Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2019, 02:40   #91
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - 2037.III.21; sb; ranek

Czas: 2037.III.21; sb; świt; g. 05:45
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Oakville; wybrzeże Mississippi
Warunki: na zewnątrz, chłodno, wilgotno, szarówka, mgła


- Psia pogoda. - jeden z ciemnoskórych mężczyzn chuchnął w dłonie w rękawiczkach z obciętymi palcami. Mruknął pod nosem do drugiego który siedział za kierownicą ciężarówki. No rzeczywiście świat na zewnątrz ciężko było nazwać idealnym miejscem i podogą na wakacje. Budził się kolejny dzień i weekend. Panował ponury świt gdzie noc powoli przegrywała walkę o dominację z nadchodzącym dniem ale jeszcze nie ustępowała z pola całkowicie. Do tego rzeka robiła swoje więc było wilgotno i mgliście. Mgła czy może po prostu jakieś podejrzane opary unoszące się nad rzeką nie była strasznie gęsta gdy patrzyło się z perspektywy pieszego. Albo miejsca parkingowego jakie zajmowała dwójka z mężczyzn siedzących w szoferce. Chociaż ogrzewanie działało bo było pewnie ledwo kilka stopni powyżej 0*C ale przez tą wilgoć chłód wydawał się bardziej gęsty, lepki i przenikliwy.

Mgła pozwalała widzieć do następnego zakrętu a nawet dalej. Jednak już utrudniała orientację w ocenie dalszych odległości i dostrzeżeniu detali. Drugi brzeg rzeki czasem przez te opary był widoczny a czasem nie. Zwykle nie był. Według opinii zawodowca, czyli Dunkierki, widoczność bez optoelektroniki wzmacniającej lub zasepującej ludzkie zmysły była od 400 do 800 m. Zależy jak akurat w danej chwili wiatr zawial lub rozwiał nieprzyjemne, wilgotne opary. Więc teren bezpośrednio wokół obserwatora był widoczny całkiem nieźle no ale nie było widać tego co dalej, ani mostu ani drugiego brzegu rzeki, ani resztę metropolii która w tej okolicy przypominała wymarłe, bezludne miasto. Przynajmniej o tej wczesnej, sobotniej porze.

Grupce ludzi doskwierało to co zwykle tuż przed akcją: czekanie. I towarzyszące temu stresujące napięcie. Przez ostatnie kilka dni trwały gorączkowe przygotowania, ustalenia, negocjacje i ogólnie był ruch w interesie. No ale w końcu co miało być zrobione zostało. Teraz trzeba było to spróbować zrobić. Albo to wystarczy albo nie. Czekali teraz przy albo w dwóch ciężarówkach. Mieszana grupka xcomowców i ludzi Alvareza. Przyjechali tutaj, na ten zapomniany przez wszystkich parking jak jeszcze była ciemna noc. Byli świadkami jak na nocnym pochmurnym nocnym niebie pojawiają się pierwsze ślady nieśmiałych jeszcze promyków dnia. Potem jak poczyniają sobie coraz śmielej. No aż do teraz gdy panowała już szarówka i na niebie i na ziemi. Mgła musiała być dość niskopienna bo nie zasłaniała całkowicie nieba nawet jeśli mocno ograniczała widoczność w poziomie.

Na zewnątrz stali mężczyźni i kobiety. Xcomowców reprezentowała dwójka od zbrojnych czyli Dunkierka i Junior. Stali przy jakimś koksowniku razem z dwoma ludźmi jakich przysłał lokalny szef dzielnicy. Rzeczywiście wyglądali bardzo wiarygodnie. Starszy i młodszy, zupełnie jakby prowadzili jakiś rodzinny interes albo starszy szef miał młodszego pracownika od brudnej roboty. Obaj mieli w pogotowiu żółte kaski, kamizelki odblaskowe i całościowo wyglądali jak stereotyp amerykańskiej klasy pracującej. Zwłaszcza, że starszy, miał na sobie w tej chwili znoszoną, wytartą i postrzępioną bejzbolówkę z naszytym gwiażdzistym sztandarem więc wyglądał jak zawodowy kierowca TIR-a. Młodszy miał jakąś wełnianą czapkę. Obaj przy swoim dźwigu, wyglądali tak klasycznie, że mogliby brać udział w dawnych reklamach zachęcających do lokat w jakimś banku czy funduszu emerytalnym.

I mieli przyzwoite papiery. Law nie wiedział czy naprawdę byli tym za kogo się podawali czy mieli tak świetnie podrobione papiery. Ale firma, jakiej logo mieli wymalowane na swoim dźwigu, w sieci była naprawdę zarejestrowana, miała podany numer telefonu jaki działał więc nie było się za bardzo do czego przyczepić. Pamiętali nawet by wyrobić sobie pozwolenie na roboty wydobywcze w miejscu gdyby ktoś miał ich legitymować. Tu jednak już znalazł coś co mógł poprawić. Pozwolenie było lipne. Co prawda wystarczyłoby zapewne na pobieżną, drogową kontrolę bo na wyświetlaczu pokazywało co trzeba z odpowiedniego urzędu. Ale każdy informatyk gdyby miał je sprawdzać odkryłby, że to pic na wodę. Tak jak on właśnie to odkrył. Ktoś, kto robił to zezwolenie był na tyle dobry by zrobić je jak trzeba ale nie odważył się aż tak grzebać głęboko w systemie aby pod tą wierzchnią warstwą dorobić odpowiednią historię zgłoszenia wniosku, udzielenia zezwolenia i to właśnie odkrył gdy sprawdzał ich zezwolenie. W każdym razie obecnie udało mu się tak edytować system urzędu, że ktoś już naprawdę musiałby wiedzieć czego i gdzie szuka albo porównywać z jakimiś zapasowymi kopiami systemu do jakich zdalnie nie miał dostępu. Tego już nie mógł ominąć więc nie było co się tym więcej przejmować.

- Uwaga, zaczynamy przedstawienie. - w komnikatorach padł sygnał od ludzi Alvareza wyznaczonych do dywersji. Przez ostatnie dni plany samej dywersji nieco uległy zmianie. Skoro lokalsi mieli ją robić to woleli zrobić ją po swojemu. Stwierdzili, że skoro dywersja i głównie chodzi o obsadę sztucznej wyspy to pójdą na całość. Plan brzmiał tak szalenie, że aż do ostatniego momentu wydawało się, że to tylko podpucha dla xcowmowców i jednak wrócą do tej wersji z mostem czy samochodem.

- O ja jebię… - Ruben mruknął widząc, że jednak coś plan lokalsów nie uległ od wczoraj zmianie. Przez rzadką na tych odległościach zasłonę mgły widać było kanciasty kształt sunący po rzece.

- Zrobią to? Powaga? - Junior podszedł do szoferki cieżarówki i podobnie jak inni chuchał w ręce aby je rozgrzać. Patrzył jednak na rzekę.

- Na 100%. Kapitan ma z nimi stare porachunki. Sam to zaproponował. - Ruben chociaż pewnie najlepiej z rozmawiających orientował się w lokalnych klimatach i warunkach też wydawał się być pod wrażeniem. Przedstawienie bowiem zaczynało się na całego. Nawet w dziupli, na ekranach przesyłanych przez drona Yoshiaki robiło się dziwnie gdy widziało się obły z góry kształt nieuchronnie zbliżający się do kanciastej plamy oznaczającej sztuczną wyspę obsadzoną przez siły rządowe. No i zaczęło się. Ci w końcu też się zorientowali na co się zanosi.

Rzeczna krypa zawyła ostrzegawczo syreną. Raz i drugi. Za chwilę znowu. Nawet gdy nie było się z rzecznym światkiem za pan brat za bardzo kojarzyło się z ostrzegawczym klaskonem samochodu by zabrzmiało wystarczająco zrozumiale i ostrzegawczo. Na wyspie rozbłysły światła i reflektory sunący ku nadpływającej jednostce. Poleciał nad nią dron dotąd patrolujący okolicę. Przez głośniki dało się słyszeć głosy gdy z wyspy wzywali łajbę. Nie słychać było słów ale gdy słyszało się barwę głosu i widziało co się dzieje całosć stawała sie dość czytelna. A jak miało się ustawiony na rzeczny kanał radio to można było słuchać tego słowo w słowo.

Najpierw poszło ostrzeżenie, że łajba wpływa do zastrzeżonej strefy. Kapitan zgłosił awarię steru i silników i z mozolnym tempem rzecznej łajby nie zmienił kursu ani na metr. Poszło więc ostrzeżenie, że kurs kolizyjny zostanie odebrany jako atak na siły rządowe. Kapitan powtózył, że próbuje co może ale ma awarię którą właśnie starają się zapobiec. Robiło się już groźnie. Deystans już nawet gołym okiem widać było, że jest kolizyjny z pływającą wyspą. Automatyczne wieżyczki w milczeniu śledziły zbliżający się ruchem prostolinijnym cel. W głośniku pojawiło się ostrzeżenie o groźbie otwarcia ognia. Szef rzecznej barki ostrzegł, że ma niebezpieczne substancje na pokładzie i rozwalenie łajby grozi ich rozprzestrzenieniem. U rządowców z miejsca zakwalifikowano to jako terroryzm i podjęto odpowiednie działania. Coś eksplodowało przy burcie krypy chociaż chyba nie z wieżyczek. Maszyna była jednak zbyt wiela i cieżka aby zatrzymać się czy chociaż spowolnić od eksplozji która pewnie załatwiłaby motorówkę na wodzie czy osobówkę na lądzie. Nieuchronna, rzeczna zagłada zbliżała się do nadbrzeża wyspy.

Na nadbrzeżu widać było biegające sylwetki. Jedne machały rękami, inne próbowały gorączkowo uruchomić motorówki, ścigacze, kutry i te wszystkie policyjne łajby jakie grzecznie stały zacumowane na policyjnym nabrzeżu. Już było widać, jak masywny dziób barki pruje wprost na nie. Ale wodje jednostki rządzą się innymi prawami niż lądowe. Masa i prędkość wymusza odmienną, nieco ociężałą fizykę reakcji. Na lądzie gdyby chodziło o samochody na parkingu zapewne chociaż część zdążyłaby zostać uruchomiona i zejść z linii ruchomego taranu. Ale nie na rzece.

I przy wyspie i w eterze zapanował chaos. Odezwały się działka automatyczne które ostrzelały barkę. Nad wodą poszło echo szybkostrzelnej kanonady. Pociski z działem pruły burty i nadbudówki łajby jak papier. Ale zwyczajnie były zbyt słabe aby w tak krótkim czasie zniszczyć tak duży cel. Przy burtach znów coś eksplodowało. W eterze brzmiało jakby darli się wszyscy na wszystkich. Ktoś od rządowych kazał zastopować łajbę, kapitan darł się na nich, że do niego strzelają, ktoś kazał coś ewakuwać a kolejny groził poważnymi konsekwencjami. W końcu niespodziewanie przez to wszystko przebił się jeden, zdecydowany okrzyk bojowy.

- Baanzaiiiii! - zawył kapitan ostrzeliwanej jednostki która nie miała jak odpowiedzieć ogniem. Ale nie musiała. Los policyjnych kutrów i ścigaczy był już przypieczętowany. W ostatniej chwili jakaś sylwetka w policyjnym mundurze zdołała zeskoczyć na pomost albo nawet dowody. Udało się uruchomić i odpłynąć tylko jakiejś motowrówce. A pozostałe uległy rzecznemu taranowi. Barka nawet nie zatrzymała się gdy przecięła w pół jakiś policyjny, smukły kuter ani kolejny. Jakąś inny ścigacz zepchnęła dziobem a potem burtą do brzegu. Z lądu nie było widać co się z nią stało ale dron pokazał z góry ujęcię wyginającej się i pękającej jednostki. Kilka innych zostało odepchniętych na zewnątrz, ku rzece więc wyszły z tej masakry względnie cało. Ale z połowa została jak nie pokiereszowana, przechylona na bok to przełamana i zatopiona na miejscu. Ale i działka oraz eksplozje zbierały swoje żniwo dziurawiąc coraz bardziej bezwładną i ociężałą jednostkę.

- Zaczynajcie drugą fazę. - w komunikatorach padł sygnał do przejścia do właściwej fazy operacji. Dywersja chyba się udała bo skoncentrowała aż nadto całą obsadę wyspy. Wszyscy skoncentrowali się na atakującej wyspę łajbie. Ale obsady dwóch ciężarówek stojących dotąd na nadbrzeżnym parkingu miały swoje zadanie do wykonania.

- Jego brata obcy zabili podczas Inwazji. A gliny zastrzeliły syna ze dwa czy trzy lata temu. Chciał choć trochę wyrównać rachunki. - Ruben cisnął peta za okno gdy rozbrzmiewały silniki uruchamianych ciężarówek. Obie maszyny wyjechały z zaśmieconego i zarośnietego kępkami trawy parkingu zostawiając go bez żalu za sobą. Kątem oka widać było dramat rzecznej łajby która tak skutecznie ściągnęła na siebie uwagę sił rządowych umieszczonych na wyspie.

Dwoma ciężarówkami na nadbrzeżu nikt się nie zainteresował. Przynajmniej nikt z wyspy. Wyglądało na to, że mają w tej chwili pilniejsze sprawy. Część z nich próbowała ratować co się dało ze swojego parku wodnego, w powietrze wzbił się latacz ADVENT który zawisł nad łajbą i sylwetki w czerwonych mundurach i charakterystycznych hełmach dokonali desantu z powietrza. Gdy Junior i Dunkierka nurkowali w zimnej i mętnej wodzie mocując liny i zapięcia to z kilometr dalej kończono aresztowanie “terrorystów”. Ostrzelana i nieco przechylona na burtę barka dryfowała smętnie przy brzegu wyspy. W powietrzu krążyło już kilka rządowych dronów, kilka razy przeleciały nawet nad dwoma ciężarówkami ale nie przejawiały jakiegoś specjalnego zainteresowania ani nimi ani tym co robią.

Obsadzie lądowego dźwigu udało się unieść kontener z mułu i pełnej mułu wody w powietrze a potem ociekający wodą i błotem kloc umieścić na platformie ciężarówki. Wreszcie młodszy z nich sprawnie pozapinał co trzeba aby unieruchomić ładunek podczas gdy dwójka bojowych xcomowców, ociekając wodą i błotem tak samo jak pojemnik wskakiwali do tylnej kabiny szoferki ciężarówki.

- Gotowe! Ruszajcie! - młody robotnik zastukał dwa razy w drzwi szoferki po stronie Rubena dając mu znak do odjazdu. No to odjechali. Z każdym przejechanym metrem i zakrętem zostawiali za sobą wyspę, jej mieszkańców, łajbę, jej załogę, rzekę i mgłę coraz bardziej za sobą. Yoshiaki monitorowała okolicę z powietrza przekazując obraz na monitory zamontowane w przenośnej dziupli.



Czas: 2037.III.21; sb; ranek; g. 06:15
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Oakville; stare Tesco
Warunki: spustoszone Tesco, chłodno, wilgotno, szarówka, mgła


- Zaraz tu będą, przygotujcie się. - Frank pochylony nad ramieniem Lawa dał znak swoim ludziom. Ci pokiwali głowami ale właściwie byli gotowi od połowy nocy gdy tu przyjechali. Póki nie dostaną się do konteneru właściwie mogli tylko czekać a warunki w dziupli były równie przyjemne jak na zewnątrz. Dziuplę znaleźli ludzie Alvareza i wydawała się w sam raz. Jakieś stare Tesco. Jedne z tych większych, na skraju metropolii gdzie całe rodziny mogły obkupić się na cały tydzień. Bez problemu do środka mogła wjechać ciężarówka czy nawet dziesięć. W głębi dawnych sal nie powinny być widoczne od strony i tak opustoszałych ulic ani z powietrza. Poza trójką xcomowców było tu trochę ludzi Alvareza którzy z jednej strony robili za czujki a z drugiej mieli dopilnować podziałów łupów.

- Są. - mruknął któryś z nich słysząc trzask czegoś rozjeżdżanego ciężkimi oponami i wolne obroty ciężkiego silnika. Ruben musiał bardzo zwolnić, jakby wjeżdżał do garażu aby wjechać tam gdzie trzeba. Potem jechać za jednym z miejscowych który kierował go we właściwe miejsce pomiędzy opustoszałymi półkami i galeryjkami. Zaś jego kompani zadbali by zamaskować wjazd i ledwo przejechał przez rozwalone okno ci, jak zgrany zespół, od razu zaczęli tarasować je aby wyglądało jakby nigdy żadna ciężarówka tu nie wjechała. W końcy syknięcie hydraulicznych hamulców mechanicznego monstrum oznajmiło koniec jazdy gdy stanęła w wyznaczonym miejscu. Z ciężarówki wysiedli Rando i trójka xcomowców zaś ku ciężarówce i jej ładunkowi ruszyli Law i zespół Franka.

Teraz nadeszła kolej na fazę trzecią czyli rozwałkowanie mokrego i zajeżdżającego bagnem kontenera. Najpierw musiał się za to zabrać szef skanerów aby spróbować zdezaktywować zamek i ewentualne blokady. Gdy stanął przed nim okazało się, że sprawa jest całkiem obiecująca. Model wyglądał na dość leciwy. Taki akurat sprzed dwóch dekad. Widać było timer odmierzający czas. Nadal się nic nie zmieniło i zostało jakieś 36 godzin więc “godzina 0” powinna być bez zmian jakoś o północy z niedzieli na poniedziałek.

Zamek i orpogramowanie też były już dość leciwe. Sprzed kilku generacji obu rodzaju sprzętu. Niemniej w swoim czasie musiały być najwyższej klasy więc nawet obecnie nie były zbyt łatwe do sforsowania. Co więcej w miarę postępu prac Law zorientował się, że całość wygląda na standardowe, wojskowe zabezpieczenia. Co dawało nadzieję, że kontener nadal przechowuje oryginalną zawartość sprzed dwóch dekad. Sprawne palce i umysł skanera, wsparte specjalistycznymi programami jakie miał w naręcznym komputerze po kolei odcinały systemy alarmowe i unieruchamiały zabezpieczenia. W końcu rozbroił ostanie z nich. Komputer kontenera wyświetlił “OPEN” na ekraniku zamka i zaraz potem nastąpił cichy szczęk a potem cała ich seria. Klamry zamykające drzwi puściły. Z zewnątrz z cichym sykiem uszło zamknięte od dwóch dekad powietrze zanim ciśnienie nie wyrównało się z tym atmosferycznym.

- Ostrożnie, nie wiadomo co tam jest! - Dunkierka ostrzegła resztę i wycelowała swój pistolet w zamknięte jeszcze drzwi. Junior i większość członków z obu grup postąpiła ponownie. Znów dało się wyczuć napięcie gdy mieli stanąc twarzą wtwarz z nieznanym.

- I tak musimy to otworzyć albo zabieramy się z powrotem do domu. - zauważył Frank i razem ze swoimi ludźmi podeszli z łomami do półotwartych drzwi. Wsadzili łomy w szczeliny i naparli na nie otwierając podwoje kontenera. Do środka wdarło się światło latarek tylko po to aby ujrzeć kolejne pudło.

- Skrzynka w skrzynce. Ale śmieszne. - Rando prychnął zniesmaczony gdy ich zniecierpliwionym oczom zamiast skrzynek z bronią czy granatami ukazała się ścianka czegoś co było niewiele mniejsze niż kontener zewnętrzny.

- Dajesz Law. - Frank zaprosił słowem i gestem Japończyka aby sforsował kolejną przeszkodę swoimi metodami. To coś w środku musiało mieć jakieś źróło zasilania bo widać było diodki migające tu i tam. Ale i tak trzeba było zacząć od panelu kontrolnego. Law znów musiał zrobić użytek ze swoich umiejętności. W środku musiało być coś ważnego bo zabezpieczenia nie były tylko formalnością. Musiał napocić się nad nimi tak samo jak z drzwiami kontenera.

- W środku musi być jakaś zabaweczka. To kontener na sprzęt. - zawyrokował szef lekkich korzystając z okazji i oświetlając wewnętrzne pudło latarką aby się lepiej przyjżeć.

- Zabaweczka? Jaka zabaweczka? - któryś z ludzi Alvareza zapytał stojąc w wejściu kontenera i obserwując to samo co Frank. W tym momencie jednak Law pokonał zabezpieczenia i na kolejnym ekranie wyświetliło się “OPEN”. Szczęknęły rygle tej wielkiej skrzyni i drzwi stanęły otworem. Tym razem same więc pewnie nadal miały własne zasilanie.

- O ja jebię… - Rando cicho gwizdnął z wrażenia gdy jarzeniówki wewnątrz mniejszej skrzyni same się rozświetliły ujawniając swoją zawartość.

- Wiecie co to jest?! Cholera wiecie co to jest?! - Frank wyglądał na prouszonego gdy też rozpoznał czym jest “zabaweczka”. Klasnął w dłonie i roześmiał się pod wpływem impulsu.

- Słyszałem o takich. Ale nigdy żadnego nie widziałem. - Junior też podszedł bliżej aby się przyjżeć z bliska ich zdobyczy. Zresztą wieść rozeszła się jak pożar po stepie i chyba wszyscy w pobliżu kontenera, nieważne skąd pochodzili, pchali się ku jego trzewiom aby ujrzeć dzieło dawnej, ludzkiej myśli technicznej.

- Czy… czy to żyje? Działa? - zapytał ktoś z tego pstrokatego tłumu tłoczącego się wewnątrz i na zewnątrz kontenera.

- Cholera nie jestem lekarzem. Ale można sprawdzić. - Frank sam nie wyglądał na pewnego. Ale podszedł do zawartości skrzyni i zaczął sprawdzać jakieś przewody, rurki i wskaźniki.

- MEC. Prawdziwy MEC. - Dunkierka która pewnie była najstarza wiekiem w tym gronie wreszcie pierwsza na głos powiedziała to co wszyscy już od paru chwili widzieli. To był MEC! Prawdziwy, przedinwazyjny MEC!





- Chwila, chwila… Ale jeden? Jest tylko jeden? - Rando pierwszy dostrzegł pewien feler owego znaleziska. Jego słowa ostudziły wszystkich. No tak, prezent był po bogatości. Ale był wybitnie niepodzielny. Dwie dotąd współpracujące ze sobą grupki popatrzyły na siebie z nagłą podejrzliwością. Mieli podzielić się po równo!

- Szefie? Mamy problem… - Rando z miejsca zaczął dzwonić do wiadomo kogo odchodząc w bok od kontenera. Reszta jego ludzi przyjęła wyczekującą pozę i dwie grupki zaczynały rozdzielać się coraz wyraźniej. MEC był jeden, kontener był jeden, ciężarówka była jedna a wszyscy spodziewali się jakichś skrzynek czy czegoś podobnego co da się podzielić, zapakować w zwykłe wozy i rozjechać się do domów! Ale nie takiego kloca!

- Eee… Ups! - w nagle zapadłej nerwowej ciszy rozległo się ciche i podejrzanie zaniepokojone syknięcie technowikinga.

- “Ups”? Co za “Ups”? Co zrobiłeś? - Frank też wyglądał na poddenerwowanego gdy podszedł do podwładnego jakby spodziewając się kłopotów.

- Chyba się coś włączyło. To nie ja! Samo się włączyło! - technowiking odsunął się od jakiegoś wskaźnika aby szef mógł sam ocenić sytuację. Polak pochylił się nad panelem sprawdzając co tam się dzieje.

- Włączyliście coś? To wyłączcie to z powrotem! - zawołał w zdenerwowaniu któryś z tubylców. Mówił jakby nie był jeszcze pewny ale podejrzewał jakiś szwindel.

- Nie ma powodów do paniki! Wszystko pod kątrolą! Zaraz to… - Frank machnął uspakajająco ręką w swobodnym geście ale minę miał jednak poważną a sam zaczął coś szybko wciskać. Ale nie zdążył.

- O kurwa… - szepnął Junior przykuwając uwagę chyba wszystkich. Potem spojrzeli tam gdzie się patrzył. Tam gdzie była głowa szturmowca MEC. Jego uśpione dotąd rysy twarzy ożywiły się. Facet zamrugał oczami i otworzył oczy. Wydawał się jeszcze zaspany ale z każdym oddechem spojrzenie miał coraz bystrzejsze.

- Zgłaszam gotowość do służby. Podaj kod identyfikacyjny. - odezwał się dziwnie sztucznym głosem operator MEC.

- O kurwa! On to wysłał w eter! Zgłoszenie do służby! - oczy Hodowskiego rozszerzyły się ze strachu gdy zorientował się, że MEC poza zgłoszeniem do służby wysłał też w eter swoje kody identyfikujące aby baza przyjęła jego zgłoszenie. W jego czasach obudziłby się w bazie X-COM czy jakiejś wojskowej. Ale obecnie takich baz ludzie już nie mieli. Zostały z nich wypalone zgliszcza albo zostały przejęte przez siły rządowe. Gdzieś w okolicy pewnie więc na czyjść rządowy panel nadszedł sygnał o gotowym do służby MEC-cu.

- Co wysłał w eter?! Jakie zgłoszenie?! Co?! Co wy kombinujecie!? - wrzasnął wyraźnie już zdenerwowany tubylec. Wszyscy byli zdenerwowaani bo cokolwiej się tu działo na pewno nie działo się tak jak to sobie zaplanowali.

- Podaj kod identyfikujący. Inaczej zostaniesz uznany za podejrzanego. Próba ucieczki lub ataku zostanie uznana za działania wrogie. Zostałeś ostrzeżony. - MEC z typową robocą obojętnością czekał na kod weryfikujące sojusznicze jednostki. Brak tych kodów mógł uznać ich wszystkich za jednostki niepowołane albo po prostu wrogie.

- Law! Włam się do baz danych z jego okresu! Jemu trzeba podać kody takie jakie ma w pamięci! Sprzed dwudziestu lat! Ja spróbuję go spowolnić! - Frank coś próbował coś gorączkowo uruchomić albo zatrzymać ale krzyczał przez ramię w stronę jedynego skanera w tej grupie. Na pewno nikomu nie uśmiechała się walka z właśnie przebudzonym MEC-iem ale też nie chciał czekać na przyjazd policji. Chociaż kto wie, do aktywnego MEC-a to może nawet pofatygowałyby się drużyny szturmowe ADVENT-u.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline