Szlachcic nie przewidział, że pożar zacznie i rozprzestrzeni się tak szybko, spodziewał się chwili czasu więcej, ale nie było sensu narzekać. Wbiegł do budynku... i zatrzymał się.
Trafienie do kuchni na chwilę zdeprymowało Lothara, ale zaraz się uspokoił. To w końcu logiczne, że strażnicy muszą coś jeść, sensownie jest zrobić kuchnię i koszary w jednym budynku, żarcie dociera na stół gorące, a w zimie piec zapewnia ogrzewanie.
Trójka powykręcanych służących została zapewne porwana z wioski i zmuszona do służby, a to dawało pewne możliwości...
- Nie macie się czego obawiać z naszej strony - zaczął Lothar. Dekret Imperatora wyraźnie zakazywał zabijania mutantów za to tylko, że nimi są, a ci biedni służący mogli się okazać użytecznym źródłem sytuacji.
- Odpowiedzcie na nasze pytania, a nic nikomu się nie stanie. Ba, jak nam pomożecie w pozbyciu się Waszych oprawców to wszystko, co sobie zabierzecie stąd, będzie Wasze - dla szlachcica sztućce czy wazy były warte niewiele, ale pamiętał, że w domu regularnie ginęły podkradane przez służących.
- Gdzie są strażnicy, ilu ich jest, czy są jakieś hasła? Gdzie śpią strażnicy, gdzie trzymają broń? Czy jest osobna kwatera dowódcy? - zaczął zadawać pytania (co do ostatniego podejrzewał że tak - sadystyczny ludzki "dzwonek" w kącie by na to wskazywał) rozglądając się jednocześnie za przejściem do dalszej części budynku / schodami na górę / w dół.