Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2019, 22:54   #8
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Animals came from miles around
So tired of walking, so close to the ground
They needed a chance, that's what they said
Life is better walking on two legs
But they were in for a big surprise...

No Spill Blood, Oingo Boingo

Prawie cztery kilometry kwadratowe. Tyle właśnie zajmowało to bagno zepsucia wyłożone betonem i gipsem, gdzie krzyki pełne strachu oraz bólu mieszały się z mechanicznymi, przesiąkniętymi apatią odgłosami strzałów. Jo nie czuła jednak potrzeby na ten temat pomstować, bo taki stan rzeczy nie był niczym nowym. Co więcej, w jej umyśle jawił się jako zupełnie naturalny – odkąd pamiętała, jeden człowiek zawsze był drugiemu wilkiem. Jedyne, co się zmieniło, to skala. Dawniej ten kocioł pełen żółci ograniczał się do osady, księstwa, może dwóch wojujących ze sobą państw, ale teraz jego zawartość rozlała się na całą parszywą planetę. A wraz z nią krwiopijcy. Tak, może i wampiry postrzegały się wzajemnie jako chodzące archaizmy, ale stereotyp ten był dla Jo całkowicie wyssany z palca. Żeby zadać mu kłam wystarczyło tylko przyjrzeć się portretowi współczesnej pijawki. Na każdego tetryka opłakującego w swoich komnatach upadek sławetnej Kartaginy przypadało kilkunastu wygłodniałych i łasych na wpływy oportunistów, którzy manipulowali społeczeństwem z wprawą, o jakiej zwykły człeczyna mógł jedynie śnić. Czy tę mknącą w dół spiralę wyzysku i przemocy dało się zatrzymać? Warto było próbować? A nawet jeśli, co potem? Mając wzgląd na ludzką naturę, czy inny, pozornie „bardziej sprawiedliwy” system nie podzieliłby losu obecnego? Odzyskując kontrolę, Joanne pociągnęła za cugle narowistego procesu myślowego. Chociaż postawione pytania miały charakter stricte teoretyczny, to sam fakt, że zalęgły się w jej łepetynie zakrawał na komedię. Oraz na herezję. Wzorowa córa klanu, nie ma co. Chichocząc i kręcąc głową, Jo kontynuowała marsz.

Garść minut później minęła karetkę, do której dwaj podchmieleni sanitariusze pakowali właśnie jakiegoś podziurawionego jak sito chłopca. Ten rzęził bez przekonania, dławiąc się własną krwią. Zasłyszany wcześniej sygnał był jedynie proformą, wył dokładnie tyle, ile potrzeba było, aby dotrzeć na miejsce wypadku i ani chwili dłużej – w Harlemie wartość ludzkiego życia wypadała blado względem porządnie naładowanego akumulatora. Coś jak z belą siana i dolą średniowiecznego chłopa. Im bardziej rzeczy się zmieniają, tym bardziej pozostają takie same. Kuglarka zasępiła się trawiąc tę myśl. Rozważając coś nader intensywnie, na moment dołączyła do półkręgu gapiów blokujących chodnik. Jednak kiedy spojrzała na rysy chłopaka, wyczytała w nich jedynie ulgę. Ulgę, że to już koniec. Że niesprawiedliwość żyjącego świata nareszcie ustępuje pola błogiemu niebytowi. Niektórzy bali się śmierci. Dla innych, takich jak to dziecko, była ona największą z możliwych nagród. Wampirzycy pozostało tylko pokornie uszanować jego wybór.

Drugiego postoju w swoim kursie na Park Avenue Armitage dokonała po może dwóch kwadransach. Była to przerwa mocno niestandardowa, bo przymusowa, zarządzona pod dyktando jej błędnika oraz bębenków. Jo co prawda nauczyła się mentalnie tłumić odgłosy dziewczęcych krzyków zakrapianych rubasznym śmiechem, ale kiedy wrzask rozległ się w alejce niespełna pięć stóp od niej, córa Kaina wykrzywiła twarz w grymasie bólu i zatrzymała się wpół kroku. Mimowolnie spojrzała przez ramię na plątaninę ciał. Na kolejny akt znany od zarania dziejów, który bez problemu odnajdywał się we współczesnych realiach. Pragmatyzm doradzał Joanne iść dalej jakby nic się nie stało, ale sumienie przyszpiliło jej podeszwy do asfaltu przemysłowymi nitami. Nim jednak konflikt moralny rozgorzał w niej na dobre, po przeciwnej stronie ulicy zatrzymał się policyjny radiowóz. Z auta wytoczyła się para mundurowych o szerokich karkach. Pierwszy z zamiłowaniem ściskał półmetrową czarną pałkę. Jego partner natomiast miętolił guzik kabury tak pożądliwie i obscenicznie, że zawstydziłby niejednego alejowego gwałciciela. Armitage, pozbawiona możliwości zabawy w obrończynię uciśnionych, zeszła stróżom prawa z drogi. Chociaż prawdziwsze byłoby stwierdzenie, że odskoczyła od zaułka jak poparzona, bo nie chciała ryzykować, że chłopcy o glinianych odznakach i rekinich uśmiechach ją także obiorą sobie za cel.



Zanim trójka murzynów zdała sobie sprawę, co się dzieje – o podciągnięciu spodni nie wspominając – jeden z nich został złapany za kołnierz i szarpnięty w tył. Zaskoczony, zboczeniec stracił równowagę, a silne ramię prawa cisnęło go na pogranicze między jezdnią a chodnikiem. Mężczyzna zarył gołymi udami i wciąż naprężonym przyrodzeniem o beton pozostawiając za sobą strzępki porwanej skóry. Ale jak zarzynane prosię zaczął kwiczeć dopiero kiedy posterunkowy Kennedy roztrzaskał mu lewy obojczyk. Nadgarstki i kolana były następne w kolejności. Ciosy padały precyzyjnie i szybko. Każdemu uderzeniu pałką towarzyszył głuchy pogłos – trochę jak gałęzie łamiące się na wietrze.

- O c-co się kurwa rozchodzi, przecież szef wam wczoraj zapła… - kolega poszkodowanego odzyskał zdolność mowy mniej-więcej w momencie, gdy Kennedy zabierał się do renowacji czaszki jego ziomka. To jednak drugi stróż prawa i porządku, ten nazwiskiem Todd, udzielił wyjaśnień pozostałym dewiantom. Szybko i zwięźle, przy pomocy odrobiny ołowiu, która zrykoszetowała od pokrywy śmietnika. Uliczkę wypełnił ostry zapach moczu, a policjant z rewolwerem uśmiechnął się przyjacielsko do swoich ofiar dając im do zrozumienia, że właśnie oddał strzał ostrzegawczy.
- Powiem ci, małpko, o co się rozchodzi. Szychtę skończyłem dziesięć minut temu. W domu czeka na mnie sześciopak i dwie kreski. Ale zanim zdążyłem odwiesić czapkę wywołał mnie dyspozytor, bo wam, pierdolone zwierzęta, zachciało się ruchać na ulicy.
Kolejny strzał. Huk. Iskry. Tym razem zdecydowanie bliżej, może trzy centymetry od butów podejrzanych.
- Ale najbardziej boli mnie, że po tym jak zawlokę wasze zawszone dupska na posterunek, będę musiał wypełniać pięć stron papierkowej roboty. Od łebka.
- Zawsze możemy ich odstrzelić. Papier pójdzie szybciej, zwłaszcza że to czarnuchy –
dobrodusznie podpowiedział koledze Kennedy wykonując kolejny zamach pałką. Ten zaowocował oswobodzeniem sporej partii zębów z ust pierwszego oprycha. Po betonie rozprysnął się wachlarz juchy. Rozważając sugestię partnera, Todd potarł lufą kraniec swojej skroni. Uśmiech na jego twarzy rozrósł się do rozmiarów karykaturalnych. Był jak coś wyjęte z koszmaru.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 15-04-2019 o 13:13.
Highlander jest offline