Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2019, 19:39   #85
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - IX.01; popołudnie

IX.01; popołudnie; Espanola; hotel “La Luna”




Wszyscy



Wreszcie w domu. A przynajmniej w cywilizowanym miejscu gdzie można odpocząć. Powrót do Espanioli odbył się bez większych zgrzytów. Tak naprawdę jak już się wiedziało jak jechać to samochodem było to kwadrans czy dwa jazdy. Chociaż dżungla kończyła się prawie równo z pierwszymi budynkami miasteczka. Więc większość trasy prowadziła w wąskim, mrocznym tunelu prawie całkowicie zarośniętej przez dżunglę drogi. Wydawało się, że jedzie się przez trzewia jakiegoś lewiatana. Więc gdy w końcu widać było wyjazd z dżunglii jawił się on jak błędni ognik majaczący na horyzoncie albo światełko na końcu tunelu. Wyjazd z dżungli jawił się niczym przejście do innego świata. Takiego ze słonecznym blaskiem, niebem nad głową i wielkimi przestrzeniami a nie ściskającą wszystko i wszystkich dżunglą.

Ale wreszcie poharata kolumna pojazdów wyjechała na otwartą przestrzeń. Uwalone błotem, postrzelane, poszarpane pazurami, zachlapane krwią samochody reprezentowały podobny wygląd jak ich obsady. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie poszło im na wyjeździe najlepiej. Zatrzymali się znów przed jakimś motelem. Według tego co van Urk dowiedział się od policjanta to właśnie tutaj była szansa aby w całości zakwaterować całą grupę wraz z samochodami. Więc przynajmniej z kwaterunkiem nie było problemów.





Budynek był na planie prostokąta gdzie do pokojów na parterze wchodziło się bezpośrednio z zewnątrz a do tych na piętrze na podłużną galeryjkę ciągnącą się wzdłuż dłuższej ściany. Na parterze były trzyosobowe pokoje na piętrze dwuosobowe. Pokoje były zwykle dwu lub trzyosobowe bo w końcu był to przedwojenny motel. Ale standard był raczej obecny więc chociaż były skrzypiące ale względnie całe łóżka, nawet czysta pościel to jednak oświetlenie było na świece i lampy a chociaż w każdym pokoju była łazienka to wody w kranach naturalnie nie było więc trzeba było sobie radzić tak jak zwykle czyli za pomocą wody z wiadra. Jeśli komuś nie wystarczała miska mógł zamówić sobie kąpiel ale to już trzeba było zamawiać sobie w recepcji na zapisy. Kąpiel też była standardowa czyli obsługa wodę musiała napełniać wiadrami co trwało sporo czasu.

Zapewne jednak większość karawaniarzy przede wszystkim ucieszyła się z ujściem z życiem z tej kabały. O perspektywie powrotu do tej cholernej dżungli chyba nikt nie myślał już lekko. A ten cholerny czołg był przecież właśnie gdzieś w tej cholernej dżungli. Na razie jednak większość cieszyła się urokami własnego łóżka, stołu i kąpieli.

Para z Detroit dostała dwuosobowy pokój dla siebie. Marcusowi przypadł trzyosobowy pokój który dzielił z Zimmem i Ricardo. Początkowo panował typowy harmider i chaos związany z wypakowywaniem się z samochodów i przeprowadzką do zajmowaniem pokoi. Wszyscy spotkali się z godzinę czy dwie później na obiedzie który szef zamówił dla całej ekipy a puste żołądki już chyba każdemu doskwierały. W końcu ostatni raz jedli coś w miarę przyzwoicie zeszłego dnia lub wieczora. Przez noc i rano najwyżej co kto zabrał ze sobą więc zbyt dobrze z tym nie było. Wspólny posiłek znacznie więc poprawił humory i wszyscy mogli się znów spotkać i pogadać razem. Z całej grupy wyróżniał się Federata który do obiadu założył jakąś chustkę za kołnierz i jadł dostojnie nożem i widelcem które chyba miał swoje własne bo były błyszczące jakby były ze srebra.

Małym świętem okazał się powrót dwóch ludzi z osobówki pozostawionej wczoraj na drodze w dżungli po wysadzeniu grupki zwiadowczej. Okazało się, że mieli zdrową dawkę instynktu samozachowawczego i gdy zwiadowcy nie wracali z tej dżungli a zmierzch się zbliżał coraz wyraźniej po prostu wrócili do miasta. Dzięki temu ocaleli i ominęły ich nocne przygody w dżungli.

- Panie i panowie, proszę o uwagę. - szef karawany po skończonym posiłku zdjął serwetkę z kołnierza, postukał nożem w szkło i wstał przyciągając uwagę biesiadników. Van Urk streścił swoim ludziom przebieg porannych negocjacji z Johansenem i jak to wpływa na ich plany. Szef tubylców przyznał, że mają u siebie dwóch porwanych karawaniarzy i sprzęt. Ale zamierzał zatrzymać ich jako rekompensatę za szkody i straty poczynione nocnym najazdem karawaniarzy. Niemniej Federacie udało się wynegocjować pewien kompromis. A mianowicie tubylcy zgodzili się oddać jeńców i ich sprzęt jeśli ludzie Federaty zajmą się dzikunami. Według Johansena trzeba było przetrzebić ich stado to na dłuższy czas będzie spokój. Wtedy byt osady będzie względnie zabezpieczony więc mogą rozmawiać o dalszej współpracy. A jak na razie wydawało się, że ludzie właśnie z tej zagubionej w trzewiach dżungli osady znają się na tej dżungli i okolicy najlepiej. Ale też oznaczało, że karawaniarzom szykuje się obława na dzikuny, tym razem w dżunglii. Przy stole raczej nikt z radości nie skakał z tego powodu bo szykowała się ciężka przeprawa w dżungli. Miejscowi mieli dać przewodników ale główny ciężar walk miał spaść na barki karawany.

- Odpocznijmy zatem póki czas. Dzisiaj i jutro macie wolne. Ale proszę by wszyscy stawili się jutro na obiedzie. Dziękuję za uwagę. Alex, mógłbym cię prosić na słowo? - Federata zakończył swoje obwieszczenia i odchodząc od stołu przywołał do siebie Detroitczyka. Ten spojrzał na Ves pytająco, wzruszył ramionami i wstał aby zobaczyć co chce od niego ich szef. Ludzie przy stole, w większości członkowie lokalnych milicji z Nice City i okolic też w większości skończyli posiłek i teraz zaczynały się swobodniejsze rozmowy przy szklankach i kielichach. W końcu była wreszcie okazja aby odreagować to co się działo ostatniej nocy i obgadać to co miało nadejść. Starcie z dzikunami na ich terenie raczej nie zapowiadało się lekko. Ale też Lamay i jego towarzysz byli z Nice City, byli kolegami i sąsiadami tych ludzi więc nie uśmiechało im się wracać do domów ze świadomością, że ich zostawili w łapach tamtych dzikusów z wioski. Ludzie więc mieli mieszane uczucia ale dało się wyczuć, że zastanawiali się czy warto pchać się dalej w ten interes. Nagroda jednak kusiła. I wiadomo było, że tak wysokie stawki nie dostaje się za byle co. Stawka była wysoka ale pozwalała wrócić do domu z okrągłą sumką która mogła pozwolić zacząć nowy rozdział w życiu.

Szef nie rozmawiał długo z Alexem. Alex zaś gdy wrócił zaciągnął Ves do pokoju. - Nie jest źle. Wracamy do Nice City. Mamy zawieźć jego list do tej paniusi no i tego jego chłoptasia też tam do niej. No i czeka na list od niej więc mamy wrócić jutro na ten obiad co mówił. Powiedział, że jak chcemy możemy zabrać jedną czy dwie osoby. Lepiej jechać teraz, nie chciałbym wracać po zmroku. - Alex niewiele miał do pakowania bo właściwie zdążył zabrać torbę z samochodu i ją rzucić koło swojego łóżka. Teraz więc wystarczyło mu ją zabrać z powrotem do samochodu. Ranny kierowca i ochroniarz Federaty był w jego pokoju więc musieli go stamtąd zabrać. W ocenie Foxa do Nice City powinni chyba wrócić w godzinę czy dwie. O ile nic ich nie zatrzyma naturalnie. Niewątpliwie Alex cieszył się bo w Nice City była możliwość wymiany uzbieranego szpeja i talonów na kolejną spluwę o wiele większą niż tutaj. A swój karabinek zostawił Johansenowi w zamian za co ten zgodził się aby Lee pojechała z nimi. No ale i sama Lee wolała pojechać jak wrócą bo obecnie pewnie by miała wyrzuty sumienia zostawiając swoich pobratymców na takim pobojowisku. A wyglądało na to, że w ciągu nadchodzących dni i tak tam wrócą a w międzyczasie miejscowi jakoś uporządkują swoje sprawy.

Szef po rozmowie z Alexem przywołał do siebie jeszcze dwie osoby. “Buźkę” i Georga. Oprócz jego ochroniarza z wszystkich karawaniarzy właśnie Marcus i patykowaty młodzik oberwali najmocniej. Federata pytał więc jak się czują i czy są w stanie kontynuować zadanie. Zaproponował, że jeśli mają ochotę mogą się zabrać z błękitnym vanem parki z Detroit bo jadą do Nice City odwieźć jego kierowcę i wracają jutro. George jako ktoś z Nice City przystał na tą ofertę bardzo chętnie. Jednodniowy urlop w domu bardzo by mu się przydał i ucieszył. Szef popatrzył więc na Marcusa oczekując jego odpowiedzi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline