Hernan nie wiedzieć czemu na myśl o słońcu dostawał dreszczy. Zapomniał, że Mistrz, ta popierdolona pokraka z łepetyną nietoperza i jego wyrodna córka-wiedźma uczynili z niego nocnego drapieżnika i niedługo Selcado nigdy już nie ujrzy już panoramy Maltazan skąpanej w ciepłym słońcu. Nie, żeby jakoś szczególnie płakał, nie był pedziem podziwiającym malownicze pejzaże, a jednak życie w ciemnościach kojarzyło mu się ze szczurami chowającym się po norach. Siedząc w samochodzie nasłuchiwał, zastanawiając się czy Miqualita jednak wezwała gliny. Jeśli tu przyjadą, cóż…Hernan chętnie się z nimi zabawi. Ale jeśli nie przyjadą…Do wschodu słońca zostało wiele czasu. A on zaczął robić się głodny. Jego wyostrzone zmysły wyłapywały rzeczy, których jako normalny, żywy człowiek by nie usłyszał . Ktoś głośno chrapał, ktoś oglądał telewizor, a jakaś parka ostro się pierdoliła. Sicario uśmiechnął się lubieżnie. Pomyślał o ludziach mieszkających w tej wypasionej dzielnicy. Miqualita była niewinnym szaraczkiem, ale oni…kasta…oni to co innego. Oddzielili się płotami od biedoty, czuli lepsi, ważniejsi.
Selcado wyszedł z samochodu prosto w gorącą noc. Czas się zabawić. Czas się pożywić.
Wypatrzył w dom, w którym jakaś kobieta jęczała rżnięta przez męża albo kochanka. Powoli ruszył w kierunku budynku, dalej nasłuchując.