Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2019, 20:46   #66
Obca
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Dzień 14 - Opleciona Szaleństwem

Obudziła się zlana zimnym potem, dusząc się i łapiąc oddech niczym niedoszły topielec. Rozglądała dookoła widząc swoje łóżko. To był tylko koszmar. Tak często je śniła w tym mieście.
I rozpłakała się, schowała twarz w dłoniach i płakała. To było za dużo, to było straszne i miała dosyć. Wiedziała że postrada zmysły, i skończy jak poprzedni właściciel albo Clarence. Płakała. Płakała głośno i rzewnie. Najpierw łzami, a kiedy te się skończyły, został jej szloch. Zwinęła się w kłębek nie mając, nie widząc celu wstawać. Nie była bezpieczna we własnym domu. To miasto mogło ją dopaść i zniszczyć wszędzie, w każdej chwili. Kiedy nie miała siły szlochać wydawało jej się że jej ciało trzęsie się, ze strachu. Nie było w niej złości, tylko przerażenie. I była sama w tym domu. Ranek nadchodził powoli rzucając światło na jej sypialnię przez duże okna. Do przybycia Henry’ego została godzina.

Nie ruszyła się z łóżka, nie miałą siły. Ani ciało ani jej umysł nie miały planu, motywacji by się ruszyć. Płuca ją bolały. Od płaczu? A może naprawdę się topiła w nocy? Co jakiś czas ogarniała ją fala. Było jej wtedy trudno oddychać, czuła że nie wie co robi. Ciągle wracała do zmęczonego szlochu. W jednej ze spokojniejszych chwil sięgnęła do miejsca z małym pistoletem. Był tam nadal, co było uspokajające. Było dowodem na to, że to był sen. I nic poza tym.
Uspokajała się powoli zaciskając dłoń na pistolecie, był jej mostem do realnego świata. Zaczęła powoli mówić sobie co było snem i dlaczego był to sen.
W łóżku było ciepło i wygodnie… to było jej łóżko, jej sypialnia i jej dom. Budynek który przynajmniej raz uratował jej życie.
Koszmar tkwił w jej pamięci. Nie dał się zatrzeć, czy zakrzyczeć, jak inne sny jakie już przeżyła tym miejscu. Usłyszała jak drzwi się otwierają na dole. Henry przybył.
Nie wstała, przypomniały się jej wszystkie ostrzeżenia o piwnicy. Łzy znowu napłynęły do jej oczu, strach ścisnął gardło. Dłoń zacisnęła się bardziej na pistolecie...wtem wystrzał!
Musiała odruchowo go odbezpieczyć, a kiedy ścisnęła dłoń na nim a palce na spuście, wystrzelił. Postrzeliła swoje łóżko. Zrobiła trochę hałasu. Choć fala adrenaliny wyrwała ją z tego uczucia tępienia strachu i paraliżu. Przynajmniej na chwilę.
I oczywiście przyciągnęła uwagę. Kroki były coraz głośniejsze i coraz bardziej nerwowe. Świadczące o pośpiechu i panice. Henry wpadł do jej sypialni dysząc i rzekł.
- Co się stało? Wszystko z tobą ok?
Susan nie wiedziała jak na to odpowiedzieć. Od przebudzenia nie wypowiedziała ani słowa. Spojrzała nie niego rozbieganym przestraszonym wzrokiem i znowu wybuchła płaczem. Nie potrafiła zrobić nic innego. Czyżby właśnie postradała zmysły? Czy tak to wyglądało? Jej myśli były bałaganem. Chaosem. Nie umiała się skupić na żadnej rzeczy.
Henry usiadł obok niej i… patrzył się na nią. Nie bardzo wiedział co zrobić. Przyglądał się jej tak długą chwilę, po czym ostrożnie próbował ją przyciągnąć do siebie, a potem przytulić.
Niestety dotyk przypomniał jej o zimnych dłoniach z piwnicy wciągających ją w szlam. Susan wrzeszczała trzymając się z dala od jego dotyku. Wypluwając między szlochem a wrzaskiem pojawiały się słowa klucze. Wprawdzie chaotyczne ale wystarczyły by podpowiedzieć komuś kto słuchał, że coś potwornego stało się w piwnicy. Jak i że Susan uważa z jakiegoś powodu że nie żyje.
- Może… wiesz… pójdę po Jane?- zaproponował Henry, którego ta sytuacja wyraźnie przerastała.Susan było wszystko jedno bo była pochłonięta swoją histerią. Kiedy wrócił z Jane, kobieta była cicho ale wydawała się zagubiona w swoich myślach. Cóż mamrotała kiwając się lekko. W dłoni trzymała mały pistolet. Choć trzymała go za lufę.
Henry zaś postanowił ten przedmiot odebrać dziewczynie… żeby przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy.
Chyba tylko dzięki temu, że ten ‘atak’ osłabił ją do tego stopnia, że nie miała siły się z nim szarpać. Komorze był kolejny pocisk gotowy do wystrzały a w magazynku jeszcze dwa małe pociski. Pistolet był malutki.
Woods była wykończona w ciągu godziny wypruła się z całej siły. Teraz nie stanowiła żadnego wyzwania dla Jane która miała dzięki temu ułatwione zadanie. Susan była aktualnie w stanie otępienia. Co jakiś czas wydając z siebie jakieś mamrotanie mówiące o żywych trupach w piwnicy. O pułapce, o pchnięciu o czymś w wodzie.
Przez chwilę była sama… potem jednak zjawiła się Jane wchodząc do jej sypialni.
- Co ci się stało…- bardziej niż pytaniem, te słowa były stwierdzeniem w ustach Hong.
Przyglądała się mamroczącej Susan i wydawało się… że chce przytulić Susan, ale pewnie ostrzeżona przez Henry’ego nie zrobiła tego.
Susan powtórzyła to co powiedziały jej głosy. - Jestem martwa...jak te trupy w piwnicy… -
- Nie ma trupów w piwnicy.- stwierdziła Hong uśmiechając się pocieszająco.- Może zapalimy te próbki, które nam dał Bobby. Na pewno pomogą ci uspokoić się.
- Są pod szlamem...czekają na mnie…- Chyba tylko cześć rzeczy docierała d Woods.
- Piwnica zabita dechami. Nie dopadną cię.- próbowała innego podejścia Jane.
- Otworzą...nie powstrzymam ich...dopadną i wciągnął pod wodę…- Cokolwiek się stało czy przyśnił tej nocy było czymś poważniejszym niż zwykły koszmar.
- Zamkniemy się więc w moim domu.- mruknęła cicho Jane i sięgnęła do kieszeni wyjmując swój produkt otrzymany od Bobby’ego i zapalniczkę. Zapaliła, zaciągnęła się i podała Susan skręta.
Kobieta odruchowo wzięła to do ręki, ale na tym kończyły się jej gesty. Ten był bardziej bezwarunkowy. Susan patrzyła się w stronę szafy, choć tak naprawdę patrzyła w nicość.
- Przyjdą...jak wilki...rozszarpią…nie szkodzi...już jestem martwa.-
- Susan… nie jesteś martwa. Jesteś jak najbardziej żywa. Tylko trochę przybita.- odparła Jane nieco zmartwionym tonem głosu. Uśmiechnęła się mrucząc do siebie.- Bobby wie jak przygotować zioło.
Skręt tlił się między palcami kobiety ale tylko to. Powoli sam się dopalał w dłoni Susan. Ta powtarzała straszne i przygnębiające słowa. “Nie ma ucieczki”, “martwa”, ”potwory w piwnicy”, ”znajdą”, ”rozszarpią”, “utopią” i wiele podobnych. Było źle, było bardzo źle.
Być może najprościej byłoby po prostu oddać kobiecie pistolet i wyjść i niech szaleństwo tego miejsca zrobi swoje. Można by też zadzwonić po specjalistę ale czy jej sąsiadka i majster uznają, że to dobry pomysł. Być może powinni ją po prostu zostawić i niech samo przejdzie. Dać środek uspokajający i zostawić w sypialni?
Wywieźć z miasta, albo przynajmniej z dala od domu i piwnicy?
Zagubiona we własnym ataku paniki Susan nie miała świadomości tego, kto jest przy niej. Wpatrzona w okno kątem oka widziała tylko cień jej opiekuna/opiekunki. Ktoś był cały czas przy niej. Gdy tak siedziała, po jakiś czasie do jej nozdrzy dotarł zapach, który normalnie wprawiłby ją w niepokój lub atak strachu… ale obecnie lęk już nią władał. Zapach konwalii.
- Robisz się zmęczona. Śpiąca. - głos był spokojny i stanowczy. Rozkaz któremu nie mogła się opierać. Zresztą po chwili do tej sugestii dołączyło ukłucie w ramię. Zastrzyk środków uspokajających dokończył dzieła.
 
Obca jest offline