-
Cześć. - Nana uśmiechnęła się do chłopca. -
Ten rudzielec jest kolegą Eshata, ale ja chciałbym go dopiero poznać. - A, no chyba, że tak - dzieciak przytaknął energicznie, jakby właśnie została mu wyjawiona jedna z pradawnych tajemnic wszechświata. Opuścił swoją grabkę najwyraźniej uznając, że Nana należy do tej - zadziwiająco licznej - grupy niedotykalskich dziewcząt.
- Nazywam się Felix, a to jest Alicja - wycelował palcem oskarżycielsko w drugie dziecko, które właśnie zmniejszało odległość względem nich. Niesione na barana przez osobnika, z którym Shateiel chciał się zaznajomić. Eshat był ubrany nieodpowiednio do epoki, ale zdecydowanie właściwie względem piastowanego stanowiska. Jego sutanna, bazująca na bieli i złocie, tworzyła również ładny kontrast z teatralnym strojem Felixa.
- Witam Cię, Shateielu. Widzę, że nie mieliście problemów z trafieniem - mistrz ceremonii uśmiechnął się do dwójki skrzydlatych i zsadził pasażerkę na gapę ze swych barków, po czym zajął miejsce obok nowoprzybyłych.
- Pozwolę sobie na pominięcie oficjalnych ceremonii powitalnych, gdyż masz zapewne wiele pytań. Postaram się udzielić możliwie wyczerpujących odpowiedzi.
- Pani pachnie jak zaufanie wymieszane z żalem. Dziwny zapach. Ale przyjemny - powiedziała Alicja, która, bóg wiedział kiedy, znalazła się obok Nany i, trzymając dłonie za plecami, właśnie zdawała się... wąchać jej ubranie.
-
Ubranie jest tutejsze, musiałam się wpasować w styl panujący w okolicy. - Nana spoglądała na Eshata z zainteresowaniem, choć Shateiel czuł wobec tej istoty szczere obawy. -
Czy chcesz odpowiadać na pytania dotyczące upadłych w towarzystwie Felixa i Alicji?
Anioł przytaknął spokojnie głową.
- Te pociechy to... wizytacja ze wspólnoty o podobnych założeniach do naszej, toteż nawet preferowałbym, aby przepływ informacji między nami miał charakter otwarty. W końcu jak inaczej można budować zaufanie oraz trwałe sojusze? -Niektórzy robią tą siłą. - Nana wzruszyła ramionami. -
Kim jesteś? Co to za dziwne miejsce.. Ta świątynia… ci ludzie. Ta seksta. - Shateiel pozwolił sobie na grymas, który nigdy nie zagościłby na twarzy zakonnicy.
- Seksta (!) - podchwycił Felix, po czym, z oczyma świecącymi jak dwa konspiracyjne paciorki, odbiegł w stronę swojego tornistra i czapki. Dziewczynka o czarnych włosach tylko przewróciła oczyma, najpewniej chcąc zgrywać bardziej dorosłą od kolegi.
- Mówi się sekta, moja przyjaciółka po prostu żartowała. To żart słowny (!) - upomniał odbiegającego chłopaczynę główny anioł wspólnoty.
- A i nie jesteśmy sektą. Chociaż... jeżeli ktoś używałby nader rygorystycznych, nieprzychylnych definicji... ale myślę, że “wspólnota religijna” pasuje do naszych założeń lepiej. Świątynia jest poświęcona Lucyferowi, co zapewne zauważyłeś. A naszym celem jest dalsza realizacja jego planu przebudzenia ludzkiego potencjału. Nie licząc dopasowania do obecnych realiów, nasze założenia zmieniły się niewiele od czasów Wielkiej Wojny. - I przebudzacie go pozbawiając tych ludzi dostępu do technologii? - Nana skrzywiła się. Shateiel nigdy nie był przekonany do pomysłów Lucyfera… Ich przywódca opuścił ich… skazał na wieczne potępienie… sami się skazali podążając za nim.*
Valerius zmierzył ją spojrzeniem, które sugerowało, że Nana po raz kolejny zaczyna rozniecać między nimi antagonizm. Eshat wyłapał jego wzrok i pokręcił głową.
- Spokojnie, przyjacielu. Twoje oddanie sprawie jest godne pochwały, ale... istnieje również coś takiego, jak nadmierna determinacja. Nie ma potrzeby się (znów) unosić. A co do Twojej wypowiedzi, Shateielu, to uważam ją za odrobinę generalizującą. Technologia użytkowa jest u nas w pełni dostępna i utrzymywana na najwyższym poziomie. Grupka Rabisu za nią odpowiedzialna z pewnością stwierdziłaby nawet, że na poziomie wyższym niż w innych społecznościach. To samo mogę z całą pewnością powiedzieć o medycynie i -...
- Seksta upadłych aniołów! - Felix wystrzelił spod stolika, sprawiając, że Valerius widocznie zachwiał się na krześle. Dzieciak miał na twarz naciągniętą czapkę, z której ktoś pośpiesznie odcerował parę łat tworząc otwory na oczy. Dodając do tego szpic nakrycia głowy, otrzymywało się... coś na kształt granatowej maski Ku-Klux-Klanu. Val zakrył dłońmi twarz, ale przez jego palce zauważyła koniuszki uśmiechu. Eshat zatrzymał monolog. Był widocznie zatkany.
Nana nachyliła się i zsunęła czapkę z twarzy chłopca.
-
To nieładnie przerywać komuś w pół zdania. - Shateiel pozwolił by zakonnica obdarzyła Felixa jednym z tych typowych dla siebie ciepłych uśmiechów. -
Eshat, właśnie opowiadał mi bardzo ciekawe rzeczy. - Dobrze mu tak, w ogóle nie umie się zachować - mruknęła Alicja, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że wąchanie obcych także nie stanowi szczytu kultury osobistej.
- Moderujemy jedynie technologię z zakresu rozrywki, która ma przykrą tendencję do... rozpraszania tudzież wypaczania ludzkiej psychiki. Aspekty stricte ideologiczne dziecka są nadzorowane przez samych rodziców do osiągnięcia jego pełnoletności. - I nie wydajecie do tego “nadzorowania” podręczników? - Świadomość Nany prawie westchnęła. Shateiel nie lubił tego całego bawienia się w dyplomację.
- Nigdy nie mieliśmy ku temu podstaw - odpowiedział całkiem na poważnie Eshat, zdawałoby się nie zauważając ironii w głosie kobiety.
- Wszyscy członkowie naszej społeczności posiadają wysokie standardy moralne. Wszyscy też zawarli pakt wiary z kimś z okolicznych skrzydlatych, toteż istnieje między nami swoista więź empatyczna. Jedni rozumieją bolączki drugich, a co za tym idzie również ich poglądy na świat.
Felix podskoczył niezdarnie do góry próbując chwycić czapkę dyndającą mu nad głową. W oczach chłopca było coś... nietypowego. Oczywiście poza tym, że ich naturalny kolor przyćmiewało złoto iluzji. Nana dostrzegła w patrzałkach swoisty dualizm, mieszaninę sprzeczności. Z jednej strony nieposkromiona energia i wieczny optymizm dziecka, a z drugiej coś starego. Wiekowego i obeznanego z każdym, nawet najpaskudniejszym zakamarkiem upadłego świata. Co więcej, przyzwyczajonego do owego paskudztwa. No i to delikatne przebarwienie na tęczówce prawego ślepia...