Wyzwanie zakończone.
Po kościanych diabłach pozostał pył i kopczyki gnatów. Po lodowych czartach – zamarznięte cienie na posadzce komnaty. Pobieżne spojrzenie ukazywało jedynie mroźny chaos. Dokładniejsze, zdradzało niepokojącą symetrię w pozostałościach piekielników.
Marduk zbliżył się do wyjścia z komnaty gdzie Kinbarak skończył już pożerać wnętrzności króla. Nad truchłem unosiła się lodowa mgła, niczym podświetlony zimnym blaskiem dym z ogniska.
Marduk zawahał się na chwilę, ale ostatecznie co na tym świecie mogło mu zaszkodzić? Podszedł, wciągnął mgłę w płuca.
Zbyt wielka ekstaza by ją nazwać bólem. Palące pozostałości po czartach ugasiły ogień walki w sercu Zeno'Tzula. Przynajmniej na jakiś czas.
Usatysfakcjonowani strażnicy weszli w głąb komnaty. Marduk przywołał płomień, dostarczający światła i ciepła, choć pozornie pozbawiony paliwa. Rozsiedli się, wygasali, stygli.
Nie rozmawiali, nie było potrzeby.
- Hvergelmir!
Skrzekliwy wrzask.
- Hvergelmir!
Wrzask nadchodzący z głębi korytarza. Niczym ryk lawiny osuwającej się ze zbocza.
- Hvergelmir! - syk jak jad – Wiem, że tam jesteś. Wyczuwam cię!- znajomy głos - Jest z tobą dziecko Bhaala! Czy on cię osłoni przed gniewem Vapraka i Surtra, bękarcie? Idę po ciebie!
Kinbarak/Kyle poruszył się. Marduk, pozornie niewzruszony, zamknął oczy swego ciała otwierając oko umysłu.
Dostrzegł go.
Z czaszką ozdobioną baranimi rogami, z plecami dźwigającymi ciężar garbu, krzywonogi, zdeformowany gigant. Znajoma gęba...
Suttung.
Ten, który strzegł kotła z miodem poezji przed profanami. Szlachetny gigant wystrychnięty na dudka przez Odyna. Z ciałem i umysłem zniekształconym przez nienawiść do bogów i ludzi. Suttung.
Nie był sam. Po jego bokach dwóch olbrzymów. Na bicepsach, torsie i bezwłosej czaszce tego po lewej, malutkie płomyki, jakby wypacał ogień przez otwarte pory skóry. Wielkolud dźwigał potężny miecz. Ten po prawej, zakuty w zbroję, dzierżył dwie wielkie tarcze, o rozmiarach dorównujących jego wzrostowi.
Marduk spojrzał dalej. Kolejnych dwu fomorian, masywnych jak smoki. I to był ich jedyny punkt wspólny. Kolce wyrastające z czaszki. Płaska gęba jakby jej posiadacz dla treningu walił nią w mur. Przebarwienia na skórze. Jedno oko normalne, drugie kaprawe i zezujące. Drogie ozdoby, klejnoty, na ich palcach i karkach, niczym perły w górze odpadków.
W łapskach giganci ściskali długie włócznie. Torby na plecach wybrzuszały jakieś okrągłe ciężary.
Sam Suttung ściskał przy opancerzonej piersi okuty bojowy cep wielkości małego drzewka.
- Hvergelmir – głos niczym syk Nidhogga – Sługo bogów! Zapłacisz za ich zdradę! Teraz ty! Potem inni...
Nagle Suttung zniknął z zasięgu oka Marduka i słuchu Kinbaraka. Magia.
Grupa nadchodziła szybko, poprzedzana chrzęstem zbroi i oręża. Za minutę, może dwie, staną w wejściu komnaty.
Poprzedzała ich fala nienawiści niczym zapach gnijących zwłok.
Przybędą.
Już są...