Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2019, 14:10   #56
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Dzień 12

Susan obudziła się powtarzając ciąg liczb, w kółko i w kółko.
- 437890, 437890, 437890, 437890 - Trzęsła się i nie do końca wiedziała co się dzieje. Jej, pobyty w krainach które miała jej wskazać drogę do wszystkiego właśnie zrobiły się coraz bardziej niebezpiecznie. Czuła że Yoona nadal jest przy niej, w niej, znaczy nie zniknęła wraz ze snem, ale widok swojej lalki rozpłatanej na pół i realistyczne uczucie spadania ku swej śmierci rozdygotało Susan. Nawet nie wiedziała kiedy trafiła do kuchni, bazgroląc ciągle numer ‘437890’ na jej notatkach i na stole.
W pewnym momencie musiała wstawić wodę bo czajnik stał cały czas na ogniu. Do tego już dawno nie miał w sobie wody. Jak za pierwszym razem jej nos krwawił chociaż teraz zostały już tylko zaschnięte strugi. Kobieta cały czas mamrotała do siebie nawet wejście Henry’ego nie wyrwało jej z tego stanu.
- Wszystko OK?- spytał mężczyzna.
- ...43...78...90…- Susan powtarzała sobie cyfry kontynuując pisanie ich w notatkach.
- Ok… to ja się zabiorę do roboty.- stwierdził po chwili przyglądania się Henry.- Nie zrób niczego głupiego, gdy mnie tu nie będzie.
Jasność umysłu przyszła dopiero po kolejnej godzinie i bezproduktywnego gapienia się w ścianę przed nią. Niestety czajnik był już nie do odratowania, całkowicie spalony z rozpuszczonymi plastikowymi częściami. Choć to ich podpalany smród koniec końców wyrwał Susan z otępienia. Ten dzień zaczął się okropnie i Azjatka nie spodziewała się po nim wiele. W swoim tempie unikając majstra, zawstydzona stanem w jakim ją zastał, oraz poczuciem dziecinnej złości że zachował się jak prawdziwy kutas z tego miasta. Postanowił nie widzieć, nie słyszeć i nie mówić. Niczym te trzy małpki w pop-kulturze.
Wróciła na górze i ogarnęła się choć zamiast wyjść czy zabrać się za jakąś robotę wróciła do łóżka. Chwyciła za telefon i napisała do Jane.

SMS Susan
437890 - ten ciąg liczb może kojarzy ci się z czymś?



Odpowiedź Hong przyszła po kilku minutach.

Tak na szybko. Nic konkretnego. Może numer telefonu?



‘Za krótki jak na komórkę...może stacjonarny..’ Pomyślała i wpisała ten numer z ich kierunkowym i nacisnęła ‘dzwoń’.
- Whatts przy telefonie, kto mówi?- usłyszała niski tembr głosu.
- Dzień dobry. Nazywam się Susan dostałam ten numer od Clarence’a, zanim zmarł. Podobno zostawił tam coś dla mnie. Niestety nic więcej mi nie powiedział i mocno nabazgrolił numer więc nie jestem pewna czy dobrze się dodzwoniłam. - Susan wyłożyła bajeczkę, by nie wyjść na kompletną idiotkę.
- Mi też nie. A to jest numer publiczny, znany każdemu. Telefon w barze.- odparł podejrzliwie mężczyzna.
- Ach no jestem tą nową, więc ja go nie znam. Nieważne, dzięki za informacje najwyraźniej źle rozszyfrowałam jego pismo. - Susan nie lubiła takich sytuacji, ale zmusiła się na przyjazne brzmienie nawet jeśli usłyszała tą podejrzliwą nutę. “Dzięki Jane! Każdy mieszkaniec zna ...uuuggg”. Może powinna wyjść się spić, w końcu był to już beznadziejny dzień.
- Możliwe. Szczerze powiedziawszy, rzadko kto dzwoni na ten numer. Może powinienem zlikwidować tą linię. Bo tylko kurz zbiera.- odparł żartobliwie mężczyzna.
- Trudno mi się wypowiadać bez oceny wzrokowej, ale takie relikty przeszłości nadają często charakteru. - Odpowiedziała barmanowi nie chcąc niegrzecznie przerywać rozmowy.
- Właśnie. - zgodził się z nią mężczyzna. - Więc jesteś nową duszyczką w tym mieście? Coś ci powiem. Pierwsza kolejka u mnie, na mój koszt.
- No chyba zdecydowanie za długo już odkładam wizytę w przybytku rozrywki do którego mam właściwie najbliżej. Do zobaczenia w takim razie. - Susan grzecznie dała znać że ta rozmowa jest skończona. Kiedy człowiek po drugiej stronie również zakończył rozmowę padła na jej łóżko i zawiesiła się jeszcze trochę. Nie miała ochoty wstawać z łóżka, gdyby nie popsuła jej się relacja z majstrem pewnie cały dzień spędziła by z nim w łóżku.
Niestety najwyraźniej to należało do przeszłości...świeżej, kującej i przygnębiającej przeszłości, niemniej do przeszłości.
W końcu udało jej się zwlec z łóżka, zmusiła się do ubrania w jeden ze swoich lepszych, już na szczęście wypranych strojów. Zeszła na dół łapiąc na śniadanie jakiś jogurt będący na wyposażeniu lodówki. Pomyślała, że powinna zacząć żyć według jakiegoś grafiku bo takie bycie na aktualnej ‘paraboli zdarzeń’ niedługo zacznie odbijać się na jej zdrowiu.
Po przygotowaniu się wyszła frontowymi drzwiami i przeszła przez ulicę kierując się do stojącego naprzeciw jej kwiaciarni baru.

Wizyta w barze

Ów bar był typowym przybytkiem z dzikiego zachodu. Wystrój tego miejsca to sugerował. Nic więc dziwnego, że czarnoskóry barman… wyglądał w tym miejscu zaskakująco. I elegancko.
- Witam w moim skromnym przybytku.- rzekł na powitanie.
- Susan Woods miło poznać. - Powiedziała wyciągając ku barmanowi dłoń na powitanie.
- Tom Whatts.- odparł z uśmiechem mężczyzna ściskając dłoń dziewczyny.
- Twój przybytek wcale nie wygląda na taki skromny. - Powiedziała rozglądając się po pomieszczeniu, niby oceniając miejsce, ale tak naprawdę szukając telefonu i oceniając ilu klientów jest tu o tej porze. - … styl rzeczywiście ma imponujący.
- Przeróbka po stałym właścicielu.- wyjaśnił Tom z uśmiechem i spytał.- Co ci nalać?
Obecnie klientów nie było w ogóle, ale bar pewnie ożywał wieczorem.
- Dla mnie Whisky. - Odpowiedziała siadając przy barze na wysokim krześle. Dostrzegła nieco zakurzony staromodny telefon z tarczą do wykręcania numerów wiszący w kącie. Nic dziwnego, że Tom był zdziwiony telefonem. To była bardziej ozdoba obecnie.
Po chwili barman w wrócił z drinkiem.
- I to jest chwila w której zrzucasz z siebie swoje zmartwienia.- rzekł żartobliwie podając jej go.
- Raczej oceniam interes, w końcu bar ocenia się po jakości Whisky jaka w nim podają. - Uśmiechnęła się głosząc tą gdzieś zasłyszana mądrość życiową.
- To… miłej degustacji.- rzekł z uśmiechem mężczyzna.
Susan niosła szklankę w geście toastu i upiła trochę alkoholu. Był dobry… może nie najlepsza whisky jaką piła, ale… gdzieś tak pośrodku.
- Daje radę. - Powiedziała po dopiciu na raz reszty i odstawieniu szklanki na blat. - Mogę do niej wyrzucać ‘zmartwienia’ . - Dodała już z uśmiechem i przeszła do śledztwa. - Długo mieszkasz i masz ten interes czy jesteś przejezdnym, jak ja?
- Kilka lat. I raczej zostałem na zawsze.- odparł z gorzkim uśmieszkiem na twarzy.
- To miejsce nie ma w zwyczaju wypuszczać swoich mieszkańców, co? - Było to retoryczne pytanie. Bardziej miało sprawdzić stosunek Toma do miejsca i może sprawdzić ile wie i czy warto mu ufać.
- Ma swoje i swoje zalety. I tak… raczej ciężko je opuścić, tym którzy są jego mieszkańcami.- wyjaśnił z uśmiechem mężczyzna.
- Zauważyłam… To ten telefon? - Susan wstała ze stołka i ruszyła do machiny z innego czasu.
- Tak. To on.- potwierdził z uśmiechem mężczyzna. - Jeszcze drinka?
- Tak poproszę. - Powiedziała podchodząc blisko do maszyny i przyglądając jej się bacznie. Jeśli koło niej nie było niczego, to w wiadomości pewnie chodziło o Toma. Na pierwszy rzut
oka telefon był całkowicie zwyczajny. Nic szczególnego przy nim nie dostrzegała.
A barman oddalił się, by nalać jej kolejnego drinka.
Susan wróciła więc do Toma i zasiadła przy barze. - Nic dziwnego, że się zdziwiłeś jak zadzwoniłam. Choć zastanawia dlaczego miałam zadzwonić akurat tutaj. - Susan odebrała szklankę od barmana i czekała czy Tom jakoś to skomentuje.
- Nie wiem. Przypadek?- zapytał retorycznie Whatts
- Wątpię, ale już tyle razie otrzymałam odpowiedź ‘nie wiem’, że zaczynam uznawać to za tutejsza cechę lokalną. - Odpowiedziała bezpośrednio patrząc mu w oczy.
- Cóż…- odparł Tom po chwili. Wpatrując się w jej twarz odrzekł. - Może zadajesz niewłaściwe pytania? A może niewłaściwym osobom? Pewnie już zauważyłaś, że to miasto i tak okolica są dziwne. Można nauczyć się z tym żyć, można spróbować się z tym zmierzyć.
- Chwilowo idę tą drugą ścieżką, ...jest mocno frustrująca. Zwłaszcza kiedy nadal wszyscy traktują cię jakbyś nie widział...jak to określiłeś ‘dziwów’ i nadal próbują utrzymać ta woalkę na twoich oczach. Z nikim nie można otwarcie porozmawiać. - Powiedziała popijając alkohol ze szklanki.
- Dziwi cię to? Ludzie to zadziwiająco elastyczne bestie. Mogą przywyknąć do wszystkiego i odwracać oczy od wielu rzeczy… ze strachu, dla wygody, dla bezpieczeństwa.- uśmiechnął się krzywo Tom sięgając po jedną z butelek i nalewając do dwóch kieliszków mocną brandy tłumaczył.- Coś ci powiem Susan. Możesz uważać za przypadek twoje przybycie w te strony, ale to nieprawda. Nie wybrałaś tego miasta. Szukałaś drogi ucieczki i zostałaś zaproszona. Każdy mieszkający tutaj człowiek ma przeszłość od której uciekł. A to miasto dba, by owa przeszłość ich nie znalazła. Nie za darmo oczywiście.
- Cały problem w tym, że nie było o tym żadnej wzmianki w umowie i nie ma jak się od tego odwołać. Widzę, że przechodzimy poziom wyżej. - Zwróciła uwagę na zmianę Whisky na Brandy. - I to nie jest tak, że miasto mi się nie podoba. Po prostu nie lubię jak się mi narzuca swoją wolę. Dlatego szukam tego co zostawił Clarence.
- A czytałaś umowę, gdy ją podpisywałaś? Każdy z podpunktów?- zapytał ironicznie Tom uśmiechając się tajemniczo. Wzruszył ramionami dodając i podsuwając jeden z kieliszkom Susan.- Znaczy... to co ukradłaś z domu Clarence’a?
- Serio nie wiem co było w waszych, ale ile jakieś dodatkowe punkty nie pojawiły się po moim podpisaniu to była to najzwyklejsza umowa kupna domu. - Odpowiedziała, nie wytrąciło jej z równowagi uwaga o kradzieży. - Technicznie rzecz biorąc po śmierci właściciela to szaber....- Upiła łyk brandy i stwierdziła że była lepsza od Whisky, najwyraźniej została uraczona czymś lepszym. - Coś co kazało mi tutaj zadzwonić. Dlatego uznałam że kolejna wskazówka jest u ciebie...w końcu właściciel i barman na filmach, zawsze wiecie więcej niż ktokolwiek inny.
- Tak. I to bywa kłopotliwe.- odpowiedział Tom i wzruszył ramionami dodając.- Jeśli jednak coś mam… teoretycznie, to dlaczego miałbym dać tobie?Już ustaliliśmy, że Clarence gdziekolwiek teraz jest, raczej niczego nie chciał ci przekazywać. Pewnie nawet nie znał.*
- Znał i nie ustaliliśmy tego...ale w świetle ostatnich wydarzeń, zwłaszcza jego i śmierci jest to raczej problem drugiego czy trzeciego planu. - Powiedziała Susan podchodząc do tego jak biznes. - Co zostaje to już niestety czysta matematyka. Czy zamierzasz to trzymać przy sobie, póki osoby które zrobiły to Clarencowi zapukają do twoich drzwi. Czy oddasz to mi i będziesz miał gdzie wskazać palcem pozbywając się problemu.
- Widzisz moja droga. Clarence nie zginął dlatego, że wiedział za wiele. Zginął dlatego, że sądził iż wie wystarczająco dużo. Nikt go nie zabił… po prostu sam pociągnął za metaforyczny spust.- uśmiechnął się ironicznie Tom i popijając brandy dodał. - Nic mi nie grozi jeśli ci nie dam. Natomiast mogę cię mieć na sumieniu, jeśli dam to co zostawił.
- To tylko znaczy, że po dowiedzeniu się co wiedział powinnam zacząć szukać dalej. - Susan była zbyt uparta i zbyt zdeterminowana by dać się zniechęcić. - Cóż twoje sumienie jest twoje, albo sam je zignorujesz, albo powiesz w końcu co mam dla ciebie zrobić, by je uciszyć. - Była to śmiała teza, ale jeśli każdy w tym mieście zrobił coś, że musiał się schować to znaczy że “moralność” była w tych ludziach giętka.
- Nie mam pojęcia. Pamiętaj jeszcze parę godzin temu nawet cię nie znałem. Nie wiem co mogłabyś dla mnie zrobić.- zamyślił Whatts przyglądając w zaciekawieniu Susan.- Jak śmiała jesteś?
- Nie obrażaj naszej inteligencji krążąc niezdecydowanie wokół tematu. Powiedz czego chcesz a ja ci powiem czy jestem wstanie ci to dostarczyć. - Susan nie była śmiała ale znała zasady targowania się. Te po pierwsze szło lepiej jak znało się cenę pierwotną. Tom wiedział czego ona chce i mógł wiedzieć już że jej na tym zależy więc cena już poszła w górę. Teraz należy zobaczyć czy jest w stanie ją zapłacić.
- Nie mam pracownicy, która mogłaby rozruszać towarzystwo wieczorami.- wskazał kciukiem na scenę. - A dokładniej striptizerki. Nie jestem pewien czy byś była zainteresowana tą robotą.
- Biorąc pod uwagę jakże optymistyczne prognozy reszty mieszkańców raczej nie dożyje do czasu własnego biznesu…- Głos miała iście martwy, gdzieś wewnątrz wiedziała, że tak się to skończy. To pierdolone miasto żyło strachem, obłudą i seksem. - Zgoda zobaczymy się wieczorem. Ile za to? - Wskazała na szklanki po bourbonie i Whisky.
- Można powiedzieć, że za darmo.- odparł Tom wzruszając ramionami i splatając.- Na koszt firmy.
Susan [url=http://i.pinimg.com/564x/b9/dd/de/b9ddde8149900a44718ed2c8a0a11116.jpg] popatrzyła na niego zimno[url] i wyjęła z portmonetki kwotę jaką zapłaciłaby za to w NY.
- Wolę nie mieć u ciebie długów, jeszcze magicznie oprócz tańczenia pojawią mi się inne obowiązki w umowie. - Umowa była uczciwa co nie znaczy, że Susan musiała się ona podobać. Teraz wiedziała, że każdy w tym mieście po prostu w manewruje ją w bycie ich dziwką. Może powinna po prostu ruszyć przed siebie i zobaczyć co się stanie.
Wstała i skierowała się do drzwi zamierzała przejrzeć jeszcze raz umowy które podpisała, uznała, że to nie możliwe, że coś przeoczyła, zawsze dokładnie wszystko czytała.
Tyle że tą akurat przeglądała pod presją czasu i obecności Eleonore. Drugie przejrzenie pozwoliło odkryć odnośniki dotyczące “ochrony”, lecz było to opisane tak ogólnikowo, że Susan uznała wtedy że chodzi o system alarmu podłączonego bezpośrednio do biura szeryfa, a nie piekielne wilki żyjące w ścianach budynku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline