Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2019, 05:14   #89
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 30 - 2037.III.19; cz; zmierzch

Czas: 2037.III.17; wt; wieczór; g. 21:30
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - klub “The Hood”; sala główna
Warunki: pomieszczenie, ciepło, sucho, jasno




- Za św. Patryka! Za Irlandię! - od jednego z licznych stolików w klubie wzniósł się wesoły, nieskrępowany i nasączony promilami okrzyk. Okrzyk, tak samo jak poprzednie i pewnie następne tej młodej jeszcze nocy podchwyciły inne gardła. Przez salę przeszła fala mniej lub bardziej zgranych toastów wznoszonych ku chwale Irlandii i Irlandczyków. Nawet klub zdawał się obchodzić to święto bo widać było flagi Irlandii i zielone wstawki i ozdoby były wszędzie gdzie się dało je wcisnąć, powiesić czy zamocować w inny sposób. Nawet muzycznie co jakiś czas leciały mniej lub bardziej albo wcale zremiksowane kawałki irlandzkiego folku, metal folku, techno folku z niezliczonymi domieszkami.

Tym razem jednak, znad tego jednego stolika okrzyk wzniósł xcomowiec. Ale tego zapewne poza obsadą tego stolika nikt z gości nie wiedział. Ruben nie miał większych trudności z wyborem kogo zaciągnąć dzisiaj do klubu. Irlandczyków! A do irlandzkich korzeni okazało się, że poczuwało się dwoje partyzantów. On, nazywał się O’Brian a ona Kelly. Właściwie nie było wiadomo czy naprawdę mogli udowodnić swoją irlandzkość ale tak pewnie obecnie było z wieloma narodami. Gdy po Inwazji, wszystko się dokładnie wymieszało na całym globie i całe nacje opuszczały sputoszone wojną rejony próbując się ewakuować tam gdzie się dało a nie gdzie chcieli czy ktoś ich chciał. I nadal się to mieszało chociaż teraz raczej z przyczyn ekonomicznych. Nie tylko taki korporacyjny ważniak jak Collins był gotów przenieść się za chlebem na drugi koniec świata. Gdy miało się kredyty i potrzebne dokumenty podróż na większości miejsc na tej planecie nie stanowiła większego problemu. Przynajmniej oficjalnie. Oczywiście tam gdzie działały porty i lotniska. I nie licząc takich miejsc jak Kuba gdzie cała wyspa była jedną, wielką bazą obcych i ludzie nie mieli tam właściwie wstępu. Więc i taki mały ale tradycyjnie całkiem mobilny naród jak irlandzki mógł się objawić w każdym miejscu na świecie. I dwójka trafiła się nawet w podobno porzuconym i bezludnym browarze Lempa.

Lokal pod patronatem Alvareza jako lokal rozrywkowy sprawdzał się świetnie. W końcu obchodzili tradycyjne święto z dawnego świata! I nie wyglądało na to, by lada chwila miała wpaść tu policja czy nawet ADVENT. W końcu klub był położony w samym sercu bardzo niechętnej siłom rządowym dzielnicy. Nie było pewne czy choćby w takim Night City taka swoboda, hasła i nastroje buntowniczo - rewolucyjne nie zaowocowałyby nalotem odpowiednich sił porządkowych. Tymczasem tutaj pewnie większość gości i obsługi stanowił “element aspołeczny” czy “niepoprawny politycznie” jakby to pewnie napisano w policyjnych raportach. W miarę jak w głowy i żołądki wchodziły kolejne kolejki, kufle i promile, w nozdrza uderzały kolejne shoty towarzystwo robiło się coraz śmielsze i głośniejsze. Leciały już pierwsze hasła przeciw ufokom, ADVENT-owi i rządowym sprzedawczykom. W klubie, w tą noc, panowała atmosfera szampańskiej, nieskrępowanej zabawy rodem z dawnego świata gdy to właśnie ludzie byli panami tej planety i nie musieli jej dzielić z nikim innym. Niestety takich miejsc i nocy jak tu i teraz z każdym rokiem zdawało się być coraz mniej i mniej.

Poza parą młodych xcomowych Irlandczyków przy stoliku siedziały jeszcze dwie osoby. W przeciwieństwie do nich miały tutaj konkretne zadanie do wykonania. Czarnoskóry przedstawiciel Lawa poza tym, że robił za przewodnika i lidera tego wesołego stadka to miał się rozmówić z ludźmi Alvareza jakich tutaj reprezentował szef barmanów. Z nim też miała rozmówić się ciemnowłosa dziewczyna w sprawie wymiany towaru na kredyty. Dlatego kilka kolejek temu wrócili z zaplecza klubu.

- To co masz? Ile tego? Co za to chcesz? - tak mniej więcej można było streścić rozmowę szefowej handlowców z barmanem który właściwie też był i paserem. Matylda przyniosła ze sobą tylko próbkę ale wystarczyło aby szef kramu zorientował się z czym ma do czynienia. Umówili się na wymianę jutro dochodząc do porozumienia. Obie strony wydawały się być zadowolone. Jutro Kanadyjka miała przywieźć porcję sprzętu a w zamian dostać ugadane 300 kredytów. Sprawa z kontenerem z jaką przyszedł Ruben, tak jak przewidywał Law, napotkała większe trudności.

- Że niby wy macie dowodzić całą akcją? - barman z niedowierzaniem zapytał jeszcze raz o to co Ruben właśnie powiedział. Wydawało się, że poza tym detalem dostał chyba taką odpowiedź jakiej się spodziewał. No ale ten pomysł wyraźnie go zaskoczył. Przez chwilę nie odzywał się oglądając pudełko medpaka przyniesione przez Matyldę jako próbkę towaru. W końcu wzruszył ramionami mówiąc, że przekaże co trzeba szefowi i by Ruben też jutro przyszedł dowiedzieć się co szef postanowi. Ale sądząc po minie szef barmanów w tym lokalu spodziewał się kłopotów po takiej propozycji.




Czas: 2037.III.20; pt; zmierzch; g. 18:30
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Oakville; wybrzeże Mississippi
Warunki: na zewnątrz, chłodno, wilgotno, zmrok


Alvarez najbardziej chyba zaskoczył własnych ludzi zgadzając się na warunki xcomowców. A przynajmniej gdy w środę Matylda wróciła na właściwą wymianę a Ruben po odpowiedź barman wyglądał na zaskoczonego gdy przekazywał mu zgodę od swojego szefa i więcej detali co do owej akcji. Ale przekazał też ostrzeżenie Alvareza. - Nie próbujcie nas wyrolować. To nasz teren. Ściany mają uszy a ulice oczy. Nie ukryjecie się przed nami gdy naprawdę będziemy chcieli was znaleźć. - ostrzegł barman. Poza tym jednak współpraca i wizyty xcomowców w “The Hood” przebiegały bez zgrzytów. No i teraz byli “tutaj”. Tu gdzie był kontener i miejsce weekendowej akcji.

- No to tak to właśnie wygląda. - Rando który stał się jakby alvarezowym odpowiednikiem xcomowego Rubena chuchał w dłonie. Mimo rękawiczek wydawało się, że w ten marcowy czwartek jest jakoś dziwnie chłodno, wilgotno, mgliście i nieprzyjemnie. Rando właśnie razem z milczącym azjatyckim kolegą z warsztatu przywieźli “tutaj” dwójkę xcomowców aby sami mogli oszacować pole przyszłej akcji.

Okolica była mocno zapuszczona i posępna. Właściwie na xcomowej mapie to byli już na samych południowych krańcach Sektora VIII gdzie właściwie kończyła się południowa granica miasta. Wybrzeże rzeki było wilgotne, zachłanne i nieprzyjemne podobnie jak niedaleko ich bazy w starym browarze. Woda pochłonęła spore sektory dróg, domów, latarń ulicznych, porzuconych wraków, gruzów i wielu innych elementów porzuconego przez wszystkich miasta.

Dodatkową atrakcją była dawna kopalnia odkrywkowa. Czyli olbrzymia jama w ziemi wykopana dawnymi, ziemskimi technologiami. Jama była niedaleko rzeki i dawniej to była właśnie jama. Obecnie jednak rzeka albo podtopiła albo podmyła czy przerwała dość wąską groblę jaka oddzielała kopalnię od rzeki i w ten sposób powstało spore i głębokie jezioro czy kolejne zakole rzeki. Właśnie po wewnętrznej stronie tej jamy był częściowo zagrzebany w mule kontener. Nie wystawał ponad wodę ale widać było jego zarys. Przynajmniej w tej mętnej wodzie rodem z gliniastej kałuży.

- No to jak mówisz, że macie dźwig ze złomowiska… Inaczej trzeba by z linami kombinować. - zawyrokował Frank gdy zobaczył z czym mają mieć do czynienia. Ludzie Alvareza zdążyli przez te dni pewnie wejść do wody i zrobić zdjęcia. Potwierdziło się, że to standardowy kontener transportowy używany przez dawne wojska NATO czyli też i różne siły zbrojne USA. I kraj i organizacja już od dwóch dekad nie istniały i były zdelegalizowane. Za publiczne ich wzmiankowanie groziły szykany. No chyba, że chodziło o plucie i narzekanie na cywilizację dawnych ludzi to tak, każdy mógł to robić do woli skarżąc się na dawne niesprawiedliwości.

Wedle ekspertyzy Franka ciężki sprzęt załatwiony przez Alvareza powinien dać radę podjechać po owej drodze więc powinno dać się nim wydobyć kontener z tego bagna. Tu jednak pojawił się rozdźwięk. Okazało się, że Alvarez załatwił nie jeden a dwa dźwigi. Jeden to standardowy na ciężarówkowej platformie. Mógł spokojnie podjechać drogą i załadować kontener gdzie trzeba. Drugi zaś był zamontowany na krypie za to właściwie był to elektromagnes a nie dźwig.

Zaletami ciężarówki była względnie duża mobilność w stosunku do krypy. Ale akcja zaczepiania lin z którymi trzeba było wejść do wody i zanurkować aby tam wszystko pozaczepiać prawie po omacku bo w wodzie pewnie wzbiłby się olbrzymi tuman mułu był trudny do oszacowania. Za to gdyby się udało to można było i dźwigiem i ciężarówką sprawnie odjechać do dziupli i rozpakować prezenty.

Zaletą krypy było to, że wystarczyło jej podpłynąć do nabrzeża, przytknąć elektromagnes do konteneru i wydobyć go z mułu. Tyle, że sama krypa była dość powolna. No i mogła przenieść kontener na ciężarówkę albo do siebie. Zależy jak chcieć by transportować dalej ten kontener. Jeśli drogą lądową to pewnie do dziupli jak przy wersji z klasycznym dźwigiem. Ale też można było przewieźć kontener rzeką.

No ale to oczywiście nie były wszystkie komplikacje. Gdyby na tym się kończyło Alvarez może wcale nie fatygowałby się z przekazywaniem tego namiaru Rubenowi. Niecały kilometr od miejsca akcji była sztuczna wyspa. I to na północ czyli tam skąd mogła przypłynąć krypa lub gdyby chciała przepłynąć z powrotem do Dutchtown czy browaru Lempa. A sama wyspa była posterunkiem ADVENTu i rzecznych oddziałów policji. Coś jak rzeczne rogatki. ADVENT stąd wysyłał na patrole swoje latające drony a policja miała szybkie, rzeczne ścigacze i motorówki. Co jeszcze tam było trudno było powiedzieć. Właściwie więc trzeba było wykonać ten numer pod nosem sił rządowych. Wyspę było widać gołym okiem więc i z wyspy te wszystkie ciężarówki, dźwigi i krypy byłoby widać tym bardziej.

A jeszcze dalej na północ, z 1.5 km, był Most Południowy. Najbardziej na południe wysunięty most w metropolii spinający oba brzegi rzeki. Co prawda siły rządowe były reprezentowane tam dość symbolicznie ale jak każdy most był pod czujną opieką rządowców. Był więc jasno oświetlony i świetnie kamerowany. Sam z siebie, nawet przypadkiem, mógł złapać w kamery coś z akcji na wybrzeżu. No i gdyby wybrać powrót rzeką to trzeba byłoby pod nim przepłynąć. I to z wcale nie małym kontenerem ewidentnie wojskowego pochodzenia czyli towarem na jaki rządowcy byli wybitnie uczuleni.

Jak mówił Rando, tak pod psim nosem nie było co liczyć, że zostaną ślepi i głusi na jakieś prace wodno - ziemne. Zwłaszcza jakby dojrzeli wojskowy kontener. No ale to, że zobaczą nie oznaczało jeszcze, że coś z tym zrobią prawda? W końcu teraz stali tu przy samochodzie, gapili się na wyspę, most i rzekę i też pewnie byli widziani a nikt nic z tym nie robił prawda? No właśnie. Trzeba było jakoś tak to zorganizować, żeby gapili się ale na tym się skończyło. Bo ani krypa ani ciężarówka nie były szybsze od dronów, motorówek czy radiowozów. No chyba, że te nie miałyby po co interesować się całą akcją.

Trefny był też sam kontener. Ewidenie wojskowe pochodzenie powodowało, że żaden gliniarz czy patrol ADVENTu nie minąłby go obojętnie zwłaszcza widząc go w cywilnych łapskach. Ciężarówka mogła go zabrać ale póki nie zawinęłaby się do dziupli nie miała jak go schować. Krypa była bardziej dyskretna no ale z wyspy z dronów czy powietrza można było dostrzec sam załadunek wojskowego pudła na łajbę. No i okazało się też skąd Alvarez umyślił sobie taki a nie inny termin na wykonanie zadania. Przy panelu konteneru wyświetlał się czas. Odliczał. Godzina 00:00 powinna nastąpić o północy z niedzieli na poniedziałek. Czyli trochę ponad dwie doby od teraz. Co się wtedy stanie tego tak naprawdę nikt nie wiedział.

Alvarez okazał się całkiem solidnym wspólnikiem jeśli chodziło i wsparcie tej akcji. Dostarczał owe dźwigi, rzeczny i lądowy, ciężarówkę i kilka samochodów wraz z kierowcami i wsparciem do dyspozycji. Mógł nawet zorganizować dywersję. Na moście lub wybrzeżu. Licząc na to, że wywabi to choć część sił z wyspy. Chociaż jak zareagowałby ADVENT i policja na ten ruch można było tylko przypuszczać. Dlatego na razie ten punkt wystąpił jako propozycja. Teraz czekał na plan xcomowców którzy zobowiązali się przewodzić całej akcji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline