Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2019, 22:46   #3
Zara
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Bernardowi zdarzało się bywać we „Włóczykiju”. Prawie zawsze jednak zawodowo, jako ochroniarz. Jego zleceniodawcy często prowadzili swe ścieżki do karczm, czy to aby się posilić, czy to właśnie tam odbywali spotkania z koniecznością obstawy. Dzięki temu kojarzył pojedyncze osoby z obsługi, jak na przykład całkiem ładną, czarnowłosą karczmarkę, która rozpoznała także jego, gdy podszedł do lady z chęcią zamówienia do swojego stolika napitków i przekąsek.

- To co zawsze? - niechętnym i znudzonym głosem odezwała się do niego dziewczyna, chociaż przed momentem miniętego przez Bernarda przybysza z Kislevu obsłużyła ze sporym uśmiechem i uniżonością.
- Hę? - wydukał z siebie zdziwiony Bernard. Nie wiedział, co z nim było nie tak, a na dodatek dziewczyna zdecydowanie mu się podobała, więc poczuł się totalnie zbity z tropu i nie stać go było na większą elokwencję.
- Wczorajsze żarło i kubek wody - kobieta nawet nie patrzyła mu w oczy, zajmując się wycieraniem naczyń. - Zapłacone wyliczonymi co do pensa monetami.
Najemnik zrozumiał, o co chodzi. Wiecznie musiał oszczędzać na wizyty medyków i lekarstwa, więc nigdy nie było go stać na to, aby sobie chociażby podczas przerwy w robocie kupić droższe jedzenie i picie. Bolała go nieco taka opinia, ale też głupio byłoby mu się tłumaczyć. Myślał przez chwilę, co odpowiedzieć, jednak uprzedził go znajomy głos.
- Rilda, źle oceniasz mojego znajomka! - Bernard poczuł klepnięcie w plecy, a następnie ujrzał roześmianą twarz byłego kompana z najemniczej pracy, Johanna. - Berni to dobry gość, skąpy, ale wszystko w dobrym celu! Wyobraź sobie, że ma bardzo chorą siostrę i razem ze swoim bliźniakiem Dieterem, zbierają każdy grosz, żeby spróbować ją wyleczyć.
- Ah, ja nie chciałam... - zawstydziła się nieco karczmarka.
- Wiadomo, że jesteś smętna, jak ci facet za ładną buźkę napiwków nie daje! - kontynuował śmiejąc się Johann. - Ale wszystko co zaoszczędzone, idzie na siostrzyczkę Berniego. Swoją drogą, jak wyzdrowieje, to też niezła dupa z niej będzie! Jak tam postępy w leczeniu Berni, bo chętnie bym się tam koło niej wtedy trochę zakręcił?
- Spierdalaj - bezceremonialnie odparł najemnik.
- No już, już, nie tak poważnie. Zresztą, chyba o to chodzi, żeby poznała trochę życia, świata. Chyba jej tam sami nie chędożycie, co?
- Daj mu spokój! - przerwała Rilda, zwracając się już życzliwiej do Berdnarda. - Kolejkę mi zajmujecie. Co podać?
- Dzban ciemnego piwa i trzy porcje sera z chlebem... - odparł Bernard, zgodnie z wolą czekających przy jego stoliku nowopoznanych kompanów.
- Teraz to już się nie popisuj przed Rildą, bierz co zawsze, bo zbiedniejesz! - zakrzyknął ciągle roześmiany Johann.
- Nie, to... na koszt ratusza
- Ah, to z nimi jesteś - odparła ze zrozumieniem Rilda, kojarząc kilkudniową grupę finansowaną przez władze Wolfenburgu. - Zaraz przyniosę wszystko do waszego stolika.
Bernard już chciał się żegnać ze swoim starym znajomym i udać do stolika, ale ten po chwili otępienia dalej kłapał swoją jadaczką.
- No nie pierdol! Wybrali cię jako uczestnika wyprawy do Bastionu? Co się nie chwalisz!
- Nie dałeś mi nawet dojść do głosu... - próbował odpowiedzieć Bernard, ale nie miał wielkich szans rozwinąć swojej myśli.
- No weź, ja też próbowałem... Nie wiem, co decydowało, ale jak pewnie wiesz, mnie ten pieprzony herr Adler nie wziął. Ale ciebie wybrali? Słuchaj no, jak tak się składa, to może jeszcze szepnął byś słówko, żeby mnie też dołączyć? Pamiętasz stare czasy, nasz duet był nie do pokonania! Nie możesz go rozdzielić!
- Po prawdzie, to więcej razy zebraliśmy wpierdol, niż kogoś pokonaliśmy...
- Krasnoludy się nie liczą! Słuchaj no, siądę z wami, zaraz krzyknę Rildzie, by więcej tego sera wam przyniosła, żeby i dla mnie...
- Johann, jak będę miał okazję, to zapytam, ale muszę wracać omawiać plan wyprawy - stanowczo wtrącił się Bernard. - Bez ciebie. Na pewno ktoś się odezwie, jakby jednak się zdecydowali ciebie też przyjąć. Powodzenia i na razie.
Zakończył Bernard i szybko się odwrócił w stronę ich stolika, by nie musieć słuchać dalszych prób przekonywania.
- Ważniacha się kurwa zrobił. Żebyś nie pożałował, nie wiem, czy Dieter da radę cały czas być przy Geraldine - odparł nieprzyjemnie Johann.
Najemnik odwrócił się, chcąc złapać swego rozmówcę, ale ten skorzystał ze swego nieprzeciętnego talentu do momentalnego znikania w tłumie. Jeszcze chwilę próbował go wypatrzyć w tłumie, ale po nieudanej obserwacji zrezygnował. Nie przypisywał też wielkiej wagi do tej groźby, w końcu Johann był człowiekiem słowa, nie czynu. Mimo wszystko, będzie musiał o tym jeszcze wspomnieć bratu.

Mimo posiadania mieszkania w mieście, Bernard zdecydował się na spanie w karczmie. Ciężka atmosfera w jego lokum nie pozwalała mu się skupić na przygotowaniach do misji. Od początku, gdy wygrał losowanie z bratem na to, kto uda się do herr Adlera, aby zgłosić chęć uczestnictwa w wyprawie, Dieter był lekko nieznośny. Widać było, że także mu bardzo zależało na tym, by wyrwać się na jakiś czas z Wolfenburgu. Gdy jednak posłaniec przyniósł wieść, aby stawić się w ratuszu, zaczął się jeszcze większy problem. Po dowiedzeniu się, że jeden z jej braci na długo ją opuści, stan Geraldine się pogorszył, a przez pierwsze dni pozostający w stolicy bliźniak do nikogo się nie odzywał. Po kilku dniach zaczął, ale wciąż można było wyczuć bardzo dużą zazdrość. Z drugiej strony, wybrany bliźniak również nie do końca dobrze czuł się z tym, że musi opuścić swoje dotychczasowe miejsce zamieszkania. Chociaż opieka nad Geraldine była męcząca, a towarzystwo Dietera nieraz irytujące, to jednak byli ze sobą od zawsze i z wszystkimi przeciwnościami losu radzili sobie razem. Mimo, że nawet nie zdążył jeszcze wyruszyć na poszukiwania Bastionu, już miał chwile zwątpienia.

Szybko jednak odzyskał całą werwę, gdy jeden z jego towarzyszy, wyróżniający się swym ubiorem, a przede wszystkim szlacheckim pochodzeniem, Karl von Schatzberg, skojarzył objawy choroby Geraldine z objawami jego prababki. Chociaż o samej chorobie nic się nie dowiedział, to uzyskał znacznie większą nadzieję na to, że wyprawa do włości von Falkenhorstów ma spory sens. Jego entuzjazm, gdy tego samego wieczora udał się jeszcze do swojego mieszkania, by przekazać tą nowinę rodzeństwu, udzielił się nawet częściowo samej chorej. Powróciła do sił na tyle, że nawet na kilka dni przed wyruszeniem, Bernard mógł z nią spokojnie porozmawiać, co również go nieco uspokoiło na duszy.

Znacznie bardziej mieszane uczucia miał co do zamiarów Gabrielle względem aptekarza Friedmana. Sam był zły na jego nagłe zniknięcie z Wolfenburga, bo niełatwo było znaleźć fachowca o dobrym sercu. Ale to również było problemem, bo jednak pomoc, jaką uzyskał od niego, bardzo sobie cenił. A nie wyglądało to na to, że kobieta po jego odnalezieniu wypije sobie z nim napar z ziół i pozwoli odejść w swoją stronę. Początkowo bronił aptekarza i nie chciał dawać o nim nawet żadnych informacji. Z czasem jednak uznał, że lepiej, jeśli będzie przy tym, gdy Gabrielle odnajdzie pana Friedmana, to być może uda mu się nieco załagodzić sytuację, by odwdzięczyć się aptekarzowi za pomoc sprzed lat.

Okazało się nawet, że w kompanii odnalazł swą bratnią duszę, chociaż należała ona do jedynego uczestnika wyprawy niebędącego człowiekiem. Już od początku historia Tladina poruszyła Bernarda, jako że był niezwykle rodzinną osobą. A chęć pomocy rodzeństwu zdała mu się na tyle bliska, że wytężył swój umysł jak mógł, by pomóc swemu nowemu kompanowi i znalazł w pamięci pewne wzmianki. Niezwłocznie przekazał wszystko, co pamiętał ze słów Gorfika oraz skierował go na lecznicę, w której po opatrzeniu ran pozostawił krasnoluda do pełnego wyzdrowienia.

Oprócz ich prywatnych celów, pozostawała jednak jeszcze sama misja odnalezienia Bastionu. Bernard generalnie był zaskoczony składem ich drużyny. Sam spodziewał się, że jeśli już się dostanie, to będzie pełnił co najwyżej pomocniczą rolę. Tymczasem poza Karlem von Schatzbergiem, ich drużyna składała się do ludzi podobnych niemu, wcale nie wyróżniających się na pierwszy rzut oka. Wierzył jednak, że herr Adler podjął właściwy wybór i miał zamiar się wykazać. Gorliwie starał się zapoznać z dokumentacją, mapami, czymkolwiek dającym wskazówki co do położenia Bastionu. Gdy już przeanalizował większość dokumentacji, udał się także do swoich dawnych zleceniodawców. W większości byli to ludzie, którzy mogli posiadać jakąś wiedzę, której w próżno było szukać w tym, co przekazał im ratusz. Początkowo rozmawiał z nimi licząc, że do podzielenia się wiedzą przekona ich swoim dawnym zaangażowaniem w wykonane zlecenia, gdyby jednak to nie przynosiło żadnego efektu, to postarał się wysupłać od radnych trochę złotych koron na pozyskanie informacji.
 
Zara jest offline