Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2019, 22:39   #254
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Billy ruszył wraz z grupą szturmową, choć uczciwie musiał przyznać, że trzymanie się pierwszej linii niezbyt mu wyszło. Trzymał się bowiem tyłów atakujących, pozwalając by to jego towarzysze odwalili całą robotę. Sam nie wiedział dlaczego tak zrobił. Jakoś tak wyszło, tłumaczył sobie. Nie potrafił jednak się przekonać, że zrobił to całkowicie mimowolnie. Czy był tchórzem, który był gotów narazić życie innych, aby tylko uniknąć spodziewanej ciężkiej walki?

Do ciężkiej walki jednak nie doszło. Lucky, Jinx, Utang i Archie okazali się zbyt dużym wyzwaniem dla, jak się potem okazało, niezbyt utalentowanych obrońców. Wymietli wszystkich na swojej drodze i choć było kilka momentów, w których serce zaczynało bić jeszcze szybciej, albo też stawało zupełnie, to jakoś zdołali wyjść z tego bez większych uszczerbków na zdrowiu. Sam Sticky przysiągłby, że dwa razy jakaś zbłąkana kula świsnęła mu tuż nad głową, ale parę minut później nie był już pewien, czy nie była to tylko jego wyobraźnia.

Po paru, może parunastu minutach (czas dziwnie biegnie w takich chwilach) było po wszystkim. Rozległy się krzyki, również do tych, którzy zostali na zewnątrz, że jest czysto. Billy wyjrzał przez jakieś okno i z radością zauważył, że Igła, MJ, Harris i Lulu są cali i zdrowi. Ta ostatnia strzegła tyłów i wypatrywała spodziewanych legionistów. Dobrze, nie dadzą się zaskoczyć. Tymczasem grupa szturmowa miała inne rzeczy do roboty.

W wyniku walk siedlisko dzikusów zaczynał trawić ogień. Sticky zabrał się natychmiast do przeszukiwania tego, co jeszcze się nie paliło. Udało mu się znaleźć trochę amunicji do jego "nowego" pistoletu oraz karabin na te same naboje, a poza tym masę broni w złym lub jeszcze gorszym stanie, której jednak nie zdecydował się przywłaszczyć. Z niektórych z tych pukawek bałby się strzelać z obawy, że wypalą mu w twarz. Grupa odnalazła też skradzione zapasy i skraplacz. Sanitariusz pomógł wynieść na zewnątrz tyle, ile potrafił udźwignąć.

Tam zorientował się, że doszło do kolejnej walki. Czy to przez trzask płomieni, pochłonięciu uwagi na szybkim przeszukiwaniu, czy też emocjach związanych z próbą uniknięcia spalenia żywcem, jego uszu nie doszły odgłosy strzelaniny. Zobaczył dopiero jej skutki, a te sprawiły, że jego świat stanął w miejscu.

Z daleka zobaczył jak Igła przy kimś kuca. Wiedział, że to nie Harris, czy MJ, bo obaj stali tuż obok niej. Rzucił na ziemię wszystko co wyniósł z budynku i na trzęsących się nogach podszedł bliżej. Wiedział kogo za chwilę ujrzy, a jednak do końca trzymał się nadziei, że to ktoś inny. Jakiś zbłąkany wędrowiec dostał przypadkowo postrzał, jakiś głodujący dzieciak konał właśnie na ulicy, może nawet któryś z legionistów zasłużył na łaskę sanitariuszki. Niech to będzie ktokolwiek, tylko nie...

Lecz los był nieubłagany. Na widok zakrwawionego, szczupłego ciała, Billy padł na kolana. Jego wzrok powędrował szybko do twarzy, tak dziwnie spokojnej, wobec tego co spotkało jej właścicielkę. Przez chwilę zdawało mu się, że dostrzegł w jej minie pewnego rodzaju ulgę. Dla niej to był już koniec, wszystko się skończyło. Dla niego też. Nie istniało już nic wokół. Ani to cholerne miasto, ani ścielące się na jego ulicach trupy, pobliski pożar, zapach prochu i krwi, towarzysze broni, wszystko zniknęło. Było tylko ciało Lulu Baxter, leżące bezwładnie na ziemi w czerwonej kałuży.

To dziwne, ale spodziewałby się, że będzie odczuwał większy ból, większy żal. Tymczasem potrafił się tylko zastanawiać nad tym jak przewrotny jest los. Gdy w Malpais chował się na tyłach, życiem zapłacił za to Barry. Teraz, gdy chciał walczyć z przodu, śmierć spotkała kogoś na tyłach. Gdzieś w jego głowie pojawiła się myśl: "Masz szczęście, frajerze. Kostucha omija cię szerokim łukiem".

- Szczęście... - wyszeptał z ironią, uśmiechając się maniakalnie.

Po Igle nie pozwolił już nikomu dotknąć ciała Lulu. Wśród martwych dzikusów znalazł fikuśną broń zbudowaną z drzewca i kawałka blachy, która od biedy mogła posłużyć za łopatę. Nie zważając na innych, wykopał nią niewielki dół i delikatnie złożył w nim blondynkę, wcześniej zostawiając jej dobytek tuż obok. Gdy stał wyprostowany nad grobem, jego wzrok padł na trzy ludzkie czaszki, przy pasie poległej. Chwilę dumał nad pewnym pomysłem, który nieoczekiwanie narodził się w jego mózgownicy, lecz odpędził go i zabrał się za zasypywanie dołu.

Gdy skończy, miał zamiar usiąść obok i wypić całą butelkę wódy, którą znalazł jeszcze w markecie. A przynajmniej to co z niej zostało po zabiegu, jaki Igła i Jinx przeprowadzili kiedyś na Archiem. W dupie miał co będzie po tym, jak osiągnie dno...
 
Col Frost jest offline