Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2019, 12:29   #90
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Alvaro Perez „Oreja” i Javier “Xavi” Orozco

Bacab znów przez chwilę milczał. Wpatrywał się w panoramę Mazaltan migoczącą tysiącem światełek, a potem w końcu się odezwał.

- Spójrzcie.

I spojrzeli.

Miasto, na ich oczach, zaczęło się zmieniać. Światła znikały, pochłaniane przez ciemność rozlewającą się po mieście niczym jakiś nowotwór. Narośl z mroku. Rozrastająca się wzdłuż ulic, pożerająca aleję za aleją, kwartał za kwartałem – dom po domu. Aż w końcu patrzyli tylko na ponure, wygaszone miasto, z daleka przypominające tylko ruiny – puste i martwe.

- Widzicie?

Kiwnęli głowami, bo głos Bacaba był tak dziwnie potężny, że ściskał im gardła lękiem. Czuli, że stoją na krawędzi. Nad przepaścią, a te brodaty, arogancki dupek, może wepchnąć ich w nią jednym ruchem ręki. Machnięciem dłoni.
Ale nie zrobił tego.

Nagle światła znów zamigotały i Mazaltan w dole znów jawił się ich oczom, jako panorama wielobarwnych światełek. Migoczących, niemal wesołych.

- Dobrze. – Powiedział Bacab jak już złapali oddech. – Zrobimy tak. Wrócimy do miasta. Wysadzę was tam, gdzie was zabrałem, a potem będę czekał godzinę pod restauracją, w której po raz pierwszy spotkałem się z panem, panie Oreja. Przyniesie pan tę monetę, a ja rozważę współpracę pomiędzy nami.

Czarne oczy zalśniły, jakby odbiły światła odległego miasta. Do ich uszu dobiegł szum, jakby czegoś wielkiego, niewidzialnego i pierzastego, co krąży nad ich głowami. Nie widzieli tego, lecz wyczuwali Jak drapieżniki ofiarę lub ofiara, drapieżnika.

Bacab podszedł do samochodu i zajął miejsce za kierownicą. Czekał.

W tym momencie telefon Javiera zasygnalizował nadejście sms-a. Rzucił okiem na wiadomość. Była od Juana.

Cytat:
Danis Dinerrado. To chłopiec którym interesował się Pizzaro. Dowiedz się ile możesz na temat jego adopcji z sierocińca przy kościele Świętego krzyża. Wczoraj go adoptowano.

Hernan Juan Selcado

Czas mijał powoli. Wlókł się niczym leniwy żółw. Nic się nie działo. Ludzie zamieszkujący okoliczne domy powoli kładli się na spoczynek. Gasły światła w kolejnych domach i rezydencjach. Z niektórych domów, dziwnie wyczulony słuch Hernana, wyłapywał odgłosy seksu. Potem cichły.

Światło w mieszkaniu Marissy zgasło o dwudziestej trzeciej dziesięć. Najwyraźniej lekarka poszła spać.

Zapowiadało się czekanie przez całą noc. Pytanie, co będzie, kiedy wstanie słońce? Czy jego promienie obrócą go w pył, jak na filmach? Czy Hernan będzie mógł działać w dzień? Mistrz powiedział, że tak, ale gdzieś tam, podświadomie, instynktownie, Hernan bał się dnia. Jednego był pewny – dzień uczyni go słabszym. Pozbawi nie tylko mocy, które dała mu krew, ale również uczyni słabszym, chorym. Mistrz powiedział, że będą mogli funkcjonować podczas dnia, ale nie powiedział, że w pełni sił. A Hernan czuł to podświadomie. Jak nocne zwierzę, które podczas dnia jest ospałe, ślepe i nieco zagubione.

Póki co jednak nadal była noc. A jej chłodne i czarne objęcia dodawały mu sił.

Juan Maria Alvarez


Nocny spacer był czymś, czego potrzebował. Jego zmysły powoli adoptowały się do nowego postrzegania świata i teraz poruszał się nie czując ani dezorientacji, ani zagubienia. Jakby od dziecka chodził i widział kolory wokół ludzi i przedmiotów. Normalka. nadal nie widział, co oznaczają te barwy, ale wiedział, że ich zrozumienie przyjdzie z czasem. Niedługo.

W połowie spaceru do swojej starej parafii Juan zorientował się, że jest śledzony.

Obserwatorem były dwie osoby. Dwóch facetów. Trzymali się razem. Dyskretni sprytni. Zdradziła ich aura – zielona, z domieszką czerwieni i zimnego fioletu. Wyczuwał też broń i wiedział, że porozumiewają się z kimś za pomocą łączności komórkowej.

Policja? Możliwe. Jeśli tak, to musieli dostać na niego namiar od księdza, gdy tylko opuścił sierociniec? A może obserwowali go wcześniej?
Niemożliwie.

Szli za nim dopiero po rozmowie z duchownym. Tego był pewien.

Jeden z nich coś powiedział, niby do kumpla, ale tak naprawdę do kogoś po drugiej stronie słuchawki. Byli zbyt daleko, by człowiek usłyszał, co mówią. Człowiek, ale nie istota, którą stał się Juan. Nie mówili po hiszpańsku.

- I think he saw us. What orders?

Angielski. Więc to byli gringo z USA. CIA , DEA – tylko te służby działały na terenie jego kraju podczas wojny z kartelami. A może coś innego? Jakieś nieznane mu siły?

Tak czy owak, jeśli znalazł się na celowniku którejś z agencji USA miał przejebane. Po prostu. Nie widział, jak na to zareaguje Xolotl czy któreś z jego potomstwa i jakie ma to znaczenie.

Mężczyzna musiał dostać jakieś rozkazy. Chyba jednak nie został odwołany, bo szli dalej za nim, udając nieco podciętych turystów. Światło, jakie z nich emanowało, zdradzało jednak wielką pewność siebie. Z rodzaju tych, które niepokoiły Juana nawet teraz – nawet istotę, którą się stał.

Musiał coś zrobić? Tylko co?

Tito Alvarez

Zdewastowaną przez apokalipsę ulicą szli zaledwie dwieście metrów i Oszust wprowadził Tito do jednej ze zniszczonych, do połowy zasypanych gruzem bram.

Kiedy Tito znalazł się w obskurnej klatce schodowej usłyszał dziwny dźwięk. Tykanie. Jakby zegarów. wielu, działających w przedziwnie asynchronicznym rytmie. Dźwięk ten dochodził zewsząd. Najpierw cichy, ledwie słyszalny, w końcu – gdy schodził za Oszustem w dół jakiejś piwnicy – urastał do ogłuszającego łoskotu.

Korytarz w piwnicy, którym prowadził go zegarmistrz, był dziwny. Ściany wyglądały niczym mechanizm jakiejś maszynerii – pełny trybików i zębatych kół, ale połączonych z czymś, co wyglądało jak mięsna tkanka. Doświadczenie medyczne Tito bez trudu pozwalało rozpoznać mu w tym, z czym łączyły się mechanizmy, nowotworową narośl – narzut na wewnętrzne organy, które z trudem rozpoznawał przechodząc wzdłuż ciała. Płuca, wątroby, nerki a nawet mózgi połączone ze sobą w jeden olbrzymi, niewyjaśniany para-organizm zintegrowany z maszyną.

W końcu przeszli przez ten koszmarny korytarz i znaleźli się w dziwnym pomieszczeniu na jego końcu.

Wyglądało jak mała piwnica. Na ścianach wisiały zegary – zwykłe, podobne do tych w warsztacie Oszusta. Na centralnym miejscu stało jednak łóżko. Medyczne – chociaż zrobione z części wyprutych chyba z zegarów – młodzi gringos taki styl nazywali chyba steampunkiem czy jakoś tak podobne. W tym łóżku leżało dziecko – lub coś, co przypominało dziecko. Stworzenie zrobione po części z mięsa i organów, po części z mechanizmów zegarowych – trybików, zębatek i łączących je śrub. Dbałość, z jakim wykonano ten konstrukt była fascynująca. Twarz dziecka – dziewczynki – była śniada, lecz martwa. Piersi – płaskie, dziewczynka miała za mało lat, by kształtowały się jej atrybuty kobiety, i dobrane kolorem do skóry. Tkanka pokrywała, jeszcze nie do końca, metalowy – chyba miedziany – szkielet. Niektóre żebra nadal było widać. Puste oczy, brązowe jak orzechy, wpatrywały się w Tito bez życia. Mechaniczne ręce – pozbawione jednak tkanki miękkiej – dziewczynka ułożone miała na boku.

- Potrafisz ją naprawić? – zapytał Oszust z nadzieją w głosie.

I wtedy uwagę Tito przykuła ściana po prawej stronie od wejścia. Stało przy niej biurko pełne narzędzi – zarówno chirurgicznych, jak i zegarmistrzowskich – jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Ale to nie narzędzia przykuły uwagę gangstera lecz widoczny na ścianie schemat - obraz.

I chociaż trudno było powiedzieć, co przedstawiał ten schemat to jednak w jakiś dziwny sposób wydawał się Alvarezowi ważny. Niemal kluczowy.

A koła i połączenia pomiędzy nimi wydawały się skrywa nie tylko jakąś zagadkę, ale odpowiedzi na wiele pytań Tito. Nawet tych jeszcze nieuświadamianych i nie zadanych.

- Potrafisz? – ponowił pytanie Oszust.


Angelo Gabriel Martinez

Kapuś spierdzielił. Nie oglądał się za siebie, a jego strach wyglądał niczym obłok żółtej, cuchnącej chmury. Jadowicie żółtej z domieszką paskudnej zieleni, jak rozgotowany szpinak.

Angelo odczekał chwilę, wyjął swój własny telefon i zadzwonił do Sępa. Potrzebował spotkania i jego kontakt wyczuł to, bo szybko ustawił czas i miejsca, z pół godziny, pod sklepem ze starzyzną – ubraniami, sprzętem AGD dla biedaków i innym tego typu szmelcem, który służył Sępowi, jako przykrywka dla prawdziwego biznesu. Biznesu, w którym nie szło mu jednak jakoś koronkowo. Nie był graczem numer jeden, nie był nawet graczem numer dziesięć, ale to mu pasowało. Sprzedawał niewiele, dla zaufanych klientów i osób z ich polecenia, a towar zawsze był pewny i bezpieczny. No i znał wielu ludzi. Z różnych stron i miejsc.

Pół godziny później, gdy już Angelo zdobył potrzebny mu samochód, spotkali się na ciemnawej uliczce, obok zamkniętego sklepiku.

Sęp był tu wcześniej i czekał przy drzwiach. Jak zawsze palił.

Nie wyglądał już na młodego, ale starał się to maskować ubiorem i stylem bycia.

Światło, jakie z niego biło było dość słabe, szare i nieciekawe, ale poza lekkim zdenerwowaniem, nic w tym blasku nie niepokoiło Angela.

Na widok Węża Sęp otworzył swój sklepik . Po chwili obaj znaleźli się w środku małego sklepiku – który wyglądał i pachniał nie najlepiej – szmelcem i ludzkim potem. Sęp zaprowadził go na małe zaplecze, gdzie miał swoje biuro – klitkę, w której mieścił mniej legalny towar, trochę flaszek, elektryczny czajnik, baniak z wodą, i mały stolik z dwoma rozkładanymi, turystycznymi krzesełkami obok niego.

- Ucieszyłem się, jak zadzwoniłeś. – Powiedział handlarz. – Ludzie mówią na mieście róże rzeczy o Wężach. Ponoć Uccoz dają niezłą nagrodę za każdego z was.

Spokojna aura nie zdradzała tego, by Sęp był zainteresowany tą nagrodą. Był handlarzem. Nie miał większych ambicji. Dzięki temu przeżył chyba tak długo w miejskiej, brutalnej dżungli Mazaltan.

- Czego potrzebujesz?

Zatem myślał, że Angelo przyjechał po towar.

- Tym razem nie potrzebuję nieoznakowanego gnata, Sęp. Potrzebuję informacji.

- Pytaj, chico, a ja odpowiem, jeśli będę znał odpowiedź.

Te „chłopcze’ w ustach Sępa nie było niczym złym. Nie było pretensjonalne czy wypowiadane z wyższością. Sęp lubił Angela. Jeszcze przed Objęciem, czymkolwiek to mistyczne gówno nie było.

- Szczerze, jak na la putana cofesión . Nie podoba mi się to całe cazar serpientes. SV to porządne niños. Nie zasługują na to, co chcą im zrobić te dupki z kartelu, przynajmniej nie bez wysłuchania ich racji. Prawda?

I wtedy Angelo poczuł, jak włosy na karku jeżą mu się z niewiadomego powodu. Czuł zagrożenie. Ale nie płynęło ono od strony Sępa. raczej, gdzieś z zewnątrz. Jakby w pobliżu był ktoś, czy raczej coś, co go obserwowało. Jednak jakikolwiek podgląd na to, co działo się na zapleczu sklepiku Sępa, nie było możliwe. Pomieszczenie najzwyczajniej w świecie nie miało okien, przez które mógł zaglądać jakikolwiek szpicel.

A jednak Angelo czuł, jakby był obserwowany. I jakby gdzieś obok niego krążył drapieżnik.

- A gdybyś potrzebował kogoś, kto ci pomoże dotrzeć do ludzi, którzy najpierw spróbują cię posłuchać, a nie zabić, to chętnie ci pomogę. Tobie i twoim chłopakom z SV. Tym, których uznasz za wartych ochrony. Nie możecie odpowiadać za błędy Psa. Mam rację?

Uczucie niepokoju nie ustępowało, a nieświadomy niczego Sęp spojrzał na Angelo wyraźnie czekając na odpowiedź.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 10-03-2019 o 12:43.
Armiel jest offline