Rozpoczął się szalony taniec. Z jednej strony potężny jak góra, zielonoszary troll. A z drugiej grupka awanturników, która rozpierzchła się naokoło, uciekając z walącego się budynku. Strzały elfa najwyraźniej nie robuiły na potworze wrażenia, w większości grzęznąc w ciele. Podobnie miało się z bełtami z kuszy Santiago. Magiczne pociski wylatujące prze okienko były nieco bardziej irytujące, więc troll postanowił najpierw uporać się z tym problemem. Ruszył w stronę bunkra z zamiarem zawalenia go do reszty. Na drodze stanęli mu Anton i Karl i mimo, że podziabali mu uda, to skończyli obaj połamani i ciśnięci o skałę nieopodal. Krasnolud, zupełnie nie po krasnoludzku zaatakował od tyłu, toporem chcąc przeciąć ścięgna pod kolanami olbrzyma. Nocną ciszę przeszył ryk bólu, a troll opadł na jedno kolano, zatrzymując się nie dalej niż dziesięć stóp od schronu. Kolejna magiczna iskra uderzyła go w nozdrza. Zerwał się, odpychając ponawiającego cios Helma. Krasnolud znieruchomiał. Elfia strzała świsnęła w powietrzu, wbijając się tuż poniżej czerwonego oka. Musiał zaboleć, bo troll chrumknął i zmienił decyzję odnośnie celu ataku. Teraz priorytetem stał się elf. Z zadziwiającą jak na trolla chyżością, troll skoczył ku niemu, gwałtownie skracając dystans. Limhandil nie czuł się bezpiecznie, gdy od potwora dzieliło go zaledwie kilka kroków (lub patrząc z perspektywy trolla, zasięg olbrzymiej maczugi).