Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2019, 20:27   #42
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dzień 9


Właściwie to te uczucia nawet się nie mieszały, gotowało się w niej. Była oblana zimnym potem drżąca. Najpierw wiedźmy próbowały ją wziąć wbrew jej woli teraz on. Spojrzała na telefon. Dziesiąta siedemnaście. No tak późne kładzenie się i takie są tego skutki. Kotary zasłaniały światło dnia tworząc w pokoju przyjemny mrok. Trochę ją suszyło od wczorajszego wina. Przewróciła się na plecy i nasłuchiwała swojego domu. Czy też upewniła nie usłyszy nowych szeptów. - Domy mają chronić swoich mieszkańców...kiepsko ci idzie jak do tej pory. - rzuciła oskarżająco do pokoju...i właściwie do całego budynku.
Dom odpowiedział monotonnym odgłosem drapania. Oznaczało to, że Henry zabrał się za robotę gabinecie.
- Jasne milcz i udawaj że nie ponosić żadnej odpowiedzialności za mój stan. - dodała ironicznie wstając i kierując się do łazienki. Po szybkim prysznicu i uzupełnieniu płynów z kranówki zeszła na dół. “O której miało być ta rada miasta? “ zastanowiła się schodząc na dół.
- Cześć Henry. - Rzuciła w stronę gabinetu i zeszła do kuchni.
- Cześć.- rzekł w odpowiedzi Henry.- Nie chciałem cię zbudzić.
- Szkoda oszczędziłbyś mi koszmarów. - Powiedziała obojętnie z dołu schodów. Nie była głodna, spakowała butelkę wody. - Potrzebuje łopaty...może też łomu. - powiedziała do siebie układając sobie wszystko w głowie.
- Wychodzisz gdzieś? - zapytał Henry schodząc za nią po schodach i widząc jej przygotowania.
- Muszę zobaczyć co jest w tym grobie, szalony staruszek czy nie. Chyba kończy mi się czas. - Przyznała pijąc kolejną szklankę wody. - Idę do Jane pożyczyć łopatę i łom. Coś jej przekazać od ciebie?
- Nie. Nic.- odparł Henry krótko. - Uważaj na siebie.
- Na to już zdecydowanie za późno….w razie czegoś weźcie pieniądze z torby, wątpię bym przekroczyła z waszymi usługami kwotę jaka tam jest. - Powiedziała trochę grobowo i skierowała się do drzwi frontowych.
Dojście do sąsiadki zajęło jej chwilę. Jane akurat rozmawiała z Philem sprzedając mu jakiś miernik.
- Hello. - Przywitała się i podeszła do półki z miernikami kolorów i udawała że jest zajęta, póki Phil nie skończył i nie wyszedł.
Phil w końcu wyszedł, a Jane czekała aż Susan podejdzie do niej.
- W czym mogę pomóc?
- Potrzebuję łopaty i pewnie łomu. - Przeszła do rzeczy Woods.
- Do czego potrzebujesz? - zapytała zaniepokojona Hong.
- Ech..idę rozkopać grób człowieka który widziałam we śnie. Coś tam jest. Jeśli uda mi się ominąć szalonego staruszka to mam szanse przed zebraniem miasta. - Powiedziała bez ogródek, nie było sensu tego przed nią ukrywać. Jak zapyta to i tak Henry jej powie, a jak jest w zmowie z wiedźmami to pewnie już wie po co jej ta pierdolona łopata.
- Staruszka? Jakiego…- Hong zbladła po chwili zakrywając usta dłonią. - … z tego co wiem, to na cmentarzu… pewnie mi nie uwierzysz. Ale ponoć straszy upiór jakiegoś starca.
- … - Susan chwile wpatrywała się na nią po czym dodała. - Dobra najpierw wstąpie po jakiś krzyż do kościoła. Bo upiora łopatą nie pokonam. - Popatrzyła na nią jeszcze raz prosto w oczy. - Sprzedasz mi ten łom i łopatę?
- Krzyż ci mogę pożyczyć. Kościół też lepiej omijać. Nie słyszałam co prawda o żadnym upiorze, ale… coś jest nie tak z tym świątynnym budynkiem. - odparła cicho Jane, jakby mury miały uszy.
- Daj mi wszystko co możesz. Jak coś powiedziałam Henry’emu żebyście uregulowali rachunek pieniędzmi z torby.
- Mówisz jakbyś podejrzewała, że zginiesz. Może pójść z tobą. We dwie będzie raźniej. - zaproponowała Jane nieśmiało.
- Jane.. - Susan zaczęła nie do końca wiedząc jak kontynuować. -... wczoraj powiedziałaś że chętnie widziałbyś mnie na swoim miejscu przy Alice. Dodatkowo naszłaś mnie i Henry’ego...znam już dom na tyle, żeby wiedzieć jak roznosi się w nim dźwięk. Nieważne jak bardzo chce, nie uwierzę że nie słyszałaś z kuchni co się dzieje. - Spojrzała jej prosto w oczy, Jane przynajmniej zasługiwała na prawdę. - Z każdym dniem coraz trudniej mi wierzyć, że pomagasz mi bezinteresownie. Bo ci zależy, a nie, bo ktoś ci kazał mnie pilnować. Co do Henry’ego jeśli ci przeszkadzam w czymś to po prostu powiedź a z tym skończę. Z tego co powiedział, to wszystko jedno kogo pieprzy.
- No wiedziałam… ale przez chwilę było ciszej, więc myślałam że zrobiliście sobie przerwę. - zawstydziła się Jane zerkając na blat.- Wierz sobie w co chcesz. I tak nie słuchasz co do ciebie mówię. A co do Henry’ego…- wzruszyła ramionami.-... spaliśmy z trzy.. cztery chyba razy i tyle. Jest kumplem. Pomaga mi. I lubię go… ale… nie ufam za bardzo mężczyznom. Nie czułam się na tyle komfortowo z Henrym, by był z tego stały związek. Zresztą… sama pewnie już wiesz jaki jest…- westchnęła cicho. - Próbowałam z Clarencem, też nie wyszło. Zerwaliśmy z cztery miesiące temu. Jestem zepsuta, wiesz? Ale nie chcę o tym mówić.- spojrzała w oczy Susan.- To co robicie z Henrym to nie mój problem ani moja sprawa. Może tobie uda się go wyciągnąć z lasu?
“Najpierw mówiła o jednym razie teraz są cztery. I się dziwi, że nie słucham.” Susan mentalnie miała ochotę potrząsnąć Jane ale się opanowała.
- Mam trochę inne zajęcia chwilowo niż bawienie się w jakieś gierki z Henrym czy kimkolwiek innym. No i mieszkając poza miastem chyba lepiej na tym wychodzi niż ja czy ty.- Zmrużyła oczy, ale już odpuściła temat. - Potrzebuję tej łopaty, chce zdążyć przed zebraniem miasta. - Ok… nie ma sprawy.- odparła Jane i spoglądając na Susan spytała. - Chcesz kupić, czy pożyczyć?
- Kupuje, nie znam pory dnia ani nocy kiedy znowu będzie mi potrzebna. - odpowiedziała już na spokojnie Woods.
- Ok.- Jane podeszła do półki wybrała wygodny szpadel z dość krótką rączką i Woods uregulowała należność za niego.
- Do następnego. - Rzuciła wychodząc i kierując się prosto na cmentarz. Dużo nie miała, ot nóż wzięty z kuchni i łopata kupiona u Jane, komórka i jej workowata torba na ramię. Staruszek zjawa czy nie będzie musiała zadowolić się tym, że Susan nie miała zamiaru z nim walczyć tylko ewentualnie odciągać w inne partie cmentarza. Wong pożyczyła jej też krzyżyk więc miała jak sprawdzić swoją teorie i nie musiała wstępować do kościoła.

***

Cmentarz… teraz gdy już usłyszała rewelacje Wong, Susan inaczej patrzyła na to miejsce. Złowieszczy labirynt Minotaura kryjący skarb w swoim miejscu. Czy Jane ją nastraszyła?
Owszem uzbrojony w drewnianą pałę i najwyraźniej pozbawiony rozumu staruszek był niebezpieczny, ale czy wyglądał na upiora? Ducha? Zdecydowanie nie.
Nieważne, mógłby być nawet antychrystem i nie zmieniłoby to faktu, że musiała dostać się do centrum cmentarza. Teraz przynajmniej wiedziała, gdzie ma iść. Wybrała najkrótszą trasę i szybko zbliżała się do celu.
Na razie nie zauważyła szalonego strażnika, a droga wydawała się… cóż… mogłaby przysiąc, że ostatnim razem dotarła szybciej. Zupełnie jakby cmentarz był żywą istotą i tworzył nowe ścieżki w locie, by nie dopuścić ją do celu. Ale przecież to niemożliwe, prawda?
- Cholera! - Mruknęła rozgniewała Susan przyspieszając kroku. W końcu nie mogła pozwolić, by ją jakieś rozmieszczenie planu miejskiego wodziło za nos. Oczywiście takiego gonienie nie przyniosło efektów, dlatego musiała zastosować taktykę odmienną… zwolnić, być uważną i przyglądać się charakterystycznym obiektom, by nie dać się zwieść podejrzliwie podobnym ścieżkom. To… dawało efekty. W końcu Woods dotarła do celu. Tyle że miała wrażenie, że nie jest sama w tym miejscu.
“Pewnie to ten staruszek, albo Jane dała komuś znać co robię…” Susan nerwowo rozejrzała się po centrum i podeszła do grobu. Wyjęła szpadel i wbiła w ziemię.
Po kilku ruchach szpadlem uderzyła o coś metalowego. Odetchnęła przy tym z ulgą. Na szczęście Clarence nie ukrył swojej tajemnicy w trumnie nieboszczyka, tylko zakopał coś płytko cmentarnej ziemi.
Susan szybko i energicznie odkopała metalowe coś i przyjrzała się temu bliżej. Metalowe pudełko na lunch… solidne, bo wzorowane na wojskowych skrzyniach zaopatrzeniowych. Ot, taki gadżecik, ale Clarence wybrał je ze względu na trwałość. Tak samo jak kłódkę.
Cień… zauważyła nad sobą cień i uskoczyła na bok odruchowo unikając oberwaniem dębową pałą w potylica.
- Seksożerczyni… suka… pożeraczka… służka..- wrzeszczeć zaczął staruszek, kiedy już przewagę zaskoczenia stracił.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline