Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2019, 17:55   #241
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Rozumiem to doskonale - odparła z uśmiechem Eleonora i zamilkła. Do pomieszczenia wszedł sługa i po podaniu kart z zamówieniami czekał na ich wybór. Jarvis zamówił pieczone bobrze ogony w kwaśnym sosie, a Chaaya rybę w jagodowym sosie.
Gdy potem wybrali trunki, ów sługa wyszedł, a arystokratka ponownie podjęła wątek.
- Rozumiem to doskonale, ale tak się akurat składa, że ja zostałam zatrudniona do tego zadania. Także po to, by pokazać, że La Rasquelle nie ugnie się do zasad innych ludów tak łatwo.
- Przez który ród? - wtrącił dotąd milczący czarownik.
- Przez wszystkie. W obliczu obecnej sytuacji, potrzebna jest osoba, która rozumie delikatną równowagę miasta i może być akceptowana przez wszystkie “rody” - wyjaśniła Pienazzane i westchnęła. - Więc mnie spotkał ten zaszczyt.
Po czym zwróciła się do tawaif mówiąc. - Masz całkowitą rację. Potrzeba studiów i wiedzy. Ale tej mam tyle ile zdobyły uszy mi użyczone i tyle ile jest w tych kilku tomach które posiadam. Wystarczy by poradzić sobie z wezyrem Amidem z Zerrikanu. Ale już z dholstańskimi wysłannikami, którzy mają przybyć po nim, już nie. Dlatego pomyślałam o tobie.
- Z całym szacunkiem, ale byle koza dogadałaby się z Amidem, a nawet samym królem tego gównianego państwa - odparła Kamala nadal grzecznym i nawykłym do dyplomacji tonem głosu, acz nieco… znudzonym.

“Zuch córcia” pochwaliła ją Laboni.

- Następnym razem, zważałabym na swoje słowa, to… że moja skóra jest ciemniejsza od twojej nie sprawia, że możesz wrzucić mnie do jednego worka z tysiącami innych i mieć nadzieje, że wyczaruje ci słonia z karafki… bo podobno czarni potrafią, więc czemu by nie ja. - Bardka odrzuciła rękę kochanka, po czym oparła się wygodniej w krześle. Jeśli rada wampirów wysłała taką rudą cipę na rozmowy na najwyższych szczeblach… to czas uciekać z tego miasta, bo długo nie postoi.
- Zgadzam się z tobą. Amid nie jest przeciwnikiem w takich negocjacjach wartym jakiejkolwiek uwagi - odparła ironicznie Eleonora, obserwując wybuch gniewu Dholianki z pewnym… ni to rozbawieniem, ni to zadowoleniem. Upiła nieco wina dodając. - I nie wiem skąd to posądzenie, że poniżam zrównując cię z Zerrikanami. Po prostu… domyślam się, że ty masz większą wiedzę na temat tych ziem ode mnie. Nawet z informacjami jakie uzyskuję od szpiegów i literaturą jaką posiadam. Nawet mając to wszystkim popełniam błędy… jak ten teraz.
- Odpowiedz mi na jedno proste pytanie. - Sundari nie zdradzała sobą emocji tak jak to robiła jej oponentka. Jej mimika była neutralna, tak samo jak i głos. - Domyśliłaś się… na jakiej podstawie?
Cóż… podstawa była tylko jedna. Kolor skóry, sama Eleonora zresztą o tym mówiła we wcześniejszych swoich słowach.
- Popytałam na ślubie i tam zebrałam informacje. Skąpe co prawda, ale intrygujące. No i pracowaliście dla mnie. Więc mam dobre zdanie na temat waszej solidności - odparła w odpowiedzi dama.
- Daruj sobie, bo wpadłaś w piach po same uszy. I to nawet nie przy tym stole, ale już na ślubie. Chełpisz się informacjami, tymczasem zachowujesz się jak ślepiec w księgarni, więc albo ty jesteś głupia i nie potrafisz nic z nimi zrobić, albo twoi słudzy lub księgi - kłamią. Tak czy siak, możesz wepchnąć w gardło swoje zdanie mieszkańcom tego miasta. Wystarczy, że wspomnisz o wampirach i już robią w gacie. Sęk w tym… że ja tego nie zrobię i nie zrobi tego nikt z pustyni. Żeby coś uzyskać potrzeba czegoś więcej… już ci mówiłam. Silnego ciała i silnych słów…. a im dłużej z tobą rozmawiam tym bardziej się utwierdzam w fakcie, że ani ty… ani twoi przełożeni tego nie posiadacie. - Tawaif spojrzała na czarownika, zastanawiając się czy podoba mu się w tym wydaniu i czy gdyby spotkali się w innych okolicznościach, wtedy gdy jeszcze pracowała… to czy zakochałby się w niej jak teraz? Cała rozmowa przy stole mało ją interesowała, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, choć słowa jakich używała we wspólnej mowie wydawały się nieco szorstkie.

Jarvis spoglądał częściej na gospodynię niż na partnerkę.
~ Toś jej dogryzła Kamalo. Ciekawe czy ma na tyle zimnej krwi, by się nie wściec. Czy stchórzy. Czy też wybuchnie ślepym gniewem. W razie czego proponuję dać drapaka. Za dużo ma tu potencjalnych sojuszników. ~ Rozważał ich sytuację taktyczną, kiedy dłoń znów wylądowała na jej biodrze. Jakby chciał tym dotykiem dodać jej otuchy.
- Amid też użył tego zwrotu… O wpychaniu w gardło. I tak samo nie zrobił nim na mnie wrażenia - odparła Eleonora, skupiając się na moment na swoim posiłku. - Masz rację. Metody La Rasquelle są diametralnie różne od waszych sposobów negocjacji, co czyni dogadywanie się całkiem kłopotliwym. Ale teraz wolę nie zajmować się rozważaniem na temat dyplomacji. Pytania mam dwa. Byłabyś w stanie mi pomóc czy nie? I jeśli byłabyś to o jakiej sumie lub “walucie” mówimy?
Sundari uśmiechnęła do ukochanego.
~ A więc moje słowa jednak zrobiły na niej wrażenie, bo ja nawet się do nich nie przykładałam, a fakt, że tak dzielnie próbuje walczyć o pomoc, oznacza, że tamci mają coś, co miasto bardzo chce dostać. Cóż… Nie zamierzam im ułatwiać sprawy. ~ Kobieta kończąc swoją myśl, popatrzyła z powrotem na arystokratkę.
- Przeceniasz swoje wyobrażenia w moich oczach, a moja odpowiedź brzmi… nie stać cię. - Tancerka znowu strzepnęła męską rękę ze swojego uda. Nie potrzebowała wsparcia w oddychaniu, a tym dla niej było bycie tawaif.
- Zapewniam, że tak. Zwłaszcza, że wiem o waszym zainteresowaniu Vantu. - Uśmiechnęła się Pienazzane i… wstała. - Niemniej jeśli liczysz moja droga, że będę cię błagać o pomoc to… masz rację… na to mnie nie stać.
Dopiła wino i uprzejmie dodała. - Kolacja zgodnie z zapowiedzią jest na mój koszt. Życzę smacznego. Nie zmartwi was chyba fakt, że was już opuszczę? Jestem bardzo zapracowaną kobietą i nie mam czasu na stracone sprawy. Chyba to rozumiecie, prawda?
~ Nie ma czasu… oczywiście, ale na gadanie po próżnicy to i owszem. Jeśli tak wygląda jej zapracowanie to bogowie… chce żyć tak jak ona ~ sarknęła bardka do przywoływacza, zbierając się od stołu. ~ Nie próbuj nawet jeść… nie będziemy tej flądrze nic dłużni.
~ Kwiecista wymowa i sztuka retoryki jest wielce ceniona wśród wampirów i kupieckiej arystokracji. Wpływ elfich traktatów pisanych na ten temat ~ wyjaśnił Jarvis.
~ Nie mój drogi… to obelżywość w ładnych słowach… retoryka to sztuka rozmowy opierającej się na faktach, wyzuta od emocji i własnego ego, coś… co najwyraźniej tutejsi nie potrafią. Pierwszy raz nazywa ktoś rasizm dyplomacją...

- Na nas też już pora. Życzymy miłej nocy - powiedziała Chaaya na głos.
- Nawzajem - odparła Eleonora uprzejmie.

I opuścili budynek razem, ale osobno. Ona udała się prywatną gondolą w swoją stronę. Jarvis i Chaaya na piechotę. Jej kochanek postanowił najwyraźniej ją porwać i… cóż… on chyba jeszcze nie wiedział, co dokładnie się stanie, ale Dholianka była pewna, że coś lubieżnego.
- Bądź tak szczodry i zanim mnie zamkniesz w lochu… kup mi coś ciepłego do jedzenia. - Kurtyzana pogładziła się po pustym brzuchu, narzekając jak beztroskie kocię, co trochę nie pasowało do zaistniałej sytuacji, ale najwyraźniej dla dziewczyny to była norma. - Coś ostrego… bardzo… Gamnira mówiła o jakiś jagodach… podobno są bardzo ostre, wiesz coś o nich?
- Coś mi świta - rzekł z uśmiechem przywoływacz, zerkając na orzechowooką, po czym uśmiechnął się łobuzersko. - Ale wpierw… mały trybut z twojej strony.
Przyciągnął ją do siebie, objął w pasie i pocałował zachłannie, rozsmakowując się w słodyczy jej ust.
Tancerka pisnęła cichutko i starała się wyrwać, wyraźnie speszona nagłym przejawem afektu. Tylko język jakoś nie chciał jej słuchać, splatając się wraz z czarownikowym. A jej lubieżny oponent dodatkowo skomplikował sytuację wsuwając dłoń pod suknię i ściskając pośladek. Bardka mogła jedynie liczyć na mrok wieczoru i mały ruch o tej porze, chroniący ją przed.. spojrzeniami innych.

W końcu jednak nie wytrzymała i oderwała się od jego warg z głośnym cmoknięciem. Jej oddech był ciężki, a policzki delikatnie zaróżowione.
- Jarvisie… ja nie mam majtek… - zaprotestowała, rozglądając się po okolicy. - A jak ktoś zobaczy?
- To niech patrzy i zazdrości. - Wybranek cmoknął czule jej szyję. - A jak spróbuje się zbliżyć. Pogonię go jakimś żywiołakiem.
Jego dłoń wodziła zachłannie po krągłym pośladku, delektując się tym sprężystym skarbem. Kamala zaczęła dyszeć i wić się w objęciach jak dzika żmijka. Obróciła w miejscu sobą i mężczyzną, szukając dogodnego miejsca do figli.
- Chodź za budynek… - próbowała Jarvisowi, a może sobie, przemówić do rozsądku.

Jej mężczyzna łaskawie dał się pociągnąć w boczny zaułek. Kobieta pociągnęła go we względnie odosobnione miejsce i… przyparła do muru łapiąc za krocze.
- Ha-haaa… - zasyczała triumfalnie. - Złapałam i nie puszczę - mruknęła szykując się, by uklęknąć.
- Czujesz jaki duży? To tylko twoja zasługa. Żadnej innej - odparł magik, wpatrując się wprost w oczy jej roziskrzone źrenice, bo i ta czuła pod palcami… wyraźnie rozepchane spodnie.
- Upewnię się gdy zobaczę - stwierdziła zadziornie dziewczyna, klękając i rozpinając narzeczonemu spodnie. Wyjęła jego skarb na wierzch od razu przechodząc do rozgorączkowanych i tęsknych liźnięć.
- I co? Zadowolona? - zapytał rozpalonym głosem Jarvis. Mimowolny uśmiech pojawił się na twarzy Sundari. Wężyk był całkiem spory, prężył się dumnie jak w defiladzie. Jej ukochany był z pewnością bardzo za nią stęskniony.
- Jeszcze… nie…
Tawaif skupiła się na ulubieńcu niczym rasowa bezwstydnica, nie zwracając uwagi czy ktoś ich podsłucha lub co gorsza podejrzy. Liczyło się to co ma w ustach, oraz jak przyjemnie smakowało.
~ Mój biedny, mrukliwy czarusiu… kto cię tak zaniedbał, że aż prosisz się o chwilę czułości? ~ zadrwiła poprzez telepatię, spoglądając w górę i uśmiechając się z pełnymi ustami.
~ To wina tej sukienki… za kusząco w niej wyglądasz ~ wyjaśnił telepatycznie, bo i z jego ust mogły wyrywać się tylko ciche jęki i dyszenie.
~ Sukienki powiadasz..?
Dholianka odsunęła się raptownie, po czym wstała i stając na palcach, pocałowała kochanka w czubek brody. Zarzuciła mu udo na biodro, przytulając się ciasno do jego klatki.
~ Oprzyj mnie o ścianę i weź… ~ Choć miało to brzmieć jak rozkaz, bardziej wyszło jak prośba.

Smoczy Jeździec nie mógł nie ulec tej prośbie. Obrócił się, dociskając tancerkę do zimnej ściany i posiadł rozgrzanym przez nią żądłem. Zachłannie narzucił im gorączkowe tempo, jednocześnie całując ją bez opamiętania.
W jej głowie znów rozbrzmiewało crescendo myśli towarzysza.
~ Moja śliczna… moja piękna… moja diabliczka… moja ognista… ~ MOJA.
Jęki i westchnienia, słychać było jeszcze po tym, gdy oboje z kochanków dochodziło do siebie po intensywnym szczytowaniu. Czarownik nie wiedział kiedy, ale bardka objęła go nogami w pasie i aktualnie wisiała w powietrzu, przyciskana jedynie plecami do muru. Nie chciała go też puścić, tuląc go pod ramionami, aż jej dłonie splotły się na jego plecach. Ona sama położyła mu głowę na ramieniu.
Wprawdzie mogli znaleźć sobie lepsze miejsce na okazywanie uczuć, ale kto by w tej chwili zaprzątał sobie tym głowę.
- Kocham cię… i chciałbym trochę popieścić leniwie… uwielbić. - Cmoknął ją czule przywoływacz delikanie jej usta. - Ale teraz pójdziemy poszukać smakołyków dla ciebie. Jeszcze oskarżyła byś mnie o to, że cię głodzę.
Chaaya spuściła nogi i ostrożnie stanęła na ziemi, zjeżdżając policzkiem z barku na pierś mężczyzny. W jego objęciach zdawała się być bardzo malutka i kruchutka.
- Nie leniwie… masz mnie przydusić, przycisnąć, pogryźć i posiąść… i powtarzać te czynności, aż do samego rana… tak bym jutro nie mogła ni siedzieć, ni leżeć, ni nawet oddychać.
- To też… - odparł z czułym uśmiechem. - Dartun… myślę, że mógłby się dowiedzieć kiedy przybędą posłowie z Dholstanu.
Kobieta spięła się i odwróciła w kierunku uliczki.
- Nie chcę o tym wiedzieć… i nie chcę o tym rozmawiać - burknęła chłodno, przechodząc pod ramieniem partnera. - Popraw spodnie i idziemy jeść.
- Dobrze. Nie będziemy - odparł smętnie chłopak podążając za nią.


Późną nocą, a w zasadzie to już bardzo wczesnym rankiem, kiedy ostry sos z dzikich jagód przestał ją palić w język, a drapieżny kochanek usnął wymęczony dzikimi harcami z tawaif… Kobieta leżała skulona na łóżku i czekała na błogosławiony sen. Jej ciało było obolałe, lecz w przyjemnym sensie, a myśli nie mąciła żadna troska…
I wtem, ostry cierń bólu przeszył serce Kamali, która zwinęła się w kłębek, a świadomość stała się nieprzyjemnie rzeczywista. Nagły lęk i strach zmieszał się w jej płucach ogniem. Kurtyzana nie miała sił by oddychać, a nawet jeśli… to nie miała czym. Powietrze zamieniło się w rozbuchaną lawę, przytłaczającą zmysły. Uniósłszy głowę, dziewczyna spojrzała na uchylone okno, skąd wlatywał do pokoju chłodny wietrzyk. Jej złocista skóra, naznaczona była gęsią skórką, a jednak na skroniach Sundari perlił się pot i nieprzyjemna strużka spływała jej po kręgosłupie. Rozbolał ją brzuch. Głowa zaczęła pulsować i tętnić bólem chaotycznych myśli, które gnały niczym stado dzikich koni, tratując wszystko co stanęło im na drodze.

~ Babciu… ~ załkała w przerażeniu i dojmującej samotności. ~ Babciu to nie może być prawda…
„Chiii beta, me beta jamun…” Laboni wykrystalizowała się w jasnym i ostrym obrazie swojej wnuczki. Starała się objąć, w czułym i matczynym geście, skołataną jaźń Dholianki.
~ Tak mi przykro… tak bardzo mi przykro… ~ Tancerka powtarzała jak w transie, modląc się o łzy. Udręka jaką spowodowała wieść o uciekających Dholianach, dogłębnie nią wstrząsnęła.
To prawda, że lata temu uciekła z domu. To prawda, że wyrzekła się swego rodu w imię miłości. To prawda, że wtedy… gdy przedzierała się przez Rozgrzane Piaski u boku Ranveera, niosąc pod sercem ich wspólne dziecko, nie planowała wrócić do domu. Decyzja ta nie była łatwa. Wymagała wielu wyrzeczeń, wielu prób, wielu łez i wiele determinacji.
Długie, bezsenne noce, jakie spędzała pod obcym niebem, dało się przetrwać dzięki świadomości, że jej rodzina była bezpieczna. Choć nie mogli być razem, a rozłąka powoli trawiła serce, pewność co do istnienia domu jako niezachwianej i pewnej instancji dodawała bardce sił.
Była silna, gdy straciła przyjaciela i kochanka, swojego powiernika marzeń i snów.
Była silna w niewoli, pełna nadziei i niecierpliwości związanej z narodzinami syna.
Była silna, kiedy utraciła cały sens istnienia i była silna, nawet wtedy, gdy Janus zasadził ją w obcej ziemi, dbając i pielęgnując jak o najdroższy kwiat.
Była silna, kiedy wróciła na ojczyste ziemie, szukając srebrnej smoczycy - jedynej szansy na przetrwanie Kryształowej Jaskini.

Była silna dla Jarvisa, dlatego, że wierzyła w jedyny, niepodważalny i niepodzielny azyl, jakim był dla niej Dholstan, a w nim Pawi Taras. Zawarła w tym miejscu całe swoje jestestwo, powierzyła swoją duszę, pielęgnowała czyste i kojące wspomnienie o którym przypominała sobie codziennie, gdy patrzyła w zachmurzone, szare niebo La Rasquelle i zastanawiała się czy jeszcze kiedykolwiek poczuje się… na właściwym miejscu.

Teraz… utraciła i to. Złotoskóra wysunęła się spod kołdry i usiadła w ciemności pokoju, wpatrując się tępo w ścianę.
Pustynia przestała istnieć, jej naród rozproszył się po świecie, rodzina… zginęła.
Została sama, jako wieczny, anonimowy i nieproszony gość. Nawet jeśliby chciała, nie miała dokąd, ani do kogo, uciec.

„Zostań przy nim Chaayu… Nawet jeśli my jesteśmy już tylko twoimi wspomnieniami. On jest twoją teraźniejszością i jedyną przyszłością.
Zostań przy nim…”
Matrona szeptała czule do swojej wnuczki, dodając jej ciału sił, by wróciła z powrotem w objęcia śpiącego mężczyzny. Oczyszczający płacz wciąż nie nadszedł, sen również o niej zapomniał. Pozostał tylko smutek i tępy ból w okolicy klatki piersiowej, a z poranionego serca wyciekały resztki sił i determinacji.
Bardka zamknęła oczy i… poddała się.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline