Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2019, 02:25   #11
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Oczywiście, że to tylko puste słowa - ozwał się elegancko ubrany Witold Kollar smarując kromkę chleba, grubszą niżby sugerował to jego wiek, warstwą masła. Był mężczyzną raczej tęgim, a siwiejące na jego głowie czarne włosy były już dobrze przerzedzone choć mimo to zgrabnie zaczesane - Niemcy za nic nie zdecydują się na opuszczenie Unii. Brukselscy chadecy rzeczywiście są w rozsypce, ale Andreas Mekler popełniłby polityczne samobójstwo gdyby uległ prawicy i zdecydował się na deuxit.
Co rzekłszy nałożył na kromkę pastę z ciecierzycy i spojrzał wymownie na siedzącego naprzeciw niego znacznie młodszego mężczyznę. Sebastian Kollar był również dobrze zbudowany i do tego ładnie opalony choć wiek chronił go jeszcze przed zgubnymi dla linii i wrażliwego pod tym względem DNA męskiej części Kollarów, skutkami dobrobytu. Miał jasne włosy po matce i był nie mniej niż ojciec elegancko ubrany jak przystało na świeżo upieczonego Senior Managera Maljexportu. Kończąc jajecznicę na boczku, wzruszył tylko ramionami.
- Po przyjęciu uchodźców ze Skandynawii przecież nie ma zbyt wielkiego wyboru. Jego dni tak czy inaczej są policzone. A tak… może coś ugra?
- Ha! - parsknął ojciec - Ucho od śledzia! Tyle!
To był właściwie ich rytuał w te czwartkowe śniadania. Zawsze podczas posiłku z lubością oddawali się dyskusji na temat ostatnich wydarzeń, dzieląc się własnymi na ich temat spostrzeżeniami i wnioskami. Dominik w tych dyskusjach zwykle nie uczestniczył. Od polityki stronił równie mocno jak od prawa, przez które w tym wydaniu, które musiał, nota bene przebrnął z wielkim trudem i niemal łzami w oczach. Nieco bardziej odnajdywał się w zagadnieniach ekonomicznych, które w pewien sposób łączyły matematykę ze słabościami jakie pokutowały w naturze człowieka. Dziś jednak rozmowę brata i ojca zdominowało widmo deuxitu, na temat którego Dominik nie miał żadnego zdania.
- Opowiedz Dominiczku jak się ma Tomuś.
Z matką Dominika zawsze łączyła mocniejsza nić porozumienia niż z ojcem. Nie, żeby miał z rodzicielem jakiś zatarg czy nawet nieporozumienie. Bynajmniej. Po prostu z przyjemnością pozwalał się traktować Kamili Kollar jako wciąż młody chłopak. W niczym mu to wszak niczego nie ujmowało, a jej sprawiało przyjemność, której nie miał serca jej odbierać. Zresztą, odkąd poznał definicję tego słowa, zawsze w matce widział prawdziwą damę. A damie się nie odmawia.
- Też się o mamę pytał. I kazał pozdrowić - odparł Dominik powtarzając właściwie to samo co tydzień temu - Uczy się dobrze. Znacznie lepiej niż ja. Ma zadatki... by naprawdę coś zmienić. A zmiana potrzebna jest dziś jak jeszcze nigdy. Ma w tym tygodniu wolontariat w Hospicjum, ale nie zauważyłem by go to męczyło. Raczej wraca zawsze pełen werwy. A lekkie te wolontariaty mamuś nie są.
Dominik nie przesadzał wcale w tym wychwalaniu chrześniaka mamy. Wiadomym było, że Tomasz był oczkiem w głowie Kamili. Ponadto, z czego Dominik zdawał sobie sprawę, Tomasz jako młodszy zawsze był w niego zapatrzony, co musiało mieć wpływ na wybór jego drogi życia. I choć Dominik był pewien, że sam dobrze wybrał, to nie wahał się z myślą, że Tomasz dokonując tego samego wyboru wybrał jeszcze lepiej. Miał świetny głos, potężne (bo rzec wielkie to nic nie rzec) serce i charyzmę, której Dominik mógłby mu pozazdrościć. Nie bez znaczenia było tu pewnie, że Mirczykowie nie byli tak zamożni jak Kollarowie i Tomasz znał przez to życie od podszewki. I Dominik choć zazdrością się w tej mierze nie skalał, zawsze żałował, że Tomasza nie ciekawi z czego ta podszewka się właściwie składa. I dlaczego składa się z włókien, a nie dajmy na to struktury warstwowej.
- Zawsze był słabszego zdrowia Dominiczku. Miej go synku na oku.
Skinął uprzejmie głową i dokończył ostatni kęs kanapki z twarożkiem i gryczanym miodem łapiąc się na tym, że właściwie to już nie może doczekać się kawy. A kawę Witold Kollar podczas czwartkowych śniadań, zawsze parzył samodzielnie. I robił to naprawdę bezbłędnie.
- A właśnie Dominiku. Jak znajdujesz tego Pavla Zagórskiego, o którym tak teraz głośno. Można by rzec, że w Malji takie się uroczystości szykują, jak na Dni Papieskie.
Podchodząc do zaparzacza, ojciec zaśmiał się może odrobinę zbyt rubasznie.
- Witek… - upomniała go matka karcącym choć nie jakoś bardzo przepełnionym reprymendą głosem.
Dominik uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Rzeczywiście jest sporo szumu wokół tego wydarzenia - odparł - Ale czego by nie powiedzieć o Pavle Zagórskim to poza byciem biofizykiem jest kimś jeszcze. Jest wizjonerem. I taka już ich dola, że cokolwiek robią, robią inaczej niż wszyscy. Nie zawsze słusznie. Ale zawsze potrzebnie. I powiem Wam moi kochani, że Pavel Zagórski tu w Malji zrobi coś czego świat jeszcze nie widział.
Co rzekłszy poprawił sutannę i przyjął od ojca filiżankę nieziemsko pachnącej kawy. Istny cud nieskazitelnej konformacji elektronów w cząsteczce kofeiny.

***

Bojan Kwiatkowski czekał już na nich na ławce w parku Floryskim. Można było stąd pojechać tramwajem, lub autobusem na Plac Zbawiciela. Wspólnie jednak uznali, że z racji zbliżających się upałów i raczej pewnych korków, lepszy będzie spacer przez park i pokonanie ostatniej przecznicy pieszo. Miało to tę dodatkową przewagę nad pojazdami, że zamiast bliskości ciał innych pasażerów miało się cienie drzew. Jak się jednak okazało nie tylko oni na ten pomysł wpadli i centralna aleja parku wiodąca w kierunki północnym była teraz magistralą ludzi którzy oblegali teraz wszystkie fontanny i bramy wodne.
- No! Jesteście czarnuchy! Jak jeszcze trochę będziemy zwlekać to nawet telebimu nie zobaczymy.
Bojan był doktorantem fizyki. Znali się z Dominikiem od początku studiów i choć wiele, by nie rzec wszystko, ich światopoglądowo dzieliło, to połączyła ich iście platońska miłość do cząstek elementarnych. Dzięki czemu na roku zdobyli sobie jako duet niezłą sławę. Zadbany podówczas jeszcze kleryk z seminarium i zarośnięty menel o aparycji dilera i inklinacjach do satanizmu. Czarny łabędź i biały łabędź, jak na nich mówili. Co się średnio zgadzało, bo obaj ostatecznie ubierali się na czarno...
Tomek zainteresowania fizyką w najmniejszej mierze nie podzielał. Zgodził się jednak przyjść zapewniony, że Pavel Zagórski to nie jest osoba, którą można zignorować chcąc chociaż myśleć o byciu kimś kto umie wywrzeć wrażenie na innych. A i lekcja biofizyki Tomkowi przecież nie zaszkodzi. Teraz jednak wydawało się, że osoba Bojana mocno go krępuje i Dominik nie wróżył by Tomek cokolwiek z prelekcji wyciągnął.
- Nie przejmuj się nim - Dominik zwrócił się z uśmiechem do młodego kleryka - Udaje ateusza, ale w głębi serca dokarmia zimą sikorki, a co z grantu zostanie to babci odda.
- Och, bo się przypierdala do mnie starucha wciąż… -
mruknął Bojan - Idziemy?

Droga upłynęła we względnym dyskomforcie. Bo choćby nie wiem jak przyjemnie było w parku, to w takie upały sutanna zawsze jest termiczną męczarnią, a nie jak mawiał kardynał Wyszyński “osobistą deklaracją wiary”. I odbijający promieniowanie słoneczne kolor jej bynajmniej nie ratuje.
Za okazane zaproszenia, wręczono im pamflety reklamowe z biografią Zagórskiego i skierowano ich do odpowiedniego sektora uraczywszy butelką wody, która końca dobiegła nim jeszcze na scenie pojawił się Pavel Zagórski.
- Mam nadzieję, że prelegentem nie będzie ten trep Poniatowski od superstrun - Bojan otarł pot z czoła - Ten to mógłby być księdzem.
- Mylisz wiarę z pogodzeniem się z niezrozumieniem, mój drogi. -
odparł spokojnie Dominik.
- Chuj tam. Nie ma pogodzenia się z niezrozumieniem. Jest pieprzona arogancja, że “jak ja czegoś nie rozumiem, to się tego zrozumieć nie da przy użyciu współczesnej fizyki”. A ja Ci Domi powiem, że mam swoją teorię. B-teorią ją nazwałem. I ma ona ręce i nogi i w ogóle obgadać ją musimy może we…
- Ćśśśśś -
uciszył bezeceństwa Bojana, Tomasz - To chyba ten Wasz profesor…
Oto Pavel Zagórski istotnie wkraczał na scenę.

***

O umieraniu na Placu Zwycięstwa właściwie nie ma co pisać. Nie ma w nim niczego heroicznego, znaczącego, czy odkrywczego. To po prostu niewypowiedziany ból, a ci którzy twierdzą, że umieją zabijać bezboleśnie najzwyczajniej w świecie bluźnią przeciw sztuce zabijania. Czas jest względny moi drodzy. To już nawet w przedszkolu niektóre dzieci bezmyślnie powtarzają. W praktyce jednak oznacza to, że milisekunda w ciągu której serce z żywego zmienia się w martwe, przerasta w wieczność. Bóg jednak w swej boskości sprawił, że człowiek zreanimowany niczym kobieta, która dziecko urodziła, w mig zapomina o tych katuszach, które przeszedł i skupia się na szczęściu z nowego życia. W przeciwnym razie kto by cieszył się z pomyślnej reanimacji, której wszak ostatecznym celem jest śmierć po raz drugi, czyli drugi raz ta sama katusza?

***

Wtedy też młody mężczyzna leżący na sąsiednim łóżku uniósł się gwałtownie zachłystując się powietrzem jak niedoszły topielec. Złapawszy się za tors, skrzywił się jakby na wspomnienie bólu, który nadal odbijał się echem po skołowanym mózgu po czym głośno oddychając zaczął się rozglądać dookoła w próbie zorientowania się gdzie jest. Na pierwszy rzut oka wyglądał na jednego z setek młodych ludzi, którzy tłumnie przybyli posłuchać, zobaczyć, lub też zwyczajnie móc się później pochwalić z wysłuchania prelekcji Pavla Zagórskiego. Szpitalny kitel pooperacyjny skrywał sylwetkę raczej zadbaną, choć bynajmniej atletyczną, a pod grymasem niepokoju chowała się twarz przystojna, by nie rzec ładna i na swój sposób niewinna. Jego wybudzenie zwróciło uwagę starszej pani na około półtorej sekundy, których to potrzebowała by odwrócić głowę raz w jego kierunku i raz na powrót ku telewizorowi.
- Szpital… - powiedział cicho Dominik Kollar nadal opanowując jeszcze i uspokajając oddech - Dobry Boże, to szpital…
Opadł z powrotem na płaską i twardą poduszkę, po czym odetchnął z ulgą.
- Szpital…

Miejsce ulgi szybko zajęło niedowierzanie gdy mała czarna skrzynka wypluwała coraz to nowsze koszmary o żniwie jakie zebrano na Placu Zwycięstwa. Do sali wszedł lekarz z obchodem, ale Dominik prawie w ogóle tego nie zarejestrował. Znów siedząc na swoim łóżku wpatrywał się w obrazy. Kilka razy bezgłośnie poruszył ustami, znów złapał się za tors jakby czegoś tam szukając, a potem w końcu zwrócił spojrzenie na doktora i dziewczynę, którą badał.
- Ja nie byłem sam… - odezwał się powoli dobierając słowa w roztrzęsieniu - Byli ze mną… Są jakieś listy? Ocalałych?
Zawiesił wzrok na lekarzu, potem na dziewczynie w szczerozłotym trykocie i znów na lekarzu.
Białowłosa przyglądała się gościowi z ciekawością, a że prezentował się całkiem przyjemnie i najwyraźniej sam był jakimś doktorkiem, postanowiła się do niego odezwać.
- Coś ty. Burdel na kółkach, że tak powiem. Trupy, śpiączki, no i trochę takich jak my, co mieli szczęście. Tego kutasiarza ze sceny póki co nikt nie wini... w wiadomościach mówią, że to wypadek. Niezłe jaja, co?
- A nie był? -
zapytał zdziwiony lekarz stawiając walizkę na podłodze, nieopodal kolejnego pacjenta.
Dziewczyna nie odpowiedziała, zaciskając usta, jakby powiedziała i tak za dużo.
- Króciutkie badanie, jak w przypadku pani Czech. Proszę wystawić palec - poprosił Dominika lekarz.
- Wypadek… - powtórzył za nią mężczyzna wystawiając posłusznie palec i mimowolnie uśmiechnął się słysząc sposób w jaki dziewczyna się wysławiała. Jedni mówią, że wiara jest największym wrogiem rozpaczy. Inni, że miłość. Jeszcze inni sądzą, że sami w sobie wystarczają by się z nią uporać. A to takie małe rzeczy jak nazwanie Pavla Zagórskiego “kutasiarzem ze sceny” okazują się nieoczekiwanie uspokajać człowieka i rozganiać niemoc - Nieee. To Pavel Zagórski… Wyglądało na początku jak żart… Ale… On naprawdę to zrobił. Ten upał i ta woda w butelkach. I tyle ludzi… Ci wszyscy ludzie… Przecież to trzeba wyjaśnić…
Spróbował wstać z łóżka jakby oto zamierzał pójść prosto do siedziby TVM i im wytłumaczyć, że mają złe informacje gdy zorientował się w niekompletności swojego stroju. Faktyczny leżał złożony koło szafki. Pośpiesznie wyciągnął telefon by przekonać się o tym o czym przekonał się zapewne każdy kto wrócił żywy z Placu Zwycięstwa - Elektryczność… Mówił o niej… Ale to przecież niemożliwe… Bez przewodnictwa... - Spojrzał na dziewczynę, jakby oczekiwał, że znowu jej osoba jakoś pomoże mu przebrnąć przez napotkany problem. Właściwie to nie wyglądała na słuchaczkę… W zasadzie ani trochę… Jakaś gwiazdka? I nikt nie... Znów zerknął na lekarza, który wykonywał swoją pracę - To stało się dzisiaj? Czy wczoraj?
Lekarz najwyraźniej niewiele zrozumiał lub przestał słuchać. Wprowadził próbkę do czytnika i założył ciśnieniomierz.
- Przedwczoraj. Pierwsi pacjenci trafili koło trzeciej. Przynajmniej do nas, nie wiem jak do innych - odpowiedział mężczyzna, po czym zdjął urządzenie pomiarowe i wprowadził dane do systemu. Jednak słuchał.
- Jak się pan nazywa? - zapytał z rozczapierzonymi palcami wiszącymi nad klawiaturą.
- Dominik Kollar - odparł mężczyzna zaskoczony pytaniem - Przedwczoraj… i szpital nie wie kim jesteśmy… Wprowadza pan do jakiejś bazy panie doktorze? Może jakbym podał panu nazwiska kilku osób to sprawdziłby pan, czy w niej są?
- Najpierw niech doktorek sam się wylegitymuje - burknęła Anna, po czym dodała - Na mnie mówią Vanilla, ale to nawet doktorek wie. Jestem znana - zapewniła, jakby trochę zaprzeczając w ten sposób swoim słowom.
Dominik był pewien, że nigdy o niej nie słyszał ani nie widział. Choć miał świadomość, że jej osoba patronuje raczej zainteresowaniom innym niż jego. Wyciągnął do niej dłoń by się przywitać i spojrzał wyczekująco na lekarza.
Dziewczyna jednak nie przyjęła dłoni, patrząc na nią wręcz, jakby była od czegoś brudna - z trudno skrywanym wstrętem.
Rezolutnie zeskoczyła z łóżka i ruszyła do wyjścia z sali.
- Idę pogonić tą pigułę. Co to kurwa, szpitalny kącik zapoznawczy - mamrotała pod nosem, po czym zniknęła za drzwiami, prowadzącymi na korytarz.
Lekarz przez dłuższą chwilę przyglądał się staruszce, która zaczęła się drapać po drugim łokciu. Wydawała się całkiem pochłonięta oglądaniem telewizji. Gwar na korytarzu jakby trochę przycichł, choć wciąż plasował się na imponującym poziomie. Przelotnie zerknął na wychodzącą pacjentkę, po czym ponownie wrócił wzrokiem do Dominika.
- Tylko uzupełniam istniejące, standardowe akta pacjenta. Lub zakładam nowe, jeśli nigdy się nie leczył w Malji. Większość pacjentów dalej jest nieprzytomna, więc nie mam ich danych. Poza tym, nie mogę udzielać takich informacji - poinformował i zamknął laptopa. Spojrzał z ukosa na starszą panią, lecz ta wydawała się nie słyszeć rozmowy.
- To ktoś ważny dla pana? - dopytał lekarz.
- Niee - odparł Dominik zmartwiony reakcją lekarza - A w każdym razie nie mniej niż pani Czech, czy inni tutaj… A może mi pan chociaż udzielić informacji do których szpitali zwożono ocalałych? I w… w którym właściwie jesteśmy?
Widok za oknem wskazywał miejską okolicę więc raczej nie Maljiskiego Czerwonego Krzyża…
Lekarz obejrzał się w kierunku drzwi i ponownie otworzył walizkę.
- Proszę powiedzieć o kogo chodzi.
- Tomasz Mirczyk i Bojan Kwiatkowski -
powiedział cicho Dominik.
Lekarz na powrót skupił się na konsoli komputera i wstukał odpowiednie dane.
- Tomasz Mirczyk w kartotece jest jeden - powiedział po chwili - Ale bazy na razie nie aktualizowano… Bojan Kwiatkowski… Ich jest trzech… Ale… ten… ten… ten… Nie. Żadnego nie aktualizowano. Przykro mi.
Dominik skinął głową bez słowa i przyjął wręczony mu wydruk z wynikiem badania krwi.
- Proponuję skontaktować się z rodzinami. I z linią alarmową. Dane aktualizują się w bazie z opóźnieniem, a nadal jest mnóstwo nieprzytomnych…
- Dziękuję Panu doktorze.

***

Istotnie chciał pójść czym prędzej do domu i zadzwonić gdzie się dało. Upewnić się. Ale był nie gdzie indziej tylko tu. W Centralnym Szpitalu Klinicznym im. Gregora Mendla. W środku koszmaru jakiego nie wiedziano w Europie od czasów wojny. Skierował się więc tam gdzie powinien. Do szpitalnej kaplicy. Sprawdzić się bodaj pierwszy raz nie w teologii, a w posłudze. A dopiero później do domu w seminarium.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 15-03-2019 o 02:34.
Marrrt jest offline