Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2019, 23:26   #13
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Jak państwo wiecie, jestem biofizykiem, a państwo przyszli tu umrzeć” - te słowa były… Po prostu cholernie zaskakujące. Znany naukowiec, noblista, konferencja naukowa i nagle taka deklaracja? Witold nawet nie czekał. Dziesięć lat służby wojskowej i pracy wpajało mu jedno polecenie: REAGUJ. Reaguj choćby nie wiadomo co - najgorsza reakcja nadal była lepsza od stania w miejscu z galaretowatymi nogami. Ledwo biofizyk wypowiedział pamiętne słowa, a w sekundę później Witold żelaznym uściskiem chwycił Matyldę za kark. Bez jakichkolwiek ceregieli zaczął ciągnąć dziewczynę w stronę bramek, a ta nawet się nie opierała - z jednej strony obezwładniała ją przewaga fizyczna mężczyzny, zaś z drugiej... Po prostu była kompletnie zdezorientowana. Gwiazda świata nauki właśnie opowiadała na scenie przed tysiącami widzów o planowanym ludobójstwie, a prywatny ochroniarz brutalnie wyprowadzał ją z imprezy. Niecodzienna sytuacja.

Pierwsza myśl Witolda? Bomba. Gdzieś na obiekcie musiał zostać podłożony bardzo silny ładunek, który miał lada moment wybuchnąć. Serce ochroniarza biło jak szalone, kiedy starał się czym prędzej wyprowadzić Matyldę ze strefy zagrożenia. Dziękował niebiosom za to, że dziewczyna wyjątkowo nie pyskuje i nie szarpie się. Były paramedyk nie przestawał jednak nasłuchiwać tego, co mówił Zagórski. Naukowiec bardzo szybko zyskał w głowie Witolda rangę niezbezpiecznego terrorysty, toteż jego słowa mogły stanowić wskazówki co do położenia materiałów wybuchowych. Jednakże akcja rozwijała się w nieprawdopodobnym tempie i szybko okazało się, że wcale nie chodzi o bombę...

Czy jakiekolwiek plany ochrony zawierają procedurę bezpieczeństwa, którą należy wdrożyć w obecnym scenariuszu? Gdy tysiące osób wypije bezwonną, bezzapachową substancję chemicznę, która osadzi się w ich rdzeniu kręgowym, a następnie po uruchomieniu broni masowej zagłady przez szalonego naukowca, dokona ludobójstwa? Otóż nie. Takich procedur z całą pewnością nie było. Jedyne o czym myślał Witold to jak najszybsze wyprowadzenie Matyldy ze strefy zagrożenia. Do cholery, nawet nie wiedział jak duży jest promień rażenia tego wynalazku! Wiedział jaki jest skuteczny zasięg różnych typów broni palnej. Wiedział też jak duże pole rażenia mają różne ładunki wybuchowe. Jednakże tego zagrożenia ni cholery nie był w stanie oszacować. Jakby tego mało - oczywiście Matylda nie chciała go słuchać, kiedy mówił jej, że powinni ustawić się możliwie blisko drogi ewakuacyjnej! Teraz wyjście było jeszcze trudniejsze...

- Teraz przepuszczę przez państwa wspomnianą elektryczność… - słowa profesora przeszyły wyostrzony do granic możliwości umysł Witolda. Niewiele myśląc, ochroniarz otworzył jedną z przenośnych toalet i nie miarkując sił, wepchnął Matyldę do środka. Chwilę później dołączył do dziewczyny w środku, zamykając rygiel. Stare, poczciwe i obsrane do granic możliwości TOI TOIe, ze względów ekonomiczno-praktycznych zbudowane były niemal w całości z plastiku. Witold nie był żadnym naukowcem, ale wiedział chociaż tyle: plastik nie przewodzi elektryczności.

Zapadła cisza. Nie było krzyków ani jęków. Żadnych odgłosów. Matylda w bezruchu wpatrywała się w drzwi szeroko otwartymi oczami. Jej oddech był przyspieszony. Zdawała się nie zauważać duszącego smrodu ekskrementów. W przeciwieństwie do Burego. Witold starał się nie zwracać uwagi na smród wydobywający się z dołu. Zaraz po zamknięciu drzwi przyłożył palec do ust, by dać do zrozumienia Matyldzie, iż nie jest to najlepszy czas na rozmowy - tym bardziej na panikę. Nastolatka była wyjątkowo cicho jak na siebie - nie dziwiło to ochroniarza. Nie pierwszy raz spotykał rozgadaną, pyskatą osobę, która nabierała wody w usta w obliczu zagrożenia.

Bury uważnie nasłuchiwał. Sam nie wiedział czego powinien się spodziewać. Wybuchu? Paniki? Strzelaniny? Nie nastąpiło żadne z wymienionych. Po krótkim zamieszaniu nastała niepokojąca cisza. Zupełnie tak jakby wszyscy nagle zmarli. A więc profesor nie blefował... Wyglądało na to, że naprawdę wszystkich udusił.
- Czy... oni?... - siedząca na rozklekotanej desce klozetowej Matylda wydobyła wreszcie z siebie jakiś dźwięk. Witold znacząco kiwnął głową, przykładając ucho do drzwi TOI TOI'a. Nie był pewny ile jeszcze powinni byli odczekać. Z tego co mówił Zagórski, w ich rdzeniu kręgowym musiała osadzić się ta cała tajemnicza substancja - czyli jeśli zostaliby wystawieni na działanie odpowiedniego impulsu elektromagnetycznego, zostaliby uduszeni. Podobnie jak tysiące osób zalegających na Placu Zwycięstwa.

- Alfa 1 zgłaszam się, słychać mnie? - ochroniarz wypróbował działanie mikrofonu. Starał się nawiązać łączność ze swoim przełożonym, któremu co 30 minut meldował czy wszystko w porządku. Teraz miał całkiem sporo to zaraportowania... Jeśli jego urządzenia były sprawne, zamierzał poinformować o swoim położeniu lidera ochrony rodziny Zawichostów oraz zadzwonić na numer ratunkowy. Prawdopodobnie był osobą, która była w stanie powiedzieć najwięcej o tym co się wydarzyło. Reszta leżała martwa…
- Ale ktoś tu miał sranie… - burknął Witek, sięgając po telefon.
- … zieś ty ...rwa wla…, że … ie ta… jowo sły… ć?! - odezwał się potężnie zaszumiony głos w słuchawce. Na zewnątrz wciąż panowała cisza.
- Chodźmy stąd. Znajdą nas. Zabiją... - wyszeptała Matylda z szeroko rozwartymi oczami. Głos jej zadrżał.
- Zamach terrorystyczny na Placu Zwycięstwa - nawijał dalej ochroniarz do ulokowanego przy mankiecie mikrofonu, nie zważając na marudzenie dziewczyny. - Powtarzam: zamach terrorystyczny na Placu Zwycięstwa. Bomba elektromagnetyczna, powtarzam: bomba elektromagnetyczna. Tysiące zabitych, wezwijcie wsparcie. VIP bezpieczny. Powtarzam: VIP bezpieczny.

Witold wziął głębszy oddech, po czym utkwił spojrzenie ciemnych oczu w Matyldzie.
- Posłuchaj uważnie. Wyjdę jako pierwszy, ty czekasz. Jak powiem, że teren jest bezpieczny, możesz wyjść. Będę tuż za drzwiami, nie oddalę się. Jeśli nie dam znaku życia, to znaczy że to urządzenie nadal zabija i się udusiłem. Wtedy masz czekać w tym sraczu, aż przybędą służby ratunkowe. Rozumiesz?
- Ale…
- Rozumiesz?

Matylda pokiwała twierdząco głową, zaś Witold pospiesznie wyślizgnął się z TOI TOI’a. Był bardzo ciekaw, jaki widok zastanie… Ciał było więcej niż w Iraku. Może nie podczas całej misji, ale zdecydowanie więcej niż można było tam zobaczyć na raz. Chociaż tutaj nie było krwi i rozerwanych pociskami oraz materiałami wybuchowymi ciał. Plac, włącznie ze sceną, był opustoszały. Ledwie mógł postawić stopę na podłożu.
- … rwa mać! Jedzi… my! - usłyszał w słuchawce. Sygnał trochę się poprawił. Słowa były wyraźniejsze i słyszał większą ich część. Było także mniej szumów.
Kiedy spojrzał w dół zobaczył leżących na sobie ludzi smażących się w bezlitosnym żarze słońca. Większość oczu było otwartych. Wytrzeszczonych. Z szeroko rozwartymi ustami. Wielu zastygło z dłońmi przyciśniętymi do gardła, jakby to miało uratować sytuację. Wszędzie panował smród nie lepszy niż wewnątrz plastikowego schronienia. Umierającym puszczały wszelkie hamulce, zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Buremu już w tej chwili wydawało się, że czuje smród śmierci. A może mu się nie wydawało?
W oddali, z różnych kierunków, usłyszał szybko zbliżające się syreny alarmowe...

Przerażający widok szokował nawet kogoś tak opanowanego jak Witold. Stalowe nerwy mogły nie wystarczyć w obliczu tysięcy zalegających ciał. Poczuł nieprzyjemne ukłucie w piersi. Wiedział jednak jak poradzić sobie z własną psychiką. Misja w Iraku szybko nauczyła go, jak zwalczać własne demony. Zasada numer jeden: nie spoglądaj w oczy martwym. Zasada numer dwa: pełne skupienie na wykonaniu celów misji. Chłodna kalkulacja zadań pomagała utrzymywać umysł w stanie logicznego myślenia, zamiast oddać go we władanie szalejących emocji. Witold może i miał żelazną psychikę, ale nie był psychopatą - musiał stosować różne techniki, aby trzymać skupienie w ryzach.
Ktoś mógłby pomyśleć, że jako były paramedyk, w pierwszym odruchu chciałby rzucić się na pomoc rannym - było to błędne założenie. Wojskowi sanitariusze, często będąc pod ostrzałem, działają w innych warunkach niż ratownicy medyczni. Wpierw trzeba było zneutralizować zagrożenie, a dopiero później myśleć o pomocy komukolwiek - nawet bliskiemu koledze z oddziału. Lepszy spóźniony sanitariusz, niż martwy sanitariusz…

Bury zaczął rozglądać się czy w okolicy znajduje się ktokolwiek niebezpieczny - przede wszystkim skupił swoją uwagę na scenie. Czy był tam profesor? Jego urządzenie? Cokolwiek innego co zaniepokoiłoby ochroniarza? Widząc, że okolica jest bezpieczna, Witold zapukał w drzwi “ratunkowej toalety”, dając tym samym sygnał Matyldzie.
- Możesz wyjść, ale nie patrz na ziemię - rzucił cicho, gdy dziewczyna uchyliła drzwi. Zamierzał czym prędzej chwycić Matyldę pod ramię i pociągnąć w stronę bramek wyjściowych. Nie chciał dawać jej czasu na kontemplowanie wykrzywionych w przerażeniu twarzy zmarłych. Po pierwsze obawiał się paniki u nastolatki, a po drugie… Nikomu nie życzył takiej traumy w tak wczesnym wieku. Kierowali się w stronę najbliższych oddziałów ratunkowych - policji czy pogotowia, które zdawały się już nadjeżdżać. Witold liczył, że przyjedzie również ktoś z agencji, kto odwiezie dziewczynę do domu. Podejrzewał, że on sam spędzi o wiele dłużej, zeznając na komendzie. Ktoś musiał przecież dać służbom porządkowym obraz tego, co właśnie się wydarzyło.

Karetki przyjechały z różnych stron, gdy stał na chodniku przed strefą wejściową na plac.
- Jaaaaaaa pierdolę - odezwał się jeden z mężczyzn w czerwonych strojach z niebieskim krzyżem i wężem eskulapa. Nikt nie zwracał uwagi Witolda i Matyldę. Niewykluczone, że zostali potraktowani jako pierwsi gapie. Kilka chwil później przybyli ludzie z agencji, zaś policji wciąż nie było widać. Bury wiedział jednak, że to kwestia najwyżej kilku minut. Matylda wsiadła do samochodu. Ratownicy zaczęli zwijać się jak w ukropie. Wystrzelili z karetek z defibrylatorami, zaś koledzy, włącznie z kierowcami, rozpoczynali pierwsze masaże serca. Z jednej z uliczek wybiegł nagle mężczyzna w okularach. Rzadkie włosy całkowicie podniosły się od pędu powietrza. Dopadł do jednego z ratowników i zaczął coś tłumaczyć. Gestykulował na tyle żywo, że trudno było powiedzieć na co wskazuje. Z boku wyglądało to tak, jakby chciał pokazać wszystko wokół.
- Jedziesz? - zapytał Feliks wychylając się przez okno. Był to jeden z ochroniarzy "Hoplonu" - agencji, dla której pracował Bury.
- Weźcie małą do domu, ja zaczekam na policję - odparł Bury, spoglądając w stronę uwijających się jak w mrowisku ratowników. Jasne, mógł po prostu się ulotnić i mieć spokój, ale nie był takim typem człowieka. Nie zamierzał też szukać sławy, lądując na pierwszej stronie brukowca opisany tekstem “CZŁOWIEK, KTÓRY PRZEŻYŁ ARMAGEDDON” czy coś w tym stylu. Miał silne poczucie obowiązku, by poinformować organy bezpieczeństwa o szczegółach zamachu. Chłodna, wyposażona w jak najwięcej detali relacja bezpośredniego świadka była teraz na wagę złota. Pozostali uczestnicy albo nie żyli, albo byli w nienajlepszym stanie psychicznym (delikatnie mówiąc). Witek zamierzał zaczekać aż na miejscu zamachu pojawi się ktoś z wydziału kryminalnego lub z agencji bezpieczeństwa. Szeregowi policjanci pewnie będą zajęci czymś innym i mogą nie docenić odpowiednio wagi informacji, które miał do przekazania.
- Jak wolisz - wyszczerzył się Feliks i schował się w kabinie samochodu. Pojazd zawrócił na drogę, którą przyjechał, a następnie zniknął za zakrętem. Tymczasem ratownicy w pośpiechu zabrali się do rozmontowywania metalowych baraków. Metalowe, rozgrzane płachty blachy falistej wylądowały na ciałach, zaś defibrylatory zaczęto podłączać do akumulatorów samochodowych. Witold usłyszał syreny samochodów policyjnych.

***

- Zdaje pan sobie sprawę, że składanie fałszywych zeznań jest karalne? - zapytał starszy policjant, przesuwając ręką po głowie, zupełnie tak jakby chciał przeczesać włosy. To nie mogło się udać, bo był łysy. - Podpisał pan stosowne pouczenie.
- Tak. Mówię jak było. Masz mnie pan za idiotę? - niecierpliwił się siedzący naprzeciwko Bury. Zarówno on, jak i policjant wydawali się wykończeni. Ochroniarz dlatego, że musiał wysiedzieć wiele godzin, nim łaskawie go przesłuchano. Policjant, bo miał całą masę roboty i na dodatek został ściągnięty z urlopu. Pracownicy służb bezpieczeństwa będą przeżywać istne piekło przez najbliższe tygodnie...
- Czyli profesor Zagórski ogłosił, że zatruł wodę, ta trucizna osadziła się w mózgu i poraził wszystkich prądem, tak?
- Nie w mózgu, tylko w rdzeniu kręgowym.
- Skoro wszystkich otruł, to po co jeszcze razić prądem?
- Nie raził prądem. Puścił jakiś impuls elektromagnetyczny, który sprawił że w połączeniu z tą trucizną, ludzie się dusili.
- A pan przeżył, bo...?
- Zamknąłem się w TOI TOIu.
- Czyli przenośna toaleta zapobiegła pana śmierci?
- Głusi tu wszyscy są?
- No wie pan, ciężko trochę uwierzyć, bo...
- Macie lepsze wyjaśnienie czemu ludzie leżą martwi na placu?

Policjant wziął głęboki wdech. Nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony Bury wydawał się bardzo wiarygodnym człowiekiem - były żołnierz, przytomny, kontaktowy, trzeźwy, z pewnością nie pod wpływem narkotyków. Z drugiej strony... To co mówił było absolutnie chore i nieprawdopodobne.
- Tu są pana zeznania wydrukowane. Proszę podpisać. Załączymy je do akt sprawy. Wie pan... Zalecałbym wizytę w szpitalu, zawsze warto przebadać się czy nie ma jakichś obrażeń.
- Nic mi nie jest.
- Wie pan... Czasem warto porozmawiać z psychologiem też. Takie zajścia mogą troszkę namieszać w głowie...

Bury miał dość tej rozmowy. Podpisał zeznania i ruszył do wyjścia. Nie słuchali go. Dokładnie tak samo jak w pierdolonym wojsku, w pierdolonym Iraku.
- Docenię, jeśli udział mojej klientki nie wycieknie do prasy - rzucił na odchodne.

***

Dochodziła północ. Siedział w jedynym pokoju wynajmowanej kawalerki, wpatrując się w wypełnione różnymi rybkami akwarium. Obserwowanie wodnych stworzeń było bardzo uspokajające. Zwłaszcza studiowanie osobliwych ruchów gęby glonojada. To był jego ulubieniec, którego miał już od lat. Zresztą nie tylko rybki miały pełnić funkcję uspokajającą - podobnie działał też papieros marki Marlboro. Witold był bardzo osobliwym typem palacza. Nie był nałogowcem - palił tylko wtedy, gdy coś go wzburzyło. Nawyk wyniesiony jeszcze z wojska. Jako, że był osobą bardzo odporną na nałogi, nie musiał wciągać toksyn regularnie.
Komórka Witka zadzwoniła głośno, grając melodię z ulubionego serialu komediowego mężczyzny. Ochroniarz spojrzał na ekran urządzenia - a więc szef się za nim stęsknił... Bury zaciągnął się, wypuścił dym, po czym niespiesznie sięgnął po telefon.
- Bury.
- Człowieku, mógłbyś odebrać czasem?
- znajomy i zdenerwowany głos przełożonego rozbrzmiał w słuchawce. - [i]Wydzwaniem za tobą cały dzień.
- [i]Zajęty byłem na policji.
- [i]Cały jesteś? Wszystko gra?
- Gra.
Starszy mężczyzna westchnął głośno. Zawsze, gdy wydawało mu się, że zdążył już przywyknąć do lakonicznych odpowiedzi Witka, ochroniarz go zaskakiwał.
- Słuchaj, jakbyś chciał wziąć parę dni wolnego...
- Nie ma takiej potrzeby
- uciął szybko Witek. - Jutro przyjadę jak zwykle.
- Naprawdę nie forsuj się...
- Nic mi nie jest.
- Witek, dziewczyna nie wychodzi ze swojego pokoju. Nie masz jej nawet gdzie zawozić. Weź urlop. I tak mam problem zmusić cię do korzystania z urlopu.
- Odsuwasz mnie? Uważasz, że zjebałem, tak?
- Witek, to nie temat na teraz...
- Chciałem, żebyśmy zajęli miejsca bliżej wyjść ewakuacyjnych. Ta mała ciągle próbuje mi robić na złość. Wyrwała się prawie, że pod scenę i co miałem zrobić? Złapać za kudły i podprowadzić do bramek? Sam ciągle się do mnie dopierdalałeś, że utrudniam vipom życie. Że mam być bardziej "czilaut". No to kurwa byłem. Czilaut jak jasny chuj. Nic nie poradzę, że..
- Witek!
- przerwał stanowczo przełożony, zszokowany jak bardzo rozgadał się jego rozmówca. - Nikt się nie czepia. Matka pytała tylko czemu Matylda ma kark siny. Wyjaśniliśmy, że w nerwach musiałeś za mocno złapać. Naprawdę nikt nie ma pretensji. Po prostu chcę, żebyś ochłonął. Spotkaj się z kimś, wyjdź do ludzi. Cokolwiek. Jak Matylda ochłonie, dam ci znać i wrócisz do pracy. Zrobiłeś kawał dobrej roboty.

Witold potwierdził zdawkowo, po czym pożegnał szefa. Zaciągnął się po raz kolejny i zastanowił nad słowami starszego mężczyzny. Niestety nie miał pojęcia z kim miałby się spotkać...
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 15-03-2019 o 23:28.
Bardiel jest offline