Niekiedy postępowanie wojskowych wyższych stopniem stanowiło dla Kita prawdziwą zagadkę i utwierdzało go w mniemaniu, iż im wyższa tym mniejsze było zapotrzebowanie na szare komórki.
No bo po co niszczyć sprzęt, który może się przydać? Na dodatek w sytuacji, gdy nie jest to koniecznością? Wszak można było zabrać najbardziej poszkodowanych i najciekawsze zdobycze, a hummery i ciężarówka bez problemów dojechałyby do bazy. A jeśli pojazdy nie były potrzebne, to Kit z przyjemnością zaopiekowałby się wszystkimi.
Po co więc takie marnotrawstwo i rozrzutność?
I potem dziwić się, że cywile zarzucali wojskowym marnotrawienie pieniędzy.
A na dodatek te śmigłowce...
Czyżby aż tak troszczono się o wyniki ich misji, że środki bezpieczeństwa aż tak przerosły logiczne wymagania? Czyżby innym aż tak się nie powiodło? Czyżby byli jedyną grupą z wysłanych, której udało się wrócić?
To brzmiało, delikatnie mówiąc, kiepsko.
* * *
Lekarz w bazie "rozbroił" prowizoryczny opatrunek, założony jeszcze na szosie, a potem nie dość, że pobrał Kitowi całe morze krwi (niby do badań), to jeszcze nafaszerował go różnymi świństwami, które miały go uodpornić na różne znane i nieznane nauce wirusy i bakterie.
Kit czuł się jak skrzyżowanie ofiary wampira ze świnką doświadczalną, ale uznał, iż było to lepsze niż - na przykład - zamknięcie na parę tygodni w izolatce...
-
Zgłoszę się do medyka, jeśli tylko poczuję się gorzej - zapewnił, gdy lekarz wypuścił go wreszcie ze swego gabinetu, wpierw potraktowawszy skaleczenia plastrem w sprayu i wręczywszy "rannemu" parę garści tabletek, do której dołączono długą listę zaleceń i ostrzeżenie, że część z nich kiepsko się komponuje z alkoholem.
A wprost z gościnnych ramion medyka Kit trafił wprost w szeroko otwarte ramiona agenta NCIS.
* * *
Przesłuchanie nie trwało długo.
Agent Whellers był w miarę sympatyczny, ale Kit z definicji nie wierzył przedstawicielom służb śledczych i pokrewnych im instytucji. Dlatego też wypowiadał się dość oszczędnie i wdając się w szczegóły tylko tam, gdzie Whellers był bardziej dociekliwy, co rusz odwołując się do nagrań, które - nieujawnianym zresztą zdaniem Kita - były mniej zawodne, niż ludzka pamięć.
I ani słowem nie wspomniał o zdobytych podczas wyprawy trofeach.
* * *
Pożegnawszy się z agentem Kit zawędrował do stołówki, gdzie wreszcie w spokoju mógł się najeść, a potem trafił do przydzielonego mu pokoju...
...gdzie niespodziewanie zaszczycił go nieoczekiwany gość.
Już po przesłuchaniu, ale nie tak późno Elizabeth zastukała do drzwi pokoju zajmowanego przez Carsona.
-
Proszę... - Wylegujący się na łóżku Kit nie raczył wstać i podejść do drzwi by sprawdzić, któż ma zamiar go odwiedzić.
-
Nie przeszkadzam?- Zapytała Elizabeth widząc odpoczywającego Kita.
Zatrzymała się w otwartych drzwiach.
-
Ty? Nigdy! - odparł Kit, zrywając się na równe nogi. -
Wejdź, proszę. Taki gość... Gdybym wiedział wcześniej, zamówiłbym ciasteczka i kawę - dodał żartem. -
Siadaj, proszę. Chcesz się czegoś napić?
-
Daj spokój.- Uśmiechnęła się zamykając za sobą drzwi. -
To był ciężki dzień dla nas wszystkich.- Skorzystała z zaproszenia i usiadła na brzegu łóżka. -
Może być woda.
Pokoje wyposażone były niemal po spartańsku, ale o podstawowe potrzeby mieszkańców zadbano. Kit wyciągnął z niewielkiej lodóweczki butelkę wody gazowanej i podał ją Lili.
-
Częstuj się - powiedział.
Van Erp upiła małego łyka.
-
To był naprawdę ciężki dzień. Nie wolny od błędów. Moich błędów, które mogły zaważyć na życiu innych.
-
Tak...? - Kit spojrzał na nią z zainteresowaniem. -
Jakimiż to błędami obciążasz swoje sumienie?
-
Zawsze są jakieś. - Odpowiedziała ogólnie. -
Strata hummera, na przykład.
-
Przesadzasz. - Kit machnął ręką. -
Po pierwsze, hummer nie był nasz, po drugie, manewr był dobrze wykonany i zgodny z zapotrzebowaniem. Pomyśl, że ocaliliśmy trzy pojazdy z czterech. Poza tym... Lotnictwo rozwaliło w pył nasze pojazdy, więc sama widzisz, że jeden hummer mniej, jeden więcej, to i tak nie ma znaczenia.
-
Ranna Jane i ty.- Lili podała drugi przykład.
-
J.R. sama się napraszała - odparł. -
Gdyby nie jechała sama na tym stalowym rumaku, to sytuacja wyglądałaby całkiem inaczej. A to była jej, nie do końca rozsądna, decyzja. Bo harley jej się spodobał... - dodał z ironią.
-
Mogłam jej nie pozwolić na to. - Powiedziała z żalem. -
Powinnam była przewidzieć, że będą jakieś utrudnienia.
-
Serio? Nie pozwolić? - Kit z zainteresowaniem przyjrzał się Lili. -
Pewnie dać w łeb, związać i zapakować do ciężarówki, na dodatek nafaszerowaną usypiaczami...
-
Przestań. - Oburzyła się lekko. -
Masz mi pomóc znaleźć słabe punkty, a nie linię obrony.
-
Chcesz się stać jeszcze lepszą? - Kit spróbował odgadnąć motywy, jakimi w swych rozważaniach kierowała się Lili. -
Uważam, że za bardzo się przejmujesz. Stawiliśmy czoło stworom, z jakimi ludzkość do tej pory spotykała się tylko w bajkach, filmach i grach video i wyszliśmy z tego zwycięsko mimo braku odpowiedniej broni i doświadczenia. Zastanów się lepiej, czy wspomnianych przez ciebie błędów można by uniknąć i co by się stało, gdybyśmy, na przykład, nie stracili tego hummera.
-
Chcę uniknąć podobnych błędów w przyszłości. I muszę się przejmować. To ja muszę później napisać raporty.- Lili wypiła jeszcze łyk i bardzo żałowała, że to jednak nie jest nic mocniejszego.-
Jak się w ogóle czujesz? - Zmieniła temat.-
Powinnam była zapytać o to na początku.
-
Silny, zwarty i gotowy - odparł Kit. -
To było, prawdę mówiąc, tylko zadrapanie. Pancerz przejął większość siły ataku. Bywało gorzej. - Poruszył palcami, by udowodnić, że są w pełni sprawne, a potem przesunął dłonią po bliznach, stanowiących dowód wspomnianego "gorzej". -
Ale uważam, że przy tym posterunku popełniłaś błąd...
-
Bo nie pozwoliłam ci uganiać się za tymi kreaturami?- Lili uważnie śledziła ruch jego ręki, jakby dokładnie chciała się przekonać czy jest rzeczywiście zdrowa. A później przeniosła spojrzenie na oczy rozmówcy.
-
Bo pozwoliłaś, by jakieś trupojady żarły ciała naszych żołnierzy - odparł. -
Takie coś nie wpływa dobrze na żołnierzy.
-
Jak i puszczenie ich bez rozpoznania w teren - odpowiedziała wyraźnie poruszona zarzutami.
Kit pokręcił głową.
-
Mieliśmy zasięg, a w hummerach i ciężarówce byliśmy bezpieczni - odparł. -
Wystarczyło kawałek odjechać i wystrzelać. Stracilibyśmy dwie, trzy minuty, a cały czas bylibyśmy w ruchu.
-
Nie zamierzam się tłumaczyć z podjętych decyzji.- Powiedziała siląc się na spokój van Erp. Bo zarzuty Kita bardzo ją dotknęły.
-
Nie wymagam od ciebie żadnych tłumaczeń, bo częściowo cię rozumiem - odparł. -
Przedstawiam tylko punkt widzenia zwykłego śmiertelnika.
-
To dobrze - powiedziała pojednawczo. -
Bo to nie była łatwa decyzja.
-
I nie ostatnia taks... - Słowa nie były wcale pocieszające, bo i nie miały takie być. -
Z pewnością nie pocieszą cię słowa, że widziałem wielu dużo gorszych dowódców. - Spojrzał na Lili z lekkim uśmiechem.
-
Przeżyłeś ich, to przeżyjesz i mnie z moimi niedociągnięciami.
-
Przesadzasz z tymi niedociągnięciami. - Pokręcił głową. -
Sprawuj się tak, jak do tej pory, to będzie dobrze - zapewnił.
-
Dzięki.- Uśmiechnęła się. -
A jako dowódcy muszę zapytać jak było na przesłuchaniu? Nie męczyli cię zbytnio?
-
Poszedłem jako jeden z ostatnich, więc agent Whellers był już chyba trochę zmęczony tyloma podobnymi do siebie zeznaniami - odparł Kit. -
Ja się zbytnio nie rozwodziłem nad szczegółami, a on zadał mi tylko parę dodatkowych pytań, szczególnie o tego potwora, co nam zniszczył limuzynę. Same drobiazgi.
-
To dobrze. - Lili podniosła się. -
Jutro będziemy już w bazie i będzie się można wyspać we własnym łóżku. Póki co, odpoczywaj. To rozkaz - dodała żartem.
-
Tak jest, wasza wysokość - odparł podobnym tonem Kit, który również się podniósł. -
Czy to dlatego już uciekasz?
-
Po części - powiedziała idąc w kierunku drzwi. -
A po części dlatego, że sama chcę się położyć. Do jutra, Kit.
-
To skarb mieć takiego dowódcę - odpowiedział. -
Słodkich snów, Lili.
-
Obawiam się, że nie będą. - Wypowiedź była gorzka, a po niej sierżant van Erp opuściła gościnne progi Carsona, który przez moment jeszcze wpatrywał się w zamknięte drzwi. Jako że na rozterki Lili (w związku z nieobecnością tej ostatniej nic poradzić nie mógł), wykąpał się, a potem poszedł spać.