Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2019, 23:18   #106
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Nie szczególnie jednak mimo wszystko miała ochotę na cokolwiek do jedzenia.
- Zwykłą z cukrem i mlekiem. Jak nie ma mleka, może być po prostu czarna - odpowiedziała na pytanie i podeszła za nim do kasy. Zerknęła przez okno w stronę samochodu, gdzie zostawili drzemiącego Bahriego. Spokojnie spał. Chyba nawet nie zauważył, że Alice i Terry wyszli. Chyba musiał zacząć czuć się przy nich komfortowo, skoro tak po prostu zasnął. Przy czym droga jednak chwilę trwała, a głos pani z GPSu brzmiał monotonnie. W pewnym momenciu śpiewaczka sama poczuła się nieco senna. Jeszcze kiedyś zupełnie by w to nie uwierzyła, że ktokolwiek będzie w stanie zasnąć, kiedy to Terry był kierowcą. Jednak kiedy zapominał o tym, jak fatalnie prowadzi, robił to całkiem dobrze.
- Poprosimy dwie. Może trzy? - zapytał Alice. - Chyba będzie miło mu też kupić, choć nie mam pojęcia, czy nie prześpi jej ciepła. A zimna kawa to jednak zimna kawa - dodał mądrze.
Alice zastanawiała się chwilę, po czym kiwnęła głowa.
- Dobrze, weźmy mu też. Na pewno będzie wdzięczny - zgodziła się i czekała teraz, aż Terrence zapłaci. Wtedy podeszła do maszyny i zajęła się przygotowywaniem kawy dla całej trójki. Myślała tymczasem o tym co znajdą w miejscach, które wskażą im pinezki, gdy już będzie miała wszystkie mapy. Zerknęła na stojak z mapami, domykając wieczko do ostatniej kawy.
- Ja wezmę dwie, dla siebie i Bahriego - rzekł Terry, po czym wyszedł na zewnątrz w stronę samochodu z ciepłymi kubkami, które przygotowała Alice. Tymczasem śpiewaczka podeszła do stojaka z mapami i spojrzała na dostępne pozycje. Tak właściwie… możliwe, że było tutaj to, czego potrzebowała. Jeden tytuł to był cieniutki atlas A4 z podpisem “Przewodnik Po Mauritiusie”. Otworzyła go. Na każdej stronie znajdowała się mapa osobnego miasta. Port Louis, Vacoas-Phoenix, Curepipe, Midlands, La Flora, ale także Souillac i Grand Riviere Noire. Tak właściwie to nie były wielkie miejscowości. Kilka ulic na krzyż. Podpisywano każdą mieścinę informacjami na temat największych atrakcji znajdującą się w danym miejscu. Właśnie tego chciała. Idealnie.
- O… - powiedziała sama do siebie. Zamknęła przewodnik, po czym podeszła do kasy, by za niego zapłacić. Z czymś takim mogła spokojnie wyszukać punktów nawet od razu.

Po tym wyszła ze stacji, popijając kawę i idąc do samochodu, aby poinformować Terrence’a, o drobnej zmianie planów.
Bahri akurat rozbudzał się. Nie tylko on reagował w ten sposób na zapach kawy. Przeciągnął się, trzymając w dłoni kubek napoju. Alice, idąc do samochodu, patrzyła na jego kości policzkowe. Chyba nie znała nikogo z tak typowo przystojną budową twarzy. Jednak mężczyzna nie był piękny w nudny sposób z powodu ciemnej cery i włosów. Swojego pochodzenia.
- Na co czekałaś? - zapytał de Trafford, kiedy wsiadła do samochodu. - Już bałem się, że coś ci się stało - rzekł.
- Eech… - Bahri mruknął zaspany. Podniósł pięść, aby przetrzeć nią oczy, tyle że przypomniał sobie, że te są nadwrażliwe na ból z powodu wcześniejszego ataku Anglika.
- Zdobyłam resztę map - powiedziała i podniosła książkę
- Nie musimy jechać teraz i szukać sklepów z mapami dla reszty miejsc. Jedyne czego nam teraz potrzeba, to jakieś ustronne miejsce. Spróbuję znaleźć nam jakiś zjazd do lasu i poszukamy punktów - powiedziała i uśmiechnęła się. To, że zdobyła ten przewodnik podniosło ją na duchu. Wytyczyła trasę na gpsie do jakiegoś najbliższego lasu. Wolała używać mocy z dala od oczu postronnych ludzi.
- Na swoim ciele? - Bahri chyba tylko tak mógł wytłumaczyć sobie spontaniczną wizytę w lesie. No bo przecież, gdyby chodziło o jakieś zwykłe poszukiwania na mapie, to przecież nie mówiłaby o ustronnych miejscach, prawda?
- A chciałbyś? - Terry zadał pytanie tak niby od niechcenia.
Bahri spojrzał na niego bokiem, ale nic nie powiedział. Chyba poczuł się niezręcznie, bo zamoczył usta w kubku z kawą i pił bardzo, bardzo długo.
- Zobaczysz. To nie to co myślisz i zdecydowanie odmieni twój pogląd na rzeczywistość - wyjaśniła Alice. Ustawiła głos w telefonie, aby podawał Terrence’owi trasę
- Zawieź nas na miejsce - poprosiła go uprzejmie. Zapięła pas dopijając powoli swoją kawę. Nabrała nowej energii ze świadomością, że mogła za moment znaleźć punkt, gdzie przetrzymywano jej braci, albo przynajmniej z którego mogła zacząć poszukiwanie ich.

Po ich prawej stronie znajdowało się pole golfowe Tamarina Golf Estate. Terry skręcił w jego stronę. Chwilę jechali, szukając odpowiedniego miejsca. Wreszcie ujrzeli drobną ścieżkę skręcającą w bok. Nie było tu bardzo dużo roślinności, jednak brakowało również ludzi. Alice dostrzegła zwalony pień bardzo grubego drzewa. Mógł służyć z powodzeniem za stół.
- Może być? - zapytał ją de Trafford. - Szkoda mi czasu, jeździć bez końca po całym Mauritiusie - mruknął. - I nie wiem, czy nie będzie lepiej, jak ja go wprowadzę. Moje zdolności łatwiej jest przyjąć, niż twoje.
Bahri zmrużył oczy. Chyba był całkiem pewny, że Anglik mówił o seksie.
Rudowłosa spojrzała na Bahriego.
- Nie martw się. Będziesz tylko obserwował i wyciągał wnioski - wyjaśniła mu.
Egipcjanin spojrzał na nią z zainteresowaniem. Chyba myślał w tej chwili, że Alice i Terry chcą kochać się przy nim i dać mu w ten sposób lekcję o dawaniu rozkoszy.
- To miejsce się nadaje. I masz rację, twoje zdolności łatwiej zrozumieć na start - zgodziła się z de Traffordem. Odpięła pasy, po czym gdy Terrence zatrzymał wóz, wysiadła zabierając torebkę i przewodnik, po czym ruszyła do zwalonego pnia pierwsza. Tam poczekała na obu panów.
- Ja… nie wierzę, że to mówię - zaczął Bahri. - Ale nie jestem… prawiczkiem - mruknął i westchnął. - Jesteście trochę przerażający…
- To dopiero początek - de Trafford go zapewnił. - Otóż… świat nie jest tak prosty, jak ci się wydaje. Oczywiście, jest pełen bólu, cierpienia i zła, ale zdarzają się tu również… cuda - rzekł. - Magia istnieje, Bahri - powiedział wesoło. - Czasami bywa subtelna, niekiedy jest oszałamiająco krzykliwa. Może prowadzić do dobrych, ale również niecnych skutków. Często jest inaczej nazywana, jednak… w gruncie rzeczy… to właśnie magia - uśmiechnął się. - I nie mówię o seksie, choć ten też może być czymś bardzo wyjątkowym. Więc nie obawiaj się.
Na twarzy de Trafforda pojawiło się niewypowiedziane “przynajmniej nie w tej chwili”.
- Czyli jednak kult - szepnął Bahri. Czuł się niezręcznie, jak gdyby de Trafford miał wyjąć zaraz z bagażnika kota, a Alice tylko czekała na niego z nożem.
- Kult? - zamyślił się de Trafford. - W pewnym sensie masz rację - dodał po chwili wahania. - Tylko musisz poznać cały kontekst - wytłumaczył. - A ten wszystko zmienia - rzekł.
Alice odskoczyła, kiedy ogromny pień tuż za jej plecami zaczynał się podnosić. Rozległ się chrzęst ziemi, gdy ta oddzieliła się od wgniecionego w nią drewna. Miało dobre pięć metrów długości, ale najbardziej powalała jego średnica.
Bahri zastygł w bezruchu, spoglądając na lewitujący ciężar.
Harper zerknęła na pień, po czym na de Trafforda
- Mogłeś mnie uprzedzić, że będziesz go podnosił - rzuciła, ale była lekko rozbawiona. Zaraz jednak zerknęła na Bahriego
- Terrence jest telekinetą… - wyjaśniła spokojnie. Miała nadzieję, że Egipcjanin nie zemdleje, albo nie zacznie krzyczeć.
Po prostu stał z lekko rozwartymi ustami.
- I to cholernie potężnym - de Trafford dodał, jakby koniecznie chcąc zrobić wrażenie na Bahrim. - Alice, właśnie się wzruszyłem - nagle rzekł, patrząc na nią. - Kilka lat temu to ty byłaś Bahrim. Pamiętasz papierowe ptaki? Miałem nadzieję, że ci się spodobają - dodał.
I chyba tak samo było i w tym przypadku. Terry najwyraźniej dostosowywał pokaz do swojego odbiorcy. Uznał, że młodej dziewczynie spodobają się latające origami. Natomiast dojrzałemu mężczyźnie dał pokaz czystej, solidnej, prostej siły. Takiej, której należało się obawiać i pożądać. Mającej tysiące zastosowań praktycznych. Alice przyszło do głowy, że tak właściwie Terry był naprawdę uzdolniony. Posiadał nie tylko czystą moc, ale również wyrafinowaną precyzję, która miała ogromne znaczenie.
Harper zerknęła na Terrence’a
- Byłam urzeczona twoimi latającymi, papierowymi origami. Szkoda tylko, że potem występ Camille wstrząsnął całym wspomnieniem, które i tak zostało mi na kilka lat odebrane… - powiedziała spokojnie.
- Mały diabeł z tej dziewczynki - mruknął Terry. - Dzieci nie powinny być broniami atomowymi.
Tak, Camille zdecydowanie spodobałoby się nazwanie jej Atomówką.
- Ale masz rację. To ty pierwszy pokazałeś mi, że to co potrafię, to nie urojenie umysłu, a prawda - przyznała i sama się lekko wzruszyła. Zaraz jednak znów spojrzała na Bahriego
- Tak jak Terrence powiedział, jest bardzo potężnym telekinetą. Ja mam jednak nieco inne zdolności i za chwilę będę musiała z nich skorzystać, stąd to całe przygotowanie - zrobiła krótką przerwę.
- To nie tak, że należymy do jakiejś sekty, czy kultu. Łatwiej to nazwać organizacją. Jej członkowie mają bardziej lub mniej zaawansowane zdolności wszelkiego typu, a zajmujemy się poszukiwaniem i zbieraniem przedmiotów i istot o podobnej energii. Więc w skrócie Bahri. Magia istnieje, a większość z legend, to nie są tylko ładne opowieści. To wszystko jest w sporej mierze prawdziwe, ale większość osób po prostu żyje sobie w błogiej nieświadomości… Terrence, mógłbyś opuścić pień? Chciałam go użyć jako stolika - wyjaśniła.
- Dobrze - Anglik tak uczynił.

W głowie Bahriego szalała burza. Chyba powoli procesował to, co widział. Na początku na pewno był w fazie zaprzeczenia. Szukał ukrytych luster, czy innych trików. Jednak tak naprawdę wiedział, że to nie mogło zostać wyreżyserowane. Jak długo można zaprzeczać istnieniu cudu, jeżeli właśnie było się świadkiem jednego? I zaraz przyjdzie kolej na następny.
- Ja… chciałbym usiąść. Czy mogę usiąść? - zapytał.
- No pewnie, przecież nie musisz o to pytać - odpowiedział de Trafford. - Pamiętaj, że jesteśmy tymi samymi ludźmi, z którymi przebywałeś cały dzień. I noc. I też trochę poprzedniego dnia z Alice. Reasumując… po prostu nie wiedziałeś o nas wszystkiego, jednak nie musisz obawiać się nas. Nie jesteśmy wcale straszni.
Bahri chyba jeszcze nie skojarzył tego, co wydarzyło się rano z mocami Terry’ego.
- Telekineta - mruknął do siebie w zadumie. Stał, jakby zapomniał o tym, że przed chwilą chciał usiąść.
Alice w międzyczasie odwróciła się do nich tyłem i rozłożyła na pniu mapę Port Louis oraz przewodnik. Sprawdziła, czy może wyrwać stronę z Grand Riviere Noire i rozłożyć sobie tę z Souillac obok. Zrobiła to, ale musiała uważać, aby jej nie przedrzeć. Oczywiście atlas skonstruowano z myślą o zatrzymaniu wszystkich kartek na miejscu, a Alice aktywnie przeciwdziałała przeciwko tej idei.
Wyciągnęła też pinezki i otworzyła pudełko. Wzięła głęboki, spokojny wdech
- Jeszcze tego nie widziałeś Terrence… - zauważyła, bo gdy robiła to w magazynie, jego akurat nie było wśród konsumentów, a potem gdy spadała z Iglicy, był już w helikopterze…
Znów odwróciła się przodem do rozłożonych map. Skoncentrowała się i sięgnęła do tego źródła energii w sobie. Powoli pozwoliła, by rozlało się po niej. By jej włosy stały się złote i zaprzeczyły prawom fizyki, tak jak całe jej ciało już po chwili, unosząc się nad ziemią. Podniosła rękę, koncentrując się na mapach i na wyszukaniu punktów. Powoli otworzyła oczy, które również były teraz złote. Spojrzała czy pinezki już lewitowały wokół niej tak jak to miało miejsce na wyspie zoo i w Aalborgu. Oddychała spokojnie, otulona ciepła energią Dubhe, po czym pozwoliła by pinezki wbiły się w mapy.
- Słodki… boże - szepnął Bahri, otwierając oczy szeroko.
Terry tak właściwie zareagował bardzo podobnie, ale wypowiedział inne słowa.
- Jesteś piękna - rzekł z takim zdziwieniem, że Alice aż rozśmieszyło to. Zabrzmiało to tak, jak gdyby cały czas była brzydką sobą i dopiero teraz założyła złoty make-up w postaci Imago. - Jak dzieło sztuki - dodał.
Wnet pinezki przestały obracać się wokoło niej i utkwiły na kartkach papieru. Tak mocno, że aż przybiły go do kory. Rezultaty były już gotowe.
Gdy to nastąpiło, Alice obróciła powoli głowę, by spojrzeć jeszcze na obu panów swoimi złotymi oczami. Uśmiechnęła się lekko, po czym pozwoliła by energia Imago wyciszyła się w niej. Automatycznie opadła znów na ziemię, a jej oczy i włosy wróciły do swoich normalnych kolorów. Westchnęła i teraz ponownie spojrzała po mapach. Jak zwykle była lekko zmęczona.
- Cieszę się, że wam się podobało. Teraz mamy przerwę dwa dni od kolejnego pokazu… - powiedziała rozbawiona, ale zaczęła liczyć pinezki na mapach. Sprawdziła ile było na której stronie. Ile było w stolicy, ile w Grande Riviere Noire i ile w tym ostatnim miejscu.

W Port Louis jedna pinezka została umieszczona w hotelu Le Suffren, druga w Jalsie, trzecia na Champs de Mars, czwarta w The Deck, piąta w Fort Adelaide, szósta w miejscu, gdzie chyba znajdował się sklep z tortami weselnymi.
W Grande Riviere Noire znajdowały się tylko trzy pinezki. Jedna przy hotelu West Island Residence, druga przy Pastamarin, a trzecia nad wodą nieco północ od drogi Les Salines Pilot Private.
W Souillac znajdowała się tylko jedna pinezka. Tak właściwie była poza miastem. Na północy znajdował się rezerwat przyrody Rochester Falls. Tak właściwie bliżej było do niego od pobliskiego Surinam, niż Souillac, ale Surinam nie było zaznaczone na mapie w komórce Thomasa, dlatego Alice wytypowała właśnie Souillac.
- Mamy to? - zapytał de Trafford.
- Co dokładnie zrobiłaś… co pani zrobiła? - poprawił się Bahri. Alice wyczuwała, że zrobił się bardzo spięty. W końcu nie zadawał się z ludźmi, za których ich uważał. Nie wiedział, czego jeszcze może się po nich spodziewać.
Harper rozmasowała lekko kark, po czym zanotowała w telefonie punkty, które wskazały jej wszystkie pinezki
- Moje zdolności są trochę bardziej skomplikowane. To co teraz robiłam, polega na tym, że gdy zmieniam postać w taki sposób, wyszukuję na pewnym obszarze najwyższe źródła energii… magicznej. Dlatego potrzebuję map i pinezek, by móc je wskazać. Czasem, gdy jestem na tym samym obszarze co coś obdarzone silną energią, przejmuję nieco cech tego czegoś, lub kogoś. To tak jakby druga część moich zdolności. Trzecia jest taka, że potrafię doskonale wcielić się w osobę rzeczywistą, lub fikcyjną, oddając jej charakter, sposób myślenia i naturę. To wiąże się z podniesionym wyczuleniem na empatię. Osobiście podciągam to na to całe wyczuwanie energii. To pierwsza część. Inne z moich zdolności są całkiem praktyczne i zdobyłam je dość niedawno… Widze na bardzo duże odległości i bardzo wyraźnie, słyszę tak samo, oraz czuję zapachy trochę jak przedstawiciel psowatych. Dodatkowo mogę podkręcić swoje odczuwanie dotyku. Te ostatnie cechy mogę aktywować i dezaktywować wedle woli, to czyni ze mnie całkiem dobrego tropiciela, lub czujkę. A przy okazji moje zdolności manifestują się nieco efekciarsko, choć pękający hotel to jak dla mnie też niezły popis - Alice zerknęła na Terrence’a.
- Jednym słowem, Alice ma całą gamę zdolności… nazwijmy to, użytecznych. Użyteczność to jej główna cecha - wyjaśnił de Trafford. - Nie wiem, czy dobrze oddałem to, co mam na myśli. Potrafi rzeczy, które nie pomogą jej tak bardzo w walce, ale jest i tak bardzo pomocnym filarem drużyny, bo potrafi robić rzeczy ekstremalnie unikalne. Tak jak to - de Trafford wskazał na mapę.
- Chyba rozumiem - Bahri rzekł wolno. - Wy… walczycie ze złem, czy coś? Dlatego zajmujecie się śmiercią mojej siostry? Zabił ją jakiś inny telekineta? Znaczy… wiem, że z broni palnej, więc w sumie nie… Ale ta sprawa ma jakieś paranormalne, drugie dno?
Walka ze złem… Cóż, chęć zapobiegnięciu końca świata, która przyświecała założeniu Kościoła Konsumentów przez Joakima zdecydowanie mogła być określona chęcią walki ze złem, ale za to czasem brutalnym kosztem.
- Coś w tym stylu. Sprawa z twoją siostra jest o tyle skomplikowana, że wiąże się z parą fińskich bogów śmierci, z którymi mieliśmy okazję poznać się kilka miesięcy temu i którzy za moją sprawą otrzymali możliwość życia wśród śmiertelników na Ziemi. Wygląda na to, że całkowitym przypadkiem znowu się na nich natknęłam, wyjeżdżając na Mauritius na wakacje z rodziną… Teraz wyjaśnię ci co rozumiem jak na razie ze sprawy z twoja siostrą… Usiądź - poleciła mu i odczekała, aż to uczyni, nim kontynuowała.
- Z jakiegoś powodu, twoja siostra udawała, że jest wcieloną w ludzkie ciało boginią śmierci. Miała nawet lewe dokumenty, a co więcej kartę do wynajętego pokoju w Le Suffren, gdzie niby to zatrzymywała się jako ta bogini wraz ze swym partnerem. Ten cały partner, o którym wspominała Klaudia, też tu był. Zginął przedwczoraj wieczorem w ‘The Deck’, wiem, bo akurat w tym samym momencie też tam byłam. Na oczach mojej rodziny dostał kulkę w głowę od snajpera. Udało mi się uratować towarzyszącą mu kobietę, to znaczy… Twoją siostrę… Od tego samego losu, ale uciekła, zanim zdołałam z nią porozmawiać i następnego dnia, to znaczy wczoraj… Zginęła z ręki kolejnego, albo nawet tego samego zabójcy w ogrodach… Nie mam pojęcia o co chodzi w tej sprawie, czemu udawali bogów śmierci i kto próbuje zapolować na te bóstwa. To na razie jedyne co wiem, ale mam adres pizzerii, która w jakiś sposób związana jest z tą całą sprawą. Snajper był na łódce z jej nazwą, a w ławce w ogrodach, tej gdzie siedziała twoja siostra i jej tajemnicza znajoma, znalazłam wizytówkę tej samej firmy. Chciałabym, żebyś jednak wstrzymał konie przed wparowaniem tam i żądaniem zadośćuczynienia za niechybną śmierć Kaariny. Bo to nie są zwykli ludzie, tylko tacy, którzy mordują… Więc skoro zabijali według swej oceny bogów, nie powstrzyma ich wizja zabicia zwykłego człowieka… - dokończyła i popatrzyła uważnie na Bahriego
- Druga kwestia map, dotyczy zaginięcia moich braci. Ich porwanie ma związek z jakimś dziwnym kultem, czy sektą tu na Mauritiusie. Ci ludzie składają niewinnych ludzi w ofierze w jakichś posranych rytuałach ku czci nie wiem czego. Obaj moi bracia zostali przez nich porwani i są przetrzymywani, jak zgaduję, w jednym z tych punktów na mapach, które wyznaczyły pinezki. To jakby tyle z tego co mówią nam teraz mapy… - wytłumaczyła, po czym zajrzała do torby i wyjęła z niej małą butelkę wody, by się napić.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline