Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2019, 13:19   #8
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Wszelkiego rodzaju porty, czy to do transportu w przestworzach kosmicznych, czy powietrznych, czy wodnych, napawały żołnierza dziwnym uczuciem niepokoju, związanym z niepewnością swojego stanu. Łatwiej było wyobrazić siebie przechadzającego się po podłożu planety, niźli zamkniętego w małym pudełku, zawieszonym gdzieś w… abstrakcji. Kiedy miał pod stopami ziemię, wiedział, gdzie jest i dokąd zmierza. Był planetarianem na swojej planecie, czyli był częścią czegoś co da się zmierzyć. Na pokładzie promu, tracił swoją przynależność. Nie był już istotą ziemi, ani wody, ani wszelkiej maści gazów. Cienkie ścianki statku chroniły go przed upadkiem i niechybną śmiercią, a on sam stracił kontrolę nad decydowaniem gdzie i jak zmierza. Był zdany na innych, a zdanie to… było przejawem słabości…

Akell miał wrażenie, że nie tylko górował nad małą pilotką, ale również nad jej statkiem, a sam hangar byłby dla niego lepszym mieszkaniem niż wojskowy unit. Niby, po tylu latach, mógłby się przyzwyczaić, że jest inny niż cała reszta. Był ogromny, niezręczny w relacjach oraz ciasnych pomieszczeniach i ogółem źle mu z oczu patrzyło (a przynajmniej tak wnioskował po reakcjach innych ludzi, którzy mu w te oczy patrzyli).
Heterochromia, czyli różnobarwność tęczówki, była może i mało spotykanym zaburzeniem rozwoju, ale zaliczała się do cech dysformicznych… a nie demonicznych. Na szczęście Lily zdawała się być na nią odporna, lub dobrze grała, ukryta w większości pod hełmem. Niemniej mężczyzna odetchnął i poczuł coś na kształt ulgi.

”Och… mój biedny, dyskryminowany bracie…” Zadrwił głos bliźniaka, przypominając o swoim istnieniu.
”Taki ssstraszny losss cię spotkał. Życie. Praca. Dom. Zasługi…”

Szturmowiec poczuł jak strużka zimnego potu spływa mu po plecach w zagłębieniu kręgosłupa i przez ułamek sekundy w jego głowie wyklarowała się myśl: jakiby by był bez brata? Jakie życie by wiódł?
To był błąd.

”Byłbyś nikim… Nie istniałbyś beze mnie…”

Rice podał kobiecie ID, po czym ruszył żołnierskim i profesjonalnym marszem, kogoś bardzo pewnego siebie, do środka małego stateczku. W duchu jednak kulił się pod kolejnymi batami brata, który budził w nim obrzydzenie do świata oraz… chęć mordu. O tak, jeśli spotka na swojej drodze przeciwników, nie okaże litości i zetrze ich na proch.




Przelot okazał się być większym wyzwaniem niż się mężczyzna spodziewał i… nie była to zasługa jego martwego bliźniaka, ani jego tymczasowej utraty przynależności. Ten, wprawdzie nadal szydził i się nad nim znęcał, ale potok inwektyw był niczym w porównaniu z żałosnym i upodlającym miejscem na którym musiał siedzieć, a właściwie się kulić. Kabina statku była malutka i klaustrofobiczna, przy czym trzeba przypomnieć, że Akell nawykł do małych przestrzeni z racji swojego mieszkanka. „Blackcrown” był jednak wyższym poziomem wtajemniczenia i prawdziwym wyzwaniem dla olbrzyma, który nie mogąc się zapiąć na miniaturowej kanapce (nie wiadomo czy to z powodu drobnych rozmiarów mebelka, czy gigantyczności jego osoby, czy może dlatego, że owych pasów kurwa nie było) łapał się czego bądź, starając się nie wybić sobie zębów własnymi kolanami.

Głos w jego głowie wył ze śmiechu niczym cybernetyczny kojot, kiedy szturmowiec z duszą na ramieniu, modlił się o wybudzenie z tego koszmarnego snu. Wstał, przywalając czołem o sufit, i zachwiał się widząc przed oczami całą, mleczną drogę.
JEBAĆ TO WSZYSTKO! Nie da się pokonać jakiemuś gównianemu pudełku po zapałkach ze skrzydełkami! Rice udał się do kokpitu, który znajdował się półtora kroku od niego. Zajrzał do środka, by spytać się, niby od niechcenia, jak długo jeszcze będą lecieć.
Na szczęście już lądowali.
DOMINIUM NIECH BĘDĄ DZIĘKI!



To wszystko… było jakieś takie dziwne.
Światło zupełnie inne, piasek jakiś taki mało piaskowaty, dom mało domowaty, bo i nie przypominał ileś set metrowych i bezkształtnych budowli, jakie można było spotkać w „centrach” większych… miast? Kolonii? Obozów?
Rice pomrugał chwilę, przeczesując stopą ziemię. Czuł się jak nieproszony gość, który swoją osobą psuje komuś przyjęcie, a przecież jeszcze nawet nie spotkał się ze swoim „zleceniodawcą”.

”Oj mój sssłodki bracie, chcesz porozmawiać o swoich uczuciach?”

Bliźniak był nieustępliwy. Akell ruszył więc do willi, by zając się robotą i odciąć od, tnących niczym laser, myśli.
Zajmie się robotą. Zajmie się robotą. Zajmie się robotą.
Robota.
Robota…

Ku jego niezadowoleniu, zamiast jednej, czekały na niego dwie osoby. Co do mężczyzny nie miał wątpliwości, że to był ten buc, którego dupę musiał podcierać przez resztę wyprawy. Natomiast dziewczyna… a raczej niewolnica, była pierwszą przeszkodą w misji.
Pierdolony Major i jego pierdolone zamiłowanie do alkoholu i pochwał za nie swoją robotę. Czy to, aż tak trudno zebrać potrzebne informacje?

”No widzisz? Przez trzy dni będziesz musiał usługiwać bogatemu ruchajle, który nawet nie potrafi odpowiednio zarejestrować swojego bagażu.”

Szturmowiec skinął drętwo głową na powitanie, nie odrywając spojrzenia od dandysowatego szczura przed sobą. Jego oczy błyszczały zimnem i śmiertelną kalkulacją, zdradzając, że nie należał do typu człowieka, który certolił się z robotą, oraz, że jego „wierność do pracodawcy” może równie szybko zniknąć, co się pojawiła. Lewe oko o zielonej tęczówce, zdawało się być bardziej ludzkie, niż to prawe, ciemno brązowe i jawiące jakby się miało zaraz zacząć świecić na czerwono.
Nie padło też żadne słowo. Żadne: Dzień dobry i inne czułostkowe duperele. Rice został wykupiony by zabijać i tej wersji będzie się trzymać.

”Ta mała dziwka to kłopoty… twoje kłopoty mój sssłodki bracie. Pociągnie cie jak kotwica na samiuteńkie dno, taaak… wspomnisz moje słowa gdy nas napadną, a na pewno nas napadną. Będziesz musiał wybierać kogo ratować. Oczywiście wybierzesz Jerkova, ale jak myślisz, jak on zareaguje na utratę swojej pizdeczki?”

Wskazał wejście na pokład „Blackcrown” i wszedł jako ostatni, czujnie się rozglądając, czy nikt ich nie obserwował, po czym wszedł do środka i przeszedł do kokpitu.
- Startujemy, im szybciej wylecimy tym szybciej wrócimy - odparł cicho, nachylając się nad pilotką, tak by tylko ona go usłyszała. Teraz tylko… pozostało mu znaleźć sobie miejsce.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline