Enki udało się sklecić pochodnię, która rozświetliła mrok pustego korytarza. Cedmon i łowczyni szli pierwsi, za nimi były jeniec małpoludów, a na końcu niosący Zahiję Thoer. W głowie tego ostatniego Saadi coś mruczał niezrozumiale, ale jak na razie pozostawiał swojego nosiciela w spokoju. Po przejściu dwudziestu kroków, powietrze wokół awanturników zafalowało, światło pochodni wzdrygnęło się i przygasło, mimo że pochodnia wciąż paliła się tak samo. – Mam złe przeczucia – mruknął Saadi. Zrobili jeszcze jeden krok…
Nie byli już w korytarzu. Znajdowali się w niewielkim, kwadratowym pomieszczeniu. Za sobą mieli litą ścianę. Cała podłoga zastawiona była roztaczającym przyjemne zapachy jedzeniem. Obok siebie leżały brytfanki z mięsiwem, pieczone ciasta, salaterki kremów i smakołyków, faski z kapustą, wiaderka pełne klusek i kaszy, tace z przekąskami i talerze daktyli, przemieszane z egzotycznymi owocami o obłędnych kształtach i kolorach… A naprzeciwko nich, na masywnym zydlu spoczywało obleśne, obłe cielsko nagiego mężczyzny, ociekające potem i resztkami pokarmów. Tłuścioch był wielki jak szafa, niemal trzy razy większy od zwyczajnego przedstawiciela swojej rasy. W olbrzymiej łapie trzymał upieczonego kurczaka, którego wpychał sobie do pełnych ciasta ust. Okruchy i tłuszcz spływały mu po obwisłym podbródku. Drugą ręką sięgał po stągiew budyniu, nie kłopocząc się poszukiwaniem łyżeczki.
- Pychotka – powiedział z pełnymi ustami i oblizał się. Jego malutkie, przekrwione oczka ledwie widoczne zza otłuszczonych powiek mrugały, gdy prześlizgiwały się po kolejnych daniach. Beknął głośno. – Och. Tamten pieczony baleronik wygląda bosko! Moglibyście mi go podać, słudziuchni?