Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2019, 11:53   #34
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację


Obawy uciekinierów okazały się płonne. Zajęci rozgardiaszem bitewnym drowi, i ich zwierzęcy niewolnicy nie byli w stanie w żaden sposób przeszkodzić w przedostaniu się dużej grupy zbiegów tunelem w dół, przez południowe wyjście z jaskiń Velkynvelve. Cefrey spokojnie osłaniając się tarczą, niczym wzór odwagi i bohaterstwa przywiązała pajęczą linę, i niemal nonszalancko mogła dołączyć do swoich towarzyszy, którzy używając liny i kapeluszy grzybów pojedynczo, lub po kilku na raz przedostawało się głębiej, ku wolności. Po kolei lądowali na twardej, choć nierównej i postrzępionej podłodze kolejnej jaskini. Oświetleni przez fosforyzujące grzyby, wydawali się przybyszami w obcej krainie, pełnej dziwów i nieznanego. Zapach wilgoci atakował nozdrza schodzących elfów, a szmer pobliskiego strumyka dawał szansę na napełnienie grzybnych manierek wodą. Szybko ustalili plan działania i marszrutę. Gracklstugh. Nieznane powierzchniowcom miasto duergarów. I choć jak na złość Buppida nie było z nimi, aby opowiedzieć reszcie coś

Nikt nie zwrócił też uwagi na cztery zwinne sylwetki, które ześlizgnęły się w dół, prosto z głównego stalaktytu, ześlizgując się wprost do jeziora po związanych razem, jedwabnych zasłonach. Niczym cienie, ruszyli w ślad za większą grupą zbiegów.
Przez błoto i śmierdzącą śmiercią wodę. Nie niepokojeni przez nikogo.

Lyssa zerknęła ostatni raz w górę, trzymając się krawędzi szybu prowadzącego za schodzącymi już gnomami i duergarem. Kilkanaście stóp przed nią coś wbiło się mocno w grunt, omal nie strząsając jej w dół. Przez chmurę kurzu widziała umierające stworzenie. Skrzydlate, czarne jak cień, dziób kłapał bezsilnie a łapy trzęsły się konwulsyjnie. Z jego cienistego ciała wystawały tuziny bełtów, a kończyny bryzgały czarną, lepką mazią z licznych ran, zadanych pazurami. Kolejny łoskot i wstrząs. Tym razem muchopodobny, który po prostu upadł niczym kamień w okolicę bagnistego brzegu jeziora. Kolejny spadał, kręcąc w powietrzu szerokie spirale. Uderzył o krawędź stalaktytu, będącego strażnicą, odłupując jego najwęższy, najniżej położony koniec i wraz z nim plasnął do błotnistego jeziora, momentalnie niknąc. Smoliście czarna maź oplotła go niczym sieć i wciągnęła pod wodę.

"Mięso..."

Zaszumiało Lyssie w głowie, choć jej towarzysze byli już daleko, by widzieć ten przerażający spektakl a tym bardziej go komentować.
Kolejny wstrząs. Jazgot umierającego stwora i klekot upadających blisko bełtów drowów uświadomił niebezpieczeństwo. Należało ruszać w dół, ku wolności.

- Hah! Idziemy do Gracklstugh! To mój dom! - krzyknął radośnie Buppido przejeżdżając pazurzastą ręką po jakimś tajemniczym symbolu wyciosanym na skale. Po raz pierwszy jego oczy błysnęły jakoś inaczej. Gnomy jedynie popiskiwały, strwożone hałasem na górze, bujając się na pajęczej linie. Buppido wybrał grzyby, po których schodził z zadziwiającą przy jego posturze gracją i zwinnością. Jego własnoręcznie zrobione z różnego żelastwa ostrzy śmigały po ścianach szybu, krzesząc iskry.
Wkrótce zagłębili się w ciemność, w ślad za resztą aby po jakimś czasie całkowicie zniknąć w czeluściach podmroku.


[MEDIA]http://cdn.obsidianportal.com/assets/209504/Drow_of_Praxirek_by_francis001.jpg[/MEDIA]

Czas płynął nieubłaganie, odliczany kolejnymi wstrząsami i stukotem bełtów. Ostatni potwór, skrzecząc z bólu i agonii spadł właśnie na ścianę jaskini. Jego upadek odbijał się echem, kiedy zabrał ze sobą na dno duży, skalny odłamek, niczym całun który miał okryć jego złamane ciało. Kurz i pył bitewny, snujący się na dnie jaskini wyglądał niczym mgła, z której po kolei wynurzały się mroczne, smukłe kształty.
- Jakie straty Shoor? - Ilvara taksowała groźnie pobojowisko. Jej komnata przypominała obraz nędzy i rozpaczy. Draperia i zasłona, którą przykryte było jej łoże zwisała z okna. Quaggoth niuchał niczym pies, szukając zapachu winowajcy. Oczy Ilvary błyszczały czerwienią, a we włosach wciąż tliły się iskierki mocy, którą wyzwalała kilka chwil wcześniej. Obok niej stała Asha, ubrana skromniej, jednak jej czoło zraszał pot po magicznym wysiłku, jaki musiały włożyć obie kapłanki w pokonaniu bestii z podmroku.
- Jeden lekko ranny quaggoth. Wyliże się. - zapewnił Shoor który akurat wszedł do pomieszczenia. Za nim podążał Jorlan, kuśtykając głośno po kamiennych schodach.
- Niewolnicy uciekli. Demon wydostał się z ich komnaty, rozbił kratę i uwolnił ich. Raczej przypadkiem, niż celowo. Ale skorzystali z okazji – Jorlan stanął obok Ashy, wpatrując się w Shoora z nienawiścią – Gdybym to ja rozstawił straże, być może nie doszłoby do tego...incydentu... - mruknął.
- Jak śmiesz! Zapłacisz mi za te insynuacje, ty... - Klinga Shoora zazgrzytała w pochwie
- Dosyć! - Ilvara ucięła dyskusję ostrym, nie znoszącym sprzeciwu głosem.
- Pani? - głos quaggotha brzmiał niemal jak szczeknięcie szczeniaka – To ta samica kotoczłeka. Gnomy. Duergar. Byli tu. Wszędzie jest ich zapach... - warczał wąchając zasłonę, okno, łoże i całą podłogę.
- Tą kudłatą dziwkę chcę mieć żywą. Zerwę z niej skórę i karzę jej patrzeć, jak będę ją nosić! - krzyknęła Ilvara mściwie – Zabierzcie broń i zapasy. Shoor, weźmiesz pająki, tego samca i ruszysz przodem. Wyniuchasz ich dla mnie...Jorlan, zbierz pozostałych. Ruszymy jeszcze dziś - rozkazała kapłanka i z satysfakcją obserwowała, jak mężczyźni ruszyli by wykonać rozkazy.
Pierwsza grupa drowów, mknąc szybko na zwinnych, ośmionogich stworzeniach zniknęła w szybie. Nie potrzebowali lin ani akrobatycznych wygibasów powierzchniowców. Chwytne odnóża pająków doskonale radziły sobie z niemal pionowymi ścianami szybu i zejście całej zwiadowczej grupy zajęło im niecałe kilka minut. Quaggoth prowadzący pościg warknął i zawył przeciągle, wyczuwając zapach
- To ona! Czuję ją! - wył ciągnąc pająka Jorlana, do którego przymocowany był czarnym łańcuchem. Piana ciekła mu z pyska a język latał dokoła żołtych, wielkich jak sztylety zębisk. Kotoczłowiek był na łasce jego pani, ale pozostałe istoty mogły trafić do wiernego ogara, a raczej do jego trzewi. Quaggoth jadł już krasnale, ale prawdziwym przysmakiem było młode sfirvnebli...

[MEDIA]https://orderofsyncletica.files.wordpress.com/2013/12/underdark1.jpg[/MEDIA]

Sarith i Daerdan prowadzili uciekinierów w głąb ziemi. Przez wilgotne korytarze, pełne grzybów i porostów, przez obszerne chodniki i rozległe jaskinie. Podmrok nie przypominał zwykłych jaskiń, do których mogli zapuszczać się inni powierzchniowcy. Groty, kamienne łuki, chodniki stworzone przez powyginane skały, stalaktyty i stalagmity, podziemne jeziorka...wszystko to sprawiało wrażenie, że ktoś przeniósł ich do jakiegoś innego wymiaru, krainy ciemnej, acz pięknej w swojej surowości. Groźnej, ale również zachwycającej i intrygującej. Elfy mogły jedynie podziwiać surowe piękno i chaos natury, która wyczyniała przedziwne, niespotykane nigdzie indziej rzeczy z otoczeniem i okoliczną florą i fauną. Ogniste żuki, przemykające się gdzieniegdzie pod szerokimi kapeluszami rosnących dziko grzybów stanowiły chwilowo jedyne widoczne zwierzęta, które spłoszone szybkim marszem dużej grupy czmychały czym prędzej z drogi, ukazując tylko świecące w oddali odwłoki. Tu i ówdzie skrzek grzyba wrzaskuna oznajmiał Daerdanowi miejsca, od których należałoby się trzymać z daleka. Shuushar człapał powoli, jakby z wysiłkiem. Jego wodno-lądowe ciało nie było przyzwyczajone do takiego sprintu. Jimjar również nie wyglądał najlepiej. Szuler i oszust, najpewniej nieczęsto oglądał podmrok i raczej nie był z tych, co lubią brudzić ręce ciężką robotą. Sapał więc równie głośno, co wielki kuo-toa. Sarith wydawał się być z żelaza. Jego oczy czujnie śledziły każdy cień i każdy szelest, a głowa nie raz i nie dwa obracała się do góry, wypatrując niebezpieczeństw.
Ront był niespokojny i rozdrażniony. W dodatku zaczynał robić się głodny. Tak jak biegnący nieopodal Derendil, który z prawdziwą, stoicką wręcz powagą znosił niewygody szybkiego marszu i morderczego tempa, narzuconego przez paladynkę i Aelin.
Zapasy wody wyczerpały się szybko. Można nawet powiedzieć, że manierki z grzybodrewna stały się suche już na pierwszym popasie, który wypadł w niewielkiej jaskini, mającej dogodne wejścia, znajdujące się pod obserwacją. Ognisko ze znajdujących się szczap zurkh pozwoliło nieco ogrzać zawilgocone członki, ale nie zdołały przegonić suchości w ustach.
Kolejne godziny marszu nie przynosiły poprawy. Brak cieków wodnych skazał uciekinierów na lizanie ścian ale ich ciała protestowały, domagając się wody.

Woda pojawiła się wcale prędko. Niewielkie bajorko, o ciemnej wodzie skapującej z wystającego z sufity stalaktytu. Woda kapała leniwie, tworząc na powierzchni jeziora przepiękne kręgi. Ront rzucił się do jeziora spragniony i przez chwilę chłeptał wodę niczym pies.
- No masz...teraz trzeba będzie poczekać, aż się odstanie... - parsknęła Eldeth widząc "kąpiel" Ronta. Ten odwrócił swój zielony pysk i zamarł na moment.

Ściana za uciekinierami rozsypała się, sypiąc odłamkami skał. Chmura kurzu na moment przykryła wszystko, choć czułe uszy elfów złowiły chrobot chityny trącej o kamienie. Eldeth zawyła z bólu, czując zaciskające się na jej przegubach szczypce. Wielkie stworzenie, pokryte pancerzem, niczym ogromny żuk, czy może krab uniosło krasnoludkę wysoko do góry. Szczypce zacisnęły się niczym żelazne cęgi, a wielkie, długie na prawie trzy stopy szczękoczułki opadły ku jej twarzy z koszmarnych chrupnięciem. Krew bryznęła na stojącą obok Eldeth Aelin, pokrywając ją krwią towarzyszki. Dwa wielke, czarne jak tafla jeziora spojrzały zza kłębów dymu.
Umysł płatał figle. Cienie mieszały się z kłębami dymu, a rozbryzgi wody raz to zamierały, raz przyspieszały, niczym w kalejdoskopie, który sprzedawały gnomy na rynku w Waterdeep. Leshana, Daerdan, Aelin, Sarith...wojownicy po prostu stali jak urzeczeni, wpatrując się w strugi krwii ściekające po pancerzu potwora, który wciągnął krzyczącą wciąż z bólu kobietę do tunelu, z którego wychynął.
- Rat....uuuu...nku....! - krzyk przebił się przez tajemniczą niemoc, która owładnęła kończynami uciekinierów. Kurz powoli opadał a z ciemnej czeluści dobiegały jedynie odgłosy szamotaniny, kiedy wojowniczka krasnoludów walczyła o życie.

Pierwszy kamień, który opadł w dół z sufitu gruchnął prosto pod stopami Zaka. Kolejny omal nie uderzył w Saritha, który zwinnie uskoczył w bok
-Zawalisko! - ryknął Jimjar i uskoczył przed kolejnym odłamkiem prosto do szerokigo przejścia na przeciwko nich. Zapraszało i wydawało się ezpieczne. Daerdan widział rozszerzające się pęknięcia na suficie, w pobliżu ogromnego stalaktytu tuż nad wodą, wprost nad głową Ronta.


***


Cztery zwinne postaci mknęły w ślad za pozostałymi przez podmrok. Czasami kocicy wydawało się, że słyszy gdzieś z oddali, za swoimi plecami chitynowe trzaskanie odnóży pająków, ale można to było złożyć na karb strachu lub lekkiej paranoi. W końcu włochate odnóża pająków nie czynią żadnego hałasu. Buppido wątpił, aby zdołali usłyszeć odgłos pogoni. Drowy były sprawnymi łowcami, a ich pająki wydawały się idealne do szukania zbiegów i kluczenia wśród ostrych skał, i stromych chodników i korytarzy, które niczym dziury w serze przenikały się i splatały w istny kamienny labirynt.

- Pędzą jak po śmierć! - krzyknął Buppido prowadząc Lyssę i gnomy po śladach grupy. A przynajmniej tak mu się zdawało przez pewien czas, bo po kilku godzinach wariackiego biegu, dyszący stanęli z obozowiskiem i biwakiem nad całkiem stromą czeluścią, której dna nie było widać. Korytarz, prowadzący wzdłuż niej był jednak wygodny, a niewielki ciek wodny pozwolił napełnić manierki z grzybodrewna. Gnomy wyciągnęły swoje łupy, pochowane w przepastnych workach i sakwach. Jedzenie było zatęchłe, ale nadawało się do spożycia. Buppido nie jadł za wiele. Jego skóra wydawała się wręcz wysuszona. Gnomy zaś bekały i czkały głośno, chichocząc.
- Mhmhmhfff...prrrrr – Krzaczór zagulgotał jak zwykle pod swoją kudłatą czupryną.
- Haha...dobre! A umiesz tak? - Kępa wsadził pięść pod pachę i wydał parę niecenzuralnych odgłosów. Buppido patrzył na nich przez chwilę bez słowa
- Dzieci...w dodatku gnomy. Nie zdają sobie sprawy, co tu na nich czycha. Takie niewinne. Takie beztroskie... - mruczał.
Następne godziny nie były lepsze. Teren często łamał się, przechodząc raz to w głębokie rozpadliny, a raz w strome, wysokie głazy przegradzając niemal przejście. Grzyby i porosty zwieszały się girlandami z wiszących stalaktytów, tworząc całe świecące słupy, rozświetlające jaskinie niczym światło słońca.
Zgubiliśmy ich – mruknął zrezygnowany Buppido – za szybko biegną. Musieliśmy coś przegapić – wyjaśnił.
- No...Krzaczór myślał nad tym już przy śniadaniu. Tylko myślał, że ona chce iść dalej dlatego się nie odzywał...– wyjaśnił uśmiechając się Kępa.

Teren wydawał się być dogodny na kolejne obozowisko. Niewielkie jeziorko, wypełnione wodą dawało szansę na napełnienie manierek, a jedynie trzy wyjścia z jaskini zapewniały pewne pole obserwacji. Wielki, wapienny stalagmit, znajdujący się w centrum jaskini nosił jednak zadziwiający symbol, jakby wyciosany dłutem znak. Być może drogowskaz. Jednak zarówno Buppido, jak i gnomy nie mogły powiedzieć, co też mógłby oznaczać.

[MEDIA]https://banner2.kisspng.com/20180606/ui/kisspng-dungeons-dragons-out-of-the-abyss-demogorgon-dem-5b17c7a3be8721.9400174815282850917804.jpg[/MEDIA]

Ryk jakiejś istoty przerwał im dywagacje. Kiedy całą czwórka wychyliła się zza skalnego załomu, próbując zaspokoić swoją ciekawość, zobaczyła pełzającego ścierwnika. Stał spokojnie na środku jaskini, czułkami próbując dosięgnąć bujających się ze stalaktytu porostów, świecących i hipnotyzujących stworzenie. Nie ono jednak zwróciło największą uwagę czwórki ukrytej za skałami. Stworzenie miało siodło, zrobione z ciemnej skóry i uzdę, zakończoną żelaznym wędzidłem. Obok niego znajdowała się niewielka kupka szczap z drewna zurkh, najpewniej miejsce czyjegoś obozowiska. Niewielki plecak leżał pod skałą, a rozłożony koc sugerował biwak jakiegoś podmrocznego podróżnika
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 18-03-2019 o 12:11.
Asmodian jest offline