Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2019, 16:21   #75
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację


Gdy Leif wysiadał z wygodnej limuzyny (raczej średni segment cenowy) musiał przyznać, iż tutejsze wampiry zatroszczyły się o niego. Podstawienie mu auta były co prawda tylko formalną grzecznością, lecz już elegancko zakorkowana butelka pełna owczej krwi czekająca w aucie wraz z kieliszkiem była całkiem miłym gestem. No może z wyjątkiem tego, że kierowca, będący wtajemniczonym śmiertelnikiem (może ghulem, acz starszy nie sądził, iż jest to prawda) strasznie się guzdrał. Jednocześnie raczył Leifa niezobowiązującą rozmową. Gdy tylko wyczuł z jakim typem spokrewnionego ma kontakt, zachował jeszcze większy, powściągliwy dystans, ograniczając się bardziej do dzielenie się mniej istotnymi plotkami i informacjami. Wielu spokrewnionych ceniło tego typu „rozmowy”.
Wysiadającego Leifa, powitał Olaf. Czekał na niego przed lokalem. Wyglądał poważnie i spokojnie. Jeśli Marek był dobrym gliną, to Olaf… Nie, nie był do końca złym gliną. W zasadzie też był dobrym, tylko surowym i mniej wesołym jegomościem. Silnie uścisnął dłoń Gangrela na przywitanie.
- Cieszy mnie niezmiernie, iż uratowałeś tamte dziecko. Radziłbym tylko odrobinę więcej dyskrecji przejawianej przez twą służkę – w poradzie nie było ani krzty groźby. - Książę też wyraził zadowolone. Nie będzie z nami Szeryfa. Nasz jaśnie panujący Eystein zechciał go mieć przy sobie. W środku czeka już Sigrud. Mamy jeszcze trochę czasu przed przybyciem magów.
Olaf wprowadził Leifa do środka z pewnością siebie przystającą do urzędu seneszala.


***

Dzwonek do drzwi.
- Tu Patrick. Karoca zajechała księżniczko.- syn eteru zakomunikował swoje pojawienie.
Mervi otorzyła drzwi, najwyraźniej nie śpiesząc się z tym zbytnio.
- No i jesteś. Jak randka? Widzę, że szybko kończysz. - odparła wchodząc znowu do mieszkania.
- Cudowna. Możemy jechać? - Healy był wyraźnie zamyślony i zaczepka Mervi spłynęła po nim jak woda po kaczce.
- Jasne. - prychnęła zirytowana Patrickiem. Wrzuciła gruby plik kartek do torby od laptopa, którą przerzuciła przez ramię - Kiedy kolejna?
- Co kolejna?- Irlandczyk był wyraźnie rozkojarzony.
Mervi ruszyła bez słowa komentarza w stronę drzwi, uderzając otwartą dłonią w tył głowy eteryty, gdy obok niego przechodziła.
- To gdzie teraz.- rzekł Patrick podążając za dziewczyną.
- Do Klausa, mamy czas. - mruknęła.
- Po co do Klausa? - rzekł, gdy schodzili po schodach.
- A coś w tym złego?
- Nic. Z ciekawości pytam.- wzruszył ramionami Healy i otworzył jej drzwi na zewnątrz. A gdy wyszli z budynku pierwszy skierował się do swojego samochodu.
- Ja z ciekawości pytałam o twoją randkę i nie otrzymałam odpowiedzi. - odparła idąc za Patrickiem.
- Wszystko jedno.- Healy dotarł do wozu i otworzył jej drzwi. - Wsiadaj.


***

Klaus wrócił do domu w mieszanym humorze. Postanowił pogrążyć się trochę w eskapizmie i poczytać zakupiony przez siebie komiks. Dochodził właśnie do momentu gdzie kosmiczne smurfy przyznały się do kłamania co do swego statusu jako "Najstarsze we wszechświecie", kiedy usłyszał dzwonek do drzwi.
- Co do…? - podszedł do nich i spojrzał przez wizjer ledwo rozpoznając Mervi i Patricka otworzył drzwi - O hej, czy to już ta godzina? - spojrzał na zegarek - Wchodźcie, wchodźcie. - wpuścił ich do środka. Oboje musieli przyznać, że nie tego się spodziewali po domostwie Eteryty… dom był… zwyczajny. Żadnych laserów, bajerów czy robotów podających zimne napoje - Więc o co chodzi Mervi?
Mervi zaskoczyło, że Klaus zwrócił się tylko do niej.
- Pokłóciliście się? - zapytała eterytów przenosząc spojrzenie z jednego na drugiego.
- Już się dziś widzieliśmy. - Kiwnął Patrickowi - A ty zarządziłaś to spotkanie, więc ty pewnie podejmujesz decyzje.
Healy skinął tylko głową na potwierdzenie.
Adeptka bez słowa wyjęła z torby z laptopem pokaźny plik kartek.
- Chcę cię poprosić, abyś coś dla mnie wykonał. - rozejrzała się po pokoju, aby obrać kurs na długi stół eteryty - Powinno ci się spodobać. Ma w sumie swoje połączenie ze światłem, a raczej z jego przepływem. - położyła kartki na stole odsuwając z drogi inne rzeczy, po czym rozsunęła po nim materiały - Mógłbyś?
Kartki były zapisane toną obliczeń matematycznych oraz zarysowane formami geometrycznymi. Były to różnorakie przekroje opisane danymi przydzielonymi do każdej linii, a jeżeliby ktoś nie potrafił ich złożyć w całość - na dwóch kartkach zostały zaprezentowane rzuty całości...
Niewielkiego (sądząc po danych) rozmiaru podłużnego kryształu.
Klaus przeczytał dane, rozpoznając matrycę krystaliczną i w głowie zaczął wyliczać odpowiednie materiały.
- Hm… ładne świecidełko. Jaki konkretnie kamień cię interesuje?
- Akwamaryn. - odpowiedziała bez zastanowienia - Akwamarynowy kryształ.
- Hm… - Klaus zerknął jeszcze raz na dokumenty - Mam krzem, tlenu jest w bród, glin nie będzie problemem… gorzej z berylem. Do tego będę potrzebował… hm.. nie, nie nie tak. A może…. nie mamy odpowiedniego…. WIEM! - pstryknął palcami - Światło, oczywiście. Dawno tego nie robiłem, ale potrzebuje odpowiedniego źródła.. tak, ale jakiego....
- Będę chciała to jeszcze oprawić i dać łańcuszek... - dodała, woląc od razu poinformować eteryka o swoich chęciach - Chyba że Patrick się tym zajmie?
- Jeżeli masz design oprawy, to nie będzie dla mnie problemu. Jeżeli jednak Patrick chce się włączyć w tą zabawę. A właśnie, czemu to robimy?
- Nie jestem uzdolniony artystycznie. Mogę co najwyżej zrobić podstawową oprawę.- wyjaśnił Healy zupełnie nie rozumiejąc problemów Klausa z materiałami.
- Bo was proszę. - wskazała na dwie kartki z zaproponowaną oprawką.
- Och, żaden problem. Miedź, srebro? Miałem bardziej na myśli, po co to robimy? Nie wyglądasz na typ który wierzy w tą całą Magię kryształów. - Klaus zaczął przyglądać się dokładnie wyliczeniom Mervi, niektóre wydawały się zbyteczne, ale nie przeszkadzały w niczym. - Napijecie się czegoś?
- Nie teraz, nie chcę cię rozpraszać. - uśmiechnęła się miło do Klausa. Zupełnie nie cieszyła jej możliwość eteryka, który co chwila zmienia myśl z jednej rzeczy na drugą - To na prezent.
Spojrzał na Mervi z uniesioną brwią.
- Patrick też mi nie wygląda na kryształowego chłopca, bardziej chyba miedź jest w jego stylu.- wziął ze sobą część dokumentacji i ruszył do jednego pokoju. Po chwili wrócił z całą masą zwierciadeł, które zaczął rozmieszczać po pokoju - O ile Tomas jest bardziej… naturalny od naszej trójki, to dla niego chyba też nie. Chcesz się pogodzić z Walerią?
- Nie przykładam do takich spraw wagi.- stwierdził Healy.- Używam takich materiałów, które wpisują się w potrzebny wzorzec. Reszta to detale, które odciągają od sedna projektu.
- A do czego ty w ogóle przykładasz wagę? - mruknęła, po czym pokręciła głową - Nie jest to ważne. Później pewnie zobaczycie. Ja się nie dowiedziałam nic o randce Patricka, to i to zachowam dla siebie na razie
- Tak. Do rzeczy ważnych. Liczy się to czy wzorzec zgadza się z planem. Czy kamień ma odpowiedni kształt, wagę… jeśli te dwa czynniki są ważne, reszta w tym materiał, jest drugoplanowa.- odpowiedział Healy wzruszając ramionami i ignorując ciekawskie przytyki Mervi.
- A gdzie sztuka drogi kolego? - delikatnie się uśmiechnął Klaus ustawiając ostatnie lusterko - Dobrze. To powinno być w porządku.Ustawcie się lepiej poza zasięgiem luster inaczej przerwiecie wiązkę i nie będę mógł stworzyć tego kryształu, a i pewnie zginiecie przecięci laserem.
- Sztuka jest do narzędzi trwałych. Ja wykonuję efekty, które mają zadziałać raz… kiedy trzeba. Po co więc niepotrzebny wysiłek wkładać w to ?- wzruszył ramionami Patrick.
Mervi spojrzała na Klausa z wyrazem obawy, ale grzecznie odsunęła się.
- A... Jak masz zamiar kolor utrwalić? Czy to jest już wliczone w cenę?
Klaus się uśmiechnął.
- Energia i Materia to to samo, tak samo jak lód i para wodna. Manipulując wzorcem strumienia laserowego zmienie energię lasera w materię Akwamarynu. Rozmieściłem lustra tak, aby w samym środku zrobił się trójwymiarowy obraz naszego szkiełka. Akwamaryn ma swój kolor z powodu Berylu w swojej strukturze. - spojrzał na Patricka - Ponieważ to zabiera całą frajdę z Nauki. Myślisz, że nasza tradycja bawi się bulgoczącymi probówkami, cewkami tesla, technologią parową, komputerami zębatkowymi, zegarami….
- Klaus. - technomantka wtrąciła się w słowotok Syna Eteru - Kryształ.
- Co? A tak… kryształ. Wybacz. Tak czy inaczej. Sztuka drogi Patricku, tym różnimy się od Technoli, nasze dzieła mają dusze. - Klaus klasnął rękoma i ruszył w głąb swojego domostwa - Zostańcie tam, muszę sprawdzić czy zabrałem swój laser ze sobą.
- Moje nie bardzo. Nie ma talentów artystycznych. Żadnych. Null. Zero.- cierpliwie tłumaczył Healy bardziej sobie niż jemu, bo gospodarz zdążył się już oddalić.

***

Klaus mógł być dumny ze swego dzieła. Gdy buczenie lasera ucichło, jeden wielki blask skryty za prowizorycznymi (prowizorycznym od lat, zawsze dobrze działały) osłonami stłumił się wewnętrznie, a zgromadzeni mogli zdjąć okulary ochronne… Nie, nie dojrzeli jeszcze nic. W czasie gdy Naukowiec rozbierał reszty osłony i czekał, aż piedestał schłodzi się, mogli napawać się wyłącznie kwaśną, gryzącą wonią spalenizny oraz niezidentyfikowanej chemii.
Wreszcie dojrzeli to. Kryształ. Prawdę mówiąc, niewiele miał wspólnego ze sztywnym projektem Mervi. Wirtualna Adeptka musiała przyznać, iż w sumie poza byciem kryształem to nie miał nic wspólnego z jej zamyślem.
I był wspaniały. Wspaniały jak tylko potrafi być przebudzona Nauka, jak tylko ona potrafi wykrzesać z pomysłu i wyobraźni cuda tej ziemi. Klaus mógł być z siebie dumny. Kryształ cechował wrzecionowatą, symetryczną formą. Wyglądał na oszlifowany perfekcyjnie. Wciąż był gorący i pachniał czymś kwasom, lecz obydwaj synowie eteru byli przekonani, że po kilku godzinach nie będzie śladu po tej woni.
Barwa. Na pierwszy rzut oka kryształ wyglądał jakby posiadał barwę ciemnej pomarańczy przechodzącą w stronę seledynowej na krawędziach (w zależności od kąta patrzenia). W krysztale silne były wszystkie cztery rodzaje brylancji, chociaż ogień, znany głównie z diamentów, był najsilniejszy.
I wtedy Klaus podłączył do kryształu elektrody.
Napięcie 0.2 V. Barwa błękitna. Poblask krwisty.
Napięcie 0.5 V. Barwa bordowa. Poblask szkarłatny przechodzący w morski błękit. Stan niestabilny.
Odwrócona polaryzacja, 2 V. Barwa krwista, poblask błękitny.
Klaus odłączył elektrody, a następnie ścisnął kryształ w kilku miejscach. Musisiał włożyc w to sporo siły, aż bolały go opuszki. Przedmiot po raz kolejny zmienił barwy.
- Przejawia również lekkie właściwości piezoelektryczne – Naukowiec wyjaśni zadowolony. Trochę było mu żal oddawać to małe arcydzieło.

***

Mieli całą salą dla siebie. Duży, kwadratowy stół nakryto kremowym obrusem. Leif dostrzegł, iż dbający o nich kelner albo znał Olafa, albo instynktownie wiedział kto w ich grupie jest najważniejszy – aby właśnie do tej osoby zwracać się w pierwszej kolejności. Wyglądał też na jegomościa obeznanego chociaż częściowo z naturą gospodarzy. Chociaż nie wspomniał nic o krwi, to zapytał czy ich goście również również zrezygnują z dań i dość dwuznacznie zapytał co z napitkami.
Olaf podczas oczekiwania wyglądał na strapionego. Odzywał się mało, splecione dłonie trzymał na kolanach. Mrużył lekko oczy. Podobnie jak Sigrud, przyodziany był w garnitur, chociaż w przeciwieństwie do wampirzego mistyka, zrezygnował on z krawatu.
Wspomniany Sigrud mówił za to za trzech. Tego jeszcze Leif nie widział aby Tremere (tak przypuszczał) była taka papla. Chociaż musiał przyznać, iż tym razem z jego paplania przychodził jakikolwiek pożytek.
- …jak wspominałem, wczoraj rozmawiałem z moim przełożonym w Piramidzie. Jako, iż jest bardzo blisko księcia Bergen, liczyłem na pewne wsparcie z ich strony. Wyobraź sobie, Leif – wampir nie krył oburzenia – ten, tfu, barbarzyńca, zasugerował mi przeistoczenie magów. Oczywiście, odmówiłem. Co za impertynencja! Jak miałoby to nam pomóc? Czasem mam wrażenie, że nikt nie zdaje sobie sprawy z powagi stacji poza nami i Księciem.
Czarownik na chwilę zatrzymał. Te oczy. Leif spojrzał na oblicze Sigruda, i ponownie dostrzegł, poza gwałtownymi emocjami, starość. Nie starczą niedołężność lecz ciężar przeżytych wieków. Spoczywał na dnie źrenicy, zamaskowany młodzieńczą werwą i żywiołowością.
- Muszę przyznać, iż bardzo dobrze spisaliście się ostatniej nocy. Cały dzień łatałem Marka. Tak, byłem zmuszony do pracy za dnia – delikatny uśmiech samozadowolenia przebiegł po twarzy spokrewnionego – lecz nasz Szeryf wydaje się nie do zdarcia. Sądzę, że nawet bez moich rytuałów przetrwałby…
Zatem Marek ufał Tremere na tyle, iż nie tylko był w stanie poddać się ich ceremoniom po walce, w sytuacji krytycznej, ale również przed bojem. Oznaczało też, że Szeryf musiał być naprawdę mocno sponiewierany, a tylko maskował swe rany. Leif znał takich wojowników, wiedział też, że niektore wampiry opanowały taką sztukę. Chociaż osobiście sądził, iż to po prostu wrodzone piękno Marka tak odciągało uwagę do jakiejkolwiek skazy, iż dodając do tego jego upapranie of stóp do główe we krwi, można było źle odczytać jego stan.
A Marek do tego zachowywał swobodną postawę.
- ...wszak to nasz umiłowany Szeryf. Gorzej wygląda sprawa z Nabhanem. Sabat przeprowadził na niego zamach. Ostatecznie doszło do zamieszek w arabskiej dzielnicy. Ostatecznie wyszliśmy z tego starcia zwycięsko, lecz nasz arabski przyjaciel bardzo odczuł stratę bliskich mu śmiertelnych. Obawiamy się czy wobec ostatnih wydarzeń nie dostanie wezwania do zerwania…
Olaf nikłym gęstem ręki uciszył czarownika.
- ...zmieniając temat – Sigrud posłużnie wysłuchał rozkazu – wielu z Sabatników poznało Zniekształcenie. Ohydna i bezbożna dyscyplina – spokrewniony skrzywił się – ale trzeba im przyznać, iż w walce dość skuteczna.

***

Patrick, Klaus oraz Iwan wysiedli z samochodu kilka przecznic od planowanego miejsca spotkania. W pojeździe, w roli szofera został ojciec Adam. Wyglądał na spokojnego, podobnie jak mistrz Iwan. Ten ostatni od początku wręcz emanował od siebie aurą siły i pewności siebie. Patrick zastanawiał się jak szybko ten mistyk pogodził się z wydarzeniami ostatnich godzin. Ile takich wydarzeń widział w życiu, i czy może nie był to teatr, aby pokazać resztki człowieczeństwa.
Lub teraz grał rolę pewnego przywódcy.
Przy wejściu do nieczynnego lokalu, będącego małą, elegancką restauracją, Iwan podał obsłudze hasło „Eystein IV” na które to przywitano ich serdecznie, wprowadzając na opustoszałą salę za wyjątkiem jednego stolika zajętego przez wampiry.
Przy stoliku wampiry powstały. Olaf przedstawił obecnych po swojej stronie, co też uczynił ojciec Iwan, który postanowił nie zaniechać tytułów adept oraz mistrz. Ten mały gest zrobi duże wrażenie na Sigrudzie. Na moment magowie widzieli na jego twarzy nikłą iskrę podziwu.
- Miło mi was poznać – Olaf usiadł zaraz po gościach. - Chciałbym wyrazić zadowolenie, iż to spotkanie doszło do skutku. Jeśli pragniecie jakiejś strawy lub napitku, proszę się nie krępować. Obsługa jest do naszej dyspozycji.
- Dziękuję. Zapewne skorzystamy gdy dużo się mówi, warto zwilżyć gardło – odpowiedział Iwan.
- W ramach porządku, proponuję krótkie przedstawienie naszego umocowania na tym spotkaniu – Olaf rzucił naturalnie – przybliży nam to istotę drugiej strony oraz wyjaśni stopień decyzyjności. Pozwolę sobie zacząć.
Spokrewniony obdarzył ich nikłym grymasem sympatii wymieszanej z zaciekawieniem.
- Jak zapewne wiecie, społeczeństwo spokrewnionych można podzielić na dwie organizacje. Sabat oraz Camarillę. Ci drudzy to my. Lokalnym władcą społeczeństwa Camarilli jest wampir noszący tytuł Księcia. Nasz książę, Eystein IV, niestety ostatnio dużo choruje. Pierwszą osobą po księciu jest seneszel, jego zastępca. Jestem nim ja, jako przedstawiciel władzy książęcej. Sigrud jest doradą księcia w sprawach magii. Znany wam już Leif, jest niezależnym spokrewnionym, jednak ściśle współpracujący z naszą małą społecznością.
Starszy Gangrel poczuł się lekko oszukany. Olaf nie skłamał, bo jak inaczej można było nazwać jego wszystkie dotychczasowe postępowanie? Czuł jednak w tym fałsz. Nie taka była jego intencja.
Iwan słuchał uważnie Olafa. Starcze oblicze wyglądało surowo. Dopiero po kilku chwilach postanowił sam zabrać głos.
- Grupy magów organizują się w Fundacje. Skłaniamy się ku organizacji oligarchicznej, gdzie posiadający większą moc, zawsze idącą w parze z wiekiem i doświadczeniem, posiadają silniejsze prawo głosu. Obecni przy mnie Adepci stanowią dla mnie wsparcie ze strony różnych frakcji w Fundacji, natomiast ja jestem upoważniony do pewnej decyzyjności na tym spotkaniu.

***

Czekając na Walerię, Mervi czuła się jak gówno. Nie, nie zwykłe fekalia, lecz na fekalia które ktoś właśnie rozejrzał walcem, zmielił, rozsmarował po ulicy i jeszcze raz przejechał. Podobnie też wyglądała. Było jej zimno, bolała ją głowa, włosy miała lepkie od potu. Raz na kilka minut jej ciałem szarpał mimowolny dreszcz gorączki. Nie tyko chciało się jej ćpać, co wręcz pragnęła tego. Lecz to fizyczne objawy odstawienia były najgorsze. Chciała też spać, lecz wiedziała, że gdyby teraz położyła się spać, ze zdrowego, spokojnego snu byłyby nici – tylko majaki, gorączka i ciągłe przebudzenia.
Waleria pojawiła się kilka sekund po czasie. Verbena wyglądała i czuła się rześko. Nie tylko kontrastowało to ze stanem technomanki, lecz również pokazywało skalę zajętości. Podczas gdy Mervi miała od początku same problemy, a przez dość intensywny dzień, tak bardzo się załatała, iż przeoczyła pierwsze objawy zbliżającego się zespołu odstawienia, Waleria po prostu odpoczywała.
Gdy mistyczka dostrzegła Mervi, poczuła natychmiast, iż jej wzorzec życia jest silnie nadszarpnięty. Nie zniszczony ani ranny, raczej rozchwiany jak pociąg który wypadł z torów, lecz ciągle pędzi przed siebie – obijając się teraz o drzewa i nasypy kolejowe.
Wyczuła też entropię. Siny, entropiczny rezonans smutku, upadku, rozkładu, śmierci oraz chaosu bijący od wirtualnej adeptki. Gdyby Waleria była mniej obeznana z tą sferą, ale wciąż czuła na nią tak samo, jak obecnie, pewnie zachwiałaby się.
Waleria czuła też jeszcze coś. Ktoś ich obserwuje. Mervi zapewne też wyczułaby to, gdyvby bardziej zajęła się rzeczywistością wewnętrzną od mroczków przed ocami (tym razem nie był to jej avatar).

 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline