Przed muzeum dotarli przed osiemnastą, zdążając przed zamknięciem muzeum i zręcznie unikając krążących po korytarzach strażników. Pozostawało więc jedynie dobrze się schować, kiedy drzwi muzeum były zamykane przez jego obsługę. Wkrótce, pomieszczenia zaczęła ogarniać ciemność, a lampy oświetlające obszerne hale i korytarze przygasły. Wszelkie kroki umilkły, i jedynie gwar z otaczającej muzeum ulicy dobiegał, jakby stłumiony do uszu przyczajonej Anny i Andreasa.
Lockhart wyjrzała z ich kryjówki, upewniając się czy mają wolną drogę w kierunku urządzenia z Karpathos.
Anna nie widziała żadnych strażników, ani nie słyszała żadnych hałasów. Widziała jedynie długie cienie, rzucane przez stojące w sali ogromne posągi bóstw i władców Egiptu. Światło księżyca wpadało przez wysokie okna, o metalowych ramach trzymających grube, podobne do witryn w kościołach szyb.
Anna poczuła nieprzyjemne ciarki chodzące jej wzdłuż kręgosłupa. Dobrze, że nie ma burzy… Powoli wyszła z kryjówki i ruszyła dobrze sobie znaną już trasą w kierunku pożądanego obiektu.
Jej kroki cicho klaskały po posadzce korytarza, ale nawet to nie przyciągnęło niczyjej uwagi. Muzeum było puste. A przynajmniej takie się wydawało, bo jej kroki musiały być słyszalne dla strażników, których spostrzegła w czasie swojej pierwszej wizyty w tym miejscu. Tym razem jednak ich nie było. Urządzenie z Karpathos zalśniło w mroku, swoimi metalowymi trybikami, tajemniczą obudową z dziwnymi, niepokojąco obcymi zdobieniami, i błyszczącą, szklaną kopułą. Światło księżyca nadawało artefaktowi niemal nieziemskiej aury. Znajdowało się na wyciągnięcie ręki
Lockhart ściskała w dłoni młotek zdobyty przez Andreasa. Nie było odwrotu prawda? Czy tamci ludzie wywołali pożar? Co się stanie gdy ich złapią? W głowie Ann pojawił się obraz odciętego sznura w celi Gliera. Miała jakiś inny wybór? Toż nie ucieknie im.
Wzięła zamach i uderzyła w szkło, starając się nie trafić w urządzenie.
Uderzenie młota odbiło się echem po całym muzeum. Anna czuła się, jakby uderzyła w kawałek kamienia, nie w szklaną kopułę, którą jednak pokryły drobne pęknięcia. Ramię jednak przeszył gwałtowny ból, promieniujący od młota i niemal rzucający ją o ścianę. Andreas szybko przejął narzędzie, widząc, że wątła kobieta najpewniej nie będzie miała siły, by rozbić grube, i najpewniej hartowane szkło. Podniósł młot i na chwilę zamarł
-Słyszałaś to? - podniósł głowę, nasłuchując.
Anna usłyszała szmer. Dziwnie znajomy, ale jednak obcy. Podobny do tarcia dwóch kart papieru, jednak nieprzyjemnie....lepki. I dochodzący z miejsca, w którym Anna nie widziała żadnej książki. Czuła jak dreszcze przybierają na sile obezwładniając jej ciało. Starała się rozpoznać ów dźwięk… czy słyszała coś podobnego u Hawkesa… jej ręce zaczęły nerwowo się trząść gdy nerwowym wzrokiem rozglądała się po pustych korytarzach.
Potem pojawił odgłos sunięcia drewna po kamieniu, jakby kuternoga ciągnął swoją drewnianą protezą po posadzce. Marmurowej posadzce, takiej, jaka znajdowała się w tej chwili pod stopami Anny, zimna i śliska. Wypolerowana niczym lustro. Dźwięki zbliżały się, z korytarzy obok, z przyległych sal, zdawało się zewsząd. Coraz bliżej i szybciej. Kobieta zauważyła wynurzające się z korytarza cienie. Wpierw jeden, potem drugi, potem kolejny.
Każde skrobnięcie przyprawiało ją o mdłości. Chciała opuścić to miejsce...
Kroczyły sztywno, niczym kukiełki popędzane nie wprawnymi rękami lalkarza. Jak szmaciane lalki, którymi dziewczyna bawiła się za młodu, lub jak jej sąsiad, kuśtykający kiedyś o kulach, kiedy złamał nogę.
Z ich niezdarnie poruszających się kończyn zwisały strzępy bandaży, taśm i ozdób. Czerwone ogniki, niczym świeczki na choince zapaliły się w mroku. Wiele ogników. Korowód ciągnął się, przyspieszając i rozpędzając się po posadzce, a ich mlaszczące kroki stały się bardziej żwawe. Jakby czuły obecność. Jej i Andreasa. Nad nimi majaczyły się kolejne, jeszcze dziwniejsze kształty. Mamut, na nawet dinozaur próbował przecisnąć wielki, kościsty łeb przez niższe przejście w korytarzu. Kłapnął paszczą, migocząc czerwonymi ognikami.
-
hhhhh – ostrzegawczy syk i dwa ogniki zapłonęły kilka metrów od Anny i Andreasa. Ożywione ciało wionęło trupim zapachem a wyszczerzona, zasuszona jak pergamin twarz dawno zmarłego sługi faraona zatrzymała się na Annie.
-
Nie.. Błagam NIe! - Ann nie wytrzymała.. czuła jak łzy spływają jej po policzkach. Jej głos poniósł się nagle niesamowicie tłocznych pomieszczeniach muzeum.
[MEDIA]https://onceuponascreen.files.wordpress.com/2013/11/chaney-jr-lon-mummys-ghost-the_01.jpg[/MEDIA]
Andreas patrzył pytająco na Annę. Knykcie mężczyzny bielały na rękojeści, a kobiecie wydawało się, że może niemal usłyszeć chrzęst jego kości.
-
Spróbuj wziąć urządzenie! - Lockhart wydobyła pochodnię i podpaliła ją, celując płomieniem w kierunku nadchodzącej mumii. Czemu ją to spotyka… mumie powinny być martwe… trupy powinny być martwe… obiekty muzealne powinny być nieszkodliwymi zabytkami!
Andreas zamachnął się młotem po raz kolejny, i jego siła również nie była w stanie rozbić szklanej kopuły, ochraniającej obiekt. Mumia rzuciła się na Annę wyciągają pazurzaste ręce, usiłując przetrącić jej kark. Pochodnia sypnęła iskrami, kiedy istota przyjęła uderzenie prosto w bok głowy, aby zająć się niemal momentalnie ogniem. Ogromne łapska machnęły, uderzając kobietę prosto w bark, i posyłając ją kilka metrów do tyłu. Sunęła po posadzce, zatrzymując się na kolejnym sarkofagu.Kolejny szmer.
Jakby z zwolnionym tempie, Anna widziała pojawiające się na krawędzi sarkofagu szpony…
Kobieta spróbowała się podźwignąć
-
Andreas! - Nie mogła go stracić… nie mogła stracić kolejnej osoby. -
Andreas! Uciekamy!
Lockhart spróbowała się podnieść, ale jakaś łapa pochwyciła ją za nogę, rwąc na strzępy świeżo nabyte spodnie. Czując jak szpony wbijają się w jej skórę upadła i potoczyła się przed siebie. Musiała uciec… musiała się ratować… oboje musieli!
Oboje jak burza mknęli przez korytarze, ścigani przez nieumarłych strażników muzeum. Anna, zwinniejsza od mężczyzny kilka razy musiała wymykać się pod pazurami potworów. Udało jej się jednak dopaść wysokiego, przeszklonego okna z ciężką, metalową ramą okienną. Nie miała innego wyboru, i palcami i rękoma zaczęła tłuc szkło, próbując wydostać się z budynku.
Andreas przez moment podążał za nią, ale plecak który niósł bardzo mu zawadzał. Kulił się, próbując unikać szponiastych łap, ale nadaremnie. Niemal zniknął w pewnym momencie pod zwałem owiniętych w bandaże trucheł, ale w końcu przedarł się, bardziej chyba dzięki szczęściu w stronę bitej przez Annę szyby. Zostawił plecak, który rozszarpywany był właśnie przez nieumarłe stwory i prawdopodobnie tylko to ocaliło mu życia.
Szkło cięło palce, skórę na plecach i barkach, ale w końcu wylądowali na trawniku okalającym muzeum. W świetle księżyca ich krew wyglądała jak smoła, oblepiająca ich ze wszystkich stron.
Dopadli do samochodu. Jahrak otworzył drzwi i pomógł wsiąść Annie i Andreasowi, następnie zajął miejsce za kierownicą i ruszył, z piskiem opon. Dźwięk gwizdków policyjnych i zbliżających się syren uzasadniał pośpiech. Błysnęły światła pędzących w ich stronę samochodów...
-
Co..to..było… - Andreas krztusił się krwią, którą miał niemalże wszędzie. Próbował otrzeć twarz z resztek krwi, ale rozległa rana na głowie wręcz wylewała z niego kolejne czerwone strużki, ściekające po policzkach, nosie i skapujących na skórzaną tapicerkę pędzącego ulicą samochodu
- Mam to szefowo...mam to - mruczał cicho Andreas i pokrwawionymi rękami sięgnął za pazuchę kurtki wyciągając urządzenie. Wyglądało na bardzo skomplikowane, choć bez całej tej otoczki ze światłem i szklaną kopułą nieco traciło na tajemniczości. Andreas dyszał ciężko, patrząc na Annę -
wygląda pani strasznie… - zmartwił się.
Lockhart oddychała z trudem. Nadal czuła nieprzyjemne dreszcze, a po policzkach spływały jej łzy. Ze starannie związanego koku nic nie pozostało i poszarpane włosy lepiły się jej do twarzy.. ramion. Miała niemal gołe ramiona. Nie miała sił… tak bardzo nie panowała nad tym. Rozpłakała się skulając się na tylnym siedzeniu.
-
To.. to wszystko na nic… - Oderwała kawałek czarnego kostiumu starając się nim wytrzeć twarz. Śmierdział dymem… grobem. -
Oni.. oni dopadną.. mnie.. was… nie mamy szans.
-
Zgubiliśmy ich. Policję - zakomunikował profesor wchodząc w kolejny ostry zakręt -
Macie to? - zerknął do tyłu a jego wzrok padł na urządzenie - co robimy? - mężczyzna zerknął w lusterko, upewniając się jeszcze, czy nikt ich nie śledzi. Andreas oddychał ciężko, chrapliwie, ale oczy wyrażały satysfakcję, kiedy położył przed Anną urządzenie na siedzeniu
- jaki...plan...szefowo? - uśmiechnął się lekko.
Ann patrzyła z niedowierzaniem na leżące przed nią urządzenie. Niepewnie dotknęła palcami przedmiotu… Udało im się?... Zdobyli to.. ten… przedmiot… Przeniosła wzrok na Greka i nie zastanawiając się długo rzuciła mu się na szyję całując go gorąco w usta.
-
Jak… kiedy? - Czuła jak całe ciało zaprotestowało od tego gwałtownego ruchu.
Grek zaśmiał się serdecznie, choć nieco zaskoczony reakcją Anny, to spokojnie, acz stanowczo, jakby tłumaczył małemu dziecku wszystkie szczegóły -
no...kiedy szefowa próbowała ukatrupić to coś, co wylazło z tej trumny, i rzuciło nią o tą drugą trumnę, wziąłem lepszy zamach. Samo wypadło mi pod nogi, tylko potem nadbiegali już tamci, a szefowa chciała uciekać, no to wziąłem te urządzenie i pobiegłem. Ale ten podpalony mnie zdzieił w łeb, ten co wstawał z trumny też, no a potem to już nie wiem, kto mnie tam bił, bo było ich od groma. Ale dostrzegłem te spodnie, nogawki znaczy szefowej, i jakoś się wyrwałem. Potem szkło - zadrżał przypominając sobie o ranie na głowie -
chyba sobie rozciąłem łeb szefowa… - zreferował jak nakręcony, ale widząc krew na swojej dłoni którą sięgnął do głowy, wypowiedź nieco mu zwolniła -
Ah...trza szyć. Profesorze, zawiezie nas pan do jakiegoś ustronnego miejsca. Byle nie szpital! - ostrzegł zawczasu. Profesor kiwnął głową i ponownie skręcił, w jakąś uliczkę.
Lockhart zdjęła z siebie resztki czarnej sukni, pozostając jedynie w tym co miała pod spodem. Spodnie i koszula, także oberwały… pazury tamtych bestii cięły przez wszystko. Oderwała kawałek materiału, który wydawał się być nieco mniej zakrwawiony i docisnęła go do głowy Adreasa. -
Trzymaj to by się nie wykrwawił. - Sama zerknęła na swoje pocięte nogi i zaczęła obwiązywać rozcięcia, strzępami materiału. -
Tylko gdzie… - Zerknęła niepewnie na profesora. -
Kto mógłby nas opatrzyć?
-
Jadę na uniwersytet - rzucił krótko profesor -
zawsze znajdzie się tam jakiś medyk - zapewnił -
tylko musimy zrobić objazd, bo kampus jest niedaleko muzeum. Lepiej ominąć policję i strażaków - ocenił. Przez szybę samochodu Anna mogła widzieć oddalającą się bryłę szpitala, do którego prawie dojechał profesor, widząc ich stan -
To co, do banku to cholerstwo od razu? Bo...sprzęt tam został - zmarkotniał Andreas.
-
Musimy opatrzyć te rany… gdyby któreś z nas weszło tak do banku zaraz mielibyśmy karetkę i policję na głowie. - Ann westchnęła ciężko, zerkając niepewnie na urządzenie. Czy ono też było niebezpieczne… na pewno w nieodpowiednich rękach.
Profesor przez chwilę kluczył w wąskich uliczkach, zatrzymując auto z lekkim piskiem hamulców. Byli na miejscu, w samym środku kampusu, dokładnie przed budynkiem wydziału. Profesor pomógł wysiąść Andreasowi, który poza raną na głowie i straszliwie pociętymi rękami i nogami nie wydawał się bardzo mocno raniony, jednak Anna musiała przyjąć pomoc profesora, który musiał ją wręcz ciągnąć po chodniku. Rana w boku, której początkowo nie widziała strasznie bolała, paraliżująco drażniąc przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Wkrótce znów byli w gabinecie profesora, który ułożył Annę na poduszkach leżących na dywanie i wskazał Andreasowi miejsce obok niej - poczekajcie tutaj. Lecę po profesora Emu - po czym wyszedł szybko, zostawiając ich w pokoju.
-
Co zostawiliśmy? - Ann ściskała w dłoniach plecak, w którym ukryli urządzenie. Nie była w stanie się z nim rozstać i cały czas zastanawiała się czy da radę zostawić je w banku.
-
Młotki, lampę, linę...coś nie uda się nasza wycieczka do piramidy...w tym stanie - pokręcił głową.
-
Może powinniśmy przeczekać do rana w jakimś miejscu… wynająć jakiś pokój i odpocząć. - Lockhart zawahała się.
- Boję się tylko czy nas nie znajdą.
-
Jeśli profesor nie jest kultystą i nie zawiadomił dodatkowo policji, to tu chyba nic nam nie grozi - uspokoił Annę Andreas
- skok był wariacki, ale i szybki. Trzeba będzie jutro jakąś gazetę kupić, bo arabowie podpalili z jednej strony muzeum. Widziałem dym jak odjeżdżaliśmy…
Lockhart przytaknęła.
- I nabyć nowy ekwipunek… - Przyjrzała się swojemu towarzyszowi.
- Jak się czujesz?
-
Pewnie nie lepiej niż ty, szefowo - zaśmiał się patrząc zmęczonymi oczami na Annę.
Tymczasem do gabinetu weszli obaj profesorowie. Emu wprost uginał się od bandaży i dwóch butli jakiegoś środka antyseptycznego, bo śmierdziało jak w klinice. Jahrak niósł coś w rodzaju torby medycznej i po chwili obaj pochylali się już nad pacjentami. Nożyczki i bandaże poszły w ruch. Piekło. Mocno piekło, ale powoli każda rana była obmywana i obwiązywana pieczołowicie przez obu naukowców, choć zajęło to dłuższą chwilę.
-
Nie jest.. źle. - Lockhart nie chciała się przyznawać do tego, że boli ją chyba wszystko. Ciało nadal delikatnie dygotało po tym czego musiało doświadczyć w muzeum. Czuła się dziwnie gdy mężczyźni zaczęli ją opatrywać, jednak nie pozostawało jej nic innego jak być im wdzięczną. Toż nie mogli pojechać do szpitala. Ann spytała na koniec, czy byłoby jakieś miejsce, gdzie mogliby się przespać z Andreasem nie robiąc profesorom kłopotu.
Profesor umieścił oboje w czymś w rodzaju bursy studenckiej, jednak dziwnie kojarzącej się z jakimiś celami klasztornymi. Spartańskie warunki i kilka piętrowych prycz zamiast łóżek sugerował, że komnaty te w czasie roku studenckiego trzeszczały w szwach. Jednakże do początku semestru jeszcze brakowało kilka dni, i bursa świeciła pustkami.
-
Nikt nie będzie wam przeszkadzał. Pościele są na łóżkach, czyste. Koce zaraz doniosę. Odpocznijcie - powiedział profesor podając Annie pęk kluczy do niewielkich pomieszczeń
- macie cały korytarz dla siebie - uśmiechnął się mężczyzna i poszedł do swojego gabinetu
Lockhart spojrzała niepewnie na klucze.
-
Chyba… nie pozostaje nam nic innego jak się zamknąć i przespać. - Spróbowała uśmiechnąć się do Andreasa. Naprawdę jak nigdy marzyła o chwili spokoju, prywatnej sypialni i spokojnej nocy.