Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2019, 23:23   #107
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Chłopiec siedział w pociągu i wyglądał przez okno. Lubił spoglądać na mijane krajobrazy. Zielone pola, wysokie, cienkie drzewa, wijący się pas rzeki. Niekiedy widział przebiegającą sarnę. Pierwszą na samym początku podróży, drugą pół godziny temu, a trzecią…
- Rolan, patrz! – krzyknął, wyciągając palec. – Widzę kolejną!
Była piękna. Biegła w zadziwiająco zabawny i niewiarygodny sposób, który przypomniał mu jelonka Bambiego. Bardzo lubił tę bajkę, uważał ją za swoją ulubioną.
Chłopiec spojrzał na brata, który rozpłaszczył twarz na szybie.
- O ja… - Rolan zamruczał z podziwem. – Jaki duży…!
- Tak. Prawda, że wspaniały? – chłopiec uśmiechnął się, machając nogami.
- Ale bym go zjadł… - na twarzy jego brata pojawiły się wypieki. – Ale nie mam strzelby... Kiedyś nauczę się polować i będę najlepszym myśliwym!
- Nie do końca… to miałem na myśli – chłopiec odpowiedział niechętnie – A co jeśli… na przykład… to mama sarenka i ma małe dzieci, którymi opiekuje się? – zapytał.
- To byłoby więcej jedzenia na potem – Rolan wyszczerzył się uroczo.
Wszyscy uważali ich za bliźniaków, gdyż wyglądali prawie identycznie. Ludzie sądzili tak przynajmniej w pierwszej chwili, bo potem dość szybko zauważali różnicę wzrostu, która wynikała z różnicy wieku. Dzieliły ich tylko dwa lata, ale to wystarczyło, aby Rolan posiadał nogi dłuższe o kilkanaście centymetrów.

Kobieta obok nich poruszyła się. Była piękna. Posiadała proste, bardzo gęste, blond włosy, które splatała w warkocz. Miała na sobie niebieską sukienkę, która idealnie współgrała z dużymi, chabrowymi oczami. Dużo uśmiechała się i śmiała, z czego zrobiły się zmarszczki w kącikach jej oczu. Bardzo lubiła śpiewać, a chłopiec uwielbiał jej słuchać.
- Bądźcie ciszej – poprosiła. – Wasz tata śpi.
Rolan oderwał wzrok od szyby. Jego obiad uciekł i nie było sensu go dalej wypatrywać.
- Dobrze, mamo – szepnął.
Bracia spojrzeli na mężczyznę siedzącego naprzeciwko ich matki. Był rówieśnikiem swojej żony, jednak sprawiał wrażenie dużo starszego, głównie za sprawą łysiny i dużych okularów z grubymi szkłami. Kiedyś ich nie nosił, ale praca złotnika wystawiła jego wzrok na ciężką próbę. Miał zamknięte oczy i miarowo oddychał
- Nie, to w porządku – mruknął lekko ochrypłym głosem. – Niech dzieci bawią się, Nadya. W końcu jedziemy na wakacje.
- Wakacje! – rodzeństwo wykrzyknęło wspólnie bardzo radośnie. Następnie zaczęło się śmiać. Ich matka wnet dołączyła się do nich. Nawet ojciec wykrzywił usta w lekkim uśmiechu.

Wnet otworzyły się drzwi do przedziału i stanął w nich konduktor.
- Dzień dobry, bilety do kontroli – powiedział.
- Ale już były sprawdzane… - Nadya odpowiedziała zaskoczona.
- Mimo wszystko… jeżeli nie byłoby to problemem…
- Ależ oczywiście, nie ma sprawy – rzekła i wyciągnęła z torebki zwinięte karteczki.
Mężczyzna chwilę je przeglądał.
- A mogę poprosić legitymacje szkolne dzieci?
Nadya podała mu je bez słowa. Konduktor spojrzał na nazwiska chłopców. Jego oczy zwęziły się nieco i uśmiechnął się.
- Tak, wszystko się zgadza. Wszystko.
Następnie mężczyzna spoważniał.
- Jeżeli oddasz nam medalion, to nic nikomu się nie stanie.
Atmosfera w przedziale momentalnie zgęstniała, jednak chłopiec zrozumiał to dopiero wtedy, kiedy ujrzał strzelbę w dłoni konduktora. Taką dużą, na niedźwiedzie. Jednak nawet wtedy nie podejrzewał, że mężczyzna nie był tym, za kogo się podawał i wcale nie pracował na kolei.
- S-skąd… - ojciec zaczął, wpatrując się w broń. – J-jak…
Mężczyzna poruszył się niespokojnie
- Czy kurwa myślisz, że sobie żartuję?! – niespodziewanie wybuchnął. Przeładował broń i wymierzył ją w czoło ojca chłopców.
- Ale ja… nie mogę tego zrobić. Pracowałem nad nim półtora roku. Jeżeli nie otrzymam za niego pieniędzy… to zbankrutuję i… moja rodzina…
- Jakie to kurwa wzruszające. Liczę do trzech – warknął. – Raz – kiwnął pistoletem. – Dwa – uczynił to ponownie.
- P-proszę…
- Trzy…
Rolan zareagował błyskawicznie. Rzucił się na samozwańczego konduktora. Ten odruchowo zacisnął palec na spuście, a może rzeczywiście zamierzał to uczynić od samego początku? Głowa roztrzaskała się niczym arbuz zrzucony z wieżowca. Krew ozdobiła twarze chłopców oraz Nadyi.
- Feliksie… - kobieta tylko szepnęła, patrząc w szoku na to, co zostało z jej męża. – Feliksie… - powtórzyła bardziej rozpaczliwie.
Nagle skoczyła na równe nogi i chwyciła zabójcę za ręce.
- Dzieci, uciekajcie! – krzyknęła.
Choć była zrozpaczona, to nie posiadała odpowiedniej siły. Mężczyzna odepchnął ją i wymierzył strzelbę prosto w brzuch. Sekundę potem w oczach Nadyi pojawiło się niedowierzanie. Ogromne, przejmujące. Takie, które odczuwa się jedynie w obliczu śmierci. Następnie jej białka nabiegły krwią, a źrenice zmatowiały.

Chłopiec spoglądał to na zwłoki ojca, to na zwłoki matki. Nawet nie zauważył, jak mocno Rolan uścisnął jego dłoń. Z oczu lały się łzy i nie mógł nic na to poradzić. Dwa głupie, mokre szlaki bezsilności.

Właśnie wtedy Kirill Kaverin po raz pierwszy w życiu zamarzył o tym, by móc cofnąć czas.


Dwadzieścia lat później wciąż śnił ten sam sen.
Przebudził się gwałtownie. Uderzył głową w okno. Przeraził się, że znalazł się w tym samym przedziale, w którym był tamtego dnia. Po trzech długich sekundach uświadomił sobie, że znajdował się w samolocie. I był bezpieczny. Całkowicie i niezaprzeczalnie.

Napiął się tak mocno z nerwów, że rany na jego plecach zapiekły mocno. W pierwszej chwili przestraszył się, że otworzyły się, jednak koszula nie była mokra od krwi. Dobrze. Nie chciał poplamić miękkiego, sprężystego fotela. Westchnął kilka razy głęboko, aby uspokoić się, wszystko było dobre.
Ale wcale nie było.
Po kilku sekundach dołączyć się ból w podbrzuszu, który nawiedzał go regularnie co kilka godzin. Czasami trwał minutę, czasami nawet dobę. Minęło już trochę czasu, odkąd Joakim Dahl okaleczył go i choć obrażenia zdążyły zasklepić się, to od czasu do czasu cierpienie powracało. Choć Kaverin był przyzwyczajony do cierpienia, to ten jeden, szczególny rodzaj zawsze go przerastał. Zażył tabletkę przeciwbólową i popił ją napojem przyniesionym przez kelnerkę. Po kilku minutach agonia zaczęła ustępować. Dobrze. Poprawił koloratkę, która wżynała mu się w szyję.

Leciał do Irkucka. Co roku w grudniu wybierał się do tego miasta. Miejsca, do którego tamtego lata nie zdołał dojechać z całą rodziną. Mimo to… to właśnie tutaj czuł się najbliżej mamy, taty i brata. Nie chciał spędzać świąt samotnie. Kiedy czcił ich śmierć, czasami miał wrażenie ich obecności. Jakby byli przy nim. Zostali złożeni przez lokalne władze na cmentarzu w tym właśnie mieście, choć tak naprawdę nic ich nie łączyło z nim. Rolan również posiadał swój nagrobek, choć trumna była pusta. Jego ciała nigdy nie odnaleziono, co było dla Kaverina jeszcze smutniejsze. Kirill zapalał świeczki na ich grobach, a potem udawał się do Listwianki, gdzie mieli spędzić wakacje. Posiadał tam małą chatkę, o której nikt nie wiedział prócz niego. To było bezpieczne miejsce, do którego uciekał, kiedy czuł się wyjątkowo paskudnie. Jak na przykład… właśnie teraz. Okres Bożego Narodzenia był koszmarem i zbliżał się powoli. Proboszcz pozwalał mu uciekać co roku z parafii w tym najgorętszym miesiącu, co stanowiło bardzo specjalne traktowanie. Po prostu… widział, co działo się z Kirillem w grudniu i chyba obawiał się tego jeszcze bardziej niż sam Kaverin.

Wylądowali.
- Poproszę do Katedry Niepokalanego Serca Najświętszej Marii Panny – powiedział taksówkarzowi.
Godzinę później znajdował się już w swoim pokoju. Postawił walizkę na podłodze i spojrzał na niewygodną pryczę. Materac był twardy, jakby wyciosano go z kamienia. Kirill uznał, że jest idealny.
- Dziękuję, Ivanie – odwrócił się do księdza, który stał na korytarzu, spoglądając na niego. – To miłe z twojej strony, że co roku pozwalasz mi tu zostać.
- To tylko kilka dni. Nie ma sprawy, Kirillu – mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi. – Jestem ci winny znacznie więcej. Ja… nie zapominam tego, co zrobiłeś. Jesteś prawdziwym posłańcem bożym.
- Jak my wszyscy, Ivanie – odpowiedział Kaverin. – Jak my wszyscy…

Kilka lat temu w domu rodziców księdza zagościł zły duch. Uaktywnił się po tym, jak wyburzono jedną ze ścian w piwnicy… i odkryto znajdujące się w środku zwłoki. Ojciec Ivana, prosty chłop, zwyczajnie porzucił je w lesie i nie zorganizował pochówku. Dzikie zwierzęta rozszarpały szkielet i nie można było naprawić błędu. Kirill spędził noc w piwnicy. Zapowiedział, że przeprowadzi odpowiednie egzorcyzmy. Tyle że nie odwoływał się w nich do Boga, lecz Megreza. Porozmawiał w Iterze z rozżalonym zmarłym i zdołał ukoić jego duszę. Duch zdołał przejść dalej. To nie był pierwszy raz, kiedy Kaverin przeprowadzał egzorcyzmy i był znany ze swoich umiejętności. Proszono go usługi, choć nieoficjalnie, bo nigdy nie spróbował posiąść odpowiedniego tytułu, dzięki któremu mógłby zajmować się tym otwarcie. Dlaczego miałby, skoro nie lubił się tym zajmować?

Wieczorem po wspólnej kolacji wrócił do sypialni i upewnił się, że zamknął drzwi na zamek. Złożył dywan, rozebrał się do naga i skulił na środku pomieszczenia. Chwycił wyciągnięty z walizki bicz i przesunął po nim palcami… Znajdowało się na nim nieco skrzepłej krwi, choć był przekonany, że odpowiednio go wyczyścił. Zmówił modlitwę, choć nie wierzył w boga, po czym smagnął się po raz pierwszy. Uderzył się jedenaście razy, bo tyle liter było w nazwisku Alice Harper. Następnie wyczyścił narzędzie, nałożył antybakteryjny krem na rany i położył się spać.

Następnego dnia obudził się o szóstej rano. Miał zwyczaj wcześnie zaczynać dzień. Ból zazwyczaj budził go o piątej, ale przez godzinę Kaverin leżał w łóżku i rozmyślał na najróżniejsze tematy. Miał w zwyczaju dokładnie zaplanować każdy dzień przed tym, jak go rozpocznie. O szóstej trzydzieści zjadł śniadanie złożone z kleistej owsianki oraz sałatki z brukselki i zielonego groszku. Jedzenie nie sprawiało mu przyjemności i często w ogóle o nim zapominał. Jednak rok temu wpadł w ciężką anemię. Nie tylko nie odżywiał się, ale jeszcze tracił dużo osocza z powodu samoumartwiania się. Trzeba było przetaczać mu krew. Wtedy dostrzeżono blizny i rany na jego ciele. Kirillowi zagroził powrót do szpitala psychiatrycznego, w którym spędził dzieciństwo. Miał tam całą teczkę. Nie mógł do tego dopuścić.

Ubrał się bardzo grubo, po czym ruszył na śnieżny wicher rosyjskiej zimy. Spacerował chwilę po otoczeniu. Nie było mu zimno. Ruszył na most Akademicheskiy, który piął się nad rzeką Angorą. Chwilę przystanął na nim, aby spojrzeć na spokojnie płynącą wodę. Kirill przewidywał, że do tygodnia zamarznie. Następnie spojrzał na przejeżdżające samochody. Irkuck budził się do życia. Kaverin zmrużył oczy, patrząc w niebo. Do dziewiątej pozostanie ciemne, jednak księżyc oświetlał spadające na jego twarz płatki śniegu. Kirill lubił je. Były jego jedynymi towarzyszami.

Jego spacer trwał półtorej godziny. Przeszedł sześć kilometrów. Zwiedził ulicę Trilissera, po czym skręcił w lewo w Balkal’skayą. Szedł tak długo, aż spojrzał rynek ze straganami. Uznał, że przejdzie się nim. W końcu musiał kupić znicze…
 
Ombrose jest offline