Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2019, 14:09   #43
Mekow
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Zeszli na ląd. Najbardziej uradowanym z tego faktu był Kaelon, który na morzu tracił nieco grunt pod nogami. Na szczęście gdy tylko postawili pierwsze kroki, elf od razu czuł się znacznie lepiej i mógł funkcjonować bez problemów.
W porcie nie brakowało ludzi - zarówno kupców i prostych marynarzy, jak i piratów. Nikt jednak nie sprawiał wrażenia osoby o złowrogich zamiarach. Drużynie rzucała się natomiast w oczy miejscowa populacja. A wśród licznie zgromadzonych w porcie khajiitów, panowała spora różnorodność.


O ile nie była to część armii, Khajiitów zawsze przedstawiano i wyobrażano sobie “pojedynczo” lub co najwyżej jako drobne grupy - najczęściej czteroosobowe. Zwykle byli gośćmi. Wiadomo też było, że mieszkali na terenach prawie tak dużych jak Wielka Dolina Zieleni i nie mieli przy tym ani jednego miasta, a jedynie wioski - podobnie zresztą jak śnieżne elfy. Trzymizi było jednak dość gęsto zamieszkane, a przynajmniej tak to wyglądało w jej portowej i centralnej części. To geografia i historia doprowadziły do niezwykłej rozbudowy portu i w efekcie połączenia trzech wiosek w jedną. Człowiek mógłby spokojnie nazwać Trzymizi miastem, ale tutaj jakoś nikt się na to nie zdecydował.
Oczywiście w polu widzenia nie zabrakło także Goryli. Swego rodzaju unikalność Amaraziliji polegała na tym, że była to kraina zamieszkiwana przez nie tylko różne szczepy khajiitów, ale przede wszystkim przez dwa zupełnie różne gatunki. Goryle i Khajiitci dzielili się krainą w zgodzie i pokoju - z tylko jedną wojną domową w historii, która była raczej niewielkim konfliktem w porównaniu z wojnami jakie toczyli między sobą nie różniący się od siebie nawzajem ludzie. Oczywiście, w Unii żyły wspólnie dżiny, ludzie i gremliny. Aczkolwiek w Amaraziliji działo się to od początku świata, zaś Unia wypracowała ten system dopiero kilkaset lat temu.

Drużyna ruszyła przed siebie, w ustalonym wcześniej szyku, z Sherem pełniącym rolę także przewodnika. Główna droga, którą szli, prowadziła ze wschodu na zachód i była bardzo szeroka, ale taka właśnie powinna być. Sher zdradził, że zwykle musiało wystarczyć przestrzeni, aby słoń mógł spokojnie przejść, jednak w Trzymizi musiała być dwukrotnie szersza - z uwagi na ruch istot który na niej panował oraz ilości transportowanych w obie strony towarów. A słoń wymagał więcej miejsca niż koń, co mieli nawet okazję zaobserwować, mijając je w między czasie.


Słoń był naprawdę wielki i zarazem piękny. Miał grubo ponad trzy metry wysokości i nawet z pięć metrów długości. Wyobraźnia sprawiała, że gdyby ustawić obok niego konia, wyglądałby on jak ratlerek u boku Novio. Może słoń ten nie pachniał jak kwiaty, ale musiał być niezwykle silny, a przez to przydatny i doceniany.
Dla Shera zobaczenie słonia nie było niczym specjalnym. Wszyscy inni nie omieszkali jednak przyjrzeć się zwierzęciu. Nawet Novio się zainteresował i zrobił chwilowy postój aby je powąchać. Zevran zapragnął lepiej przyjrzeć się stworzeniu. Stojący przed nim słoń służył zapewne do transportu, gdyż na grzbiecie miał zamontowaną ośmioosobową “ławkę” i przypuszczalnie na plecach nosił do tego jeszcze jakieś towary lub bagaże. Fakt, że oni mieli do celu blisko i transport nie był potrzebny, zostawił pewną nutę żalu niewykorzystanej okazji. Może innym razem... Zwierzę to jedno, ale zajmujący się nim khajiici to inna sprawa. Opieka tego tutaj nie była nikim specjalnym - ot przewoźnik. Zervan przypomniał sobie jednak dziennik Gajosa, opowiadający historie z czasów Drugiej Wojny Nekromanckiej, w jakich brał udział słoń Rudy i jego załoga - czterech khajiitów, zwanych pancernymi.
- Panie Zevran - głos towarzysza wyrwał Piwnego Rycerza z chwili zamyślenia. Nie zatrzymali się na więcej niż parę sekund.

Idąc dalej mijali różne domy, z czego chyba każdy był zadbany i ukierunkowany na handel. Sprzedawano duże ilości egzotycznych owoców, papugi w klatkach, oleje, egzotyczne kwiaty, przyprawy. Sher nie omieszkał na szybko kupić słoik jakiegoś czerwonego proszku, nawet się przy tym nie zatrzymując. Mężczyźni nie przybyli tu wszak na zakupy, tylko śmiało szli do celu... Dopóki oczywiście nie trafili na sklep alchemiczny, gdzie postój był w pełni uzasadniony. Tanyr zużył mikstury podczas walki z piratami, a ich posiadanie mogło się okazać kwestią życia i śmierci. Weszli więc do sklepu i dokonali odpowiednich zakupów. Najwięcej kupił czarodziej, ale i Sher nie omieszkał zaopatrzyć się w eliksir leczący rany.

Idąc dalej, nadal w ustalonym wcześniej szyku, bardzo szybko trafili na róg alei głównej i drogi południowej numer cztery. Skręcili zatem w lewo, aby dotrzeć do trzydziestego szóstego budynku - do Lochu. Wyglądało na to, że zgodnie z zapewnieniami Shera, znalezienie adresu docelowego będzie dość proste.
Szybko okazało się, że droga którą ruszyli, tylko z początku wiodła prostopadle do głównej alei. Już po minięciu kilku domów, zaczęła skręcać raz w jedną, raz w drugą stronę, a kilkakrotnie jeszcze pod kątem w górę. Natomiast odległości między chatami zmieniały się od kilku do nawet kilkunastu metrów, co niestety wydłużało im marsz.
- Aleja główna to podstawa. Potem najpierw stawia się chaty - tam gdzie nie ma drzew i jest w miarę równy grunt. A dopiero potem powstaje łącząca ją droga - wyjaśnił krótko Sher.
Przy takim upale, wycinanie drzew aby mieć miejsce na chatę było nierozsądne. Każdy wolał mieć cień zarówno nad głową jak i nad dachem, więc taka architektura zdawała się mieć najwięcej sensu.
Tutaj mijali już mniej osób niż przedtem, ale nadal niemałą ilość - choć co ważniejsze nikogo o złowrogich zamiarach. Choć spacer był dłuższy niż pierwotnie zakładano, dość szybko dotarli do celu.


Nie było tam żadnego budynku! Szyld przytwierdzony był do metalowego słupa, a obok znajdowały się kamienne spiralne schody prowadzące w dół. Jak widać, Loch był pod ziemią.
Idąc na dół, mężczyźni od razu odczuli różnicę temperatur. Na dworze było bardzo ciepło, lecz już w przedsionku Lochu panował przyjemny chłód. Spiralne schody sprowadziły gości około dziesięć metrów pod ziemię, a choć światło słonecznie nie miało prawa się tu dostać, drogę oświetlały umieszczone na ścianach pochodnie.

Dotarli do celu! W samym Lochu głównym źródłem światła była otoczona niewysokim murkiem sadzawka, z której bił wyraźny blask i oświetlał sporą część sufitu, a ten odbijał światło na prawie pół pomieszczenia. Cała sala była dość spora, zasadniczo o kształcie prostokąta, a w drugiej i “mniejszej połowie” głównym źródłem światła było palenisko w kominku. Dawało się usłyszeć ciche rozmowy, oraz wyczuć zapach wina, mięsa i palonego tytoniu.
Tutaj przewidywania Kaelona okazały się być prorocze. Jak mieli trzymać szyk, skoro atak mógł nastąpić z każdej strony?! Musieli uważać.
Trafili jednak pod właściwy adres, więc gdzieś wśród obecnych tam osób powinien być Doned Razor.
 
Mekow jest offline