Bohaterowie przywiązali konie do gałęzi i podeszli ostrożnie do domu. Konie dalej rżały, i z pewnością było wiele w tym racji, że jeśli ktoś był w środku, to na pewno je usłyszał.
Oswald już z początku ostrzegł towarzyszy o obecności osób trzecich w domu, na poddaszu. Bohater postanowił wejść jako pierwszy, za nim ruszył Randulf i na tyłach Morwena z kotem, który to wbijał swoje pazury w obranie swojej właścicielki, kuląc się przy tym w jej ramionach.
Kiedy już przekroczyli próg domostwa spostrzegli, że po jednej ze stron był mały ołtarz obłożony czystym białym płótnem, a na nim stał kielich o złotym kolorze. Wewnątrz było dosyć ciemno, ale światło, dochodzące z zewnątrz nie pozwoliło bohaterom dostrzec wszystkiego. Dopiero teraz bohaterowie spostrzegli, że witraże w oknach przedstawiały sylwetkę kobiety.
Dom był drewniany, a zgodnie z uprzednimi słowami Oswalda bohaterowie byli w stanie usłyszeć, jak gdyby kroki. Na zewnątrz słychać było tylko rżenie niespokojnych koni. Bohaterowie skierowali się na górę i gdy tylko wkroczyli na piętro, na zagracony strych, zauważyli cztery cienie. Istoty były nastawione agresywnie w stosunku do bohaterów, gdy tylko ich zobaczyli skierowali się w ich stronę. Dwóch z nich miało, jak gdy miecz, jedne nie miał żadnej broni zaś trzeci, jak gdyby dwa sztylety. Tak jak i ostatnim razem ich sylwetki się, jak gdy lekko zmieniły, wiły, tak że nie dało się powiedzieć kim owe istoty są.