Lili podpłynęła wdzięcznie do baru, ruchem ręki dając znać barmanowi, że jest następnym w kolejce klientem. A gdy ten podszedł do niej zamówiła teksańskiego bourbona i już z szklanką w dłoni przyjrzał się dokładniej całemu towarzystwu.
- Może więcej lodu?- zapytał usłużnie barman.
-
Nie dziękuję. - Wypiła szybko zawartość szklanki. -
Ale poproszę jeszcze raz to samo - Taniec wyczerpujący?- zapytał barman zaczynając typową gadkę dla swojego zawodu.
-
Niezbyt, ale wzmaga apetyt i pragnienie.- Odpowiedziała mu Lili.
- No to… było widać. Pani… przyjaciółka, to żywy ogień.- ocenił neutralnie barman.
-
Ładnie to pan ujął- Zaśmiała się Lili.
- Osobiście uważam, że trunki należy dobierać do rodzajów pragnień.- odparł uprzejmie barman.
-
Też tak uważam- Przytaknęła mu van Erp.
-Piękna kobieta.- rzekł jakiś
mężczyzna o długich włosach i w skórzanej kurtce dosiadając się koło van Erp, zanim mógł to zrobić Dwight. Który uśmiechając się przepraszająco odstąpił.-
Nie powinna pić sama.
-
Nie, - Zgodziła się Lili.
- Nie powinna. -Krótko odprowadziła BFG wzrokiem i skoncentrowała się na towarzystwie. -
Jestem Elizabeth. - Craig. Mechanik, cudowna rączka szwadronu.- uśmiechnął się przyglądając Lili i jej kreacji.-
Świetnie tańczysz, a co poza tańcem lubisz?
-
Rozrywkowy tryb życia.- Odparła Lili kręcą zawartością swojej szklanki.
- To tak jak ja… jesteśmy duchowymi bliźniakami.- odparł mężczyzna oceniając kreację Lili wzrokiem.
-
Jestem saperem w naszej ekipie. - Sprecyzowała Lili o jaki rozrywkowy tryb życia jej chodziło.
- No to jest pewien dreszczyk hazardu w tym ukryty nieprawdaż? Bicie serca przed każdym niewypałem do rozbrojenia?- zapytał retorycznie niechcący przypominając Lili o gwałtownym biciu serca przy tańcu z Louise.
-
Ale więcej zabawy jest przy podkładaniu niż przy rozbrajaniu. - Odpowiedziała odganiając od siebie te myśli.
- Jak ładunki wolisz odpalać? Radiowo, na kabelek? Czasowo.- zaciekawił się Craig i zamówił trunek u barmana. To samo co jego rozmówczyni.
-
Wszystko zależy od okoliczności. To tak jak z samolotami. Każdy jest do czegoś innego. - Co ciebie rozpala poza tańcem. Jakie rozrywki burzą twoją krew. Poker może?- zaciekawił się Craig nie odrywając oczu od Lili.
-
Poker to standardowa rozrywka marynarzy, nie pilotów.- Zaśmiała się.
- Nie jestem pilotem, za to umiem wygrywać. A jaka jest standardowa rozgrywka AST?- zapytał zaczepnie.
-
Rozróba.- Odparła pół żartem pół serio.
-Nie wyglądasz na tę od ckmów. Jak ich nazywacie? Heavy?- zapytał niezrażony jej odpowiedzią Craig.
-
Już ci mówiłam, że jestem saperem. Heavy jest tam.- Ruchem głowy wskazała na Cooka. -
A dobrze podłożone ładunki mogą więcej niż kilku takich jak Anthony. - Więc rozróba? Serio?. - mężczyzna przyjrzał się szerokim barom Beara popijając bez skrzywienia bourbona.-
Ale chyba ty osobiście wolisz coś innego?
-
Serio, serio. - Uśmiechnęła się lustrując mężczyznę. -
No a w wolnym czasie może być wypoczynek na łonie natury. - “Przynajmniej tak było do wizyty w parku narodowym” Dodała w myślach. Bo kiedyś bardzo to lubiła. Zwłaszcza wypady na jezioro koło Fort Griffin.
- Wypoczynek i łono natury, to brzmi miło.- odparł z uśmiechem Greig.
-
I jest. Zwłaszcza w odpowiednim towarzystwie. - Lili napiła się ze swojej szklanki. -
A ty? Taniec? Hazard? Czy latające maszyny? Jakie rozrywki preferujesz panie cudowna rączko?- Sierżant wyraźnie zaakcentowała dwa ostatnie wyrazy, nadając im trochę dwuznaczności.
- Hazard lubię. Gry karciane. Poker, Brydż, nawet mahjong choć akurat w tym jestem kiepski. Umiem tańczyć, choć nie tak dobrze jak ty. I tak… jestem cudowną rączką, czy to przy maszyna czy to…- również zostawił niedopowiedzenie.
-
Nie, nie, hazard to nie dla mnie.- zaśmiała się. -
Zawsze przegrywałam. - Tu sobie przypomniała jak odkryła, że marynarze, z którymi grała, oszukiwali zwyczajnie, co zaowocowało jeszcze szerszym uśmiechem.
- To pewnie wolisz szachy, co? - zapytał Greig.
-
Gry planszowe, prawdę powiedziawszy.- Odpowiedziała.
- A one nie są losowe? Jakie najbardziej?- zaciekawił się mężczyzna.
-
Są. Jak najbardziej. Klasyczny monopol oczywiście wiedzie tu prym.- A potem Lili wymieniał jeszcze kilka nazw, tych dla dorosłych oczywiście.
-Kapitalistka co?- odparł z żartobliwym uśmiechem mężczyzna na wspomnienie monopolu.
-
Ameryka to kraj wielu możliwości.- Lili przywołała jakiś slogan.
- Oj tak…- zgodził się nią mężczyzna wędrując spojrzeniem po jej stroju.-
Wielu… a propo możliwości. Masz ochotę zatańczyć?
-
Chętnie.
Greig porwał więc do tańca Lili. Szybko i zwinnie poruszał się na parkiecie z stanowczo prowadząc. Przemierzali więc z gracją parkiet przy wtórze jakiegoś przeboju. Zwinnie i pospiesznie. A Lili kątem oka dostrzegła, jak Giles korzysta z okazji, by zmyć się z tej imprezki.
-
Przepraszam na chwilę. - Powiedziała Lili obserwując ich mechanika usiłującego wymknąć się niepostrzeżenie. Tyle wyjaśnienia musiało wystarczyć Greigowi, bo Lili, korzystając z tego, że jej suknia miała długie rozcięcie z boku i nie krępowałą ruchów, ruszyła w kierunku wyjscie, by przeciąć drogę ucieczki biednego, wystraszonego Russella.
-
A pan gdzie się ulatnia?- Zapytała zastępując drogę mężczyźnie.
Giles uśmiechnął się nerwowo na widok Lili.-
Fajna imprezka, ale trochę nie w moim stylu. Chyba jednak rozumiesz, że nie czuję się tu swobodnie.
-
A ja to niby jestem w swoim żywiole?- Trudno było określić czy mówi poważnie czy nie.
-Możemy wyjść razem.- zaproponował Russell w odpowiedzi.
-
Tak Russell. Idziemy się zabawić do mnie czy do Ciebie?- Lili spytała tym samym tonem.
- Co? - odparł zupełnie skołowany Giles i rozejrzał się za ratunkiem. Nie natrafiając na niego zapytał ostrożnie. -
Do… mnie?
-
To idź wytłumaczyć naszej gospodyni dlaczego znikamy. Tak bez pożegnania nie wypada się ulotnić.- Van Erp spoglądając na mężczyznę musiała lekko unieść głowę by móc patrzeć mężczyźnie prosto w oczy.
- A muszę? Nie jestem przecież Ash czy Bearem. Gościem honorowym.- stwierdził Giles nieco skrępowany tym pomysłem Lili.
-
Nie, oczywiście, że nie musisz.- Sierżant Pokręciła głową z dezaprobatą i westchnęła głęboko.
- Lili… daj spokój. To nie miejsce dla mnie. Przybyłem tu tylko dlatego, że wypadało. Dlaczego mam się męczyć?- odparł Russell wzdychając smętnie.
-
Bo inaczej nigdy nie znajdziesz dziewczyny. Te kobiety to piloci. Znają się na maszynach. I lubią to. - Elizabeth ujęła Russella pod ramię i delikatnie pociągnęła w kierunku bufetu.
- No i? Jest mi całkiem dobrze bez dziewczyny…- protestował smętnie Giles rozglądając się nerwowo, dając się ciągnąć. -
I akurat ich interesują INNE maszyny.
-
Całkiem ci dobrze?- Aż obróciła głowę, żeby lepiej mu się przyjrzeć. -
Więc to pewnie twój brat bliźniak żalił się kilka wieczór temu. - No ale… to nie takie miejsce. Ja nie czuję się tu swobodnie. - protestował Russell cicho.
-
To pocierpimy razem. - Lili zdawała się być głucha na argumenty swojego kolegi gdy tak szli do bufetu. Trochę zgłodniała, więc można było połączyć przyjemne z pożytecznym.
Giles wzruszył ramionami. Było mu już wszystko jedno. I ruszył wraz z Lili niczym skazaniec prowadzony na śmierć.
-
Rozchmurz się.- poprosiła ładnie Lili. -
Przecież prowadzę cię do bufetu A nie na… parkiet na przykład. Uratuj Charlotte.- Zaproponowała widząc jak Collier męczy się z pilotem. -
Zaproś Marge do tańca i możesz sobie znikać jak ci tak źle z towarzyszami broni. - Wolę Marge…- odparł Russell i spojrzał smutno na Lili.-
Ja… naprawdę mi przykro. Ale tutaj nie czułbym się swobodnie. Za dużo… ludzi.
I ruszył ku znanej im pilotce z miną nieszczęśnika.