Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2019, 20:04   #242
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Podróż przez las była niczym błogosławieństwo dla dzikiego i wyalienowanego smoka. Z radością przyjął ptasi śpiew, zamiast ludzkich rozmów, oraz wilgotny zapach ściółki, zamiast skisłych wód kanałów.
Także Jasrin wydawała się wielce zadowolona ze zmiany otoczenia. W przerwach między pilnowaniem swojego pana przed podstępną, wstrętną i śmierdzącą ludzią, która kradnie zwierzęta z lasu, fruwała dziarsko pomiędzy listowiem cienistych drzew i wyłapywała parzące się ważki oraz tłuściutkie pajączki. Kiedy swój brzuszek miała już pełny, przynosiła jedzenie Nveryiothowi, który grzecznie połykał każdego robaczka.
Gamnira nie męczyła swoim towarzystwem tak jak Godiva. W przeciwieństwie do niebieskołuskiej, tropicielka wiedziała o czym mówi i nie udawała nadętej. W zasadzie… to nawet rozkwitła, gdy tylko znalazła się w dziczy, co było przyjemnym zaskoczeniem dla gada.

Nauki jakie musiał przyjąć, nawet te najbardziej bezużyteczne, były miłą odmianą codziennej rutyny w księgarni, a i dowiedział się wielu zabawnych rzeczy. Kto by pomyślał, że człowiek jest w stanie wymyślić tak śmieszne przedmioty jak… spławik, albo pierzastą przynętę?

Bury kocur kobiety, w przyszłości mógł się okazać kłopotem. Białowłosy trzymał się na dystans, starając się nie wchodzić zwierzęciu w drogę w nadziei, że ten… nie zdradzi jego sekretu.
- Miło mi ciebie poznać, nazywam się Neron… - Chłopak ukłonił się Wizunowi. - To moja towarzyszka Jasrin. - Wskazując na gekonicę, siedzącą mu na ramieniu, zabrał się do rozbijania namiotu.
Kolejny dzień dobiegł końca… czy Chaaya za nim tęskniła? Jak sobie radziła? Skrzydlaty mógł mieć tylko nadzieję, że Jarvis dobrze zaopiekuje się jego partnerką.

Łowczyni, mając więcej wprawy, rozbiła już swój namiot i nawet rozpaliła ognisko. Następnie, nabijając ryby na patyki, zaczęła je przypiekać, pytając przy tym Nero - chcesz się nauczyć czegoś konkretnego? Polowania na krokodyle? Pułapek na gigantyczne owady? W końcu lepiej żebyś poznawał sekrety tego co cię interesuje.
- Chce się nauczyć strzelać z łuku - stwierdził, wojujący z rusztowaniem albinos. - Tropić zwierzynę i rozpoznawać rośliny, nic wielkiego.
- Hmm… ja używam kuszy. Jest wygodniejsza w łowach, ale pewnie… sposoby treningu są te same. Tropienie, żaden problem. Zapolujemy więc na małe, drobne futrzaki. Żadne zagrożenie, ale ciężej znaleźć, bo jeśli chcesz się uczyć tropić, to pewnie wolałbyś jakieś wyzwanie, co? - rzekła z uśmiechem kobieta.
- Każdy głąb strzela z kuszy… a ja chcę się nauczyć prawdziwej sztuki. - Nvery postawił szkielet swojego legowiska. Teraz zostało tylko rozpiąć na nim materiał. - Może być wyzwanie, mi to obojętne, ważne bym się nauczył.
- Każdy głąb, każdy głąb… - przedrzeźniała go myśliwa, urażona tymi słowami. Przyjrzała się uczniowi.
- Mistrzowie łuku skupiają się tylko na nim, na strzeleckiej walce. Jak każdy wojownik, mają lekką obsesję na temat ulubionej zabawki. Jeśli nie poświęcisz się całkiem swojej broni, to o mistrzostwie możesz tylko pomarzyć. Ale jak dla mnie to głupota. Specjaliści są kalekami. Silni tylko w jednym, słabi w reszcie.
- Nic nie mówiłem o mistrzostwie - odparł smok, podchodząc do ognia, by się posilić. Wziął surową rybę i rozkroił ją sztyletem. - Bycie dobrym we wszystkim też nie jest za wygodne… oznacza to, że jest się niczym szczególnym w każdej dziedzinie. Można poradzić sobie w życiu, tylko co z tego? Nie zajdzie się na wszechstronności daleko. - Wzruszając ramionami, zabrał się za zjadanie surowego mięsa. Smakowało tak samo nijak jak po upieczeniu. Ludzki język był beznadziejny w swojej dziedzinie.
- Wielu zaszło - stwierdziła ironicznie Gamnira i podrapała się po policzku. - Zależy GDZIE chce się zajść.
- Aha…
Drakon nie wydawał się poruszony dyskusją. Zjadł co miał zjeść, a resztę zabrał do pieczenia w słabym żarze by mieć jutro ciepłe śniadanie.
- Idziemy spać. Jutro pobudka z rana… - Zarządziła dziewczyna, drapiąc kocura za uchem. - Wart nie ma potrzeby robić. Wizun nas popilnuje. Nigdy mnie nie zawiódł.
Nero nie zamierzał dyskutować, życzył mentorce dobrej nocy, po czym udał się do swojego namiotu.

Gdzieś w połowie nocy, ktoś się zakradł do namiotu zielonołuskiego. Potrząśnięcie ramienia wyrwało go ze snu. Gamnira kucając przy nim, przyłożyła palec do swoich ust. Po czym szepnęła cicho.
- Elfy.
Białowłosy usiadł ostrożnie, przecierając oczy. Fajnie, że elfy przyszły…. szkoda tylko, że tak późno w nocy.
- Chcesz spać u mnie? - spytał sennie, nie bardzo wiedząc dlaczego został obudzony. Podrapał się po nagim karku i szczelniej okrył biodra kocem, ponieważ miał nawyk spania nago… nawet w buszu.
- Co? Nie. Nie chcę z tobą spać - stwierdziła zaskoczona traperka i szepnęła do niego. - Weź broń i bądź gotów na walkę. Zazwyczaj nas unikają, ale czasem… zdarza im się atakować bez litości.
- Dlaczego miałyby nas atakować? Nic im nie zrobiliśmy… po prostu śpimy. - Młodzik nie dawał za wygraną, choć senność ostatecznie go opuściła. Rozejrzał się po barłogu, ale że był ślepy jak kura, to zaczął macać po ciemku w poszukiwaniu miecza.
Kobieta usłyszała jak coś sporego i miękkiego plasnęło jej nad głową, po czym przeszło się po dachu namiotu.

Mała gekonica widziała jak podstępna, śmierdząca i zła ludzia zakradała się do legowiska jej smoka. Musiała go obronić, a przynajmniej zawiadomić o niebezpieczeństwie. Nadęła się i nabrała tchu, po czym zaczęła groźnie i ostrzegawczo skrzeczeć, niczym naćpany opium pasikonik, skrzyżowany z przerdzewiałą zębatką zegarową.
- NIe wiem. Nie mam pojęcia czemu robią to co robią. Najczęściej po prostu nas omijają. Ale czasem atakują bez ostrzeżenia. Tak jak mogą teraz - wyjaśniła cicho łowczyni i wyjrzała z namiotu. - I w tym problem. Elfy rozmawiają tylko za pomocą strzał.
Skrzydlaty pacał w sufit namiotu, by strzepnąć natrętną jaszczurkę, która piłowała japę coraz głośniej.
- Jak ty chcesz z nimi walczyć jak jest ciemno jak w dupie? - odburknął, trafiając Rojd, aż pipnęła i zleciała na trawę.
- Uważaj na twarz… ona jest wściekła - ostrzegł, biorąc spodnie i próbując je założyć. Tymczasem mała, gadzia złośnica przepuściła na wyglądającą kobietę atak.
- Szybko i skutecznie? A najlepiej w ogóle. Liczę, że sobie pójdą. - Kobieta wskazała na szare kształty przemykające między drzewami. - Że nie będziemy musieli walczyć. Ale jeśli nas zaatakują, to wolę żebyśmy byli gotowi bronić swojego życia.
- Pfff… zawracasz tylko głowę. - Smok opadł z powrotem na legowisko, kiedy zobaczył w oddali mijające ich sylwetki. - Jeśliby chcieli nas zabić, zrobiliby to już dawno temu… poza tym, czy ty siebie słuchasz? Skoro to łucznicy, to zanim się “obronimy”, naszpikują nas strzałami, aż zaczniemy przypominać jeżozwierze. Idź spać.

Chłopak nakrył się kocem i zwinął w kłębek. Baby to jednak durne były i robiły raban o byle gówno.
I otrzymał kopniaka w zadek. Niezbyt mocnego, bo z kucającej opozycji… ale kopniaka.
- Kto tu jest nauczycielem. Ja czy ty? Jeśli mówię, że nie śpimy, to nie śpimy - sarknęła cicho traperka. - Za tydzień możesz pójść na bagna i mądrzyć się przed siostrą. Ale dopiero za tydzień. Teraz ja mówię, a ty słuchasz i wykonujesz polecenia. Zrozumiano?

Gekonica wykorzystała chwilę nieuwagi i złapała Gamnirę za ucho, zwisając wzdłuż jej szyi niczym egzotyczny kolczyk, choć zapewne… tropicielka miała paść powalona tym morderczym ciosem.
- Nie będę wszczynał bójek, jesteśmy tu gośćmi. Nic dziwnego, że czasem “atakują” skoro widzą czające się i uzbrojone zbiry w namiotach. - Nvery nie dawał za wygraną i leżał jak leżał.
- Też nie zamierzam wszczynać bójek. W ogóle słuchasz co do ciebie mówię? Ale jeśli zamierzają nas zaatakować, to nie zamierzam posłusznie wystawiać im dupy jako tarczy strzeleckiej - burknęła myśliwa, ignorując złowieszczy atak jaszczurki. Pochwyciła delikatnie Jasrin i pogłaskała po gardle i brzuchu, bezboleśnie zmuszając do puszczenia ucha.
- Nie mam ochoty na zabawy maleńka - zwróciła się wprost do chowańca, który nie rozumiał dlaczego ludzia jeszcze żyła. Przecież zaatakowała tak… by zabić! Mała skrzydlata skrzeknęła ostro, po czym wyślizgnęła z pomiędzy palców i rozwijając skrzydełka, wleciała do namiotu.
Sądząc po głośnym odgłosie plaśnięcia, musiała wylądować na twarzy swego pana.

- Mhm… w porządku - odparł ugodowo mężczyzna. - Będziemy się bronić… jak zaatakują… o ile zaatakują.
- No właśnie… jak przejdą, to możesz położyć się spać. - Łowczyni zerknęła na cienie. - Hmm.. idą na południe… do ruin cierniowej wieży. My będziemy musieli pójść… na wschód. To dobry kierunek.
Albinos ziewnął cicho, słuchając mentorki tylko jednym uchem. Przytulił policzek do poduszki.
- Moja siostra chce mieć dziecko z elfem - mruknął sennie, nie zważając na słowa. - Szkoda, że jej nie ma… na pewno poszłaby razem z tobą na wieczorek zapoznawczy ze szpiczastouchymi.
- Nie ma kochanka, przypadkiem? - zapytała Gamnira obserwując poruszenie w lesie. - To… możliwe. Elfy czasem robią to z ludźmi. Ale bardzo rzadko. Mało jest półelfów w okolicach La Rasquelle.
- Jedno drugiego nie wyklucza - stwierdził zielonołuski.
- Kto by pomyślał, że ma taki otwarty związek - oceniła dziewczyna i odetchnęła głośno. - Niech popyta o druidów jednorożca, jeśli rzeczywiście ma takie plany. Może jej pomogą.
Po czym klepnęła uczniaka po tyłku.
- A ty zacznij słuchać… albo wracamy. Obiecałam, że cię będę uczyć, ale nie widzę sensu w gadaniu, jeśli nie będzie to będzie gadka do ściany. Dobranoc. - Po tych słowach wyszła z namiotu i udała się do swojego, po drodze coś gwiżdżąc.

Rano smoka obudził zapach pieczonych ryb. Gamnira już siedziała przy ognisku, a jej namiot był złożony. Wizun siedział obok niej. Zajęci byli przygotowywaniem posiłku, cóż... ona była zajęta, kocur czekał na okazję by podkraść/wyżebrać kolejny kawałek mięsa. Nvery pokokosił się chwilę pod kocem, po czym wyszedł na łono natury, przeciągając się i przeciągle ziewając. Wyciągnął z barłogu koszulę i zarzucił ją sobie na barki, po czym udał się odlać w krzaki.
Kiedy wrócił usiadł przy wypalonym węglu po wczorajszym ogniu i wydłubał pieczoną rybę, którą zjadł w całości, nie dbając ani o piach ani popiół. Później, bez słowa, zabrał się za zbieranie i składanie swoich rzeczy, by być gotowym do dalszej wędrówki.
- Wizun znalazł ciekawe ślady. Przygotujemy pułapki na małe drapieżniki. Ich futra nadadzą się na kołnierze - rzekła do niego jego nauczycielka. Chłopak kiwnął głową, na znak, że przyjął jej słowa do wiadomości. Jemu było wszystko jedno, ważne by się czegoś nowego nauczył.

Po posiłku, tropicielka zaczęła przekazywać wiedzę na temat zakładania pułapek i to w praktyczny sposób, bo oboje zaczęli je robić z drewna, żyłki i metalowych zębów, które kobieta przytargała ze sobą. Po kilku przykładach jakie zrobiła sama, Nveryioth kolejne musiał robić sam. Jedną po drugiej… każda z nich była surowo oceniana. A to wiązanie niedbałe, a to zacisk za słaby, a to gałąź mogła pęknąć… Oj dostawał biedak co chwila burę, choć trzeba było przyznać, że jego instruktorka nie wpadała w gniew. Ot, cierpliwie wytykała mu kolejne błędy jakie popełniał. Skrzydlaty jednak był dość cierpliwy w tym co robił, a i takie majsterkowanie było dla niego całkiem przyjemne.
W swojej naturalnej formie, mógł jedynie orać pazurami ziemię, natomiast ludzkie palce otwierały przed nim wachlarz zupełnie nowych możliwości. Efekty, nawet te najmniejsze, dodawały jedynie chęci do dalszych prób.

- Idzie ci całkiem nieźle… jak na początkującego. Obawiam się jednak, że prawdopodobnie nic się w nie nie złapie. Ale rozstawić możemy - rzekła myśliwa po chwili namysłu, drapiąc się po bliznach. - Te sześć zabierz, resztę rozwalimy.
- A w zasadzie… jakie zwierzęta mogą wpaść w takie pułapki? Wiewiórki? Ptaki? - zapytał gad ciekawsko.
- Coś większego… te są na wodne kuny - wyjaśniła, idąc ku Wizunowi. - Na drobne ptactwo to trzeba tak z dwudziestu ludzi, by rozwiesić sieci o drobnych oczkach i złapać odpowiednią ilość takich stworzeń między drzewami. Ale tej sztuki ucz się kogoś innego. Dla mnie to barbarzyństwo. Twoją latającą jaszczurkę tak złapali.
Na potwierdzenie tych słów, Jasrin smutno pipnęła.
- Mięso zjemy? - upewnił się Nero.
- Nie. To nie jest smaczne do zjedzenia mięso, ale dobra zanęta na ryby. Złowimy dużego suma i będziesz się mógł siostrze pochwalić, że złapałeś tę rybę co się jej bała - rzekła przez ramię traperka i dała ręką znak kocurowi. Teraz to on był ich przewodnikiem.
Albinos pokiwał głową zadowolony z odpowiedzi. Tak jak i Chaaya, nie był zwolennikiem zabijania zwierząt, na zasadzie: bo tak. Bo kieł ładny, bo futro miękkie, bo pazury po sproszkowaniu działają na wzwód.
Śmierć musiała być uzasadniona, a ciało jak najlepiej wykorzystane. Nauczył się tego od szczurów i tak mu jakoś zostało.
- Czaszkę zatrzymam dla siebie - mruknął pod nosem, uśmiechając się na samą myśl.
- Jak chcesz. Na razie zajmiemy się rozstawianiem pułapek. Wizun wskaże miejsca - zadecydowała Gamnira, ruszając przodem zaraz za panterą.

Następne pół godziny, polegało na łażeniu, zakładaniu pułapki i wysłuchiwaniu czemu akurat to miejsce jest warte jej założenia, a następnie powtórki, a potem kolejnej powtórki i kolejnej.
Po zaliczeniu tych zadań, tropicielka zarządziła chwilę przerwy oddechu, przy ruinach jakiejś elfiej budowli. Kamienne mury były zarośnięte powojami, tak, że ciężko je było rozpoznać jako wytwory cywilizacji.
Smok klapnął se na trawce i podziwiał widoki. Nie bardzo pojmował po co się zatrzymywali, ale uznał, że ludzkie i kobiece ciało musi być o wiele słabsze od jego i wymaga regeneracji po… tym krótkim spacerku. Mała gekonica wylądowała na krzaku obok, po czym zabrała się za zlizywanie mszyc z kwiatków. Młodzian nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się czule do chowańca.

Myśliwa wyjęła małą drewnianą manierkę i napiła się, odpoczywając. Po kilku łykach, zaoferowała jej zawartość Nveryiothowi, ale ten nie zdawał się być zainteresowany.
Tymczasem kocur pognał w głąb ruin, ścigając jakiegoś gryzonia. Rozległ się jakiś trzask, a potem ryk zirytowanego zwierzęcia, na który to kobieta zerwała się na nogi i pognała w tamtym kierunku.
- Pomóc ci?! - zawołał za nią znudzony białowłosy, nie ruszając się z miejsca.
Nie otrzymał odpowiedzi. Łowczyni była zbyt zaniepokojona o swojego pupilka.
Zniknęła za murem ruin.
- Gdzieś ty wlazł? Mówiłam tyle razy, żebyś nie ganiał. No już… już… nie łaś się. Tak łatwo ci nie wybaczę. No nie próbuj ze mną tej sztuczki. No dobra. - Usłyszał jej głos po kilkunastu minutach.
- Wizun znalazł jakieś stare podziemia. Rozejrzę się po nich. Zaraz wracam! - krzyknęła do ucznia.
Jednakże po kolejny kilku minutach beztroskiego obijania się, głos Gamniry wrócił.
- Hej! Rusz tu tyłek! Przyda mi się pomoc przy wyważaniu drzwi!
- Kolejna pizda tylko ogon zawraca - burknął zielonołuski, spoglądając z wyrzutem na zadowoloną jaszczurkę. - Jak tak dalej pójdzie to się gówna nauczę… mówię ci. - Podstawił dłoń na którą Rojd sfrunęła i rozpoczęła wspinaczkę po ramieniu na bark.
Mężczyzna zebrał swoje rzeczy i schował je za kamieniem, zabierając ze sobą jedynie broń, po czym wszedł w ślad traperki.

Odgłosy dochodziły z niedawno zakrytej listowiem i gałęziami dziury w ziemi. Wizun siedział obok jamy czyszcząc łapę, a łowczyni pewnie była w środku i to głęboko.
Sądząc po śladach kamiennej posadzki, szczelina w sklepieniu, wcześniej przez kogoś, poszerzona, była wejściem do podziemnych pomieszczeń tej posiadłości.
Gad zgarbił nad jamą, westchnął przeciągle, po czym ostrożnie zszedł do środka.
- Możesz mi przypomnieć kto mi mówił, że nie będziemy łazić i szukać skarbów, a uczyć się polować? - spytał sarkastyczym tonem, nie bardzo lubiąc cechy rzucania słów na wiatr.
- Raczej nie znajdziemy tu starożytnych skarbów, jeśli o to ci chodzi - odparła Gamnira wskazując na zamek przy drzwiach. - Nowy, jak i drewno. Ktoś je niedawno założył. Chcę wiedzieć kto i po co.
Albinos nie zamierzał wdawać się w czcze dyskusje i po prostu zabrał się za wyważanie wejścia.
Wyłamanie zajęło parę minut i po chwili wdarli się do środka. Ruszyli mrocznym korytarzem, więc po kilku metrach, mentorka zapaliła pochodnię. Blask rozświetlił starożytny korytarz. Ktoś pobazgrał ściany motywacyjnymi hasłami.

“Przez posłuszeństwo do oświecenia. Skupienie na celu twoją przewagą. Litość jest dla słabych. Współczucie to wada.”

- Miłe typki tu mieszkają. To jakiś klasztor? - zastanowiła się głośno myśliwa.
- Może jacyś kultyści. - Neron nie był poruszony znaleziskiem. - Albo elfy bawią się w partyzantkę? Może wmówili jakimś idiotom, że ponownie przejmą władanie nad miastem.
- Na to to już trochę za późno. Elfów nie ma tyle by mogły odzyskać miasto. Zresztą ich miasta już nie ma - wyjaśniła kobieta, zerkając do mijanych pomieszczeń. Dwa pierwsze zawierały prostą broń, włócznie i trochę łuków z kołczanami.
- Nieużywane - oceniła podchodząc do stojaków z rynsztunkiem. Wzięła jeden łuk do ręki. - Tandetna masówka. Nic porządnego.
Może i była tandetna, ale skrzydlaty nie pogardził darmowymi strzałami, dzięki którym nauczy się strzelać. Dziewczyna zostawiła go samego, sama zabierając się za przeszukiwanie pomieszczeń. On zaś po zabraniu dwóch pierwszych kołczanów zaczął kombinować nad sposobem upchnięcia kolejnych.

- Prycze nieużywane! - krzyknęła do niego. - Ktoś przygotował miejsce, ale nikt tu nie mieszka regularnie. Kurz sugeruje, że miejsce pozostawiono jakieś trzy tygodnie temu.
- Pewnie te zjeby z opery! Od Vantu?! - Gdybanie było teraz wielce nie na miejscu. Nvery musiał obliczyć trudne zadanie matematyczne i wymyślić jak je później wykorzystać do przeniesienia jak największej ilości kołczanów.
- Vantu. - Łowczyni wróciła do komnaty w której utknął drakon. - Słyszałam to imię. Jakiś… wróg wampirów, czy coś w tym rodzaju? Wiesz coś o nim więcej?
- Nie wiem… ale Jarvis zabrał moją siostrę do opery, która zamieniła się w rzeź. Vantu miał ponoć pompatyczne przemówienie, tak pompatyczne, że aż genialnie tandetne… jak te hasła. - Wzruszył ramionami młodzian. - Weź ze dwa kołczany, będe mieć do ćwiczeń…
- Fanatycy takie mają. Wiesz, papka dla mas. Mało który w nie wierzy - odparła traperka, biorąc dwa kolejne kołczany. - Sprawdźmy to miejsce. Wolę wiedzieć kto lub co może nam usiąść na karku następnej nocy.
- Ile osób można by tu schować? Tuzin? Dwa? - spytał gad, podążając za towarzyszką.
- Prycze były na osiem osób - oceniła. - Ale obstawiam, że to ochrona i służba, więc... może jeszcze z cztery? Czyli masz rację pewnie. Z dwanaście.
Kolejne pomieszczenia zawierały: te z lewej strony duże kamienne kadzie, zaczopowane woskiem; te z prawej kuchnię z wybitymi w suficie dziurami, zakrytymi gałęziami, oraz pusty składzik, zapewne na żywność.

Smok nic z tego nie rozumiał. Po co ktoś zadawał sobie tyle trudu, by zrobić kryjówkę trzy dni drogi marszu od miasta? Po co ją przystosował do zamieszkania, po czym jej nie używał? Po co zostawił tyle przydatnego ekwipunku, by powoli gnił w wilgotnym lochu? Nie szkoda czasu i złota i czyjejś pracy?
Po co… no kurwa po co?!
- Nic tu nie ma… - burknął. - I nikogo też… możemy iść już na górę?
- Sprawdzimy wszystkie pomieszczenia i idziemy. Chcę mieć pewność, że nikogo tu nie ma - odparła myśliwa rozglądając się dookoła. - Będę spokojniej spała w nocy wiedząc, że to miejsce jest tylko awaryjną kryjówką.
Zielonołuski przewrócił oczami i tylko resztkami sił powstrzymywał się, by nie zostawić nauczycielki samej.

W kolejnych pomieszczeniach były cztery trumny, na szczęście bez lokatorów, a potem jedna, duża sala, zaadaptowana na… świątynię?
W środku znajdował się ołtarz, za to nie było świętego symbolu, tego nieświętego również, za to były lustra. Całe ściany pokryte były dużymi lustrami, w nieskończoność odbijającymi płonącą pochodnię i dwójkę ciekawskich awanturników.
Nvery westchnął.
Ale westchnął tak, by Gamnira nie miała żadnych złudzeń, że owe westchnienie nie nie tyczyło się jej osoby. Dla gada miarka się przebrała. Jeszcze mógłby zwiedzać lochy z pozostałościami po antycznej kulturze, ale nie taki opuszczony, współczesny i na pewno wykonany ludzką ręką barłóg, choć… przynajmniej wzbogacił się o osiemdziesiąt sztuk strzał.
Marna to pociecha za zmarnowanie czasu i cierpliwości, ale jednak.
- Idę na górę - obwieścił gniewnie, zawracając i nawet nie czekając na płomień pochodni towarzyszki.
- Ja też - rzekła po chwili wahania mentorka. Ona również miała dość.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline