-
Pochorujemy się? - odpowiedział Eberhard zdziwiony. -
Z napitkiem jest coś nie tak czy z jadłem? - na razie Inkwizytor nie zaczynał tematu Białych wędrowców. Czuł, że wtedy rozmowa może obrać niepożądany obrót. Chciał jak najwięcej wyciągnąć od Dobromira.
-
Nie wiem czy się pochorujecie. Jeżeli nie planujecie pić tej nocy, to z pewnością. Ale to wasz wybór - uniósł swój bukłak i wykonał solidny łyk.
-
Pochorujemy się jak zwierzak co go jemy był chory lub w wodzie truchło leżało. Jak tej wodzie lub jadle coś złego było. Diabeł czasem miewa różne sztuczki by opóźnić sługi Boże. Mów człeku co wiesz. Tylko jasno i bacz z kim mówisz - w ostatnich słowach było zarówno ostrzeżenie jak i prośba o rozwagę.
-
Białe Ludzie żyją w martwej wodzie. Tedy nie pije się martwej wody. Do rzeki stąd dzień drogi. Szynkarz czerpie wodę z jeziora. A widział który z was, żeby jezioro gdzieś płynęło? - popatrzył po zebranych wojach nie przejmując się Eberhardem -
poczniecie jak uważacie. Biali Ludzie są mali. Nie widać ich. Ale wychodzą z wody i niosą choroby. I strasznie nie lubią alkoholu.
Dobromir podrapał się po szczeciniastej brodzie.
-
Ja bym teraz kazał się wszystkim spić do nieprzytomności, bo Biali Ludzie nie lubią okowity. Tak, okowity, wino teraz można sobie darować. - podsumował dobrą w swoim mniemaniu radą Dobromir.
-
A o Czerwonych ludziach słyszałeś? - uśmiech i szyderczy ton Eberharda wyraźnie wskazywał, że kpi. -
Ponoć jak wsadzisz łapę w ognisko to ci ją poparzy. A jak przytrzymasz dłużej Czerwoni ludzie tak się zeźlą, że ci ją odejmą od ciała. Spalą całkowicie. Gadki o Białych ludziach to bajanie. Bajdurzenie żeby kogoś nastraszyć ale i mądrość przekazać. Jak rzekniesz nie pij trującej wody. Człek gotów nie zrozumieć, bądź nie uwierzyć. Rzekniesz nie pij wody bo tam potwory mieszkają i cię klątwa dopadnie. W mig naukę pojmą. Słyszałem, że z kałuży zastanej wody pić nie wolno bo truje. Jezioro to taka duża kałuża więc też może truć. Wstrzymajcie się z jej piciem. Który to taki mądry i nie sprawdził czy woda ujście ma? Karczmarz nikomu nie powiedział, że woda trująca? - Eberhard rozejrzał się po żołnierzach i spojrzał też na Bogumysła. Odpowiadał za nich więc i ich błędy spadały poniekąd na niego.
Żołnierze unikali jego spojrzenia. Z jednej strony Czerwony brat miał rację. Z drugiej… cóż z drugiej strony skoro nie było im dane pić wina, to w swej złości nie zainteresowali się wodą.
-
Jezioro duże. Nie jak kałuża. Ale jeśli padlina jakaś w nim leży to możemy mieć problem. Z drugiej strony może nas ominąć choroba. - podsumował Bogumysł.
-
Dwóch co już zjedli ruszać do brzegu i sprawdzić, czy gdzie truchło jakie nie leży. - zakomenderował kapłan.
-
Żarptaki. Żarptaki w ognisku siedzą i dziobią ciekawskich - powiedział Dobromir stając obok Eberharda. Był niewiele niższy.
Eberhard szczerze tym razem uśmiechnął się do Dobromira. Człek musiał wierzyć w to co mówi i zaczął tłumaczyć prawdy życiowe Inkwizytorowi.
-
To ludowe mądrości jeno tak przekazywane by każdy miał łatwiej zrozumieć. Rozumem objąć. Skąd jesteś Dobromirze księdza u was nie ma? - Eberhard kontynuował rozmowę.
Twarz Dobromira wykrzywił grymas. Ciężko było go określić. Wspomnienie domu? Żal?
-
Oczywiście, że tak. Biesy, Czarty, Dziwożony i Południce to też ludowe mądrości jeno? Tedy byłbym bez pracy.
-
Nie do końca. Są takie istoty które nienaturalne są. Istnieją naprawdę, są groźne i dla człowieka niebezpieczne. Niektóre to zło w czystej postaci. Zajmujesz się ich… uśmiercaniem?- popatrzył pytająco. Choć wątpił by Dobromir powiedział, że opisywaniem do ksiąg. Eberhard odkroił jednocześnie soczysty kawałek mięsa i podał wojowi wbity na końcu swojego sztyletu.
Mężczyzna poczęstował się ze smakiem. Od kilku dni nie miał w ustach pieczonego mięsa, co było widać po tym jak delektował się baraniną. Żuł nie odpowiadając na pytanie. Zamiast tego sięgnął po wysuszone już placki z mąki. Nie wypadało nie odwdzięczyć się za gościnę.
-
Co w nich nienaturalnego? Wszak Biali Ludzie byli tu na długo przed nie przymierzając Germanami - Dobromir kaleczył łacinę. Ale radził sobie z prostym przekazem dość dobrze. Ciężko było ocenić czy przytyk był wymierzony celowo w Eberharda, czy też podróżnik wybrał pierwszą lepszą nację, której liczebność na mazowszu rosła.
-
Ale nie, nie zajmuje się ich uśmiercaniem. Większości nie da się zabić. Zazwyczaj się je przepędza, albo obłaskawia. Białych Ludzi nie zabijesz, ale alkohol je odpędza.
Eberhard przyjął placek i delektował się posiłkiem razem z Dobromirem aż ten nie przemówił ponownie. Wtedy Inkwizytor wysłuchał go i rzekł ponownie.
-
Nie miałem na myśli białych ludzi. To jak mówiłem mądrość ludowa przystępnie opowiedziana. Dla ciebie zaś realna rzecz. Ciężko będzie nam przekonać jeden drugiego. Doceniam jednak mądrość twych słów. - podsumował dość grzecznie by nie urazić rozmówcy. Mógł być Mistrzem Inkwizycji nie zwalniało go to jednak z grzeczności wtedy gdy mógł ją okazać. -
Spotykałem w życiu wilkołaki i wampiry dla przykładu. To istoty realne, groźne ale i śmiertelne. Miałeś z takimi lub podobnymi do czynienia? Jak sobie wtedy radziłeś? - Eberhard był ciekaw rzemiosła Dobromira. Kuglarz, guślarz a może ktoś warty uwagi? Pytanie przeleciało przez myśli Inkwizytora nie dając mu spokoju. Widział, jak Dobromir pałaszuje swoją porcję mięsa. -
Cieszę się, że smakuje. - dodał z uśmiechem. Za którym najczęściej krył swoje pytania, obawy i troski.
-
Wilkołki. Wilkołki spotykałem nie raz. To biedni przeklęci ludzie. Najlepiej radzić sobie z nimi zabijając czarownika, który ich przeklął. Ale i to może klątwy nie odczynić. Tedy są dwa sposoby na nie.
Dobromir wstał i wykonał zapraszający ruch głową, żeby odejść od rozmawiających niespokojnie żołnierzy. Nie przejmował się, że nie przystoi tak rozmawiać z dostojnikiem kościoła.
-
Na wilkołki dobre wilcze ziele. Odwraca przemianę. Czasem ponoć napar z wilczego ziela klątwę zdjąć może. Ale mnie się nigdy nie udało…
Po krótkim spacerze Eberhard dotarł do miejsca w którym miał spać Dobromir. Docenił wybór miejsca. W razie ataku na ich obóz, to było jednym z najbezpieczniejszych. Co więcej jeżeli napastnik miałby przyjść od strony lasu, to była spora szansa, że nie zauważył śpiącego łowcy potworów.
-
W walce tylko to ma z nimi szansę - rozwinął zawiniątko pokazując dziwną broń. Miecz dłuższy niż broń jaką widywało się u piechoty. Przypominał broń do walki z konia. Choć wyróżniały go dwie rzeczy. Połyskiwał wręcz nienaturalnie. A jego rękojeść była niesamowicie długa. W pierwszej chwili Eberhard pomyślał, że to broń olbrzyma. Później dotarło do niego,
że ów miecz mógł być wykuty z myślą o dzierżeniu go w dwóch dłoniach. Na klindze były wyryte znaki. Symbole okultystyczne. Dobromir zdawał się albo nie mieć świadomości albo wręcz bezczelnie oświadczać Eberhardowi swoje pogaństwo. Symbole były pogańskie. To nie ulegało wątpliwości. I składało się ze zwyczajem składania ofiar bożkom lasu.
-
Broń jest srebrna, dlatego nie walczy się nią z byle kim. I na wąpierze nie działa. Na nie najlepszy czosnek, sól, bieżąca woda, ogień. Ubitego trzeba pozbawić głowy, wbić kołek w serce. Najlepiej z młodej osiki. Głowę albo ciężki kamień ułożyć mu na klatce piersiowej i zostawić pod kościołem najlepiej. Pod drzwiami. I zostawić na cały dzień.
Dobromir zawijał miecz w koc i zawiązywał kolejne rzemienie. Nic dziwnego, że się nie chwalił. Miecz tej wielkości ze srebra był wart więcej niż cały ich dobytek, łącznie z bronią i końmi ich wojów.
-
Wąpierzy jest wiele rodzajów. Większości srebro się nie ima. Ja zabiłem tylko Bezkosta
Eberhard uważnie słuchał Dobromira. Prawdy, mity i totalne kłamstwa przeplatały się w jego wypowiedziach. Być może sam nie był tego świadomy. Nie można mu było jednak odmówić swego rodzaju sprytu i wyczucia w walce z istotami nadnaturalnymi. Eberhard uznał, że warto podjąć próbę jego zwerbowania. Widział oczywisty zgrzyt między nimi a żołnierzami księcia. Miał jednak pomysł i argumenty jak to trochę złagodzić.
-
Miecza nie pokazuj nikomu. - Eberhard zaciągnął okrycie na miecz jak tylko zrozumiał z czym ma do czynienia. -
To narzędzie twojej pracy. Ja to oczywiście rozumiem. - Eberhard był powściągliwy w osądach zawsze. Pogan póki zła nie czynili, nawracać należało niczym zbłądzone owieczki. -
Innej wiary jesteś i ja innej chrześcijańskiej. Uczono mnie, że nawracać i tłumaczyć naszą chrześcijańską drogę powinno się słowami i czynami dobrymi. Nie każdy jednak ma otwarty umysł i rozumu dostatek. Za pogańskie znaki, rytuały czy zwyczaje na stos możesz trafić. Wiesz jak jest ludzie różni są. Prawdę jaka obowiązuje dyktują silniejsi. Sprytu i mądrości Dobromirze ci nie brakuje. Ty wiesz chyba kim są Inkwizytorzy prawda? Mimo to miecz mi pokazałeś i prawdę rzekłeś swoją. - Eberhard zastanawiał się co Dobromir chciał pokazać. Zaufanie, sprawdzał reakcję a może prowokował?
-
Inkwizytorzy mają problem. Pod Płockiem bestia grasuje. To na nią się wybieram.
Miecz momentalnie został ukryty na powrót w jukach.
-
Czy to z wami mogę negocjować cenę, czy zwierzchnictwo macie już jakieś w Płocku?
Dobromir pytał wprost. Za słabo władał łaciną by zaowalować swoje prośby w subtelne ozdobniki. Świetnie się to wpasowywało w wizję człowieka, który przybywa rozwiązać problemy.
-
Jestem Mistrzem Inkwizycji. Mam prawo cię zatrudnić. - Eberhard odpowiedział wymijająco. Wszak nie wiedział jak będzie wyglądała sprawa dowodzenia w Płocku. Formalnie miał swoich podwładnych w tej grupie. Jak również z racji stanowiska w zakonie Czerwonych braci miał swego rodzaju władzę nad jego członkami. Płock jednak podlegał komuś innemu. Będzie to z pewnością powodem do dumania po spotkaniu obu grup.
-
Musisz zrozumieć z czym się wiąże praca dla Inkwizycji. - Eberhard wszedł w swój mentorski ton -
To nie robota u jakiegoś wójta. Co daje zlecenie, czeka na efekt i płaci. My też przybyliśmy zniszczyć bestię. Na miejscu okazało się, że bestie innych rodzajów też znajdować się tam mogą. Tedy wymagana jest dyscyplina, subtelność, posłuszeństwo i chęć współpracy. Kukłą bezwolną cię nie uczynię. Widzę twą mądrość i hart ducha. Ucho nachylę na każde twoje racje. Jednak… zatrudnię cię do pomocy i współpracy. Rozkaz uznasz za rozkaz. Nie dam ci zlecenia tylko na łeb bestii. Pod komendą będziesz na cztery niedziele. Prócz srebra dorzucę ci nocleg i wyżywienie na czas naszej współpracy. Wymienię się też wiedzą. Są bestie o których wiem więcej niż Ty. Wiem jednak, że masz i swoje prawdy. Z chęcią będę nauczał i wiedzę przyswajał. Któremu z nas życie to może w przyszłości ocalić. Praca dla Inkwizycji jeśli się spiszesz otworzy ci wiele drzwi czy może lepiej rzec sakiewek w przyszłości. Dam ci na koniec listy uwierzytelniające. Zlecenie szersze niż zwykle cię czeka. Nagroda również. - Eberhard spokojnie czekał na odpowiedź Dobromira.
-
Nie jestem żołnierzem. Nie będę pod komendą. Gdzie mistrz Inkwizycji miałby mi owe rozkazy wydawać? Przed bitką w lesie z bestią? A po cóż mistrz inkwizycji miałby tam ze mną iść? Pot z mego czoła ścierać? To się nie godzi. A i nie ma potrzeby mądrej głowy na szwank wystawiać. Pięćdziesiąt denarów od łba. Ponoć bestie są dwie. - zakończył bardzo konkretnie sumą pozwalającą w normalnych warunkach zatrudnić najemnijka na kwartał.
-
Na polowaniu w grupie potrzeba dyscypliny. Zatem rozkazów słuchać musisz. Mój przyjaciel i brat Inkwizytor w Płocku czeka. To łowca jak ty. Wspominał o śladach które widział. Zatem zapytam. Na dwie bestie wielkości niedźwiedzi, działające niczym wilki w grupie sam chcesz iść? - Eberhard wątpił by Dobromir miał komplet informacji. Inaczej nie byłby taki hardy.
-
Polowanie w grupie może śmierć na wszystkich ściągnąć. Myślę, że najpierw poszukamy śladów. Myślicie, że grupa niedoświadczonych ludzi więcej zdziała? A może zakładacie, że gdy bestia chłopa żreć będzie, to się ją zabije? Najpierw chcę dowiedzieć się co to. Potem będę planować polowanie - powiedział ciszej. Ale Eberhard wyczuł, że łowca już spokorniał.
Tymczasem w obozie nastąpiło poruszenie. Wrócił zwiad Bogumysła. I najprawdopodobniej coś znaleźli.
-
Kto powiedział, że niedoświadczonych? - Eberhard uniósł wymownie brew -
Wrócimy do tego tematu jutro w drodze. Sprawdzę co to za poruszenie. - Inkwizytor ruszył ponownie do ogniska.