Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2019, 18:51   #89
Gortar
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Juan postanowił przyjrzeć się bliżej budynkowi sierocińca. Zaczął obchodzić ogrodzenie w koło aż dotarł do furtki.
Budynek był sporym gmachem.Trzy piętra, z parterem, dwa skrzydła. Sporo sal. Nad okolicą unosił się zapach jedzenia, co oznaczało, że sierociniec miał własną kuchnię. Otaczał go trawnik z kilkoma drzewami, dającymi cień za dnia. Wejście, ciężka, żelazna brama było zamknięte, ale miało domofon. Sforsowanie stalowego ogrodzenia dla Juana, nawet przed Objęciem, nie sprawiłoby problemu.
Idąc wokół budynku, który zajmował cały kwartał, na tyłach wyczuł zapach dymu papierosowego i ujrzał grupę pięciu, może sześciu wyrostków otoczonych tym dziwnym światłem, jakie otaczało ludzi. Palili papierosy w cieniu budynku, za krzakami, kryjąc się zapewne przed wzrokiem wychowawców. Byli dość cicho, ale Juan słyszał o czym rozmawiają. O cyckach jakiejś siostrzyczki, które mocno ponoć nieźle wypinają habit.
Postanowił poczekać jeszcze chwilę i podsłuchać smarkaczy. Na razie nie zależało mu na tym by się ujawniać.
Młodzi pogadali jeszcze chwilę o podobnych pierdołach, wypalili szlugi i wspięli się po parapecie do okna na parterze. Teren przy sierocińcu znów stał się pusty.
Juan postanowił rozejrzeć się wkoło budynku przy murze i sprawdzić potencjalne drogi dostania się do środka.
Było ich kilka. Gmach miał trzy wejścia - główne, kuchenne i ewakuacyjne. Sporo okien - pootwieranych lub uchylonych - na parterze i pierwszym piętrze. Nawet te na drugim poziomie też nie powinny stanowić problemu dla Juana.

Sicario, będący aktualnie wampirem, postanowił podejść do tematu wprost, dlatego podszedł do głównych drzwi i zadzwonił.

Dzwonek rozszedł się echem po budynku. Po chwili zatrzeszczał głośnik małego domofonu przy drzwiach.
- Słucham? - męski głos, lekko ochrypły, może nawet skacowany lub ktoś z chorym gardłem.

Juan starał się żeby jego głos miał możliwie łagodne brzmienie i rozpoczął blef. Liczył, że może czegoś się w ten sposób dowie.
- Przysyła mnie pan Paco Olvanderos. W sprawie dzieciaka.
- Zaraz. Proszę wejść.
Zabrzęczały drzwi.
Juan wszedł na korytarz. Pachnący pastą do podłóg i rozświetlony szaro-żółtym, przytłumionym światłem.
Po chwili na korytarzu otworzyły się drzwi i pojawił się w nich mężczyzna w stroju księdza. Starszy, charyzmatyczny, z miłą powierzchownością. Nie było wokół niego tych płomieni, które otaczały ludzi, chociaż Juan nie za bardzo wiedział, jak to może odczytać.
Ksiądz spojrzał na Juana z zaciekawieniem i wskazał ręką drzwi, z których wyszedł.
- Zapraszam do gabinetu. Z kim mam, tym razem, przyjemność?
Mocno podkreślił słowo “tym razem”.

- Alexandro Llorito - przedstawił się Juan.
- Zapraszam, panie Alexandro.
Ksiądz wskazał mu miejsce w gabinecie, w większości zapchanym półkami i teczkami na nich. Poza tym stało w nim dość duże biurko, dwa fotele, stolik do spotkań na cztery osoby i wielka szafa z katalogami, jak w bibliotece.
- Czy coś się stało?
Zapytał duchowny, kiedy już zostali sami.

- Pan Olvanderos przysyła mnie bym sprawdził czy z dzieckiem wszystko w porządku.
Zdziwienie na twarzy księdza szybko uzmysłowiło Juanowi, że palnął coś niezbyt celnego.
- Proszę?
- Eh - westchnął Juan i spojrzał na księdza. Nie bardzo wiedział dlaczego jego pytanie spowodowało takie zdziwienie u rozmówcy. Czyżby źle zrozumiał przesłanie Xolotla? A może ten się mylił? No i kiedy ostatnio czuł się tak zbity z tropu i przywołany do porządku, jak mały chłopiec? Chyba przy ostatniej rozmowie ze swoim spowiednikiem… W stosunku do księdza nie mógł użyć przemocy… to po prostu nie było w jego zakresie postrzegania. Postanowił jakoś dogadać się z kaznodzieją.
- Dostałem informacje od mojego pracodawcy, że moi poprzednicy byli tutaj w sprawie dziecka? Czy zostałem wprowadzony w błąd padre? - słowa i forma wypowiedzi ze szkółki niedzielnej wracały do Juana z odmętów przeszłości.
- Nie. Oczywiście że nie. Ale dziecko zostało już oddane do adopcji, wczoraj. A dzisiaj przychodzi pan i pyta się, czy z dzieckiem wszystko w porządku. Zatem, pozostaje wyjaśnić, kim tak naprawdę pan jest i kto naprawdę pana przysłał. Mam nadzieję, że wyjaśnimy sobie to bez robienia zbędnego zamieszania.
- Wczoraj? Puta madre… O! Wybaczy ksiądz. Nie było mnie w mieście przez dwa dni i jak widzę całe moje zadanie wzięło w łeb. Mam więc rozumieć, że adopcja przebiegła bez przeszkód?
- Dostarczyliśmy dziecko, o które prosił. Nie było to łatwe, jak wiesz. Przyjęliśmy odpowiednie opłaty skarbowe. I sprawa została załatwiona.
- W takim wypadku nic tu po mnie. Dziękuję padre za poświęcony czas. - mówiąc to wstał z krzesła by opuścić gabinet księdza. Nadal nie wiedział o co chodziło, ale nie był w stanie wyciągnąć niczego więcej z kapłana nie używając siły, a tej w stosunku do sługi bożego używać nie chciał.
- Padre, jeszcze jedno - rzucił na odchodnym - jakie było imię dzieciaka?
- Danis. Danis Dinerrado.
- Gracias Padre!

Po tych słowach wyszedł z gabinetu a następnie z sierocińca. Wyciągnął telefon i napisał SMSa do Xaviego.

“Danis Dinerrado. To chłopiec którym interesował się Pizzaro. Dowiedz się ile możesz na temat jego adopcji z sierocińca przy kościele Świętego krzyża. Wczoraj go adoptowano.”

Miał nadzieję, że komputerowiec ogarnie temat i wyciągnie jakieś dane z sieci. Sam natomiast postanowił podejść do swojej rodzinnej parafii. Może jego spowiednik, który był mu jak ojciec, pomoże mu jakoś.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline