14-04-2019, 20:51
|
#160 |
Markiz de Szatie | Wilgraines wykorzystał czas w kryjówce na załatanie skafandra. Wiedział, że to prowizoryczne zabezpieczenie, lecz póki była możliwość korzystania z pewnej ochrony, chciał to wykorzystać. Kto wie jakie niespodzianki przygotowała dla nich strefa? Wcześniej przedzierali się przez zarodnie, słyszał też opowieści z mostu, gdzie pojawiły się jakieś paskudniki oraz był świadkiem jak Abi wyciągała z rany coś na wzór wija parecznika. Mógłby spisać gatunki strefowców w swoim dzienniku dla dobra nauki. Nieźle sobie radził z rysowaniem, więc mógłby również dołączyć szkice. W tej jednak chwili należało myśleć o dalszej części wyprawy i uzupełnić ekwipunek przede wszystkim o żywność. Mervin skorzystał na fakcie, że konserw było pod dostatkiem. Wziął też kilka opatrunków i bandaży. Niebawem był gotów do wymarszu. Nie chciał wikłać się w konflikt między Nickiem, a Marianem. Starał się zachować neutralność w jałowych sporach podszytych wybujałym ego.
Uśmiechnął się słysząc wynurzenia Sig. - Dobry materiał genetyczny masz w zasięgu...- mrugnął. - Tyle, że nie ma żadnej gwarancji, że potomstwo nie będzie skażone strefą. Z gromadką zmutowanych bachorków będziesz miała szansę być idealną strefomamą. W razie gdybyś potrzebowała pomocy w opiece, to mogę wpadać w weekendy, by dorobić do uczelnianej pensji. - zażartował doktor.
Śmiech rozładował atmosferę zagrożenia i niepewności. Był chwilowym lekarstwem na położenie, w którym się znaleźli. W piekle dawnego Londynu godnym niezłej opowieści horror-fiction... |
| |