Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2019, 23:13   #15
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Oto świt w wielkim mieście. Wielkie, szklane wieżowce, kolorowe neony, wciąż rosnące, zielone przestrzenie parków i trawników coraz częściej wspinających się po pionowych powierzchniach budowli, wielkie nadzieje i wielkie szanse. W tym przedziwnym, nigdy nie zasypiającym całkowicie stworze wszystko było wielkie. Pieniądze, jeśli się wiedziało gdzie ich szukać. Bieda o szczególnym zagęszczeniu w tych "gorszych" dzielnicach. Korupcja. Wskaźnik przestępczości i aresztowań. Nie wiem jak Ty, ale ja nie wiem czy mam się cieszyć z tego ostatniego, czy wręcz przeciwnie.

Tutaj każdy dzień jest inny. Wiesz jak będzie wyglądał najbliższy? Ja wiem.
Oto świt w wielkim świecie.






- Coraz więcej ofiar wypadku na Placu Zwycięstwa odzyskuje przytomność. Dzięki błyskawicznej interwencji służb ratunkowych. Z śpiączki wybudziło się już blisko tysiąc osób. Policja i szpitale nadal apelują o pomoc w identyfikacji zarówno zmarłych jak również tych, którzy obecnie walczą o życie. Naszym reporterom udało się dotrzeć do osób, dla których koszmar dobiegł końca. Marcinie, oddaję ci głos.

Prezenterkę ze studia zastąpił mężczyzna w białej koszuli stojący na obrzeżach Bielska, jak informował pasek. Znajdował się przed parterowym domem jednorodzinnym, gdzie rodzina tuliła młodą dziewczynę. Mogła mieć najwyżej szesnaście lat.

- Dziękuję. Znajdujemy się przed domem państwa Śniadeckich, których córka dołączyła do grona osób dotkniętych zbiorowym cudem powrotu do życia. Ze mną jest pani Wiesława, babcia Amelki. Pani Wiesławo, co czuła pani, gdy dowiedziała się pani o katastrofie na Placu Zwycięstwa?

- To było jakby ktoś mi serce wyrywał z piersi. To ja, stara powinnam stawać przed świętym Piotrem, a nie małe dziecko. Tyle życia przed nią, panie redaktorze - otarła oczy materiałową chusteczką.

- Rozumiem, że to był dla państwa cios. Ale na szczęście Amelka wróciła do domu. Jak to było ponownie zobaczyć wnuczkę?

- Panie redaktorze, jakby życie mi wróciło. To takie kochane dziecko. Cały dzień modliłam się, żeby to mnie Bóg wziął, a jej pozwolił wrócić.

Tym razem Wiesława Śniadecka rozpłakała się na dobre. Marcin Przączka nie odzywał się, zaś operator kamery zrobił zbliżenie na twarz starszej kobiety. Uspokajała się na tyle, by móc podjąć przerwaną rozmowę.

- Na szczęście okazało się, że to silna dziewczynka. Wiele jej koleżanek i kolegów zmarło - podjął reporter.

- Panie redaktorze, to aż ciężko pojąć. Ja sobie nie wyobrażam. Taka tragedia. Czym te dzieci zawiniły? Panie redaktorze, nas, starych aby wzięło. Myśmy się już na tym świecie nażyli. Jeśli trzeba, to nam trzeba stanąć na Sądzie Ostatecznym.

- Dziękujemy za rozmowę, pani Wiesławo. Jak państwo widzą łzy radości pomieszane są ze łzami smutku, a rodzina wciąż jest w szoku pomimo powrotu Amelki. Łączymy się w radości z rodziną państwa Śniadeckich oraz wszystkimi rodzinami, których bliscy wrócili do życia, ale jednocześnie łączymy się też w żalu za poległymi. Oto czas na pojednanie. Niech ofiara poniesiona przez dziesiątki tysięcy ludzi nie pójdzie na marne. Wszyscy trzymamy kciuki, by partia rządząca podjęła język zgody i przyjaźni, a porzuciła mowę nienawiści. W tej chwili wszyscy jesteśmy spod Placu Zwycięstwa. Marcin Przączka, "Najprawdziwsze Informacje przed Najprawdziwszymi Informacjami", TVM.

Powrócił obraz prezenterki.

- W tej chwili wszyscy jesteśmy spod Placu Zwycięstwa. Dziękujemy, Marcinie. Tymczasem przenosimy się do centrum Bielska, gdzie miał miejsce poważny wypadek. Naczepa TIRa uległa wywróceniu pod wpływem silnego uderzenia niezidentyfikowanego obiektu.

Dron wisiał w powietrzu ukazując metalowy bok naczepy z głębokim wgnieceniem, przy którym pracowali ludzie w białych kombinezonach. Teren został odgrodzony przez policję. Na miejscu były także karetki.




Angela Lavelle
Zasnęła nie wiedząc co znajduje się po drugiej stronie świadomości. Możliwe, że powstrzymywałaby się przed snem, gdyby wiedziała co na nią czeka. A czekał Papa Morbi stojący u stóp łóżka w jej pokoju. Ciemne oczy wwiercały się w czaszkę Angeli.

- Poświęcę ci mój czas.

Angela niemal namacalnie czuła jak niedelikatnie wślizguje się w jej myśli. Odkryła, że nie może się ruszać. Wszędzie wokół wymalowane były znaki i porozkładane były fetysze. Nie mogła odwrócić wzorku. Widziała tylko wirujące studnie, w które wydawała się zapadać z każdą kolejną chwilą. Pokój wydawał się maleć, gdy postać Papy rosła, by w końcu całą sylwetką wypełnić jej pole widzenia.

- Zaopiekuję się tobą.

Była taka malutka, gdy zbliżała się do olbrzymiej twarzy i pary oczu, które stały się całym światem. Chciały ją pochłonąć, a ona nie mogła zrobić zupełnie nic.

Nagle Angelę ogarnęły kłęby duszącego, gryzącego w gardło dymu. Znajomego. Pochodził z cygar. Brwi Papy ściągnęły się.

Usiadła gwałtownie na łóżku zlana potem. Była w domu, w swoim pokoju, który wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętała go idąc spać. Jeśli nie liczyć Doll, była sama. Zadrżała, lecz nie ze strachu.
Przyłożyła rękę do ciepłego czoła, zaś mięśnie zaprotestowały łagodnie. Gardło bolało jakby przed chwilą zjadła potłuczone szkło.

Wyglądało na to, że dopadła ją na prawdę paskudna grypa.




Kazimierz Kosanowski
Rwały go plery. Jak się okazało, noc przespana nawet na najwygodniejszym z foteli gamingowych nie mogła równać się z nocą spędzoną na łóżku. Kiedy spróbował wstać okazało się, że pozycja musiała być bardziej niewygodna niż mu się wydawało, ponieważ z powrotem opadł bezwładnie na oparcie. Całkowicie zdrętwiałe nogi odmówiły posłuszeństwa. Bezskutecznie próbował poruszyć którąś. Zdarzało się, że ręka podłożona pod głowę w pewnym momencie zachowywała się jak ręka Harry'ego Pottera z drugiej, kinowej części przygód. Potrząśnięta majtała się na wszystkie strony. Z nogami jednak była to pewna nowość.

Czuł jak powoli krew wraca do kończyn dolnych i stopniowo, coraz bardziej odzyskiwał czucie. Wraz z dokuczliwym mrowieniem. W końcu udało się stanąć na nogach o własnych siłach. A był to pewien wyczyn w tej sytuacji.

Co dalej? W pierwszej kolejności należałoby się ogarnąć. Ruszył do łazienki. Dzwonek do drzwi zastał go z gaciami opuszczonymi do poziomu kostek. Pospiesznie podciągnął je i wyjrzał przez judasza. Po drugiej stronie stał wąsaty facet przebierający palcem po ekranie smartfona.

- Bry. Pan eeee... Kosanowski? - zapytał sprawdzając nazwisko. Na koszulce znajdowało się logo operatora sieci komórkowej.

- Telefonik i karta dla pana. Proszę pokwitować tu, tu, tu, tu, tu i jeszcze tu. Jeden egzemplarz dla pana - wskazywał kolejne miejsca na trzech dwustronicowych kopiach dokumentu. Kiedy Kosanowski skończył podpisywać, dostawca przekazał paczkę, na której pospisywał papiery łącznie z jedną kopią. Zamknął drzwi.

Ma nowego smartfona, to teraz może swobodnie iść do kibla. Szkoda tylko, że wciąż łupało go w krzyżu, a mrówki ani myślały pójść sobie z jego nóg.




Mitras Nima
Otworzył oczy, a świat wirował. Zupełnie jakby właśnie przed chwilą skończył całonocną imprezę z potężną ilością alkoholu.
Spróbował wstać, ale jego błędnik natychmiast zakomunikował, że nie jest to najlepszy z pomysłów, na jakie go stać.

Wszystko kołysało się także po zamknięciu oczu, chociaż jakby trochę mniej, przez co treści żołądkowe przestały wędrować w górę przewodu pokarmowego. Gdyby teraz wpadli Illuminati opłaceni przez Zagórskiego, wpadłby. Na szczęście nic takiego się nie stało, zaś zmysł równowagi powoli zaczynał dochodzić do ładu z rzeczywistością. W końcu Mitras był w stanie nawet otworzyć oczy, a potem wstać.

Zrobił szybki przegląd mieszkania. Nogi się pod nim ugięły. Padł na miejsce, z którego przed chwilą się podźwignął. Doszedł do wniosku, że ruchy głowy to zły pomysł dokładnie w momencie, gdy próbował rzucić się do łazienki. Nie zdążył postawić dwóch kroków, nie mówiąc o dotarciu do celu. Podłogę wzbogacił nieapetyczny, cuchnący wzorek.

Była i dobra strona tego wszystkiego. Zrobiło mu się lepiej. Może nie był gotowy na inwazję Jehowych, ale wreszcie wszystko zaczęło podążać we właściwym kierunku.




Karl Monnar
Otworzył nagle oczy.

Jeżeli ten sen, z którego właśnie się wybudził nie był najgorszym koszmarem w życiu, to zdecydowanie należał do ścisłej czołówki. Oglądanie baraszkujących par może być przyjemne, ale nie wtedy, kiedy oboje są po siedemdziesiątce. Kierowany jakąś niezdrową ciekawością zbliżył się, by przyglądać się z bliska. Z tak bliska, że stał się starszą panią. Zerwał się i odwrócił w kierunku hałasów dobiegających zza pleców. Wielka dłoń chwyciła go i wepchnęła brutalnie do magazynka. Z uderzeniem iglicy w miejsce, które na samą myśl mogło wywołać ból nawet teraz, wystrzelił z wąskiego tunelu, by wbić się głową w czaszkę. Utkwił dusząc się otoczony wypływającym mózgiem.

Całą noc toczył się od scen do sceny, z których chyba najbardziej przykrą było wysłanie go, w charakterze mikronurka, do odbytu w poszukiwaniu hemoroidów. Znalazł.

Nagle ogarnęła go irracjonalna, narastająca złość. Miał ochotę niszczyć. Roznieść wszystko na drobne strzępy. Poderwał się nagle i... zachwiał. Oparł się o ścianę, by nie upaść. Było to na tyle niespodziewane, że cała wściekłość wyparowała w jednej chwili.

Z pokoju dobiegały znajome dźwięki. Podszedł do komputera i poruszył myszką. Ekran rozjaśnił się prezentując pulpit z otwartym oknem komunikatora, gdzie Tony dopytywał o to, co się wydarzyło.




Dominik Kollar
Krew. Pościel upstrzona była wielkimi plamami krwi, która musiała wypływać od dłuższego czasu. Ale niczego w nocy nie czuł. Owszem, spał niespokojnie i wiercił w się, czego był świadom, lecz nic nie wskazywało na taki rozwój wypadków.

Spojrzał na własne, przeraźliwie bolące dłonie. Poranione od wewnętrznej strony, przebite na wylot. Otarł rękawem spocone, piekące czoło. Nagle syknął i spojrzał na materiał naznaczony smugą czerwieni.

Szybkim krokiem podszedł do lustra. Na czole, w okolicy linii włosów znajdowały podłużne rany cięte. Pojedyncze, wąskie strużki zatrzymywały się na linii brwi, a inne spływały w kierunku policzków.




Anna Czech
- Ania. Ania.

Zobaczyła nad sobą zatroskaną twarz Oliwiera. Co było tak istotnego, żeby ją budzić? Oby nie litania pytań dotyczących wydarzeń z Placu Zwycięstwa. Kiedy jego usta otworzyły się, wypłynęły z nich słowa, jakich nigdy kobieta nie powinna usłyszeć od mężczyzny. Tym bardziej zaliczającego się do friendzone.

- Coś ci wyskoczyło na twarzy... To nie wygląda dobrze...

Wstała i podreptała do łazienki. Z lustra patrzyła na nią pokryta twarz upstrzona wielkimi płatami otwartych liszajów. Swędziała ją cała twarz oraz szyja, choć tam skóra była czysta.

Znad jej ramienia przypatrywał się jej współlokator, ale pod wpływem spojrzenia Vanilli natychmiast odwrócił wzrok, po czym okręcił się na pięcie i wyszedł z łazienki.

- Może mogę ci jakoś... pomóc? Może pójść po coś do apteki? Bo ja wiem? Może po jakiś krem, maść czy... co tam będzie? O, wiem! Zagraj na skrzypcach, to ci się poprawi!

Widać było pewną desperację w poczynaniach jej managera. Przyniósł jej futerał i otworzył ukazując piękny instrument warty kilkadziesiąt tysięcy złotych. Był tylko jeden mankament. Nie należał do niej.




Adam Sosnowski
Wrócił do świadomości z poczuciem ogromnego deja vu. Nie mógł oddychać. Niemal. Łapał powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. Czuł jakby coś siedziało na jego klatce piersiowej i ani myślało zejść. Jego ręce nie chciały się podnieść. Drżały z wysiłku podczas prób.

- Co się dzieje? - zapytał zaspany Remi. Wytrzeszczył oczy i zerwał się nagle do okna. Otworzył je na oścież, po czym wybiegł. Wiatr zaczął owiewać twarz Adama. Ucisk zelżał nieznacznie. Brat ponownie wpadł do pokoju z gazetą w dłoni. W biegu chwycił telefon.

Coraz więcej powietrza dostawało się do płuc Sosnowskiego. Szczególnie pod wpływem wachlowania starym czasopismem. Wciąż nie było idealnie, ale czuł się lepiej. Krótkotrwały atak ustępował, lecz jego brat wciąż trzymał w rękach telefon i nie przestawał machać rozwiewając włosy współlokatora.

W końcu, po długich kilku minutach, Adam mógł powrócić do względnie normalnego funkcjonowania. Mógł dźwignąć się na rękach, a nawet przenieść na wózek.

- Ani mi się, kurwa, waż tego powtarzać. Wykituję przez ciebie, kaleko! - opadł na łóżko, choć wciąż nie wypuścił smartfona z dłoni.




Witold Bury
Coś mu śmierdziało. Natychmiast skojarzyła mu się sytuacja z innego kraju. Oglądał nagranie z zamachu na prezydenta jakiegoś miasta i... sytuacja mu się nie kleiła. Dokładnie tak, jak teraz tutaj.

Tam na scenie był niezidentyfikowany facet w kominiarce, który nie mógł być muzykiem, oświetleniowcem ani akustykiem. Nie mógł być organizatorem ani ochroniarzem. Ci ostatni na imprezach masowych nie mogli mieć zakrytych twarzy. Kim był człowiek w kominiarce?

Kim byli ludzie w białych kombinezonach? Przypatrzył się dokładniej materiałowi przekazywanemu przez drona stacji TVM. Wygląda na to, że przypadkiem powiedzieli prawdę. Ludzie ci najprawdopodobniej byli laborantami w niepełnych strojach. To znaczy, że nie chodzi o zagrożenie biochemiczne ani promieniotwórcze. To musiało być coś innego.

W jakim celu zostali wezwani? Dlaczego badają przewróconego TIRa? Co spowodowało takie wgniecenie? Uderzenie nastąpiło na niewielkiej powierzchni, zatem nie mógł być to samochód. Prędzej motor. Tylko czy motor miałby wystarczającą siłę, by spowodować takie zniszczenia?

Rozważania przerwał dźwięk dzwonka telefonu. Szef.
- Bury.

- Sytuacja się zmieniła. Nie pracujemy już dla Zawichostów. Przed chwila dostałem telefon z wypowiedzeniem. Matylda trafiła do szpitala. Jest w stanie krytycznym.





- Wiadomość z ostatniej chwili. Odnotowano przypadki gwałtownego pogorszenia stanu zdrowia pacjentów ocalałych z katastrofy na Placu Zwycięstwa. Odnotowano przypadki śmiertelne. Władze apelują o stawienie się do placówki otwartej z myślą o pomocy osobom, których tragedia, jak się okazuje, nie dobiegła jeszcze końca. Adres placówki wyświetlony jest u dołu ekranu.


Stan zdrowia znacznie pogorszył się do wieczora. Wspominana przez wszystkie media "placówka" była w istocie opuszczoną fabryką wódki naprędce zaadoptowaną co celów medycznych. Wciąż dowożono wyposażenie oraz sprzęt. W obdrapanej poczekalni znajdowali się ludzie w różnym stanie. Niektórzy wyglądali na przypadek agonalny, zaś inni z przerażeniem stali pod ścianą. W ich przypadku objawy jeszcze nie wystąpiły i każdy z nich miał nadzieję, że nie wystąpią.

Kobieta ze zdartą skórą, ktoś płci nieznanej z poparzeniami czwartego stopnia, mężczyzna z odpadającymi kończnami. Ludzie jęczeli, wrzeszczeli i płakali. Inni bredzili, rozmawiali z nie wiadomo kim. Smród ekskrementów wżerał się w skórę, wypełniał płuca i pozostawał na języku.
Część osób umarło. Nie doczekali się na swoją kolej do lekarza. Zwłoki wynosili sanitariusze w kombinezonach.

Jedynym posmakiem normalności był widzący w rogu pomieszczenia telewizor z najnowszym wydaniem programu informacyjnego. Nagle zastąpił go obraz przedstawiający Pavla Zagórskiego.





- Dzień dobry państwu. Muszę przyznać, że trochę się denerwuję, ponieważ jeszcze nigdy nie występowałem przed tak licznym audytorium. Mam nadzieję, że będą państwo dla mnie wyrozumiali - uśmiechnął się szeroko rozkładając ręce.

- Widzą państwo, jestem państwu winien wyjaśnienia. Dokładnie tak, jak wszystkim osobom, które przyszły na spotkanie posłuchać starego człowieka. Jestem to winien wszystkim rodzinom zmarłych. Opracowałem pewną substancję. Jest bezbarwna i bezwonna, ale co ważniejsze, jest podatna na impulsy elektryczne i gromadzi się w tych okolicach - odwrócił głowę, by dłonią wskazać okolice własnego karku. Ponownie skierował spojrzenie wprost w obiektyw.

- Następnie przepuściłem przez wszystkich ludzi właśnie taki impuls. Substancja odcięła kręgosłup od całego układu biochemicznego organizmu, przez co zatrzymała się praca serca czy płuc. Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, iż to nie jest łatwa śmierć. Niemniej muszę państwa pocieszyć. Państwa rodzina oddała życie w słusznej sprawie. Zrobili to po to, bym mógł przejąć władzę nad całym światem i za to im dziękuję. Nie zostanie im to zapomniane, obiecuję. Wiem jednak, że niektórzy przeżyli. Jest to zjawisko tyle fascynujące, co niespodziewane. Gratuluję państwu siły i hartu ducha. Szczerze państwa podziwiam. Niewykluczone, że to państwo będziecie przyszłością tej planety, bo tylko ludzie tak silni i tak przywiązani do życia mogą zmienić oblicze planety. Myślę, że to właśnie ci Ocaleli zapewne podzielają moją opinię odnośnie niezmierzonej wartości życia jako takiego. To niezwykły dar, proszę państwa. Taki, który powinien być doceniany w każdej chwili życia. To dar, którego nie wolno nie doceniać, zaprzepaszczać ani podejmować na nim gwałtu. Życie musi przetrwać i przetrwa dzięki swej cudowności.

Machnął nagle ręką z szerokim uśmiechem.
- Wybaczcie państwo staremu człowiekowi. Rozgadałem się, ale, muszę się państwu przyznać, świetnie mi się z państwem rozmawia. Zawsze lubiłem rozmawiać z ludźmi. Ale, ale! Do rzeczy! Mam taką przykrą tendencję do snucia dygresji. Sednem mojego przekazu dla państwa jest to, by rząd Malji oraz wszelkie partie złożyły każdy fragment władzy w moje ręce. Rozumiem, że to bardzo trudna decyzja, dlatego daję państwu tydzień od dziś na zamknięcie wszystkich spraw oraz przygotowanie wszystkich formalności w celu uznania mojej osoby jako władcy. Choć jeszcze nie wiem jaką przyjmę tytulaturę. Może będę Cezarem? Nie, on chyba skończył dość marnie, prawda? - roześmiał się Zagórski.

- Rozumiem także, że mogą państwo potrzebować pewnej motywacji. Zapewniam państwa, iż na Placu Zwycięstwa zaprezentowałem jedynie niewielką próbkę moich możliwości - powiedział profesor opierając się o oparcie krzesła ze złączonymi palcami obu dłoni.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline