Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2019, 02:24   #83
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NQ4S9ydkMG4[/MEDIA]

Buźka i jedna Pirania

Gdy nastał ranek Buźka przysposobił sobie improwizowaną kulę, na której mógł się sprawniej poruszać nie nadwyrężając zbytnio rannej nogi. Odchodząc mrugnął do Rachel i pokuśtykał na spotkanie, które zorganizował szef karawany. Na miejscu mógł dostrzec jak spore straty ponieśli, a wszystko przez tubylców. Powiódł wzrokiem po obecnych, z których większość dopiero teraz widział pierwszy raz na oczy. Zbieranina była całkiem barwa.
- Nie sądzę aby tubylcy byli przychylni do zwrócenia nam skradzionego sprzętu i oddania porwanych. Zwłaszcza że przez ich opór doszło do naszych strat. Czy przy przeszukiwaniu budynków natknęliście się na ludzi ze zwiadu? - odezwał się z pytaniem usadawiając się na jednym ze stołów, by nie nadwyrężać zbytnio połatanej nogi.

Ze swojego miejsca na gangerowych kolanach, Vesna pokręciła powoli głową i westchnęła zmęczonym westchnieniem kogoś, kto najchętniej zległby w wyrze na czas dłużej nieokreślony.
- Nie dowiemy się, póki z nimi nie porozmawiamy… zarówno o porwaniach, jak i sprzęcie. Na razie po obu stronach doszło do sporych strat, my też im wbiliśmy niezłego klina. Jeśli mamy jakkolwiek wyjść na prostą bez następnej awantury, należy cały dalszy dialog rozegrać odpowiednio, bez krzyków i pokazywania palcami. Porozmawiam z ich szefem - wzruszyła ramionami - I tak jest nam winny parę wyjaśnień, a chyba nie działam na niego - uśmiechnęła się dość krzywo - stresogennie.

Marcus zaśmiał się lekko chrapliwie spoglądając na Vesnę.
- Jak na ciebie patrzę, to rzeczywiście. Trudno nazwać cię stresogenną. Raczej bym to określił przyjemną i rozpraszającą. - odparł zmierzywszy dziewczynę od stóp po głowę. Cóż, w przeciwieństwie do niej nie był oględnym osobnikiem, a raczej takim którego się nie chciało spotkać w uliczce. - Jednak jakby nie ich atak na szosie, to cały ten burdel by nie zaistniał. Zatem moim zdaniem niech zwrócą nam co zabrali, my zaś odjedziemy w spokoju skoro ocaliliśmy im tyłki.

Technik odpowiedziała smutną miną do kompletu z bezradnym rozłożeniem rąk, zakończonym objęciem Runnera za szyję i poprawieniu się na jego kolanach, niczym najniewinniejsza foczka po tej stronie Rzeki.

- Właśnie dlatego każda dama potrzebuje rycerza do obrony czci i majestatu, oraz dbania o bezpieczeństwo i najprostsze potrzeby… jak również te bardziej skomplikowane - wydęła usta, układając je w niewinny dzióbek i też spojrzała na rozmówcę uważnie, choć z uprzejmym zainteresowaniem.

- To nie takie proste, ocaliliśmy się wspólnie, współpracując z ludźmi Ryana. Może i cała chryja nie miałaby miejsca gdyby nie porwanie, ale oni stracili też sporo ludzi i psów przez zerwanie przez nas barykady. Możemy więc stwierdzić, że jedziemy na jednym wózku, zresztą jak mówiłam: roztrząsanie kto komu… serio musimy się w to bawić? - pokręciła głową - Zaczniemy inaczej, na spokojnie. My chcemy coś od nich, oni od nas. Nastał świt, lecz wciąż wypada współpracować dla wspólnego dobra. Znają ten teren, widzieli człowieka który szukał czołgu poprzednio - spojrzała na van Urka - Wiedzą o mgle znad rzeki. Trzeba wymienić informacje.

- Z tym się zgodzę. Dodatkowe informacje co do terenu się przydadzą. Wolałbym drugi raz nie wpaść na stado dzikunów. Albo czegoś gorszego. W końcu to tereny przy rzece zatem diabli wiedzą co tam może żyć. W najgorszym wypadku wylądujemy w nowym Kill One. -
tutaj Marcus uśmiechnął się znacząco. Był niewyróżniającym się pod względem wzrostu facetem, ale znoszone i przybrudzone ubranie skrywało dobrze zbudowaną sylwetkę. Jasne, krótkie włosy były w nieładzie po nocy, spoglądał wokół szarymi oczami. Sama twarz z niewielkim zarostem była zniekształcona, choć trudno było określić czy to z powodu blizn z dzieciństwa czy też taki już się urodził. - Twoja decyzja szefie co do sposobu rozmowy z tutejszymi.

- Ponieśliśmy spore straty. Nie wiadomo jeszcze co nas czeka w głębi dżungli. Tymczasem ci tutaj są właśnie tutejsi. Zastanawiam się czy możemy sobie zaufać na tyle aby wynająć ich do pomocy. Właściwie myślę, że o tym też będziemy o tym rozmawiać. I o innych sprawach.
- szef karawany pokiwał głową. Z początku mówił wolno ale w miarę jak myśli mu się klarowały głos nabierał tempa i pewności siebie. W końcu popatrzył na zebranych dookoła siebie twarzach. - Czy jest jeszcze coś, co ktoś chciałby powiedzieć zanim pójdę rozmawiać z Johansenem? - poczekał czy ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia w tej sprawie.

Panna Holden popatrzyła na pana Holdena, porozumiewając się spojrzeniami, a następnie wstała na własne nogi, powoli podchodząc do van Urka.
- Wstępnie… udało się wyciągnąć parę informacji od Lee, tej dziewczyny, która pomagała z rannymi. Miejscowi… powiedzmy, że mają dość specyficzny układ społeczności. Nie ma tu małżeństw, par, ani niczego w tym rodzaju. Prędzej… jedna grupa, stado - zaczęła dłonią robić niewielkie okręgi, dzięki czemu wspomagała myślenie - Podstawowa komórka społeczna. Jedna… dzięki czemu nie ma sierot, nie ma wdów. Zajmują się sobą i są dość negatywnie nastawieni do obcych, oraz szerszego świata. Znają jednak tutejszą okolicę, jak i okolicę rzeki, a co ciekawsze i bardziej przydatne - tutejsze zioła. - zrobiła krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu - Więc wstępnie ustaliliśmy wykupne dla Lee, zajmiemy się tym, aby z nami pojechała. Poza tym - ściszyła głos - Mają tu swego rodzaju rytuał, a kto weźmie w nim udział… cóż. Patrzą bardziej jak na swojaka. Z Alexem zgodziliśmy się wziąć w nim udział, dodatkowo mam przebadać tutejsze kobiety. Profilaktycznie i jako zadośćuczynienie za zniszczone drzwi - uśmiechnęła się połowicznie - Jeśli sobie pan życzy, chętnie przejdę się do Ryana razem z panem.

- Cóż to za rytuał jeśli można wiedzieć? -
odezwał się z zaciekawieniem Marcus. Ciągle jeszcze pamiętał i nosił ślady swojego “rytuału”, dlatego był ciekaw tutejszego.

- Szczegółami mogę podzielić się dopiero, gdy dostanę pozwolenie na rozprzestrzenianie informacji, a na razie pan Johannsen mi go nie udzielił - odpowiedziała z dyplomatycznym uśmiechem - Niemniej proszę się nie obawiać, to nic grożącego naszemu zdrowiu, bądź życiu.

- No dobrze. Mam nadzieję, że z Johansenem da się porozumieć w rozsądny sposób podobnie jak z tą waszą Lee. W takim razie, wybaczą państwo, na mnie już pora. Przygotujcie się do odjazdu. - szef skinął na koniec głową po czym odwrócił się i wyszedł z sali jaką chwilowo zajęli. Pozostali popatrzyli na puste już miejsce po nim, po sobie nawzajem i w końcu bez pośpiechu zaczęli wstawać ze swoich miejsc aby ruszyć w kierunku własnych samochodów.

- Nic grożącemu zdrowiu i życiu. To byłoby coś nowego, biorąc pod uwagę całą sytuację. Swoją drogą jakby szeryf wspomniał że jest droga do tej dziury, to nie musiałbym się przedzierać przez dżunglę. - westchnął i pomasował nogę w pobliżu opatrunku. Rana była dokuczliwa, choć znacznie mniej niż poprzednio. Zapewne skutek tutejszych ziół.

- Uwierz, też mieliśmy z Alexem inne plany na tę noc - Ves skrzywiła się dość smutno, zakładając ręce na piersi. Stanęła też obok tropiciela, trącając go barkiem - Dość sporo wiesz o tych porwanych. Powiesz co tu się do diabła stało? Dlaczego zawinęli naszych? Szczegóły? Pójdę pogadam z Lee i dowiemy się… co jest grane, ale muszę znać podstawowe fakty. Kto, co, jak, z kim i dlaczego.

- Zwinęli ich cicho, z pomocą strzałek usypiających z wozu, gdy ja sprawdzałem trasę podmytą przez ulewę. Dałem znać szefowi a ten zarządził akcję ratunkową. Wynik widzisz dookoła. Zabici i ranni. Sama osada wydaje mi się zbyt… izolacyjna.
- westchnął - Może to tylko moje podejrzenia, ale porwani mogli być potrzebni jako ofiary dla tych bestii z nocy. Jako obłaskawienie by osadnicy mogli żyć w spokoju. Ale mogę się mylić i równie dobrze mogli ich zjeść.

- Więc na razie nie jedz od nich mięsa… ale nim nawet nie częstują, za to owoce mają pierwsza klasa
- technik uśmiechnęła się, przybierając minę znawcy tematu. Zaraz jednak westchnęła ciężko, a jej mina zrobiła się ponura - Ciężko żyć w podobnie wysuniętej w dżunglę osadzie… ale z tego co mi wiadomo, jeśli spożywasz ludzkie mięso, zaczynasz cierpieć na zaburzenia nerwowe… trzęsawicę - prychnęła, kręcąc intensywnie głową aby pozbyć się podobnych obrazów w głowy - Porozmawiam z Lee, zobaczę co i jak. Dzięki za info… a w ogóle to Vesna - wyszczerzyła się wesoło, wyciągając dłoń do powitania - chyba jeszcze nie mieliśmy tej przyjemności, aby rozmawiać osobiście.

- Buźka. - odparł odpowiadając na jej uśmiech swoim, który jednak na jego twarzy dał wyraz dość… upiorny. Uścisnął wyciągniętą dłoń. - Co do ludzkiego mięsa to masz raczej niepełną wiedzę. Dokładniej to szaleństwo różnie się objawiające niż ta trzęsawica. - wydawał się być pewny tego co mówi, albo próbował ją nastraszyć. - A czy gdziekolwiek jest lekko? Lub przyjemnie? Nie spotkałem jeszcze takiego miejsca.

- Oczywiście, że moja wiedza na temat ludzkiego mięsa jest niepełna. Prędzej teoretyczna niż praktyczna. W końcu trzeba mieć jakiekolwiek standardy, nieprawdaż? Kulinarne również
- dziewczyna zaśmiała się pogodnie, bez obaw patrząc na pobliźnioną twarz rozmówcy - Preferuję drób i wołowinę, od święta ryby i oczywiście bekon w każdej postaci, a najlepiej dużo - zrobiła niewinną minę i tylko w jej oczach zalśniło coś jak ogromny głód - W takim razie nigdy nie byłeś w Det. Wspaniałe miasto, pełne fur, barów, dobrych knajp i oczywiście Ligi oraz Wyścigów. - tym razem westchnęła rozmarzona - Nie próbowałeś życia, jeśli nie jadłeś pączków z Baker Street.

- Pączki? Det? Raczej tam nie byłem. A co do fur, barów to Nowy York ma chyba to samo. Przynajmniej to pamiętam z krótkiego czasu z tego miasta. Większa dziura od Nice City, więcej ludzi, ale to samo bagno. Kamienne. Niezbyt mnie tubylcy lubili. -
wzruszył ramionami. Najwidoczniej niezbyt go przekonała do swojej wizji wspaniałych rzeczy.

- Proszę cię! - panna Holden fuknęła na niego ze złością - Sztywniaki z Nowego Yorku nie dorastają nam do pięt! Banda lizodupów pana superprezydenta… i fury kupują od nas - prychnęła z dumą, żeby po chwili się rozpogodzić - Następnym razem jak będziesz w Det idź na Baker Street. Zobaczysz że warto… polecasz coś z Nice City? Tam jeszcze nie zajechaliśmy - zerknęła przelotnie na Runnera - Poza tym bywa jedna złota zasada współżycia w społeczeństwach. Najróżniejszych - obdarzyła Buźkę promienistym uśmiechem - Jeśli wchodzisz do kogoś do domu, warto odłożyć ponurą maskę. Wtedy łatwiej się żyje.

- Trudno odłożyć moją twarz. Może dlatego mnie nie lubili. A co do Nice City, sama musisz ocenić. Dla mnie nie było tam nic interesującego, zwłaszcza że byłem tam jedynie chwilę.
- parsknął w odpowiedzi na jej słowa, jego twarz zawsze niemal odpychała rozmówców. Przerażała lub zniesmaczała. - A co do społeczeństw, to mnie interesuje czy mają dla mnie robotę i ile płacą za talenty zwiadowcy. A ja do tanich nie należę.

- W tych czasach społecznej i intelektualnej anarchii, gdy każdy sam siebie ustanawia nauczycielem i prawodawcą – społeczeństwo nie będzie zbudowane inaczej niż Bóg to uczynił. Społeczeństwo nie będzie zbudowane, o ile Kościół nie położy fundamentów i nie będzie kierował budową. Nie. Cywilizacji nie trzeba powtórnie odkrywać, nie trzeba budować nowego społeczeństwa na obłokach. To zostało już dokonane.
- technik pokiwała karkiem, odgarniając włosy za ucho - Powierzchowność jest tylko drobiazgiem, liczy się wnętrze. To jak się odnajdujemy w nowych warunkach. Lepiej poznając dane społeczeństwo, łatwiej potem podnieść cenę… za usługi. Lub założyć własną działalność - wyjęła z kieszeni paczkę papierosów. Jednego wsadziła między wargi, a paczkę wyciągnęła do Buźki - Mnie Nice City niezwykle się podobało. Mieli świetny festyn, klub nocy… rafinerię, burdel i dominy - odpaliła papierosa - Chcesz to następnym razem zabiorę cię ze sobą i pokażę… to samo miasto z innej perspektywy. Mniej ponurej.

- Robisz za kaznodzieję w wolnych chwilach? Bo nie wyglądasz, zresztą nieważne. Spotkałem ich mnóstwo i każdy bredził coś o zbawieniu, kościele boga czy bogów i tym podobne banialuki. A jak doszło co do czego to zamiast się modlić płacili ludziom za to, by ich bronili, gdzieś przeprowadzili lub sprzedali jakiś towar. -
wzruszył ramionami na jej słowa odnośnie kościoła i społeczeństwa sięgnął po fajkę i odpaliwszy zaciągnął się spokojnie. - Jeśli bóg uczynił to, co w tej chwili jest z tym światem, to szczerze ci powiem spierdolił sprawę. I niech się więcej nie zabiera do tej roboty. A zmieniając temat na ciekawszy, co niby za inna perspektywa miasta?

- Widać nie trafiłeś na odpowiednich ludzi, bądź nie chciałeś ich widzieć -
wzruszyła ramionami - Po to dostaliśmy wolną wolę, aby sami decydować co jest dobre lub złe. Sami sobie zgotowaliśmy ten los, winić możemy tylko siebie. Wciąż jednak część ludzkości żyje, dawne wartości wciąż pozostają kultywowane. O ile chce się je wyznawać - wypuściła do góry chmurę sinego dymu - A perspektywa… mniej podejrzliwa, bardziej luzacka. Carpe diem, patrzenie na pozytywy, zamiast wyszukiwania wad. Do tego nie trzeba być kaznodzieją… chociaż miałam kiedyś całkiem niezły kostium zakonnicy - wyszczerzyła się szeroko - Poznaj ludzi w danym miejscu, okaż im zainteresowanie, zrozumienie. Spróbuj spojrzeć na świat z ich perspektywy. Wtedy odkryć idzie wiele ciekawych rzeczy… albo osób. W różnych konfiguracjach.

- Mam gdzieś bogów i ich wyznawców. Dopóki nie wchodzą mi w drogę i płacą za robotę mogą sobie tam gadać swoje. Nie przeżyłem tyle czasu wyznając jakieś zbędne rzeczy. Przetrwanie, to było ważne czego się nauczyłem. A co do ciekawych rzeczy. Zjeść coś dobrego, napić się, zabawić panienką od czasu do czasu. -
wydmuchał dym z papierosa i niedopałek zgasił o stół. - A potem znów wędrować dalej, doskonalić swoje umiejętności. A co do mniejszej podejrzliwości, to wolę być podejrzliwy i żyć, niż odpuścić i zdechnąć. I tobie też radzę jednak tutaj uważać, bo coś za łatwo odpuścili. Ale to moje zdanie. - wstał z lekkim trudem ze stołu i oparł się o improwizowaną kulę. Cóż, trudny był w obyciu i ciężko też było z zaufaniem u niego, co jednak nie znaczyło że jest to niemożliwe. Ale tak już ten typ miał.

- Dobrze jest w coś wierzyć. Albo kogoś - panna Holden odwróciła się, mówiąc przez ramię z zastanowieniem - Wtedy życie nie jest wegetacją, a nabiera barw. Sensu… życzę ci z całego serca, abyś kiedyś sam się o tym przekonał. - posłała mu całusa, wracając do Foxa i od razu wpasowując mu się pod ramię.


Van Urke wydał dyspozycje do odjazdu, lecz zanim mieli opuścić bezimienną wiochę, państwo Holden musieli załatwić parę spraw. Pierwszą i zapewne najważniejsza, była rozmowa z Lee, więc to do niej skierowali się ledwo zakończyła się pogawędka z Buźką.
- Pomyśleć że mogliśmy siedzieć u kumpeli Nutelki - Ves westchnęła cicho do Foxa, gdy schodzili po schodach przed budynek, tam gdzie ostatnio widziano szatynkę - Myć się w porządnej bali, zjeść porządny posiłek i jeszcze się zabawić… a tutaj? Cała noc roboty i nie wygląda aby miało się skończyć happy endem.

- No nie koniecznie. Słyszałaś jak łyknął? Dobrze pójdzie to wyrwiemy się do Nice City. Może nawet na całą noc.
- Alex wydawał się dla odmiany lekko podchodzić do sprawy i perspektywa wyrwania się z tej dziczy zagubionej w parnej i mrocznej dżungli całkiem go pociągała. - Ale ta kumpela Nutellki no fakt, ciekawie się zapowiadała to co o niej mówiła. W sumie po drodze mamy bo to właśnie w tej Espanioli miało być… - Fox leniwym ruchem zaczął przygotowywać sobie skręta jakby już główkował co i jak z tym wyjazdem. Pewnie dlatego też nie odzywał się więcej podczas narady aby nie zapeszyć właściwego toru myślenia na jaki udało mu się nakierować ich szefa z tym wyjazdem. W międzyczasie Vesna dojrzała szczupłą szatynkę gdy niosła wiadro z czymś przez podwórze.

- Zanim wyjedziemy musimy też złapać Ryana… tego niedźwiedziowatego szefa tutejszych - powiedziała, dodając wyjaśnienie i lecąc dalej z tematem zanim Fox zacząłby główkować że jest z takim osobnikiem na “ty” - I słyszałeś to? Wyglądam niegroźnie… - zaśmiała się cicho, machając do Lee - Heeej, pomóc ci z tym?!

- Dobrze, że powiedział to o tobie a nie o mnie. Bo coś mogło by mnie podkusić.
- Runner skinął głową na znak, że był i słyszał ale na razie też przyglądał się jak tubylcza dziewczyna odkiwnęła im głową i podeszła do nich z tym wiadrem. W środku miała uzbierane jakieś połamane drewniane coś co może było krzesłem czy innym meblem i inne tego typu szczątki.

- W porządku. Rany byłam u siebie. Ale burdel. - dziewczyna przywitała się i westchnęła ciężko zerkając smętnie na wiadro pełne szczątków jakie niosła ze sobą.

- Pomóc ci? Jeszcze została nam dłuższa chwila zanim wpakujemy się w brykę i odjedziemy na dzień czy dwa - Ves pochyliła się, stanowczo odbierając wiadro i przekazując je Alexowi - Jak się trzymasz tak w ogóle? Nadal chętna żeby z nami odjechać?

Alex popatrzył na wręczone mu wiadro jakby wolał dostawać prezenty innego rodzaju. Ale ostatecznie zdecydował się nie komentować tylko czekał na to co powie i zrobi ich ciemnowłosa przewodniczka po tych szkolnych latyfundiach zaginionych na skraju dżungli.
- Sami zobaczcie. - dziewczyna nie oponowała przed zabraniem wiadra ale z odpowiedzią chwilę zwlekała. W końcu się widocznie namyśliła bo machnęła ręką aby poszli za nią. Po drodze wskazała miejsce gdzie Alex mógł opróżnić wiadro. Był tam już stos podobnych szczątków pewnie do spalenia czy bo wyglądały dość śmieciowato. Mijali zajętych porządkowaniem sal i korytarzy pobratymców Lee którzy zaczynali doprowadzać swój dom do ładu i kolejnej nocy. Dziewczyna poprowadziła ich głównym korytarzem w jakieś bezimienne drzwi.

- Sami widzicie… - westchnęła wskazując na nie. Od zewnętrza drzwi były zapaskudzone czymś rozchlapanym o podejrzanie czerwonawej barwie. I trochę strzaskane chyba kawałkami śrutu. I jeszcze pochlastane pazurami. Wewnątrz okazało się, że jest jakaś mała klitka. Pewnie dawny kącik na miotły czy coś podobnego. Do niedawna była tu jakaś konstrukcja mniej więcej na wysokości pasa dorosłego człowieka, zamontowana między wąskimi ścianami tej klitki. Widocznie jako miejsce do spania. Właściwie to nadal było. Ale z paru przybitych do ścian półek gdzie Lee trzymała swoje rzeczy pospadało a może ktoś porozrzucał co się dało. Może nawet te stwory. Teraz więc na tak małej przestrzeni, raczej typowo dla jednej osoby, bałagan wydawał się aż kłuć w oczy. Zniechęcenie i markotność gospodyni mogło być zrozumiałe gdy w tym stanie zastała swoje skromne ale jednak prywatne kwatery. Pewnie jedyną oazę prywatności w całym tym szkolnym kompleksie.

Technik zaszła ją od tyłu i mocno objęła, wspierając w tej ciężkiej chwili. Nikt nie lubił, gdy obcy wchodzili do jego prywatnej enklawy z buciorami i zostawiali zgliszcza tam, gdzie jeszcze zeszłego dnia panował spokój i ład. Zniszczenie domu było podobne do mentalnego gwałtu, zabrania kawała prywatności, wrzucenia go do kosza jak nic nie warty drobiazg.
- Będziesz miała lepszy dom, obiecuję - wyszeptała do dziewczyny, całując ją w policzek - Większy, lepszy… taki, którego nikt nigdy ci nie zniszczy… rozmawiałam z Ryanem. Podał cenę za twoje odejście na rok, po którym zdecydujesz sama, czy wrócisz. Powiesz słowo, a zaraz do niego pójdziemy i sfinalizujemy transakcję… ale muszę wiedzieć. Lee… - obróciła ją twarzą do siebie - Dlaczego porwaliście naszych ludzi? Co zamierzaliście z nimi zrobić? Czy wy… używacie ludzkiego mięsa do przyrządzania posiłków?

- Ludzkiego mięsa? Nie no coś ty! Skąd ci to przyszło do głowy?
- dziewczyna wyglądała na kompletnie zaskoczoną takim pomysłem. Tak bardzo, że na chwilę nawet wyszło jej z głowy jak wygląda jej własna klitka mieszkalna. Chociaż przed chwilą ciepło przyjęła to jak jej nowa kumpela ją objęła i pocałowała w geście wsparcia i otuchy.

- Myśliwi złapali wczoraj jakichś dwóch. Mieli wieczorem zdecydować co z nimi zrobić. Ale wieczorem to sami wiecie co było. Nie wiem co się z nimi potem stało. - wyjaśniła szybko tą wątpliwość patrząc na nich oboje jakby sprawdzała czy jej wierzą czy nie. Potem znów odwróciła się ku swoim skromnych włościom i znów dopadło ją przygnębienie.

- Muszę to ogarnąć. A z tym wyjazdem sama nie wiem. Chciałabym. Ale mamy tylu rannych i w ogóle. Każda para rąk by się przydała. - szatynka mówiła jakby gryzło ją sumienie i miała kłopot zdecydować co powinna zrobić. Nieoczekiwanie Alex przeszedł obok niej i kucnął przy jakimś leżącym na podłodze worku.

- To zioło? - zapytał podekscytowany gdy wziął trochę w palce i sprawdził zapach. - Tak! To zioło! - Runner roześmiał się w specyficzny, niefrasobliwy i typowo runnerowy sposób jak zwykle gdy wychodził gdzieś temat zioła i jego jarania.

- No tak, zioło, mówiłam wam, że mam trochę. Do celów leczniczych. - Lee mimo wszystko uśmiechnęła się blado widząc i słysząc radość gangera z tego znaleziska.

- Wiecie co wam powiem laski? Za bardzo się przejmujecie a za mało jaracie. Ale ja wam pomogę. - Alex beztrosko usiadł na kratownicy łóżka, położył sobie woreczek na kolanach i sprawnie zaczął szykować trzy skręty. Lee pokręciła głową ale po chwili wahania weszła do środka i siadła obok Alexa przyglądając się jak sprawnie z półproduktów wyczarowywuje jasne pałeczki.

- Ogarniemy rannych, nie bój się. Chwilę tu pobędziemy, tylko skoczymy do NC - technik usiadła obok gangera, opierając się o niego - Nikogo bez pomocy nie zostawimy, zresztą popatrz w ten sposób: to twoja szansa nauczyć się czegoś o leczeniu i majsterkowaniu. Zwykle podobne lekcje są kosztowne, tutaj masz je za free - uśmiechnęła się do niej - Bardziej przysłużysz się swoim odchodząc teraz, bo gdy wrócisz zdołasz im pomagać o wiele skuteczniej… ale to potem. Alex ma rację. Zapalmy… jest też kurczak i ciasto - wskazała na smętnie pustawy plecak.

Dziewczyna posłuchała tego co jej powiedzieli i pokiwała głową. Jednak wyglądała na dość zamyśloną, przygnębioną i przybitą. Smętnie obserwowała jak Alex przygotowuje skręty i jak Vesna uruchamia zapasy z plecaka. Alex wyrobił się pierwszy i chyba dla odmiany był w dobrym humorze bo dziewczynom zaproponował po gotowym skręcie w miarę jak robił kolejne i bohatersko sam wziął dla siebie tego którego zmajstrował na końcu.

- Nieźle wysuszone. Ale nie jest czyste, coś tu dodałaś. - Alex skosztował skręta z miną i tonem konesera. Jego luzacki styl i rozsądne gadki Vesny no i jeszcze samo, wspólne jaranie zioła jakoś powoli przełamywały się przez bariery smutku i zniechęcania gospodyni. Coś zaczęła tłumaczyć co tam jest w tym zielsku jeszcze, co się dodaje, gdzie zbiera chociaż używała tubylczego slangu o dżungli więc dla kogoś z zewnątrz był równie zrozumiały jak gadka dwóch rajdowców w Mechstone dla kogoś kto był tam pierwszy raz.

Panna Holden za to zamknęła dziób, pozwalając dymowi wypełnić przestrzeń między ściśniętymi w klitce ludźmi. Też myślała, chociaż nie do końca o ich aktualnym położeniu. Czyż nie szukała pomysłu na przyszłość, takiego z sensem i detroickim duchem? Nie musiała otwierać garażu, ani nawet pracować w Petro, chociaż akurat to mogłoby być ciekawe… a gdyby tak po powrocie z Appalachów założyć w Nice City plantację zioła? Alex na pewno poczułby się dzięki temu jak w domu.
- Nic na siłę, pamiętaj - uśmiechnęła się wreszcie i puściła Lee oko - Dziś wypadamy do NC z listem, ale wrócimy. Do tego czasu ogarniesz co i jak z tymi waszymi rytuałami? Wasz szef się zgodził na nasz udział.

- Aha. Z jakimi rytuałami?
- Lee co prawda wyglądała na coraz mniej przygnębioną ale za to na coraz bardziej ujaraną. Picie, palenie i jedzenie robiło swoje w tak przyjemnym towarzystwie. Sięgnęła gdzieś na podłogę i po chwili jej dłoń wrociła z butelką która zachowała swoją zawartość. Okazało się, że to jakieś wino owocowe. Trochę szczypało na języku i było raczej łagodne przez co w taki upał działało całkiem orzeźwiająco.

- No z tą nocą zapylającą. - Alex oparł się wygodnie łokciami na łóżko zawieszone nad podłogą i oddawał się uciechom ciała i duszy bez skrępowania. Lee spojrzała na niego i trudno było zgadnąć czy ma coś do tego, że Alex tak swobodnie sie czuje na jej łóżku czy tego co powiedział.

- Dzisiaj nie. I przez parę dni pewnie też nie. Będą pogrzeby, żałoba i remonty. Może w weekend albo następny. Zobaczymy co Johansen powie i reszta starszych. - szatynka przemościła się tak, że oparła się plecami o jedną z węższych krawędzi posłania więc miała półleżacego Runnera wygodnie przed sobą.

- Niech dogadają szczegóły z van Urkiem. W razie czego zawsze możemy dojechać do nich, nie umrą bez nas - Ves zaśmiała się cicho, układając się obok gangera na boku tak, aby móc patrzeć na gospodynię - Też straciliśmy paru ludzi, dosłanie nowych trochę zajmie, a szczerze mówiąc - skrzywiła się - Wolałabym zostać tu póki stan rannych wymaga ciągłej opieki i monitorowania… ale zobaczymy - wzruszyła ramionami - Na razie niech góra obgada co komu nie pasuje i nie leży, da sobie po pyskach i na koniec uściśnie łapy. Dalej jakoś pójdzie. Gdybyśmy wiedzieli gdzie te dzikuny mają gniazda, moglibyśmy spróbować je wybić termitem albo napalmem - mruknęła na koniec i zaciągnęła się.

- Nie wiem czy to dobry pomysł byście tu zostali. W nocy wbiliście się nam na chatę. Ludzie tego nie zapomną. Ja nic do was nie mam, przynajmniej do waszej dwójki. Ale może lepiej będzie jak stąd odejdziecie chociaż na jakiś czas. - gospodyni mówiła już dość lekkim i nawet trochę sennym głosem gdy na zmianę pociągała skręta i popijała z butelki która zrobiła się przechodnia i przechodziła z rąk do rąk.

- Mnie tu nic nie trzyma, mogę zaraz wsiąść w furę i odjechać. I wrócić na tą noc zapylania. Kiedy to? W ten albo następny weekend? - Alex nieco podciągnął się aby też oprzeć się o ścianę ale tą o którą opierała się dłuższa rama posłania. Więc z Lee leżeli trochę na krzyż, on i Ves w poprzek posłania zawieszonego nad podłogą a szatynka wzdłuż. Gospodyni zaśmiała się cicho słysząc niefrasobliwą układność swojego gościa. Po tej nerwowej, cholernie za długiej nocy pierwszy raz mieli okazję odciąć się od wszystkich i wszystkiego i pozwolić spuścić parę. Mało jedli, mało spali za to za wiele przeżyli w ciągu kilku, nocnych godzin. Dlatego teraz przyjemny bezwład od lekkich promili i skrętów bardzo szybko uderzał do głowy.

Ves nie wiedziała kiedy oczy zaczęły się jej kleić i kiedy przysnęła, ale nagle poderwała się słysząc szefa karawany gdzieś w oddali. Potrząsnęła śpiącym... znaczy się medytującym gangerem i razem wstali ostrożnie aby nie budzić gospodyni. Co prawda plany wstępne na ten poranek mieli bardziej aktywne... tylko po cięzkiej nocy żadne z nich nie miało siły na nic ponad chwilową ucieczką w bezruch.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 25-04-2019 o 02:27.
Amduat jest offline