Złota Corteza. Tych monet, które ponoć pan ma, panie Oreja.
Samochód podjechał pod wzniesienie i Bacab zatrzymał go. W dole widzieli panoramę migoczących światełek. Rozsypanych świateł latarni, neonów, okien. Prawdziwą orgię światełek, migoczącą niczym wielobarwny żar w ognisku.
- Co panowie tam widzą?
Tym razem to kierowca zadał pytanie.
- Życie,
segnor Bacab. - Perez zmrużył oczy. - Codzienną walkę o przetrwanie. Jebane theatrum.
Bacab uśmiechnął się lekko. Samym cieniem uśmiechu. Spojrzał na Javiera.
- Powierzchnię oceanu - rzekł po chwili Orozco, nie odwracając zahipnotyzowanego spojrzenia od widoku. - Wszystko co ważne dzieje się pod nią. To jak… - szukał słowa - jak naskórek wielkiej istoty.
- A ja, panowie, ja widzę możliwości. Przejdźmy się - zaproponował otwierając drzwi.
Wyszedł na zewnątrz czekając, aż Węże dołączą do niego. Przeszedł kilkanaście metrów trzymając się drogi i w końcu znów się zatrzymał. Nad nimi migotały gwiazdy. Ich oczy odbierały je jako migoczące, emanujące zimną poświatę., lampki. Miriady lampek.
I ogromna ciemność pomiędzy nimi. Ciemność nieskończona i trudna do ogarnięcia nawet dla najmądrzejszych z mądrych.
Kiedy Bacab odwrócił się w ich stronę widzieli tę ciemność w jego oczach. Pozbawioną jednak nawet cienia światełek.
- Jak wszedłeś w posiadanie tych monet,
segnor Oreja? I ile ich masz? Tak naprawdę?
- Tak na prawdę, w tej chwili nie mam ani jednej - przyznał się z rozbrajającą szczerością. - Ale myślę, że mogę je zdobyć segnor. Ktoś je zostawił na miejscu zbrodni. Jako symbol… ostrzeżenie. Dlaczego są dla ciebie tak bardzo ważne?
- Są jak wizytówka. To po pierwsze. A po drugie. Ważne jest to, z czego je wykonano. Z czego NAPRAWDĘ je wykonano. Rozumiem, że ta jedna moneta pojawiła się w Mazaltan zaraz po zbrodni, w której celem byli bracia Uccoz? Rozumiem, że stanowiła zapłatę dla tych, którzy wykonali swoją pracę? Dobrze się domyślam?
Pytania. Bacab był szczery. Chyba. Bo żaden z Węży nie potrafił przeniknąć jego czarnych, zimnych oczu. Tylko, czy odpowiedzi na pytania też powinny być szczere? Może to był klucz do współpracy z tym kimś? A może wręcz przeciwnie? Kłamstwo i półprawdy?
Oreja zawsze polegał na swoich przeczuciach. Na trzecim zmyśle szepczącym mu do uciętego kiedyś ucha. I zwykle wychodził na tym nieźle. Dlatego też teraz odpłacał prawdą za prawdę bo czuł, że tak trzeba… przynajmniej na razie.
- Tak… to znaczy... - poprawił się zaraz - znalazłem ją pośrodku bezgłowego kręgu grupy Narwańców. Zapłatę mówisz? Dla kogo? I co ważniejsze… od kogo i dlaczego? - Podniósł palec wstrzymując odpowiedź demona - Pozwól, że zgadnę
segnor. Elijah de Morte wykonał to zlecenie dla El Sombre?
- Brawo. Jest pan dużo bystrzejszy niż sugeruje to pana wygląd zatwardziałego członka meksykańskiej mafii. I zapłacił Narwańcom. Zapewne. A teraz pozostaje pytanie najważniejsze. Z czego wykonano tę monetę?
Perez spojrzał w czarne oczy i poczuł, że w nich tonie. Oderwał wzrok, wzdrygnął się i spojrzał w dół zbocza, tam gdzie przelewało się światło.
- Czy ma to coś wspólnego z Sercem Diabła? - Strzelił na oślep.
- Dużo pytasz. Wiesz, co mówią o ciekawości? Chcesz wiele, niewiele dajesz.To musi się zmienić, jeśli mamy się porozumieć.
- To ty spytałeś - przypomniał. - Ja tylko zgaduję. Jeśli mam dla ciebie zdobyć te monety, bo chyba o tym rozmawiamy, to musisz mi pomóc.
- Jeżeli to są te same monety, które skradziono pół roku temu z muzeum w Mexico City razem z Sercem Diabła i jadeitowym sztyletem… - wtrącił Javier. - I El Sombre je ma, to sugerowałoby, że ma też pozostałe dwa przedmioty. W tym problem, że nie ma. To znaczy, że kradzieży podjął się ktoś inny i do El Sombre trafiła tylko część łupu. Teraz szuka reszty. I był w tej sprawie też u ciebie, czy mam rację? - zapytał Bacaba.
Bacab milczał, Wpatrywał się w nich spokojnie czasami tylko rzucając spojrzenie na panoramę Mazatlan. Czekał w milczeniu, jakby liczył że jeszcze coś powiedzą.
- Chcemy ubić interes segnor Bacab - Perez przerwał przedłużającą się ciszę. - Ty czegoś potrzebujesz i my również. Możemy sobie nawzajem pomóc?
- Możemy? Powiedz mi?
- Z mojej strony jest wola współpracy. Po to przyszedłem.
- Wola współpracy, a pomoc, to dwie różne rzeczy - Bacab pozostawał niewzruszony.
- Za wolą idzie w parze czyn segnor. Bo gdzie nie ma chęci tam nie ma działania. A pan woli strzępić język, czy przejść do konkretnych działań?
- Jeśli pomoże nam pan znaleźć El Sombre, zdobędziemy dla pana monety - zaproponował Javier. - A najłatwiej byłoby zwabić go mając Serce Diabła - zasugerował ostrożnie.