Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2019, 19:58   #33
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Następne kilka dni Tamara dzieliła między pracę a pracę.
Niania mogła być idealnym źródłem informacji trzeba było się do niej zbliżyć. Mając przerwę od obowiązków w muzeum i przy wystawie, Le Paige przyglądała się domostwu Jeffersonów popołudniami. Nie musiała czekać aż tak długo, by nadarzyła się dobra okazja do spotkania niani. Po pracy kobieta udała się na piętro handlowe, by kupić trochę karłowatych, miejscowych warzyw z Arcadii. Była sama, bez męża czy jakiegoś towarzysza, ale z drugiej strony była też wśród znajomych handlarzy, więc czuła się pewnie.
- Dzień dobry. - Zagaiła Tamara udając zdziwienia.
Kobieta zdziwienie udawać nie musiała. Przyglądała się La Paige kilka sekund, nim rozpoznała rozmówczynię.
- Ach, to pani. Dzień dobry.
- Zakupy do domu czy pracy?
- Do domu - odparła. Ale żeby nie zabrzmiało to zbyt zdawkowo dodała - na obiad.
- Cały czas obowiązki - pani kustosz uśmiechnęła się wyrażając podziw dla pracowitości kobiety i zrozumienia dla jej obowiązkowości.
- Bez pracy nie ma kołaczy - odparła popularnym w Rapture powiedzonkiem. Faktycznie oddawało ducha miasta.
- To prawda. - Przytaknęła Le Paige przyglądając się wystawionemu na sprzedaż towarowi. - Tu każdy może zostać milionerem.
- Wie pani, z tym milionerem to nie wiem. Ale można godnie żyć.
Wystawione warzywa były po prostu brzydkie w porównaniu z tymi, które Tamara pamiętała z powierzchni - poskręcane i małe. Przejściowe problemy, jak niestrudzenie zapewniali lokalni naukowcy.
- Hmmm… i co tu wybrać?- Le Paige zaczęła się się cicho zastanawiać, powiedziała to na tyle głośno by jej rozmówczyni ją usłyszała.
- Wie pani, ja kupuję pomidory. Trochę kwaśne, ale ja nawet takie lubię. I mąż też - podpowiedziała uczynnie.
- Mówi Pani? Spróbuję - pani kustosz przyjrzała się krytycznie pomidorom. - A pani to w jakiejś agencji niań pracuję? Przepraszam że tak pytam, ale szukam opiekunki.
Kobieta wyraźnie zmieszała się tym pytaniem. Odpowiedziała dopiero po chwili.
- Nie. Mąż pracuje u pana Jeffersona i tak się po znajomości złożyło.
- Załatwił pani pracę i nie jest zadowolony? - zainteresowała się Tamara.
- No… nie. Nie do końca tak. On mi nie załatwił tej pracy - zaczęła tłumaczyć. - Ale tak przez to, że pracuje u pana Jeffersona, to ja miałam okazję tę pracę dostać. I skorzystałam.
- To miło ze strony pana Jeffersona, że i pani dał pracę. Musi być porządnym człowiekiem.
- Och, jest, jest - zapewniła gorliwie, jak na dobrego pracownika przystało.
- Teraz ciężko o takiego. - Rzuciła Le Paige.
- Tak pani myśli? Gdzie pani pracuje? - kobieta spróbowała odwrócić rozmowę.
- Właśnie nie miałam szczęścia do pracodawcy- pani kustosz pożaliła się nieznajomej.
- A co się stało? - spytała uprzejmie.
- Drobne nieporozumienia i pożegnaliśmy się, wcale uprzejmie.- Tamara odpowiedziała jej cicho.
- Och… mam nadzieję, że już znalazła pani nowe zajęcie. - “Bez pracy nie ma kołaczy” miało w końcu też bardziej przyziemną wersję. “Kto nie pracuje ten nie je”.
- Może i mnie trafi się taki dobry pracodawca jak Pani. - Le Paige uśmiechnęła się jak ktoś naprawdę zakłopotany.
- Och, oby - kobieta pokiwała głową, nie wiedząc za bardzo co innego odpowiedzieć.
Tamara postanowiła pomóc niani, która jak się okazało miała na imię Samantha, w dalszych zakupach aby mieć pretekst do przedłużania rozmowy. Jak nietrudno się było domyślić, o swoich chlebodawca wypowiadała się bardzo pozytywnie. Pan Patrick był dżentelmenem i odnosił się do niej z szacunkiem a pani Miranda była bardzo kochającą, choć niedoświadczoną matką. Może adopcja nie wzbudza takich samych instynktów jak rodzenie, zasugerowała. Niemniej pani Jefferson szybko się uczyła.
Małżonkowie rzekomo starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, choć oboje byli bardzo zapracowani. Tacy indywidualiści, którzy znaleźli w sobie wzajemnie oparcie. Piękny archetyp Rapture. Wszystko to brzmiało strasznie sztucznie, przez co Le Paige była przekonana, że albo niania kłamie, albo jej pracodawcy odgrywali przed nią role. Ale raczej to pierwsze, bowiem Samantha twierdziła, że pracuje osiem godzin dziennie, a Tamara wiedziała, że pojawia się jeszcze w domu Jeffersonów wieczorem. Jedno, co rozmowa potwierdziła z przypuszczeń pani kustosz, to to że Patrick wynajął tylko jedną opiekunkę dla "swojej" córki.

Lojalny pracownik to skarb dla pracodawcy i utrapienie dla ludzi takich jak Tamara Le Paige.
Z niani nic konkretnego nie dało się wyciągnąć. Trzeba było więc szukać dalej, wciągając w to coraz szerszy krąg ludzi. Nawet tych, na pierwszy rzut oka, że sprawą niezwiązanych. Jak na przykład sąsiedzi i znajomi. Żeby nie zaalarmować Jeffersonów, Tamara zaczęła od Samanthy. Wiedziała już gdzie mieszka, pozostało zatem tylko wyczekać stosowną chwilę do rozpoczęcia rozmowy z jakimś sąsiadem bądź sąsiadką. Tyle, że właśnie czasu zaczynało pani kustosz brakować. Wystawa ruszyła bowiem z pompą i pełną parą, przez co dużą część umownego dnia, musiała spędzać doglądając eksponatów... nawet, jeżeli zainteresowanie miejscowej ludności było, delikatnie rzecz ujmując, umiarkowane.
Jednak dla chcącego nic trudnego i Le Paige dopięła swego, dowiadując się czegoś ciekawego. Mianowicie, pani Samantha podobno straciła dziecko. Konkretnie - niemowlę. Nie było żadnej klepsydry ani pogrzebu, ale o takich rzeczach się po prostu wie, przynajmniej w opinii sąsiadki, która podzieliła się tą informacją z panią detektyw. Samantha spędzała bowiem z dzieckiem mnóstwo czasu, a ostatnio przestała. Ostatnio, czyli z grubsza wtedy, gdy zatrudniła się u Jeffersonów.

Pani kustosz zmierzała na stację podwodnego metra zamyślona. Zebrane puzzle nie pasowały do siebie, czegoś brakowało. Jakiegoś spoiwa, albo brakującego elementu. Z potoku myśli wyrwał ją dopiero zauważony kątem oka cień, który oderwał się od głębokiej framugi jednego z mieszkań. Słyszała za sobą miarowe kroki, nie robiły się ani cichsze ani głośniejsze. W przeszklonej witrynie jednego ze sklepów Tamara dostrzegła odbicie niewyraźnej sylwetki w kapeluszu.
Le Pagie, przeszła kilka kroków ku następnej ścianie szyb w sklepie. Zatrzymała się przy niej. Ręką oparła o ścianę, tak by zachować równowagę. Pochyliła się by zdjąć pary but, tak jakby coś z niego musiała wyciągnąć. A przy tym ruchu dyskretnie obejrzała się za siebie. Mężczyzna, który ją śledził był ubrany zbyt elegancko jak na portowego zbira. Kto zakładałby krawat, by kogoś okraść? W dodatku już się nie krył, szedł prosto ku Tamarze, luźno wymachując rękami.
Tamara nieśpiesznie wysypała nieistniejący podmiot, który miałby jej utrudniać chodzenie. Postawiła but na ziemi. Lekko i z gracją wsunęła stopę w niego. Wyprostowała się. Przeglądając się w szybie poprawiła włosy i kapelusz. Strzepnęła niewidzialny pyłek z ramienia. Wszystko to robiła niespiesznie, ale znowu nie za wolno. Jej każdy ruch obliczony był na to by zmusić mężczyznę do zbliżenia się. Zrobił to, czy raczej - prawie zrobił. Obrócił się do drzwi sklepu i pociągnął za klamkę.
- Za pół godziny w kawiarni na głównej stacji Ekspresu Atlantyckiego - rzucił, prawie zagłuszony przez zawieszony na framudze dzwoneczek. - Znajdę panią - i ot tak, wszedł do środka.
Tamara, nawet nie spoglądając za nieznajomym, spokojnie ruszyła w stronę stacji kolejki.
Wybrała nieco okrężną drogą, w razie gdyby ktoś, już dużo mniej elegancko ubrany, ją jeszcze śledził. Ale tak, by zmieścić się w tym pół godziny i by mieć czas w kawiarni na obserwację.
 
Zapatashura jest offline