Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2019, 23:53   #56
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Anna Czech, Adam Sosnowski, Kazimierz Kosanowski, Dominik Kollar, Karl Monnar, Patricia Phoenix

Karl bez chwili wahania rzucił się na policjanta. Ten w mig zorientował się w sytuacji i natychmiast zrezygnował z wyciągnięcia broni. Wzniósł ręce do gardy... o krótką chwilę zbyt późno. Próbował wyrwać ręce, gdy nagle pięść spadła prosto na jego twarz.
Ochroniarz wzniósł dłoń do kolejnego ciosu, gdy nagle nogi mężczyzny zacisnęły się na jego szyi. Policjant nie złapał czysto, ale ucisk i tak dość skutecznie ograniczał dostęp powietrza. Karl widział zaciśnięte, zakrwawione zęby mężczyzny. Uderzył jeszcze raz. I jeszcze raz. Nieznajomy próbował robić uniki głową, co skutkowało umiarkowanym sukcesem, ponieważ ani jedno uderzenie nie zakończyło się trafieniem tam, gdzie pierwotnie miało trafić.

Ciemniało mu w oczach z każdą chwilą. Potrzebował bardzo dużo tlenu, a właśnie do tego zasobu dostęp był ograniczony. Przeciwnik Karla nie był pierwszym lepszym osiłkiem. Ochroniarz zamachnął się raz jeszcze. Nim ciemność zasłoniła mu oczy zobaczył uśmiechniętą twarz Smitha.


Patricia rzuciła się w pogoń za uciekającym policjantem, który nieomal zderzył się z wybiegającym kibolem tuż przed tym jak chłopak w dresie zatrzymał się przed sanitariuszami. Karl znalazł się w pozycji dominującej, skąd zaczął okładać swojego oponenta.
Prześlizgnęła się po podłodze i chwyciła policjanta za kołnierz, lecz nie na długo. Panicznym ruchem wyszarpnął się. Ponownie próbował trafić Patricię, ale przypominał jedynie niezwykle chaotyczny wiatrak. Kilka krótkich chwil później jego zapał ostudził dopiero celnie wymierzony cios. Upadł na posadzkę tuż za kibolem. Cała szamocząca się trójka zamarła na krótką chwilę. Jeden z sanitariuszy próbował odebrać prowizoryczną pałkę, zaś drugi właśnie składał się do ciosu w brzuch.


Dominik lekko spowalniany przez Annę wspartą na jego ramieniu dotarł do okna. Jeśli w tym pandemonium można było się doszukiwać jakiegokolwiek pocieszenia, to zdecydowanie takiego, że czuł się lepiej. Prawda, nie tak jak olimpijczyk w szczytowej formie, ale był w stanie poruszać się w całkiem znośnym tempie. Choć równie dobrze mógł to być także wpływ adrenaliny.
Jednym ruchem otworzył okno i pchnął znajdującą się za nim kratę. Ta jednak ani myślała ustąpić.


- O ja pierdolę... - powiedziały trzy Anny nim ksiądz podjął próbę ucieczki.
Obrazy w umyśle skrzypaczki nakładały się jakby jeden chciał wyprzeć drugi. Bądź trzeci. Całkiem bezskutecznie. To już nie było delikatne przesunięcie obrazu. Jeden umysł, świadomość czy cokolwiek to nie było, widziała trzy rzeczywistości jednocześnie.

Zakręciło jej się w głowie. Wszystko, co spożyła, a w żołądku pozostało tego niewiele, wylądowało na podłodze. Tylko która wersja puściła pawia? Kto oberwał? Dominik, jakiś nieprzytomny koleś czy ona sama?
Poczuła powiew powietrza. Ciężko było powiedzieć co oznacza. Niewykluczone, że ksiądz był żołądkowo bardzo wrażliwym człowiekiem i właśnie szykuje malowniczy odwet. Albo ktoś ma problemy gastryczne. Albo jest to wiatr wpadający przez otwarte okno. Zrobiło jej się lepiej. Trochę. Zobaczyła siebie leżącą na podłodze patrzącą na siebie patrzącą na...
Odwróciła wzrok. Przynajmniej Ona przy oknie i dostrzegła, że nieszczęśliwcem był, całkiem fortunnie, nieprzytomny nieznajomy.


- Psst. KOSA, KOSA zmiana planów patrz, co mam... Postaw mnie z powrotem do pionu i spierdalamy. Warto mnie wziąć ze sobą, bo w razie, czego ja będę strzelać a ty się wyprzesz! NIKT NAS NIE POWSTRZYMA!

Kosanowskiemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Złapał wózek za rączki.
- Musimy zabrać se sobą Karla, bo nam przejście blokuje - zauważył przytomnie.

- Zastrasz tego chujowego glinę, żeby go puścił czy coś - dodał Kazimierz.
Sytuacja ochroniarza nie wyglądała ciekawie już na pierwszy rzut oka.


Nagle splecione na szyi nogi zwiotczały. Karl zrzucił je z siebie i głęboko wciągnął powietrze. Jeszcze niczego nie widział, więc odruchowo i bezzwłocznie odsunął się poza zasięg rąk i nóg policjanta. Poczuł chłód. Przy kolejnym oddechu zaczął wracać wzrok. Następny pozwolił ocenić sytuację. Jego przeciwnik leżał w bezruchu. Jego głowa była odwrócona w drugą stronę. Najwyraźniej ostatni z ciosów, pomimo osłabienia, trafił w newralgiczne miejsce.

Z ust ochroniarza wydobywały się białe kłęby pary wodnej. Łóżko przed nim pokryte było warstwą lodu, który był najgrubszy w miejscu otaczającym dziewczynkę. Na podłodze leżał minotaur, który wyglądał na martwego. Przynajmniej to sugerowała potężna kałuża krwi.
Uśmiechnięta twarz Smitha zastygła w bezruchu. Wciąż widział go w tle, lecz tym razem nie wysuwał się na pierwszy plan. Być może wszystko wracało do normy?


Ksiądz szarpnął i pchnął jeszcze raz. Nie poddawał się. Spróbował ponownie. Pociągnął i... nagle runął na plecy. Z impetem trzasnął potylicą o podłogę. W oczach pojawiły mu się nie gwiazdy, a cała gromada supernowych. W uszach zadźwięczało. Z pewnością pootwierało się kilka ran. Lub kilkanaście. ewentualnie kilkadziesiąt.


Vanilla utraciła równowagę. Przynajmniej ta stojąca przy Dominiku. Przynajmniej się nie potłukła. Zamiast na posadzkę upadła na towarzysza.


- Z drogi! - krzyczał Sosna. Kosanowski zręcznie ominął wózkiem nieprzytomnego policjanta tuż po tym jak Karl odsunął się na bok. Duet wypadł na korytarz. Sanitariusze natychmiast wypuścili kibola i ze wzniesionymi rękami odsunęli się pod ściany. Podobnie zrobił kibol, lecz nie opuścił pałki. Wciąż łypał na obu mężczyzn w brudnej bieli.

- W drugą stronę - powiedział facet z plakietką z napisem "Barański". Jego kolega, Groch, odwrócił głowę w jego kierunku tak gwałtownie, że trzasnęły mu kręgi. Skrzywił się. To jednak nie powstrzymało Barańskiego.

- Tam jest wyjście ewakuacyjne. Nie wiem czy otwarte, ale dla was to chyba nie problem? W razie czego przestrzelicie zamek, przenikniecie... czy coś - to mówiąc wskazał oznaczenie na suficie wskazujące drogę ewakuacyjną, której kierunek zgadzał się z tym podanym przez sanitariusza.

- Co ty, kurwa, robisz?!

- Dasz mi po mordzie, ja dam tobie i będziemy kryci. Chcesz do nich, kurwa, dołączyć? - wskazał Grochowi leżących policjantów. To najwyraźniej był wystarczająco sugestywny argument.


Odgłosy walki ustały. Dominik i Anna podnieśli głowy w kierunku okna. Dwa pręty były przecięte.




Angela Lavelle, Mitras Nima

Niemiec stał dokładnie tam, gdzie poprzednio. Rozglądał się i mamrotał coś pod nosem. Wyglądało to tak, jakby z kimś rozmawiał. Był wściekły.

Mitras tymczasem leżał w bezruchu, choć jego oczy wodziły po liściach krzewów i drzew rozpinających się nad nim. A wszystko to było trójwymiarowe. Ponownie widział głębię. Wciąż była lekko spłaszczona, a przynajmniej takie miał wrażenie, lecz widział ją z całą pewnością. Nagle usłyszał ruch nieopodal.

Nagle ruszył z miejsca. Angela schowała się za drzewem i bardzo powoli przesuwała się wokół niego. Nieznajomy skręcił w jedną z alejek i zniknął jej z oczu.

Lavelle odczekała krótką chwilę, sprawdziła jeszcze raz czy nie wraca i ostrożnie, chowając się za drzewami oraz krzewami dotarła do Mitrasa. Chłopak stanął na lekko chwiejnych nogach. Niemniej jednak każdy krok był coraz pewniejszy. Bolała go głowa, choć nie tak jak w samochodzie tuż przed... przeniesieniem do parku. Być może było to echo tamtego bólu. A może po prostu uderzył głową o ziemię. Efekt był taki sam.

Rozglądając się co chwila i upewniając, że żaden z dwójki nie wyłonił się w przed chwilą sprawdzonym miejscu, kierowali się do wyjścia z parku. Z pewnością trwałoby to znacznie dłużej, gdyby nie fakt, iż Angie pokonała tę trasę dwukrotnie.

Wyszli na ulicę nieopodal przystanku autobusowego. Przeszklone przystanki, zemsta szalonego architekta z wyraźnymi ciągotami sadystycznymi nie chroniły przed niczym. W upale zmieniały się w półszklarnie, w wietrzne dni wiatr hulał niemalże jak chciał, zaś w deszczowe woda padająca z nieba zalewała ławeczkę zarówno od frontu, jak również od tyłu przez szparę między tylną ścianką, a płytkim sufitem. Nie chroniły także przed wzrokiem Niemców. Mieli jednak szczęście. Autobus miał być za minutę, co stwierdzili po sprawdzeniu rozkładu jazdy. Czas ten ciągnął się w nieskończoność. Niecierpliwie wypatrywali jego oznak. Minęła minuta. Potem kolejna. I jeszcze jedna. Spóźniał się.

W końcu wyłonił się zza zakrętu. Najwyraźniej chciał nadrobić stracony na trasie czas, bo zatrzymał się tak gwałtownie, że ludzie wewnątrz przechylali się jak Michael Jackson podczas jednego z występów. Ledwie zdążyli wejść, a drzwi zatrzasnęły się za nimi. Ruszyli gwałtownie. Zakryte kajdanki zadzwoniły o poręcz.

Początkowo jechali wzdłuż parku, by w końcu odbić w jedną z uliczek. Wysiedli dwa przystanki dalej. Byli bezpieczni. Przynajmniej na razie.




Witold Bury

Kobieta odbierająca rozmowę westchnęła głośno. Była młoda, jeśli miał oceniać po miłym dla ucha, choć troszkę zbyt wysokim głosie.
- Oczywiście, już sprawdzam. Powiem panu, że w zeszłym roku mieliśmy prawdziwą plagę przebierańców. Proszę następnym razem pamiętać, żeby prosić o wylegitymowanie się, a w razie wątpliwości dzwonić na policję przed podaniem danych - wyraźnie podkreśliła trzecie słowo od końca. Słyszał jak jej palce uderzają w klawisze klawiatury. Kilka kliknięć myszki.

- Proszę natychmiast zadzwonić do swojego banku i zastrzec wszystkie karty, jakie pan ma. Oba numery należą do policjantów w Bielsku, ale należą do policjantów poległych na Placu Zwycięstwa. Proszę podać imię, nazwisko, adres i numer identyfikacyjny, żebyśmy mogli natychmiast uprzedzić banki o kradzieży tożsamości. Proszę powiedzieć też gdzie to się stało, w jakich okolicznościach i jak wyglądali sprawcy? - zapytała nieco mechanicznym głosem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline