Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2019, 23:08   #83
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - 2037.II.26; cz; przedpołudnie

Czas: 2037.II.26; cz; przedpołudnie; g. 11:50
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Jefferson Barrack Park; Jefferson Barrack
Warunki: pomieszczenie, chłodno, zadymienie, wilgotno



Budynek Wschodni - parter



Mężczyźni potwierdzili wytyczne otrzymane od szefa i bezzwłocznie przystąpili do ich wykonania. Pierwsza dwójka z automatami torowała drogę. Jak do tej chwili ich operatorom, Lawowi i Juniorowi, najbardziej sprzyjała wojenna fortuna i z dotychczasowych walk wyszli bez większego szwanku. Za nimi szedł wojskowy szef całej grupy. Gotów był wesprzeć ariergardę lub avangarde ogniem swojego karabinku. Moritz jednak był już poważnie ranny gdy w piwnicznym korytarzu zdołał dopaść go jeden z chryzalidow. Na szczęście w nieszczęściu rozwalili go zanim zdążył rozwalić im szefa zbrojnych. Tylne ubezpieczenie stanowiła ostatnia dwójka ciężko ranny saper i operator broni ciężkiej. Chociaż obaj wyglądali na poważnie rannych to u Strauss dało się dostrzec grymas bólu na twarzy i brak płynności ruchu. Ale Faust nadal trzymał się pewnie na swoich nogach i bez trudu dźwigał ciężki karabin maszynowy w łapach i swój wielgachny młot do walki bezpośredniej na plecach.

Poruszali się sprawnie. Bez żalu zostawili za sobą windę którą z takim mozołem wyjechali na parter. Law i Faust znów pokonywali ta samą trasę co poprzednio gdy biegli aby wspomóc swoich kolegów jacy utknęli w piwnicy. Tylko teraz zasuwali w przeciwna. Według mapy jaką znalazła Yoshiaki musieli wrócić do centralnej części budynku tam gdzie pod trójką żołnierzy zapadła się podłoga. Tylko zamiast do dziury, skierować się w przeciwna do drzwi które wedle opinii podwładnej Lawa powinny dać się otworzyć. Przynajmniej jego hakerskim umiejętnościom albo mniej finezyjnym reszty oddziału.

Nie poruszali się po budynku sami. Słyszeli szarpiące nerwy klekoty i skrzeki. Stwory też nie zamierzały odpuścić intruzom buszującym im po gnieździe. To był wyścig! Kto kogo odnajdzie i dorwie pierwszy? Stwory zdołają rozsiekać ludzi albo co gorsza zaimplantować swoje jaja czy ludzie zdołają położyć plastik gdzie trzeba i zwiać zanim xenos zdołają coś przedsięwziąć? Okazało się, że wyszedł remis.

Pierwsza dwójka zdołała przebyć sale z windą, długi korytarz już była kilka kroków od windy gdy z podłogowego zapadliska za ich plecami wyskoczył chryzalid. - Otwórzcie drzwi! - Moritz który był kilka kroków za nimi a więc i bliżej o te parę kroków do poczwary nie zmienił wytycznych jakie ustalili pół budynku temu. Z ostatniej dwójki Faust i Strauss byli dopiero przy wyjściu z korytarza i z całej piątki mieli najbliżej do poczwary. Wielkolud rozkazał saperowi kontynuować bieg a sam obniżył lufę swojej broni i posłał mordercza serię prosto w stwora. Z tak bliskiej odległości i wprawie Davida ciężki ołów praktycznie rozerwał na pół maszkare wrzucając jej ochłapy z powrotem do piwnicznej dziury.

Po tej uwerturze walka zaczęła się na całego. Law i Junior właśnie dopadli jeszcze zamkniętych drzwi. Yoshiaki się nie pomyliła co do adresu. Na drzwiach był częściowo zatarty ale czytelny napis obwieszczający, że to kotłownia i wejście jest tylko dla autoryzowanego personelu. Law ani żaden z jego kompanów do takiego personelu się nie zaliczał ale naręczny komputerek mógł przekonać anachroniczny algorytm zamka drzwi, że jest tym kim trzeba aby stanął przed nim otworem. Wystarczyło kilka chwil aby osobisty komputerek szefa skanerów pokonał zabezpieczenia zamka i drzwi stanęły otworem. A za nimi… kotłownia! To czego szukali!

- Otwarte! - wydarł się brodaty zwiadowca który dopadł do drzwi razem z Lawem i pilnował mu pleców gdy ten łamał zabezpieczenia zamka. Ale w tym czasie walka w centralnej części sali w pobliżu zapadliska w podłodze przybrała jeszcze gwałtowniejszy obrót.

Ledwie właściciel wyciszonego peemu się wydarł a już strzelał ze swojej świszczącej broni do chryzalida który doskoczył do xcomowca który był najbliżej dziury w podłodze czyli Fausta. Faust zaś właśnie zmasakrował ołowiem kolejna pokrakę ale nie mógł przekierować swojego cielska i ciężkiej broni na nowego wroga. Właśnie tutaj próbowała go wesprzeć reszta grupy. Jednak furtuna tym razem z nich zadrwiła. Szef grupy już zaczynał obramowywać ołowiem cel aby wesprzeć numer 2 w ich dziale gdy broń mu zazgrzytała i zamilkła. Zacięła się! Strauss który zatrzymał się za jakimiś biurkiem jakie stało między szefem a Davidem kopnął je aby zrobić z nich zasłonę. Biurko przewróciło się jak trzeba a nawet aż za dobrze. Ledwo saper wystrzelił ze swojego shotguna raz gdy podłoga pod tym biurkiem pękła i częściowo zapadła się. Zdołał co prawda odskoczyć i nic więcej się nie stało ale szansa na ostrzelanie maszkary zanim dopadnie Fausta przepadła.

- Strauss! Podłóż ładunek! - wychrypiał Amadeo wywalając z karabinku zacięty magazynek i wpinając następny.

- Tak jest! Biegnę! - saper potwierdził, ostrzegł, że będzie się wycofywał z linii ognia i ruszył biegiem ku dwójce z peemami obstawiających drzwi kotłowni. Oni zaś ostrzelali maszkarona z jakim walczył ich olbrzym że zbrojnych. Stwór nieco o oberwał z wyciszonej broni ale za mało aby wyłączyło go to z akcji więc zwarl się z Faustem. Olbrzym nie miał czasu zmienić nieporęczny w zawarciu ckm na swój ulubiony na takie okazje ciężki młot bojowy ale i tak radził sobie nieźle. Kopnął buciorem napierającą go poczware co ją nieco spowolniło i zaraz potem trzasnął ją lufa ckm w podgardle. Bestii odbiło łeb do tyłu i zasyczała boleśnie. Powracająca na dół broń trzasnęła ją w pysk ciężką kolba ale stwór jakoś w ostatniej chwili się ugiął i cios jaki powinien rozłupać mu czaszkę tylko trochę nim wstrzachnal. Właśnie w tym momencie wtrącił się pociski dwóch peemów od dwójki trzymających wartę przy kotłowni a saper właśnie minął Moritza i dobiegał do otwartych drzwi kotłowni.

Ale nie wszystko szło po myśli partyzantów. Faust zorientował się w ostatniej chwili, że za sobą słyszy złowieszczy klekot szarżujących odnóży. Spróbował w ostatniej chwili rzucić się w bok aby zejść z drogi nadciągającej korytarzem szarży ale nie zdążył. Stwór ciachnął go w locie i wylądował na głównej sali sycząc i plujac śliną. Operator ciężkiej broni miał pecha, podstępny atak natrafił na słabiej chronione miejsce w pancerzu i szpon stwora zabrał ze sobą szkarłatną fontannę ze świeżej rany. Faust jęknął ugodzony śmiertelnie i gdyby nie ściana pewnie by upadł a gdyby nie był Faustem to z takimi ranami upadły już ją zawsze.

- Faust wycofaj się! Do wieży! - Moritz który przeładował już broń wycelował w nową pokrakę ledwo dwaj peemiści powalili poprzednią. Wydawało się, że jednego zabitego stwora zaraz zastępuje kolejny.

- Dam radę! Nic mi nie jest! - trudno było powiedzieć czy David próbuje oszukać siebie czy ich czy chodzi jeszcze o coś innego. Ale nawet w ogniu walki dało się dostrzec, że ledwie trzyma się na nogach. I krytycznie ranny Faust znów stał się obiektem powtórnego ataku. Stwór przebił się przez jego słabnące ramiona ale tym razem szpony trafiły w napierśnik którego nie zdołały przebić.

- To nie była prośba ani temat do dyskusji! Do wieży! - Moritz wyglądał na bardzo zmęczonego albo zdenerwowanego. Dalej próbował trafić skocznego chryzalida. To już ostatni! Przynajmniej ostatni w tej chwili. Bo słychać było kolejne które lada chwila miały się włączyć do walki o swoje gniazdo.

We trzech rozstrzelali ostatniego stwora. - Przeładować! Zaraz się zlecą kolejne! - Moritz wycharczał kolejny rozkaz. Trzasnęły sucho pełne magazynki a te ni pełne ni puste zaklekotały o podłogę.

- Ładunek gotowy! - z kotłowni doszedł wykrzyczany meldunek sapera. Nareszcie! Teraz trzeba tylko zwiac na bezpieczna odległość!

- Do okna! Junior, Law, osłaniajcie nas! - po zmianie magazynka łysy szef zbrojnych wydał kolejne rozkazy. Odwrócił się i zaczął biec do okna. W dużej sali były trzy okna ale tylko jedno świeciło zapraszającym światłem dnia, inne były czymś zawalone. Dowódca grupy w biegu minął dwójkę z peemami i zrównał się z saperem wracającym z wykonanego zadania. Obaj pobiegli te kilka biurek w stronę okna. Faust właśnie do niego dobiegał i w chwili gdy przez boczne drzwi do środka sali wpadł pierwszy maszkaron kolejnej fali tylko Law i Junior mogli otworzyć do niego ogień.

Sytuacja zrobiła się niebezpieczna. Dwa peemy trafiały stwora szarżującego na ich operatorów ale zbyt mało aby go rozwalić. A tu jeszcze z jamy w podłodze wyskoczył kolejny a przez inne drzwi wypadł jeszcze jakiś zombie.

- Graanaatt! - wrzasnął ostrzegawczo saper który akurat dobiegł do okna i mógł już włączyć się do akcji. W samą porę! Ciśnięty pojemniczek eksplodował pomiędzy stworami. Ten którego zdołali nadkruszyć ołowiem peemowcy nie przetrwał tego. Wpadł na najbliższą ścianę i osunął się po niej bezwładnie. Druga z poczwar i zombiak przetrwały eksplozje ale były widocznie poszatkowane.

- Junior, Law, wycofać się! Ubezpieczamy was! - Amadeo znów dał o sobie znać. Obydwaj ze Straussem byli już przy oknie i mogli przejąć rolę osłony.

- Wracamy! - brodaty zwiadowca potwierdził rozkaz i trzepnął w ramię partnera. Obydwaj zaczęli bieg ku zbawczemu prostokątowi światła dnia i tak zielonego świata zewnętrznego. Tylko minąć że dwa biurka! Jedno! I już parapet! I liczyć, że nie oberwie się kulki od kolegów którym prawie wbiegali pod lufy albo te klekoty i skrzeki za plecami nie rozpruja zaraz im pleców.

- Przełazić! - warknął krótko Moritz na znak, że mają zająć pozycję za oknem aby on ze Straussem mogli się po nich wycofać. By nie blokować ruchu pierwszy przelazł szef informatyków. Junior biegł razem z nim prawie do końca ale jedna z chmar śrucin z shotguna rozwaliła narożnik biurka obok którego właśnie przebiegał. Fragmenty drewnopochodne trysnęły mu w twarz przez co na chwilę zgubił krok i prawie stracił równowagę. Na szczęście złapał się jakiegoś krzesła i nie upadł ale przez to dopiero dobiegł do parapetu gdy Law właśnie z niego zeskakiwal na zewnątrz.

- Weź to! Jak wszyscy będą przy tym żółtym to wysadzaj! - ciężko ranny saper wcisnął Lawowi małe pudełeczko detonatora. Wskazał w kierunku kratownicowej wieży na szczycie której gdzieś była Dunkierka. W tym kierunku widać było plecy potężnego biegacza który mimo ciężkiego karabinu w łapach i młota na plecach, potrafił się zmusić do biegu. Był już niedaleko owego żółtego wraku jaki saper uznał za wystarczająco odległy aby można było bezpiecznie aktywować ładunek. Niestety Faust za bardzo wysforował się do przodu aby jemu powierzyć detonator.

Wydawało się, że nadszedł krytyczny moment walki. Przez pomieszczenie pędziły dwa czy trzy maszkarony sycząc, plujac, klekoczac odnóżami a przede wszystkim błyskawicznie pokonując kolejne metry jakie dzieliły ich od czterech dwunogów zgrupowanych tuż przed lub za oknem. Do tego za nimi podążało że trzech czy czterech zarażonych. Byli powoli i niezdarni. Ale ponieważ ludzie w pierwszej kolejności strzelali do chryzalidow to zyskiwali na kurczacej się przestrzeni, okazję aby podejść i zaatakować intruzów. A chociaż powolne to wydawały się bardziej odporne na trafienia niż dość wiotkie pająkowate stwory jakie je zrodziły.

Wszyscy, cała czwórka, zdając sobie sprawę, że walczą o życie, postawiła zasłonę ołowiu z każdej lufy jaką posiadali. Z wyciszonego peema i zwykłego, ze śrutówki i z karabinka. Na odległościach ostatnich kilkunastu kroków jakie dzieliło ich od maszkar stężenie ołowiu na każdy metr przestrzeni zrobiło swoje. Ostatnie dwa chryzalidy padły rozprute ołowiem ledwo kilka kroków od okna. Zostali jeszcze zarażeni ale oni nie mogli się ścigać z kimś kto odzyskał swobodę ruchów.

- Przełaź! - Amadeo wydał saperowi krótki rozkaz. Ten wdrapał się na parapet i zeskoczył na zewnątrz podczas gdy pozostała trójka strzelała do coraz bliższych zakażonych. W końcu Moritz jako ostatni wylazł na zewnątrz budynku zmienionego w gniazdo chryzalidow. - Osłaniać! - krzyknął do dwóch szturmowców z peemami jacy stali przy oknie. Jako ostatnia dwójka mogli razić cele w głąb budynku. Ranni Strauss i Amadeo ruszyli w kierunku wieży a dwójka operatorów pm-ów osłaniała ich odwrót jak ci przed chwilą osłaniali ich podczas biegu z kotłowni i przełażeniu przez okno.

Zostało że trzy ostatnie, żywe chryzalidzkie inkubatory do powalenia. Ale były coraz bliżej parapetu. Dwa peemy próbowały ich powalić ściągając się z czasem i uciekającymi krokami. Wzięli na cel jednego. Ale najpierw amunicja skończyła się Lawowi a ledwo gdy przeładował sytuacja powtórzyła się u brodacza. Zajęło im to tylko chwilę. Ale tej chwili zabrakło na wykończenie choćby jednego nieszczęśnika. Co prawda poszatkowany ołowiem upadł ale nie zdążyli go wykończyć gdy zaczęły nim wstrząsnąć potężne konwulsje. Dwójka pozostałych również.

- Wypruwają się! - krzyknął Junior nie bardzo wiadomo do kogo. Poza szefem skanerów i tak nikt inny nie mógł tego zobaczyć ani im pomóc. A Law też widział co się właśnie dzieje. Jak ludzkie powłoki są od środka rozrywane w fontannach krwi, rozpruwanych wnetrznosci i obrzydliwie pękającego mięsa. Jak krzyczą a ich krzyk miesza się ze skrzekiem nowo wyklutych szponiastych istot. Młode chryzalidy przez pierwsze momenty skakały chaotycznie i bez sensu w szoku po zmianie środowiska. Przez te chaotyczne sekundy Law i Junior zdołali rozstrzelac jednego. Pozostałe się ogarnęły, zasyczał w ich kierunku co zapowiadało szarze z ich strony. I właśnie wtedy doszedł ich rozkaz o zmianie pozycji.

Obydwaj oderwali się od okna i zaczęli biec. W stronę wieży która wydawała się strasznie daleko, prawie nierealne wydawało się ran dobiec gdy tutaj jazdę kilka kroków wydawało się okupione strachem, potem i krwią. W stronę żółtego wraku i w stronę sapera i dowódcy jacy ciężko dysząc zatrzymali się w połowie drogi między wrakiem a oknem aby dać szansę wycofania się dwójce spod okna. Law i Junior biegli świadomi, że ruszył ich tropem wielonogi, świeżo wykluty pościg. Dobiegali do ubezpieczajacej ich dwójki gdy huknęły ich lufy. Shotgun wypluł chmarę śrucin, karabinek bluznął tripletami. Z wieży zaś huknął pojedynczy strzał. Minęli ciężko rannych Amadeo i Straussa. Ale swory były już tuż-tuż!

Ale i tuż-tuż był ten żółty wrak! Jescze trochę! Jeszcze kawałek! Gdy we dwóch wbiegli za ten graniczny wrak osobówki okazało się, że pozostała trójka zdołała zabić jednego z dwójki ścigajacych ich chryzalidów. Ostatni, pająkowaty stwór doskoczył właśnie do Moritza. Dwa pm-y huknęły swoimi tripletami, i wyciszonymi i nie. Swoje dołożył shotgun Strauss’a który z zaledwie kilku kroków zaliczył bezpośrednie trafienie w maszkarona jaki atakował jego dowódcę. Potwór zawył i upadł zwijając się jak ziemski pajęczak w chwili śmierci.

Dwaj ziemscy obrońcy ruszyli ciężkim biegiem w kierunku żółtego wraku. Ostatnie kilkanaście kroków. Do okna, do zewnętrznych ścian było z pół setki kroków. Przez rozbite okno wyskoczył kolejny chryzalid. Dla tych szybkich stworzeń wyścig z człowiekiem na setkę jaka jeszcze została ludziom do wieży był fraszką - igraszką. Ale nie musieli grać w tę grę. Moritz i Strauss ciężko padli na ziemę tuż obok pierwszej dwójki. Law dojrzał zdecydowane spojrzenie sapera i twierdzące kiwnięcie głową. Był zbyt umęczony walką aby mówić. Ale i tak wiedzieli o co chodzi. Ruch palca Lawa uruchomił system destrukcji.

Najpierw wybuchł podłożony przez Straussa plastik. Wybuchł był silny. Błysk i huk. Prawie od razu powiązany dym który powodowała fala uderzeniowa uchodząca po najmniejszej linii oporu czyli przez wszystkie otwory. Przewaliła chryzalida jaki wyskoczył właśnie przez okno i ruszył w pościg za uciekającymi intruzami. Gdyby podłożyli sam plastik, gdziekolwiek indziej pewnie na tym by się skończyło. Zamieszanie, uszkodzenia, dewastacja ale raczej lokalna, za słaba aby zniszczyć gniazdo. Wymownym tego przykłądem był przewalony chryzalid który chociaż wydawał się oszołomiony i zaskoczony, eksplozja go trochę potargała to efekt był niewiele silniejszy niż wcześniej gdy granat eksplodował w w głównej sali. Pozamiatał, poprzewalał na scenie ale zdrowego okazu zabić nie był w stanie. Chryzalid otrząsnął się i zasyczał groźnie. Skoczył w pogoń za intruzami. I wtedy się zaczęło. Coś wybuchło. Potem coś jeszcze. I jeszcze raz.Wydawało się, że piwnicą idzie seria rekacji łańcuchowej. Budynek zatrząsł się w posadach zasypując okolicę odłamkami. Resztę zrobił pożar który rozszalał się na dobre. Chryzalidy i ich inkubatory żywe i martwe, ginęły rozrywane eksplozjami, gniecione falą uderzeniową, szatkowane szrapnelami. Ginęły zmiażdżone walącymi się ścianami, paliły się żywym ogniem i dusiły brakiem tlenu.

Zadanie zostało wykonane: gniazdo zostało zniszczone.

- Zjeżdżajmy stąd. Takie fajerwerki na pewno ściągnął mundurowych. - wychrypiał cicho Moritz dając sygnał do odwrotu. Zadanie zostało wykonane. Nikt z ich strony nie zginął. Jakimś cudem Law i Junior wyszli z tej jatki bez szwanku. Ale pozostali dostali ciężki łomot. Amadeo był osłabiony utratą krwi i miał trudności z poruszaniem się. Z ledwo skrywaną ulgą zajął miejsce w furgonetce jaką nadjechała Yoshiaki. Ciężko ranny był też Strauss. Wydawało się, że jakoś dotoczył się do furgonetki ale jak już usiadł to nic nie będzie w stanie go ruszyć z miejsca. Najgorzej oberwał Fuast. Dwie, poważne rany jakie każdego innego posłałyby chyba do piachu. A ten jeszcze dał radę dowlec się do wieży. Właściwie nawet przebiec. Ale teraz leżał na podłodze w stanie krytycznym. Większość krwi jaką rozdeptywali butami wypłynęła właśnie z niego. Ostatnia wsiadała ta która wysiadła jako pierwsza czyli Dunkierka. Jeszcze trzask drzwi i w drogę! Do domu. Nareszcie do domu…
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline