Kraków, 1910
Słuchała w milczeniu. Próbowała sobie to wszystko poukładać. Jak domek z kart.
Drżące ręce ujmujące karty i próbujące je oprzeć o siebie. Dwie, cztery. To nie był mały domek. Kolejna karta łącząca wierzchołki. Przybliżenie, delikatny ruch. Jest. Więc cztery kolejne. I podłoga. I znowu... Wszystko tak kruche, tak niestabilne. Lecz trzyma się jeszcze. Byle nie zburzyć, wstrzymać oddech. Powoli, baaardzo powoli... Prawie... KRACH!!! W sekundzie ruina. Płaska, żałosna namiastka chęci.
- Stanisławie! - przerwała mu pod koniec opowieści. Opowieści z pogranicza fantazji. - Ty … Nie żyjesz. Dla mnie umarłeś. Jakiekolwiek nie były powody, twoje pobudki … Nie wiem, co sobie wyobrażałeś. NIE! Rozumiesz? Nie. Ja nie mam już męża i nic tego nie zmieni. Już raz poświęciłam siebie. - Przygryzła wargę, bo poczuła, że przesadziła. - Zawsze byłam lojalna. Więc i teraz będę. Nie ma już dla ciebie miejsca w moim życiu, bo zajął je ktoś inny. - Trochę koloryzowała, ale czuła, że musi stanowczo ukrócić jego zapędy. - Pieniądze... to nie wszystko... Możesz zabrać wszystko. Niech prawnicy się tym zajmą. - Wstała gwałtownie z zamiarem odejścia, odwróciła się jednak i spojrzała w jego oczy:
- Wybacz mi.
A potem podjęła najbardziej niespodziewaną decyzje w swoim życiu.
- Janie! Każ zaprzęgać!
Mogła wybrać tysiąc miejsc. Jednak pierwsze, które przyszło jej do głowy miało związek z jaworami. Choć napawało ją odrazą, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu właśnie tam kazała się zawieźć.
Z bijącym sercem wkroczyła do środka. Tak jak się spodziewała, traktowano ją jak, jeśli nie bywalczynię, to zaprzyjaźnioną. Znów te dźwięki, odgłosy... Wyobraźnia... Na chwilę zahaczyła o inny świat. Taki, w którym liczy się tylko „ja”, przyjemność, egoizm zmysłów i żądzy.
- Potrzebuję pokoju … - zawahała się – tylko dla mnie – dodała, żeby nie było wątpliwości. - Pan... właściciel, zapewne nie będzie miał nic przeciwko – dodała już całkiem niepotrzebnie.
Bez szemrania zaprowadzono ją do pokoju w części domu odległej od tej... „intrygującej”. Pojawiła się służba, lecz ją odprawiła. Podeszła do okna i otworzyła je. Powinna teraz się rozpłakać. Spojrzała na księżyc królujący na niebie.
- Czyż nie jesteś zbyt piękny, żeby patrzeć na ciebie załzawionym wzrokiem?