Zak pochylił się i oparł dłonie o kolana, zbyt zmęczony żeby od razu usiąść. Trzymał fason przez większośc podróży, nie będąc pierwszym lepszym cieciem, ale czas spędzony w niewoli i kończąca się woda powoli dawały mu się we znaki. Białowłosy pochylił głowę i skupił się na pocie, który spływał mu na czubek nosa i kapał z niego powoli, jakby chciał jeszcze bardziej podrażnić wysuszone gardło.
Oprócz odpoczynku i czegoś do picia, najbardziej brakowało mu też jeszcze jednej rzeczy... Czarnoksiężnik z rozrzewnieniem wspomniał swoją prywatną kolekcję, z którą rozstały go mroczne elfy. Były tam rarytasy, rzeczy na specjalne okazje, ale były tam też podstawowe odczynniki i związki magichemiczne, bez których coraz trudniej było mu funkcjonować. Napięty jak postronek, był kłębkiem nerwów, gotowym w każdej chwili wybuchnąć. Przymusowy odwyk miał całą gamę nieprzyjemnych efektów ubocznych, których pierwsze oznaki właśnie przyszło młodzieńcowi doświadczać. Między Asmodeuszem a prawdą, nie był pewien, czy miał teraz realne szanse przeżycia, pomiędzy trawiącym jego ciało głodem, a i tak niezbyt bezpiecznymi korytarzami Podmroku.
Bał się. Naprawdę skurwysyńsko się bał, ale nie mógł nawet na chwilę pokazać tego przed towarzyszącymi mu małpiszonami. Jeśli okaże słabość, te psie syny i sucze córy na pewno zostawią go tutaj, a Ilvara zrobi sobie sakiewkę z jego moszny.
Zak wyprostował się i rozejrzał dookoła, upewniając się, że nikt go nie obserwuje. Następnie zaś sięgnął w rozdarcie jego zmasakrowanej koszuli i poszperał weń chwilę. Z wyciągniętego zza pazuchy kawałka szmaty wysypał w zagłębienie pomiędzy podstawą kciuka a nadgarstkiem mały kopczyk fioletowego proszku z i uśmiechnął się pod nosem.
- Dobrze się bawisz? -
- Kurwa! - Zak aż podskoczył na dobiegający zza jego pleców dźwięk, rozsypując proszek an cztery wiatry i prawie upuszczając szmatę w którą zawinięta była reszta. Czarnoskiężnik obrócił się na pięcie i ujrzał pokraczną sylwetkę Balzacca, chuśtającego się na girlandzie mchobodobnej rośliny zwisającej ze sklepienia jaskini. - Czego chcesz!?
- Tylko sprawdzałem, czy czegoś nie potrzebujesz, szefie. Taki los sługi. - Diablik wyszczerzył się. Jego oczy błyszczały w panującym dookoła półmroku, odbijając blask fosforyzujących grzybów w upiorny sposób.
- Potrzebuję, żebyś się ode mnie natychmiast odczosnkował i pilnował własnego garbatego nosa. - Odszczeknął Zak, patrząc na rozsypaną u jego stóp cenną substancję.
- Aj, aj, kapitanie. - Imp zasalutował swojemu panu żądłem i zaczał powoli zsuwać się z girlandy, jak tancerka w waterdhaviańskim lupanarze. Zak przetarł oczy i rozmasował podstawę nosa pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym, jakby przez chwilę bił się z myślami.
- Czekaj. - Balzacc zatrzymał się i z ciekawością spojrzał na Zaka. Ten wyglądał, jakby właśnie połknął żabę. - Chciałem tylko powiedzieć... dzięki za pomoc. Wtedy, w bagnie. - Brwi diabła powędrowały w górę, zatrzymując się dopiero na jego rogach. - I wybacz, że próbowałem cię ustrzelić. - Czarnoksiężnik i chowaniec stali przez chwilę w ciszy przerywanej tylko łapczywym chłeptaniem Ronta. - To wszystko. - Dodał po chwili Zak, czując się niezręcznie. Imp znowu zaczął się zsuwać w dół, ale nagle znowu się zatrzymał.
- Przepraszam, że upierdoliłem cię w kark, szefie. - Westchnął, wzbijając wzrok w podłogę. - Nasze kontrakty dość jasno zabraniają takich rzeczy. Będę wdzięczny, jeśli nie zareportujesz tego na dół. -
- Zastanowię się. - Zak stłumił uśmiech.
- Celowałem w oko. Nastepnym razem nie spudłuję. - Zapewnił chochlik z błyskiem w oku.
- Nie zesraj się. - Odparł Zak, szczerze się szczerząc. - A teraz spierdalaj, zanim...
Ściana po drugiej stronie jaskini eksplodowała deszczem odłamków i chmurą pyłu. Zak poślizgnął się i upadł na zadek, a Balzacc momentalnie zniknął w obłoczku siwego dymu. Kilka kropel krwi Eldeth opryskało twarz gramolącego się na nogi czarnoksiężnika, a jakby na dalszą zachętę, pękający strop poczęstował grunt tuż obok niego głazem wielkości krasnoluda.
- Wiejemy! - Krzyknął Zak, i dał susa w ślad za Jimjarem.