- Problemy? Nie. Chyba że jesteście Imperialnym oddziałem, jak ci o których tu słyszeliśmy i idziecie zablokować przełęcz - roześmiał się Dowódca najemników na pytanie
von Grunnenberga -
No, łapówek trzeba będzie trochę dać, ale znamy ludzi, wiemy komu i ile zapłacić by przymknął oko, że się spierdala do domu, zanim to wszystko dupnie. A jak dobrze Parszywca... tylko ne przedstawiaj się tak... jak dobrze Otta odegrasz to i bezproblemowo będzie. Sporo osób woli nie mieć z gościem zatargu, a i nasze imiona są niektórym znane i wiedzą, że z nim jeździliśmy. Mnie na przykład wołali "Drugi" - podpowiedział najemnik i dodał kilka szczegółów mowy i zachowania, które charakteryzowały Parszywca. Hardości, pogardy dla innych i zastraszania nawet wtedy, gdy można było się dogadać.
Barki dały się zatrzymać. Wygląd i aura pewności siebie jaką
Gustaw roztaczał spowodowała, że dla szypra musiał wyglądać na jakiegoś oficera, a z takimi lepiej żyć dobrze. Cena za przejazd, a właściwie "przepływ" nie była wygórowana. Ba, wyspany i najedzony
Gustaw w końcu zaczął targowanie od targowania, zamiast od gróźb śmierci dla szypra, jego rodziny i wszystkich na "sz". Wychodziło jakieś piętnaście koron plus drugie tyle za utracony zarobek za przewożoną stal, którą musieli tu zostawić, Gustaw stargował na dwadzieścia łącznie, z czego połowa za Ostatnich i połowa za najemników.
Ostatni i najemnicy, nakarmieni i zaprowiantowani przez Lagera (w każdym bukłaku znalazło się piwo, a w każdym plecaku wędzona kiełbasa mocno dająca jałowcem), weszli na pokład. List od Lagera, z zamówieniem dodatkowych beczek piwa do jego browarników w Karaku, tak jak i obydwa glejty, spoczywały bezpiecznie w kieszeniach.
Oleg zadbał o kopytne i spokojnie wprowadził je na barkę.
3 Erntezeit, południe
Barka na Soll, w połowie drogi między Dziedzictwem Bugmana a Wusterburgiem
Pogoda: słonecznie, ciepło, lekki wiatr
Niedługo po odpłynięciu okazało się, dlaczego tak chętnie ich przyjęto. Ostatnio widywano małe i zielone postacie na południowym brzegu rzeki. Niby na wodzie nie ma się czego bać, w końcu gobliny słabo pływają, ale mając zbrojnych na pokładzie "marynarze" czuli się bezpieczniej.
Na prawym brzegu ciągnęły się bagna. Niskie i powykręcane drzewa i gdzieniegdzie zarośla skupiały się na co suchszych spłachetkach ziemi. Byli mniej więcej w połowie trasy, gdy przy jednym z zakrętów rzeki prąd poniósł ich najpierw tuż przy lewym, a potem bardziej do jej prawego brzegu, blisko gęstwiny zwieszających się nisko gałęzi.
Loftus czuł coraz bardziej denerwujące swędzenie w krzyżu.